Dante (Kraszewski)/całość
<<< Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Dante | |
Podtytuł | Studja nad Komedją Bozką | |
Wydawca | Towarzystwo Przyjaciół Nauk | |
Data wyd. | 1869 | |
Druk | N. Kamieński i Spółka | |
Miejsce wyd. | Poznań | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
DANTE.
STUDJA NAD KOMEDJĄ BOZKĄ
przez
J. I. KRASZEWSKIEGO.
(Przedruk z Roczników Towarzystwa Przyjaciół Nauk Pozn.).
POZNAŃ.
Czcionkami N. Kamieńskiego i Spółki. Nakładem Tow. Przyj. Nauk.
1869.
|
Żadnemu może z wielkich poetów, przedstawicieli przeszłości, słuszniéj się nie należy jak Dantemu to nadużyte określenie — że sobą całą uosabia epokę; — żaden w istocie, prócz Homera, nie wcielił tak swego wieku, jego charakteru, jenijuszu i wiedzy, jak wielki wieszcz florencki — l'altissimo poeta.
Żaden też z chrześciańskich poetów nowéj ery nie jest nadeń bardziéj chrześciańskim, wybitniéj synem tego świata, który na gruzach pokruszonéj starożytności się wznosi. — Postać to tak wielka, takim obleczona majestatem jenijuszu, cierpienia, potęgi ducha i serca potęgi, że nad nią aż do naszych czasów w dziejach umysłu ludzkiego nie znajdujemy ani większéj, ani powszechną zgodą wieków jednogłośniéj uznanéj.
Podróżny, który z równin naszych i zielonych pagórków ciszą obwianych po raz pierwszy dostaje się do tych krajów których grzbiet połamały kataklyzmy i spiętrzyły w massy olbrzymie wiekuistemi pokryte śniegami — gdy ujrzy na ciemnym szafirze nieba te białością swą olśniewające szczyty, nie dowierza swym oczom, zdają mu się widmami i chmurami. Takim snem poetycznym zjawia się Mont-blanc w srebrnym swym płaszczu, a kto chce dostać się do jego wierzchołka, często drogę życiem przypłaca.
Wrażenie Alp tych czynią olbrzymy, które po nad tłumy wzniosły się jenijuszem nieśmiertelnym, im także by je zbadać, życie potrzeba poświęcić. Każda szczelina, każdy strumień, każda skała, składa się na ten świat dziwny, wielki, straszny i wdzięczny, niepodobien niczemu, w sobie cały. W literaturze wieków Dante jest jedną z tych gór niedostępnych.
Dante jest to samoistnie budząca się poezya chrześciańska, która się zjawia od razu w całym blasku — nieprześcignionym do dziś dnia.
Osobliwym a nieszczęśliwym trafem w literaturze narodu wzrosłego serdecznem poślubieniem całéj chrześciańskiéj idei, na téj ziemi, która broniła ewangelii nie tylko mieczem, ale całym swym żywotem, — w Polsce długo jest głucho o Dancie. Aż do ostatnich niemal czasów imie jego jest nam obce, wielka pieśń nieprzyswojona i nieznana. W epoce w któréj nas łączą najściślejsze z Włochami stosunki, gdy młodzież nasza kształci się w Padwie, poeci przekładają poemata i uczą się na ich wzorach — ledwie jedną pobieżną znajdujemy wzmiankę dowodzącą, że imie nieśmiertelnego wieszcza — do nas dobiegło. — Jest to faktem tem trudniejszym do wytłumaczenia, że nigdzie może Bozka Komedja lepiéj pojętą i ocenioną by być nie mogła, jak u nas. Tymczasem aż do XIX wieku Dante pozostaje nam prawie zupełnie nieznanym, i gdy inne narody jak wspólną własność chrześciaństwa przyswajają sobie to arcydzieło, usiłując wniknąć w jego ducha, badają piękności i rozsłaniają tajemnice, gdy gdzieindziéj całe księgozbiory stanowi już literatura Dantejska — my ledwie się jeszcze uczemy imienia wieszcza.
Do dziś dnia mamy zaledwie jeden zupełny, nie bez wielkich zalet, przekład Juljana Korsaka, kilka prób niedokończonych, a całkiem zbywa nam prawie na studjach własnych nad tą epopeją, któréj badanie starczy na zapełnienie życia człowieka.
Tak wielostronnie pięknem i wielkiem jest to dzieło, tak w sobie wiele zamyka, że zbliżenie się doń, nie rozczarowanie, ale coraz większy zapał obudza. Lekceważyć Dantego ten tylko może, kto go nie zna, lub zaznał z dalekiego o nim rozgłosu.
Blizko sześćset lat dzieli nas od téj epoki w któréj, w boleściach wygnania, w ucisku ojczyzny wielki poeta wyśpiewał Komedją Bożą. — Zaraz po zgonie tułacza rozpoczęto ze czcią religijną wpatrywać się w nią i badać spuściznę nieśmiertelną, którą po sobie zostawił — literatura więc Dantejska urosła ogromnie, a przedmiot zdaje się na oko wyczerpanym. W istocie jednak tak nie jest. Jak wszystko prawdziwie piękne i nacechowane piętnem jenijuszu, Komedja Dantego dostarcza do dziś dnia nowych myśli i coraz jaśniejszych promieni.
Z obawą przystępujemy do tego przedmiotu, którego rozmiar i ważność czujemy; skłania do tego nadzwyczajna piękność i wielkość dzieła z jednéj, małe jego u nas rozpowszechnienie z drugiéj strony.
Nie potrafiemy wyczerpnąć całego zadania, ale się nam może uda wskazać drogi, zachęcić do poznania największéj z epopei nowszych czasów.
Dante, powiedzieliśmy, przedstawia nam sobą całą epokę, to też bez bliższego poznania czasów, w których żył, cierpiał i wieszczył, poznać go i ocenić nie podobna.
Cała ta mglista przestrzeń kilku wieków, w których nowa społeczność kształci się, urabia, przetrawia na swą korzyść resztki starożytnej wiedzy i cywilizacyi — dotąd w ogóle mało jest znana, a była nie słusznie wzgardzoną.
Długo imieniem wieków barbarzyńskiej ciemnoty nazywano te czasy, osłaniające kolebkę nowéj ery. Nawykliśmy uśmiechać się z jéj nauki, z form suchych, z naiwnych ale pełnych żywotności utworów — które zjawiają się rzadko wpośród ciężkich walk wszelkiego rodzaju, jakie narody odbywać muszą, zdobywając posady przyszłości.
