[56]WIARA, NADZIEJA, MIŁOŚĆ.
Nie dziwcie się, o bracia! że me młode pióro
Ciérpką i gorzką żółcią przesiąkło zawcześnie,
Że me wiérsze brzmią groźno, złowróżbo, ponuro,
I że na dziką nutę spiéwam moje pieśnie.
Bo w dniach naszych burzliwych, śród groźnéj zawiei,
Źle brzmi śpiéwka miłosna, głos lutni pieszczony;
Nam słodszy głos rozpaczy niżeli nadziei,
Milsze dzikie okrzyki niż rozkoszne tony.
Był czas, żem i ja wierzył w te uczucia święte,
Co nam ducha ku niebu porywają z ziemi,
I unoszą w krainy jakieś niepojęte,
I igrają z duchami lekkimi, nikłymi.
Wspomnienia mi szeptały jak głos z za mogiły,
Wszystkie widziadła życia mijały jak mara,
[57]
Na niebie mojéj duszy jasno mi świéciły
Trzy śliczne bóstwa: Miłość, Nadzieja i Wiara.
Miłość, najpowabniejsza z nieziemskich córek,
Jaśniała złotym blaskiem porannéj jutrzenki;
Zwodnica! strojna w gazę przezroczystych chmurek
Nęciła młode serce niebieskiemi wdzięki.
Znów Nadzieja, jak tęcza ślicznie malowana,
Złociła dnie żywota, poskramiała burze,
Karmiła moję duszę pociechą niebiana,
Stroiła me uczucia w wiecznie młode róże.
Wiara, gwiazda pastérska łagodna i cicha,
Strzegła mojego serca wśród walki żywiołów,
I gorycz z żywotnego wylawszy kielicha,
Prowadziła za rękę pomiędzy aniołów.
I takto żyłem w niebie. A wtém ziemska burza
Wstąpiła w moje serce: Nadzieja pobladła,
Miłość mi spowszedniała jak powiędła róża,
I Wiara nie pomogła, zasłona upadła!
Spojrzałem na świat okiem suchém, obojętném;
I nie długo poznałem, że wszystkie odmienne
[58]
Od tego, com przeczuwał uczuciem namiętném
I co mi malowały me marzenia senne.
Miłość?.. ta tylko żyje w marzeniach poetów,
I nie może się z naszą pobratać ziemskością;
Chyba że kilka westchnień i kilka sonetów
I kilka łez obłudnych chcesz nazwać miłością.
Uczucie w żadném sercu teraz się nie miesci,
I dzisiaj można śmiało przyrównać z Nadzieją
O zaklętéj księżniczce cudowne powieści,
Co niańki dzieciom prawią a ludzie się śmieją.
Wiara? już opuściła nasze pokolenie,
Bo wyżółkłe oblicza i miedziane czoła
Wolą podłe, nikczemne, przeczołgać istnienie,
Niż ożywić swą duszę uśmiechem anioła.
I ja w ten odmet świata wrzuciłem swą duszę,
Powitałem zniszczenie, burze i zawieje,
Odwagą’m się uzbroił na łzy i katusze,
A pożegnałem Wiarę, Miłość i Nadzieję.
O! nie, nie pożegnałem, wszystko we mnie tleje:
Miłuję straszną burzę, walkę i cierpienie;
[59]
W niezagasłéj rozpaczy pokładam nadzieję,
A gwiazdą mojéj wiary zagłada, zniszczenie!
A tak gdym odmęt świata suchém przejrzał okiem,
Kiedy nikczemność ludzi i życia poznałem,
Złotych urojeń szumnym wzgardziłem potokiem,
I z marzącego wieszcza cynikiem zostałem.