<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Czuwaj!
Pochodzenie Najwyższy lot
Wydawca Wydawnictwo Polskie R. Wegner
Data wyd. 1935
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


CZUWAJ!

Nic nie pomogło!
Ani 4-ty rok stutljów w starej wszechnicy jagiellońskiej, ani poważny nastrój rodziny profesorskiej, ani głęboka rozwaga samego Jana Surzyckiego.
„Uczony Jaś“, „profesor Jan“ — jak go nazywali koledzy, niedługo namyślał się, gdy na odrodzoną Polskę rzucił się wróg, chcąc wyzyskać jej słabość i brak wewnętrznej organizacji.
— Nauki, przekonania, sympatje, przywiązanie — wszystko nabok! — mówił nieraz pełen rozwagi Jan do starych kolegów-druhów harcerzy. — Teraz cała racja w szabli i karabinie. Więc niech tymczasem wytchnie sobie beze mnie i chemja rolnicza, i teorja irygacji, i selekcja, i botanika! Ja zaś, dostawszy urlop, wezmę się do szabli. Czuwaj! Czuwaj nad miłą, wypieszczoną marzeniami, odżywianą krwią dziadów naszych, Ojczyzną! Czuwaj! Bo jest jeszcze słaba, jeszcze nie nabrała rozpędu, jeszcze drogi jej życia kryje mgła niezbadana. Mówcie to wszędzie i zawsze, druhowie! Niech naród nie żałuje, niech nie szczędzi krwi młodzieży, mężów i starców, bo przeżywamy groźną godzinę, a jeżeli ma się skończyć klęską, to i tak nikt z nas żyć już nie zechce! Zmordowały nas te tragiczne oczekiwania, nadzieje, marzenia, krwawe, straszliwe ofiary, hańba poddaństwa najeźdźcom i rabusiom... Dalej w tem trwać nie możemy, nie chcemy! Lepiej śmierć!
— Co do mnie — ciągnął dalej — to wiecie co? Śmierć za kraj uważam za największe szczęście dla siebie... Gdyby tylko nie smutek, jaki sprawiłbym rodzicom...
Tak mówił Jan Surzycki, jeden z najstarszych harcerzy krakowskich, noszący w swem sercu hasła harcerstwa, te zdrowe, proste, jak prawda, pojęcia, a przez usta jego mówili przodkowie, skromni lecz szlachetni w swej wiernej służbie zgnębionej Ojczyźnie, a więc pradziad Józef Surzycki, oficer polski za czasów Księstwa Warszawskiego i Królestwa Kongresowego i obrońca Modlina: dziad Tomasz, dowódca powstańców na Podlasiu w r. 1863 i nareszcie ojciec, profesor Stefan Surzycki, którego za Panowania carskich zbirów więziła cytadela warszawska.
Krew to przemawiała, stara, dobra, szlachetna, gorąca a ofiarna krew polska.
Słowo stało się czynem.
Już w październiku 1918 r. Jan Surzycki działał, jako ochotnik w lotnych oddziałach harcerskich przy 4-ym pułku piechoty legjonów, w listopadzie wszedł do komendy pociągu pancernego „Śmiały“ i odważnie walczył o zdobycie Przemyśla, zajętego przez powstańców ukraińskich. Otrzymał ranę, lecz natychmiast po wyleczeniu powrócił do komendy i bił się przy odsieczy i obronie Lwowa.
„Gwiazda Przemyśla“, lwowskie „Orlęta“ i „Krzyż Walecznych“ zdobiły jego pierś, lecz te odznaczenia żądały od niego coraz to większych czynów.
Rozumiał Jan, że działać bagnetem lub szablą potrafi każdy, ale że brakuje inteligentniejszych żołnierzy do specjalnej broni, więc przeniósł się do ciężkiej artylerji, z którą obznajmił się szybko i dokładnie. Jego robotę bojową widziała Małopolska Wschodnia, a później odczuły na sobie hordy bolszewickie na Podolu.
Nastały czasy spokojniejsze i mury starej wszechnicy znowu ujrzały poważną, myślącą twarz akademika-bohatera, mającego już szarżę oficerską. Znowu książki, laboratorja, nauka i myśli inne, — o wolnej, pokojowej, dążącej do najwyższej cywilizacji Polsce...
Lecz przyszła nowa wojna.
Pięść teutońska, zdrada krzyżacka uderzyła w starą ziemię Piastową, w perłę Polski — w Górny Śląsk.
— Do broni, bracia! Nikt nas nie obroni, jeśli będziemy milczeć i czekać! — mknęło po wsiach i ciastach pełne zapału hasło.
Jan Surzycki znowu chowa książki i czapkę akademicką i wdziewa stary, dymem prochu nieraz owiany uniform oficerski.
Znowu armaty, znowu obóz, koledzy 12 pułku artylerii polowej, pochód, pozycje, szybkie ostrzeliwanie wroga...
„Uczony Jan“ dobrze kieruje swojemi działami, a one zioną na wrogów rykiem urwanym i śmiercią.
— Czuwaj! — myśli młody podporucznik. — To potop nowy na Rzeczpospolitą. Od niemieckiej granicy do starych Dzikich Pól i Smoleńska suną ku naszej ziemi krwawe potwory. Musimy bić tak, aby świadków klęski nie zostało, aby nikt już nie śmiał marzyć o napadzie na świętą ziemię naszą. Każda kula, każdy pocisk, każde pchnięcie bagnetu powinno wylać wrażliwą krew, w sercu nieprzyjaciela wzbudzić lęk, Polsce sławy i spokoju przysporzyć!
Czuwał nad tem poważny młodzieniec, ale nie długo.
9 maja 1921 r. dostał rozkaz zajęcia ze swoją baterją pozycji we wsi Stare Koźle i współdziałania w uderzeniu na Kędzierzyn.
Baterja wyjechała na wyznaczony posterunek. Rozpoczął się atak na Kędzierzyn. Artylerja przygotowała go. Podporucznik, wierny swoim hasłom, obmyślił wszystko dobrze i rozpoczął bojową robotę. Po kilku strzałach wyszedł, aby skontrolować skuteczność ognia. Stał na wyniosłości gruntu, niewrażliwy na przelatujące szrapnele i kule karabinów maszynowych, które ze wszystkich stron szczękały sucho i groźnie.
Z radością spostrzegł dobre rezultaty, przekonał się, że na ostrzeliwanym przez niego odcinku ogień nieprzyjacielski począł słabnąć. Już się odwrócił, aby odejść i dalej prowadzić atak, gdy nagle wybuchnął szrapnel niemiecki, i jeden z odłamków ugodził oficera. Padł bez jęku, bez ruchu, oddając ziemi, której bronił, ziemi prastarej, Piastowej, swą młodą, gorącą, wierną krew.
W chwili ostatniej życia doleciał go ryk jednego z dział jego baterji i w tym ryku rozróżnił potężne słowo, drogie od dzieciństwa hasło: „Czuwaj!“
A z krwi młodzieńczej wyrosły trawy mocne i wonne, kwiaty ogniste i gorące, które nie dadzą zapomnieć śmiałego, uczciwego okrzyku harcerza i oficera, nad życie miłującego ojczyznę:
— Czuwaj nad Polską! Czuwaj!...
To hasło z nabożeństwem powtarzać będą przyszłe pokolenia, gdy ujrzą wielką, potężną, sławną Polskę.
Wszystko przetrwa, wszystko wytrzyma ziemia męczenników i bohaterów! Nie masz siły większej i trwalszej nad siłę ofiarnego ducha!
— Czuwaj!




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.