W istocie nie jest przynęcającem badanie tych początków rodzącego się światła, od X. do XIII. wieku, ale przedmiot to jako studjum historyczne niezmiernéj wagi.
W łonie tego pozornego zamętu, acz jeszcze nie wyraźnie ukształtowane zjawiają się zarodki tego wszystkiego, co ma w XV. i XVI. tak bujnie rozkwitać. Wieki te są pradziadami cywilizacyi odrodzenia, a pod ubogą i szorstką ich suknią, biją rycerskie serca, nieustannego trudu niepokojem.
Zajmującem też nad wyraz wszelki jest dochodzenie dróg jakiemi szła ludzkość do zawiązania węzła między światami dwoma, do pojednania tradycij pogańskich z nauką chrześcijańską. Cała praca duchowa, po większéj części niewidzialna, odbywająca się wśród tych ciemności od X do XIII wieku, ma właśnie za główne zadanie, z resztek tradycij starożytnych, zdobyć spuściznę dla chrześcijańskiego świata.
Ale w jakże trudnych okolicznościach odbywa się ta mozolna praca około posad przyszłości!
Począwszy od X wieku, widziemy wszędzie, jakby pozostałość po przeszłym zamęcie — boje, rozterki, walki bez samowiedzy celu, ale z których niezłomne prawo postępu wyradza niespodzianie co ma mu posługiwać i ludzkość pchnąć na nowe tory. Nie raz pycha i żądza panowania małego bohatera oczyszcza drogę wielkiéj prawdzie; — przy dogorywającym blasku starego cesarstwa, które jednoczyło ludy — wybija się tu i owdzie chętka samoistności, odosobnienia, ambicija jednostek, która nie wie iż jest narzędziem przyszłéj swobody. To nawet co się nam wydaje błędem lub trafem, prowadzi wedle niezbłaganego prawa rozwoju ludzkości... do opatrznego skutku i końca, zawsze ku lepszemu, ku wyżynom. Ale drogi przez które się idzie ku nim, są ciężkie.
W tym osławionym Xym wieku, który nam po sobie zostawił tylko ślady pracy umysłowéj Arabów, na chwilę zdających się chcieć przejąć spuściznę Grecij i Rzymu, — dzieła Konstantego Porfyrogenety, który z miłości dla nauki i sztuki, rządy państwa zaniedbywał, — wreście kroniki, jak Flodoardową i Luitpranda, — w tym dziesiątym wieku już nie jest ani tak ciemno, ani tak dziko, — jak się niegdyś dziejopisom zdawało.
Nauka, miłość światła, tradycije cywilizacij, chronią, się wprawdzie w ciaśniejsze koła — przechowywane są przez niewielu, ale Znicz ten święty nie gaśnie. Zostaje zawsze iskra na ołtarzu, z któréj dłoń wieku i jenijuszu ogień rozpalić potrafi.
Wiek ten dziesiąty, do wspólnej pracy ludów cywilizowanych, razem z chrześcijany powołuje Słowian, Czechy, Polskę i Ruś. Północ skandynawska rozświeca się także. Potrzeby nawracania zmuszają do nauki języków dotąd wzgardzonych i są pierwszą do kształcenia ich pobudką.
Z łona puszcz Germanij, wychodzi na pole czynu naród niemiecki, do długich walk powołany — pierwsze jego pieśni tchną walką o podbój świata.
Ważą się losy, wśród upadku greckiego państwa, zamierającego powoli jakby snem przedgrobowym — wśród zwycięztw Turków i Arabów, wpośród bezsilnych starań o odbudowanie cesarstwa rzymskiego w Europie — przyszłość wyrabia się tajemnicza, niepochwycona. Jedenasty wiek, epoka wojen krzyżowych — pracuje także dla przyszłości, gromadzi jéj nasiona; nie pozostają one bez wpływu nawet na piśmiennictwo późniejsze. Tymczasem oświeceńsze umysły, zaprzątają zawsze jeszcze kwestje religijno-filozoficzne. W téj epoce, religij od filozofij oddzielić jeszcze nie można. Teologija jest polem na którem umysł ludzki porusza się aby nie odrętwiał. W uczuciu religijnem, którem wieki te są przejęte całe życie ich się jednoczy — ono im główną nadaje cechę. Wiara dźwiga narody, do największych ofiar podbudza, roznamiętnia do czynów bohaterskich, wyradza walki płodne, ale nie daje też wygasać ideom wielkim, zasadom nieśmiertelnym, które z chropawéj łupiny rozwić się i bujno rozrosnąć mają. Te na pozór drobnostkowe spory realistów z nominalistami, które się nam dziś zdala, gdy zgasła myśl co je ożywiała, martwemi i czczemi wydają, — są jakby gymnastyką myśli, krzepiącą ją, nie dającą jéj otrętwieć. Z drugiéj strony wiek to, w którym języki młode, poczuwają swe prawa do życia. To co nie dawno jeszcze barbarzyńskiem uznawane, miało tylko prawo umierać i być pochłoniętém a wzgardzoném — wypowiada się już żyjącém i do życia zdolném. Fenomen to znaczący, który zwiastuje narodzenie się nowéj idei. W świecie pogańskim cesarstwo, Rzym, jego język i obyczaj pochłaniał wszystko; teraz ideą chrześcijańską równouprawnione do życia, poczuwają się w sobie narody i o wyswobodzenie, o samoistność domagają. Reforma społeczna, którą od jednostki poczęło chrześcijaństwo, dosięga idei państwowéj.
Język łaciński pozostaje zawsze wielkim mistrzem i wzorem — ale jego dzieci i wychowańce upominają się o wydzielenie spuścizny, i odbierają ją same.
Praca około cywilizacij, która była przywilejem jednéj mowy Rzymu i Cezarow — praca duchowa poczyna się dzielić. Toż samo zwiastuje iż cywilizacyjnych swych celów ludzkość innemi chce poszukiwać drogami, aby łatwiéj do nich doszła.
Zjawienie się języków nowych, jest pierwszem wykluciem się idei narodowości.
W dwunastym wieku już to życie umysłowe, które jest celem i końcem ludzkości na ziemi, coraz rozwija się silniéj, coraz żywszem bije tętnem. Ma ono wszystkie cechy młodzieństwa swego; rzuca się z zuchwalstwem i potęgą młodości na zadania najniedostępniejsze, na kwestije pozaświatowe; skrzydłami Ikara, nim poznało ziemię — chce niebios dosięgnąć. Najzawilsze teologiczne badania zajmują umysły i roznamiętniają tłumy, — religija jest zawsze jeszcze głównym placem szermierki umysłu ludzkiego.
Imiona Abellard’a, Piotra Lombardo, Arnolda z Brescij, św. Bernarda; zjawienie się sekt Albigensów i Waldensów, zwiastunów wczesnych protestantyzmu, poświadczają o tém.
Żywot wiekuisty z żywotem ziemskim tworzą jeszcze jednę, spójną całość i wiara panuje tym wiekom.
Obok pisarzy teologicznych, mnoży się też liczba kronikarzy i historyków — poezija w języku ludu wszędzie próbuje sił swoich, aby nic do tego chóru nie brakło, obok rozpraw najwznioślejszéj treści, dotyczących istoty Boga i natury człowieka, — ożywa się już ironija, śmieje szyderstwo, budzi satyra zjadliwa i bezlitośna wołająca o reformy obyczaju zgodne z nauką wiary.
Rozbudzenie do pracy ducha już w tym wieku jest uderzającém, zapowiada ono postępy dalsze, których nic powstrzymać nie może. — Wiedza i nauka powoli przekraczają mury klasztorów i w różnych postaciach przenikają w społeczeństwo chciwie ich spragnione.
Odrodzenie to wszędzie zarówno w Europie czuć się daje, na północy w Skandynawij, we Francij trubadurów, w Anglij, w Niemczech, na dworze Komnenów, u Arabów studijujących Galena i komentujących Arystotelesa, w literaturze rabbinicznéj, która ma swego Benjamina z Tudeli.
Obok tych młodzieńczych entuzjazmów, niezbłagane szyderstwo, to może najciekawszy duchowy fenomen tego wieku. Literatura urzędowa poważna, stanowi tylko połowę tego życia dwutwarzego epoki. Daleko mniéj znana dziś, a więcéj rozpowszechniona naówczas, krążyła w odpisach po klasztorach i dworach satyra protestująca w imie idei chrześcijańskiej przeciwko obyczajom pogańskim. Ze zbiorów Grimma i Schmellera, Wright’a i Dumeril’a można ją cokolwiek poznać. Sztuka która jeszcze ani pojęła ani doścignęła ideału, już pod wrażeniem tych usposobień wieku skłania się ku przedwczesnéj karykaturze. Portyki świątyń i karty psałterzów okrywają się szyderstwy z téj społeczności, która, spierając się o niepościgłe prawdy wiekuiste, do życia ich zastosować nie chce.
To poczucie fałszu i nielogiczności rozbudza się naprzód w massach, objawia bezkształtnie, przechodzi niemal wzgardzone — ale trwa i rośnie pokątnie aż je w XVI wieku silniejsze umysły, śmielsze dłonie, pochwycą jako oręż do walki.
Wiek XIII. w którego drugiéj połowie urodził się Dante, jest dalszém a coraz bujniejszem rozwinięciem pracy w poprzednim rozpoczętéj. Naprzeciw zepsutemu społeczeństwu, którego obyczajów wiara oczyścić nie mogła — protestuje zawsze taż satyra nielitościwie przez usta żaczków i młodzieży, — ale silniéj jeszcze nad nich, życiem ubóstwa, pokory, wyrzeczenia się samego siebie, wyczłowieczeniem, posunięciem do krańców ostatecznych spełnienia przepisów ewangelij — protestują św. Franciszek z Asyżu i Dominik.
Pierwszy szczególniéj jest jakby odnowicielem prawdy, bo wcieleniem żywota wedle nauki ewangelij, posuniętego prawie za kres mocy ludzkiéj. Naprzeciw zbytkom i rozpuście stawi się dobrowolne ubóstwo, szczęśliwa nędza, zwycięztwo ducha nad pokonanem ciałem.
Mnożą się szkoły, księgi i jenijusze, nauka wyrasta z jakichś niedostrzeżonych odrobin, które od wielkiego kataklyzmu rozproszone leżały. Tłumy uczniów, chciwych wiedzy, zalegają przedsienia uniwersytetów, których liczba się pomnaża.
Miłość nauki staje się niemal gorączką; młodzież uboga spędza noce na słomie u drzwi sal, aby słuchać wykładu mistrza; płynie tysiącami do tych źródeł światła, a zadania, które dziś nikogo nie roznamiętniają, rzekłbym nawet nie obchodzą, zadania natury istnienia, żywota pozaświatowego, losu i przeznaczeń człowieka, przyrody i władz ludzkich, zadania najsuchsze, najoderwańsze, budzą zapał aż do extazy posunięty, polemikę aż do nienawiści rozpalającą.
Jest to zaprawdę cechą wieku, który dla przyszłości pracuje.
Wiek też to św. Tomasza z Akwinu, Alberta Wielkiego, Duns Skota, naostatek za mało dotąd znanego Rogera Bakona, któremu dopiero nowe badania przywróciły sławę należną.
Sam on jeden ze św. Tomaszem, już by z wieku tego stygmat barbarzyństwa zetrzeć był zdolnym.
Obok zdumiewającéj nauki i metody Tomasza, uniwersalność Bakona w trzech jego wielkich ułamkowo nam znanych dziełach zawarta, jest na ten wiek prawie nie wytłumaczoną.
W głównem Opus majus, Bakon już zakłada podstawy przyszłości, domagając się swobody dla umysłu a jako metodę zalecając doświadczenie.
Wspominamy tu o nim szczególniéj dla tego, że Tomasz z Akwinu w kwestijach teologicznych a Bakon w naukowych, wyświecają nam i tłumaczą niezmierną uczoność naszego poety, zdającego się wiek swój prześcigać a w istocie będącego tylko idealném jego dziecięciem.
Wśród tego rozświtu nowéj ery, gdy Włochy rozbite i rozerwane w walkach gwelfów i gibellinów pożerają się same, a mimo strumienie wylanéj krwi mają jeszcze dosyć siły by tworzyć nową sztukę i nowe pieśni — przychodzi na świat jenijusz, który tę epokę ma w sobie najpełniéj wyrazić. Historija człowieka jest tu tak niezbędnym komentarzem dzieła, że mówić o Bozkiéj Komedij nie dając poznać jéj twórcy, byłoby niemożliwém.
Poemat ten to wiek XIII cały i Dante cały.
Nie jest to już owa pieśń Homera i Wirgiljusza, z po za któréj nie widać ich twórcy, pieśń bez cechy własnéj śpiewaka, która zarówno dziełem jednego i dziesięciu być może — a w istocie jest utworem narodu nie jednostki. Tu, głównym bohaterem człowiek, wieszcz poczuwający się do godności swéj mimo chrześcijańskiéj pokory, nie wahający się na barki swe włożyć brzemienia całego epopei nieba i ziemi.
Od poematów starożytnych do tego pierwszego chrześcijańskiego — olbrzymia przestrzeń — niezmierna obojga różnica.
W tamtych występował zbiorowy człowiek, zbiorowy jenijusz wieku w którym jednostka tonęła poświęcona całości; w którym narody były jednolitemi bryłami — tu, staje człowiek pojedyńczy, odkupiona przez Chrystusa jednostka swobodna, poczuwająca się do odrębnego życia.
Jest to poemat nowej ery, któréj godłem — wyswobodzenie umysłu, przekonań, czynów, poddanych nie woli człowieka ale prawu Bożemu.
W najpiękniejszéj z dolin cudownéj Italij, u kwiecistych brzegów Arno, gdzie na wzgórzu wznoszą się gruzy staréj Fesuli, a poniżéj roztaczają mury i wieże miasta kwiatów i pieśni, urodził się wieszcz wieku. Kwiaty i pieśni Florencyi wyrosły długo krwią podlewane.
Zburzona okrutnie przez Juljusza Cezara, Fesula zmienia się w bogatą i świetną Florencyą. Oparła się ona Gotom, ale bicz boży Atylla obrócił ją w popiół i gruzy.
Podniosła się znowu i zakwitła, uszedłszy napadu Longobardów, ale w łonie jéj, z bogactw i sił zbytku wyrosły nienawiści braterskie. Rozdział ludności, któréj różne klassy, imieniem i mniemanem pochodzeniem rozdwajać się i panować sobie chciały — niemal u kolebki już widoczny, charakteryzuje dzieje grodu. Zbytek ten żywotności, ilekroć na zewnątrz wylać się nie może, we własném łonie rodzi walki zabójcze.
Pod rozmaitemi nazwami, ostatecznie jako gwelfy i gibelliny, Florentczycy w nieustannym boju i bezładzie, szukają napróżno podpory u obcych, u papieżów i cesarstwa, by jedno z tych stronnictw z pomocą bodaj obcą zwyciężyć mogło. Na nieszczęście zwycięztwo sprzyja na przemiany, chwilowo jednym i drugim, nikt stanowczo góry wziąć nie może, a każdy rok tej walki rzuca w nią nasiona nowe nienawiści, pobudki zemsty, długi krwi nieopłacone. W pośrodku tego miasta wież i zamczysk obronnych, na którego ulicach ciągłe staczano boje, którego każdy kamień był chlubną lub sromotną pamiątką, — lud, patrycyusze, podróżni, legaci papiezcy, cudzoziemskie książęta, musieli przejeżdżać zbrojno i czuwać od zasadzek. Kościelne progi zaledwie mogły powstrzymać zaciętych zapaśników.
Wszystko w tych waśniach gorączkowych brało udział aż do niewiast i dzieci, aż do mnichów i wyrobnika. Dzwony kościelne biją zarówno zwołując na modlitwę i na trwogę. Rzadki dzień wytchnienia. Dziś górą jedni a zwyciężeni idą wygnańcami tułać się po miastach i wsiach sąsiednich; drudzy jutro zwycięzcy na odwet palą pałace i niszczą domostwa, rabują skarbce i ścinają wczorajszych tryumfatorów. W początku XIII wieku (1215) sceną godną Shakespearowskiego dramatu poczyna się ta wojna braterska.
Piękny panicz Buondelmonti ma zaślubić młodą patrycjuszkę Amidei. Rodziny się zgodziły, ogłoszono małżeństwo przyszłe.
Jednego dnia urodziwy młodzian przejeżdża konno pod oknami pałacu Donatich. Na balkonie stoi matka i córka zakwefiona. Buondelmonti podniósł głowę.
— Hej! hej! messer Buondelmonti zawołała nań z balkonu niewiasta, jakążeś to sobie wybrał żonę? Taki rycerz jak wy, mogłby się sobie o piękniejszą postarać.
Patrz! jam dla ciebie moją córkę chowała!
To mówiąc matka odsłania zarumienione dziewczę — cud piękności.
Buondelmonti oczarowany, rozmiłowany, łamie dane słowo i postanawia poślubić córkę Signory Donati.
Rodzina Amidei, przeważne mająca wpływy — oburzona naradza się nad ukaraniem zdrajcy.
Mosca Lamberti przerywa długie narady — Cosa fatta capo ha! woła w uniesieniu. Działać należy nie radzić.
I gdy w poranek dnia wielkiéjnocy, cały w bieli i we złocie, na białym koniu, piękny Buondelmonti z Oltra-Arno przez most przejeżdża, tłum zwolenników Amideich napada go zbrojny, z mieczami, ściąga z konia i zabija.
Ten mord gwałtowniéj jeszcze rozdziera miasto na dwa obozy. Domy zmieniają się w twierdze, drogi obstawiają zasadzkami. Na chwilę zwyciężają gibellini, potem znów wracają gwelfy.
Lud obiera sobie wodza a gmina korzystając z zatargów miedzy możnemi, przychodzi do władzy. Część gibellinów trzymająca z Manfredem, synem Fryderyka II., wyżeniona z Florencij, szuka przytułku w Siennie. Walka rozciąga się po za mury miasta na grody przyległe. Ale krótko trwa tryumf gwelfów, którzy straszną ponoszą klęskę pod Montaperti. Florencija przechodzi znowu w ręce gibellinów i gwelfy wygnane zyskują sprzymierzeńca w Karolu Andegaweńskim.
Z różnem szczęściem toczy się ta zajadła walka, aż do upadku Manfreda.
Wśród tych bojów, we cztery miesiące po Manfreda śmierci, w Maju roku 1265, przychodzi na świat nasz poeta.
Był on potomkiem staréj a możnéj rodziny florenckiéj Elizeów, wiodącéj się od rzymskich przybyszów. Imie Alighierich w początku XII wieku przybrał naddziad jego, ożeniony z dziedziczką tego nazwiska.
Narodzenie wieszcza, wedle legendy, zapowiada się we śnie jego matce, która śni o dziecinie karmiącéj się liśćmi laurowemi.
Syn możnych rodziców, pierwsze nauki pobierał Dante we Florencij, któréj szkół nie brakło, urządzonych jak one wówczas były wszędzie, i w siedmiu działach zamykających co pospolitemu człowiekowi znać i wiedzieć było potrzeba. Studja te, jak wiadomo, rozpoczynały się grammatyką a kończyły na astronomij i muzyce.
Wiemy z samego Dantego, iż jednym z jego mistrzów był Brunetto Latini, człek lekki, płochy, zepsuty, pełen wad, ale umysłu niepospolitego; więcéj może Francuz niż Włoch charakterem. Dante mieści go, niestety — w piekle, mimo wielkiego serca, miłości i wdzięczności, jakie czuł dla niego. W jego usta kładzie przepowiednie swéj przyszłości — jemu przyznaje wszczepienie wiary w nieśmiertelność dzieł wielkich.
Prawie u progu tego życia poety — które już samo jest poematem — spotykamy i tego drugiego mistrza, co po Brunettim nauczyć go miał cierpieć, wierzyć, żyć światłem, duchem, niebem. Tym nauczycielem była miłość a tłumaczem jego — nadziemska istota, Beatryx.
Mówiąc o tém uczuciu, które w całém życiu Dantego i w jego poemacie tak przeważne zajmuje miejsce, a główną ich jest dźwignią — musiemy się zastanowić, czém była miłość w tamtych wiekach i co tém imieniem zwano.
Jesteśmy od téj epoki i wyobrażeń jéj w istocie daleko daléj, niżeli się nam zdaje, a miłości téj, uczucia zrodzonego z pojęć czysto chrześcijańskich, które podnosiło człowieka i uświęcało go, prawie pojąć też dziś nie umiemy. W świecie starożytnym to co nosiło miłości imie, ograniczało się namiętnością cielesną, było szałem, fantaziją, pragnieniem nasycenia — i daje się określić mniéj więcéj świetną i wyszukaną rozpustą zmysłową. Miłość ta w młodości przybierająca barwy świeże i poetyczne — na starość stawała się ohydną i zwierzęcą.
W świecie tym i niewiasta też cale inne zajmowała miejsce, była ona sługą, powiernicą, przyjaciółką, kochanką, gospodynią — ale nie stała się jeszcze człowiekiem równym mężowi; namiętności z ideału strącały ją do roli upodlonéj bachantki.
Niewiasta swobodna, dopełniająca człowieka, mająca swém ukazaniem się na scenie zmienić społeczność całą, stworzyć świat nowy — rodzi się dopiero z chrześcijaństwem. Prototypem jéj jest ideał — dziewica matka Boga. Od czci tego ideału niewiasty poczyna się uświęcenie, podniesienie, wyswobodzenie kobiety, która nawet matką na czole powinna nosić dziewictwo cnoty, promień niewinności.
Z kobietą nową zmienia się miłość dla niéj — z namiętności staje się uczuciem, czcią, niemal ubóstwieniem piękna ciała i ducha zarazem, czystości i świętości.
Nic lepiéj odmalować nie potrafi miłości téj idealnéj, platonicznéj, podnoszącéj się aż do mistycznych dusz ślubów, nad historją Dantego i Beatrysy, skreśloną przez niego samego w Vita Nuova. Tą epoką nowego rozpoczętego żywota jest dlań pierwsze na Beatrysę wejrzenie.
Dante był naówczas dziesięcioletnim chłopakiem, Beatryx ośmioletnią dzieweczką. Ujrzał ją na uroczystości wiosennéj, wśród wesołego grona, skromnie różowo ubraną. Widok jéj raził go jak piorunem »duch mój przerażony, pisze — drżał wszystkiemi tętny, jakby czuł nadchodzącego i zwiastującego się bóstwa potęgę. Ecce Deus fortior me, qui veniens dominabitur mihi Oto Bóg silniejszy nademnie, który przychodzi by mną zawładnął.«
Cała ta księga, która nosi tytuł: Żywot Nowy (Vita nuova) poświęcona jest dziejom uczucia najczystszego, kryjącego się z sobą, nieśmiejącego wypowiedzieć, noszonego w duszy jak skarb najdroższy i stanowiącego w istocie drugie jakby życie odrębne, wcale niespojone z rzeczywistością. Wypadki téj miłości są tak proste, tak raczéj nieznaczące iż wielkie tylko i przepotężne uczucie mogło je podnieść do znaczenia jakiego nabierają w téj księdze.
Dla ludzi co nie są w stanie podnieść się do pojęcia téj miłości — historija to prawie dziecinna. Drugi raz spotyka Dante Beatryx już osiemnastoletnim młodzieńcem, całą w śnieżnéj bieli, idącą ulicą wpośrodku dwóch drugich niewiast. Beatryx pozdrawia go tak mile, iż Dante, do którego po raz pierwszy przemówiła w życiu, zachwycony, upojony jéj pięknością — ucieka, szuka samotności aby się tym obrazem napawał.
W tém odosobnieniu ma widzenia i ekstazy, miłość jego wylewa się w ślicznych i wdzięcznych sonetach, téj formie włoskim ulubionéj poetom, łączącéj w sobie powagę poematu ze wdziękiem piosenki.
Sonet zaprzyjaźnia go z drugim młodzieńcem, poetą Guido Cavalcanti.
Dziwne to zaprawdę, trwożliwe uczucie Dantego, przez całe niemal życie Beatrysy jak najstaranniéj się ukrywa. Poeta widocznie rozkochany udaje, iż przedmiotem jego miłości jest inna niewiasta, ażeby drogiéj swéj tajemnicy nikomu nawet domyśleć się nie dać. — Ma w tém rozkosz jakąś by uwielbienie swe dla niéj zakryć przed oczyma wszystkich, a nawet przed tą, która jest celem miłości. —
Ażeby zrozumieć, co on nazywa miłością, przytoczyć trzeba co Dante odpowiada przyjacielowi, który go pyta — co miłość?
»Miłość a serce szlachetne — to jedno. Ona bez niego wszak istnieć nie może. — Jako rozumna dusza bez rozumu.« —
W innym sonecie powiada, że gdy na nią patrzał, nie miał w świecie nieprzyjaciela, kochał wszystkich, przebaczał całemu światu — i o cokolwiekby go był wówczas kto spytał, nie umiałby nic innego odpowiedzieć, nad ten jeden wyraz — Miłość.
W Convito (I. 2) obawiając się, aby o uczucie ziemskie z fałszywego wykładu swych poezyi pomówionym nie był, powiada jeszcze wyraźniéj:
— »Lękam się, aby mnie nie posądzono o namiętność wielką, która w pieśniach mych zdaje się panować nademną — ale ohyda ta ustaje, gdy zważycie słowa moje — pokazują one, że nie namiętność mną powodowała — ale cnota.«
Miłość więc dla Dantego, to było uszlachetnienie, to było, że użyję wyrazu naszego poety — wyanielenie człowieka.
Beatryx zajmuje w istocie rolę przewodniczki cnoty w życiu poety i jego poemacie — prowadzi go do niebios. W zjawisku tém nie ma nic ziemskiego, jest to objaw Boży — wiodący do Boga. Bez niéj nie byłoby poematu... Ona jest widzeniem niebios i aniołów; króluje pieśni, która na cześć jéj jest wyśpiewaną.
Napróżnoby w Beatrysie chciano upatrywać uosobienie jakieś — postać zmyśloną, — tysiączne świadectwa dowodzą rzeczywistości tego idealnego zjawiska.
Stosunek tych dwojga istot jest dziwny, jak uczucie które je łączy. Dante prawie jéj unika, nie śmie przybliżyć się do niéj... czci obraz jéj w samotności, zapisuje ilekroć ją spotyka; przeczuwa myśli, naostatek przewiduje zgon jéj.
Zamążpójście Beatrysy nie zmienia tego uczucia ani je osłabia, śmierć go nie niszczy. (Nawiasowo dodać należy, iż historycznie zamążpójście to dowiedzionem nie jest).
Czytając Vita novella, zdawałoby się z tego zaprzątnienia miłością, iż życie Dantego w téj epoce upływać całe musiało na bezczynnem rozmyślaniu i ekzaltacyi.
Tak przecież nie jest — życie nowe idzie w parze z trudem powszedniego żywota i nie przeszkadza do spełnienia jego obowiązków.
Wszystko to dla nas jest jeśli nie mało pojętnem, to do wytłumaczenia trudnem... nie zwykliśmy dziś do podziału człowieka na pospolitego i nadziemskiego. Uczucia nasze są gwałtowniejsze a mniéj trwałe, pochłaniają człowieka, palą się ogniem słomianym. — Tu miłość czysta, nie ziemska, cicha, mająca w sobie coś anielskiego, trwa jak skarb w łonie pogrzebiony — do zgonu.
Historja żywéj Beatrysy cała jest w sonetach i objaśnieniach do nich w Vita nuova — pogrobowa w wielkim poemacie. Związek tych dwóch utworów, z których pierwszy mało jest znanym — dla zrozumienia obojga konieczny.
To co Leonardo Aretino zebrał o młodości Dantego, — same wzmianki w Bozkiéj Komedji, dowodzą że się nie usuwał od życia czynnego, że obracał się w kole młodych rówienników, dzielił ich zabawy, i spełniał obowiązki jakie nań obywatelstwo wkładało.
W bitwie pod Campaldino znajdujemy go uzbrojonym, walczącym w pierwszych szeregach, narażonym na największe niebezpieczeństwa. O bitwie téj sam Dante pisze w jednym z doszłych do nas listów swoich — dodając iż brał w niéj udział.
W r. 1290 umarła ubóstwiana Beatryx, żal po jéj zgonie głęboki, mający całemu towarzyszyć życiu, nie wstrzymał go od stawienia się do nowéj walki pod Caprona. Może być, iż szukał pociechy, zapomnienia w gwałtownych wzruszeniach i niebezpieczeństwie na jakie się wystawiał.
Wkrótce potem rodzina, lękając się zapewne aby miłość i smutek nazbyt od życia nie oderwały, skłoniła go do zaślubienia Gemmy Donati. Ale małżeństwo to, o którem milczy poeta, które przyjął jako obowiązek a dźwigał jak ciężar, nie mogło być szczęśliwem, choć zdaje się dosyć długo trwałem. — W końcu węzeł ten musiał stargać, nie mogąc go rozerwać i pozostał samotnym.
Życie publiczne osładzało mu gorycze domowego; oceniony przez swych współobywateli jako prawy i zdolny, używanym był do licznych poselstw, na dwory rzymski, neapolitański, do różnych miast włoskich, do Karóla Martella i t. p.
Rozmiary téj pracy nie dozwalają nam wchodzić w bliższe szczegóły tych posług spełnionych szczęśliwie i prawie zawsze pomyślnym uwieńczonych skutkiem.
Długie lata spokoju, dostatki nagromadzone przez Florentczyków, szczęście które im służyło, uzuchwaliło i zepsuło nowe pokolenie. Ze zbytku sił niezużytych zrodziły się znowu w rzeczypospolitéj rozterki, podziały, waśnie i boje.
Możni i lud stanęli przeciwko sobie jako nieprzyjaciele — stare wspomnienia podnieciły pożar wojny domowéj.
Lud powstał przeciwko patrycjuszom, którzy szczęśliwemu wypadkowi może zawdzięczali iż po ucieczce Giano della Bella nie padli zgnieceni przez tłumy. Skutkiem nowych waśni, gwelfowie podzielili się na czarnych i białych.
Rodzi się tu naturalnie pytanie, do jakiego stronnictwa należał Dante, znajdując się wpośród społeczeństwa roznamiętnionego, w którem pozostać obojętnym zdaje się niepodobieństwem.
Z pism Dantego i z jego życia wnoszono, iż był początkowo z gwelfami, późniéj z gibellinami. W istocie ma się inaczéj. Dante w tym wieku namiętności i wyłączności politycznych okazał się wyższym nad swój wiek i spółczesnych. Nie był on ani gwelfem ani gibellinem, czarnym ani białym, był wiernem dziecięciem Florencyi, kochającym kraj, pragnącym dlań zgody i spokoju.
Nie jest to prosty domysł wyciągniony z pojęcia o charakterze wieszcza, ale rzecz udowodniona współczesnemi świadectwy.
W obu obozach szanował on ludzi przekonań szczerych, chęci poczciwych; w obu nienawidził tych co dla swéj ambicyi poświęcali ojczyznę i mącili wodę dla własnéj korzyści. Żaden ze współczesnych i najbliższych Dantego komentatorów i biografów nie śmie go przedstawić jako zaślepionego i oddanego jednemu stronnictwu. Takie poślubienie interesów partyi nie przystało ludziom serca i zasad — jest to niewola, któréj poddać się mogą, tylko ci, co swéj godności nie czują, ani sobą władną. We wszystkich epokach ludzi stałych przekonań widziemy niezależnemi i odosobnionemi, niewiążącemi się ze stronnictwy, niedającemi uwięzić formułą chwilową. Takim się nam okazuje Dante.
Jeden z późniejszych jego biografów, Balbo, dziwi się a wytłumaczyć sobie nie umie, jak mógł na przemiany żyć z gwelfami i z gibellinami w zgodzie, przyjaźnić się z jednemi i drugiemi. Upatruje on w tem niemal chwiejność jakąś w zasadach. Tak być nie mogło i nie było. Dante kochał swą Italią, kochał ojczysty gród miłością, która w poemacie tryska strumieniem gorącym, wprost z żółcią przepełnionego serca. Mówiąc o nich, znajduje wyrazy tak namaszczone, tak przejmujące jak Jeremiaszowe treny, podnosi się do wyżyn, na które tylko miłość wznieść może. Ale dla tego że kocha ojczyznę, zbawienia jéj szuka nie w ludziach i stronnictwach, ale w zasadach i ideach.
Stan ówczesnych Włoch, wspomnienia dawnéj wielkości Rzymu, nareście idee wieku, kazały zbawienia szukać w silnéj władzy monarchicznéj, któraby była stróżem porządku powszechnego, nie ścieśniając swobód pojedyńczych gmin i grodów.
Włochy rozbite, poszarpane, o które dobijali się przybysze obcy, w których władza papieżów za słaba była by utrzymać pokój (choć go zawsze mogła zakłócić) — w idei Dantego wyrażonéj w traktacie o Monarchij i w listach — potrzebowały silnéj dłoni coby je zjednoczyć mogła.
Już naówczas zjednoczenie to było pragnieniem i ideałem.
Odbudowanie cesarstwa rzymskiego wedle ówczesnych pojęć i stanu, jedno tylko mogło to zjednoczenie i uspokojenie zapewnić. Pragnąc jedności Włoch Dante, był gorliwym zwolennikiem wskrzeszenia cesarstwa, za szkodliwy i zgubny uważając podział władzy pomiędzy cesarzem a papieżem, który rozstrój i nieład utrwalał.
Nie ofiarą swobód zdobytych przez pojedyńcze gminy, chciał on spokój okupić, ale pojmował że porządek da się pogodzić z niemi, byleby wódz naczelny stał silnie na straży prawa.
To posłannictwo Boże przyznawał on cezarom, mającym uspokoić Włochy, pohamowaniem swawoli chwilowo przeważających a burzliwych stronnictw.
Wedle idei swojego wieku był on za zjednoczeniem Włoch i za prawem przeciwko sile zwierzęcéj a chciał władzę zlać w namaszczone ręce, któreby obok miecza poświęconego, szalę sprawiedliwości trzymały.
W ostatniem rozpadnięciu się Florentczyków na czarnych i białych gwelfów, Dante pozostał po stronie umiarkowanych i chociaż zdaje się że Donati (Czarni) byli rodziną jego żony, trzymał ze stronnictwem Cerchich, które mniéj się okazało gwałtowném.
Nadszedł rok 1300, pamiętny wielkim jubileuszem, którego wspomnienie odbija się niejednokrotnie w Bozkiéj Komedij. Papież Bonifacy VIII wezwał cały świat chrześcijański na tę uroczystość do Rzymu, obdarzając pielgrzymów wielkiemi odpusty.
Niezliczone też tłumy pospieszyły z całéj Europy, a raczéj z całego świata chrześcijańskiego na ten obchód pamiętny; — obraz, który to niewidziane zbiegowisko narodów przedstawiało, musiał w istocie być wspaniałym. Braterstwo ludów nie mogło się w owe czasy inaczéj jak w téj formie religijnéj wyrazić, ale też to ono przedstawiało się czynem, faktem, który obfite przyniósł owoce. U progów bazyliki św. Piotra znikały różnice pochodzenia, rozbrajali się nieprzyjaciele, ocierali się o siebie ludzie i narody, które nigdzie indziéj spotkać się z sobą nie mogły. Wszyscy się tu czuli dziećmi jednego kościoła i jednego wielkiego chrześcijańskiego społeczeństwa. Niema wątpliwości że w czasie tego obchodu Dante znajdował się w Rzymie i uczuł tę całą potęgę duchową stolicy apostolskiéj, którą chciał widzieć w zgodzie i jedności działającą z cesarstwem, dla uspokojenia Italij i świata, dla wspólnéj pracy około przyszłości ludów. Powróciwszy z tego jubileuszu, który myśl jego podniósł nad drobne sprawy chwilowe, Dante zmuszonym był przyjąć dostojeństwo ciężkie Priora rzeczypospolitéj. Urzędników tych było sześciu, ale umysł i zdolności stawiły poetę na ich czele. Wypadek zaszły za prioratu Dantego, gwałtowna waśń czarnych z białemi — wykazuje z jaką bezstronnością spełniał swe obowiązki. Za jego poradą najgwałtowniejszych przewódzców, odznaczających się zajadłością i okrucieństwem, z obu stronnictw, wygnano. Spokój został chwilowo przywróconym.
Oparł się także Dante wnijściu i zajęciu Florencyi przez Karola Walezijusza, którego Bonifacy VIII popierał, bo jarzma obcego znieść nie chciał. Ten jego postępek wyjaśnia że w cesarstwie nie widział on panowania obcych, ale instytucją obejmującą świat w widokach ładu i pokoju, jakby Bożéj straży.
Jakkolwiek gorzkie i straszliwe są te wyrazy Bozkiéj Komedij, któremi Dante współczesnych sobie braci Florentczyków smaga i chłoszcze, nie są one może jeszcze dostatecznemi do odmalowania stanu w jaki popadł gród nieszczęśliwy, rzucony na łup najdzikszym namiętnościom. Kilka obrazów da nam téj epoki wyobrażenie.
W Pistoi zbogacony świeżo prawnik Cancellieri zostawił licznéj rodzinie mienie ogromne. Synowie jego i wnuki rozdzielili się na dwa nieprzyjazne obozy, Cancellierich czarnych i białych. Jednego razu syn Cancellierego czarnego bawiąc się z białym krewniakiem ranił go przypadkiem. Ojciec winowajcy dowiedziawszy się o tém, kazał mu pójść przeprosić stryja i brata, za mimowolną nieostrożność. Posłane dziecko poszło, ale stary Cancellieri, uciął mu rękę i kaleką odprawił. Idź, rzekł, zanieś ją ojcu, to moja odpowiedź.
W sporze Donatich z Cerchimi, czterech Cerchich struli stronnicy Donatich. Okrucieństwa popełniano niesłychane, mnożyły się nienawiści nieprzejednane niczem.
Wśród tych zamieszek przybywał Karol Walezijusz, Florencija zadrżała pod groźbą obcego panowania, które Rzym popierał. Wysłano Dantego w poselstwie do papieża aby zażegnać niebezpieczeństwo.
Podanie mieści w chwili téj gdy go rzeczpospolita wyprawiać miała z poselstwem, sławne wyrzeczenie Dantego, w którem upatrywano wyraz dumy niezmiernéj.
Zmuszony do wyjazdu miał się odezwać:
— Se io vo chi resta? Se io resto chi va?
Jeźli ja pojadę, któż zostanie? jeźli zostanę, kto pojedzie?
Ale miał słuszność, w istocie zbywało na ludziach, on był jedynym człowiekiem bez nienawiści w sercu, bez celów samolubnych, nie dającym się ująć ni nastraszyć i zdolnym zbawić ojczyznę.
Jednakże posłuszny pojechał, ale po to ażeby został wstrzymanym w Rzymie, gdyż Bonifacy VIII pojmował, jaką będzie przeszkodą dla Walezijusza.
Tymczasem rozwijały się wypadki, — bractwa i cechy mieszczan z wyjątkiem jednego, znużone walkami, zgodziły się na przyjęcie Karola, który przyrzekał iż nie naruszy swobód grodu i wnijdzie jako pacyfikator.
Czarni, stronnictwo odznaczające się gwałtownością, popierało Walezijusza, stało ono po za nim i pozornie pragnąc pokoju, wrzało zemstą.
Smutne były dni tryumfu tego, którym płomień pożarów przyświecał — otwarto więzienia, wypuszczono złoczyńców, grabież i gwałty zakrwawiły Florenciją. Zemsta była nieubłaganą, czarni znęcali się z zajadłością barbarzyńską nad stronnictwem Cerchich.
Padł ich ofiarą poeta, zapozwany, nieosądzony i wskazany na spalenie żywcem, jeźliby został pochwyconym. Był w Rzymie gdy mu zadano wymyślone winy, bronić się nie mógł i pozostał wygnańcem, tułaczem do końca życia.
Z tym dniem rozpoczął on swoją wędrówkę tęskną, łzawą, męczeńską ale pełną owoców, które tylko wielka boleść rodzić umie.
Ubolewać można nad tém życiem złamanem wielkiego człowieka, ale byłżeby on podniósł się do téj wysokości ducha, do téj uczucia potęgi, gdyby nie cierpienia?
W życiu człowieka wszystko wielkie rodzi się w bólach — szczęście czyni bojaźliwym i bezsilnym, boleść zolbrzymia i spotężnia ludzi i ludy. Drobne istoty giną zgniecione jéj brzemieniem, ale to co ma zaród żywota — wyrasta.
Dante na wygnaniu dopiero staje się onym wielkim wieszczem chrześcijańskim, przed którym ta ojczyzna co go uczyniła tułaczem, przez wieki ma klęczeć w szatach pokutnych.
Narody, które starają się sobie usłać łoże wygodne a złociste, zabierają się do spoczynku — przeczuwają mogiłę, ścielą grób. Ludy i ludzie umiejący cierpieć doznają błogosławieństw boleści.
Tak, ona jest ową dźwignią, która rodzi wielkie czyny i podnosi ludzi do wielkości — błogosławieni co cierpią a cierpieć umieją.
Dante jako człowiek narzeka na tułactwo swoje, ale w wielu poezijach czuć, że cierpienie jako opatrznościowo zesłane, jako potrzebne i godne siebie uważa.
W jednéj z prześlicznych swych pieśni, malującéj przyjście trzech symbolicznych postaci do jego zbolałego serca (Tre donne intorno al cuor mi son venute) tak się odzywa:
„Słysząc ich bozkie wyrazy
Wygnanie moje za cześć mam dla siebie
A jeśli sądy przeznaczeń i siła
Chcą by się białe kwiaty szarą barwą okryły —
Upaść z zacnemi ludźmi jest pochwały godném.“
Co więcéj, poeta pojmował tak nie tylko losy i przeznaczenia ludzi, ale całych narodów, bo w księdze de Vulgari Eloquio, powiada:
»Wchodzą w widoki Opatrzności nawet nieszczęścia narodów — i przystało aby jeden z nich, cierpiał za wszystkie.
(Entrano nelle vie della providenza anche le infelicita delle nazioni, e convien talora che soffra una per tutte).«
Ciemną jest historja Dantowego tułactwa, chociaż gdziekolwiek stopą dotknął ziemi, piętno po niéj zostało i przetrwało do dziś dnia. Część jednak tylko tych długich wędrówek da się ściśléj oznaczyć.
W początkach, jak każdy tułacz, Dante nie przypuszczał, ażeby powrót do ojczyzny miał mu być na wieki wzbronionym. Wraz z innemi skazanemi na wygnanie pisał on listy błagające przebaczenia, domagające się raczéj usprawiedliwienia i powrotu, przyrzekając wstrzymać się od wszelkich kroków nieprzyjacielskich względem niechętnych, od wszelkich knowań przeciw zwycięzkiemu stronnictwu.
Ale starania te spełzły na próżno. Florencija zamiast spodziewanego pokoju wrzała wojną i walką, nienawiści były nienasycone, rozżarte, nieprzebłagane.
Dante usunął się od współuczestnictwa w spiskach i dalszych politycznych robotach stronnictwa, do którego zaliczano go, w które wpadł mimowoli. Wedle jego słów własnych sam on tworzył całe stronnictwo swoje.
W XVII pieśni Raju, znajduje się znany powszechnie, cudny ów ustęp o goryczach wygnania, włożony w usta przodka jego Cacciaguidy. Tętni on wiekuiście w uszach i sercach wszystkich tułaczów, nieśmiertelną prawdą wyrażonych w nim uczuć.
(Raj XVII):
I rzucisz wszystko coć najdroższem było —
Z łuku wygnania to najpierwsza strzała.
Doświadczysz jako gorzki chléb tułaczy.
Chléb obcych — jako ciężko na te wschody
Wchodzić a schodzić do obcego domu —
A co największem brzemieniem obarczy,
To towarzystwo złośliwe a głupie:
Z którém współ, razem padniesz w te niziny.
Ono niewdzięcznie, szalenie, bezbożnie,
Przeciwko tobie stanie; ale rychło
Nie twoje czoło wstydem się zrumieni;
Ich to srom spotka że poszli z bydlęty...
Dla ciebie chluba urośnie żeś umiał
Sam sobie własnem stronnictwem być całem.
Małych czy wielkich, głośnych czy nie znanych historja wygnańców zawsze jedna, są to rośliny wyrwane z łona ziemi co je zrodziła, z razu sokami z niéj zaczerpniętemi wegetują, potém schną stłuczone nogami przechodniów. Mylę się, złe zielsko urośnie wszędzie i bujać będzie, a szlachetniejsze zaginie.
I nasz wieszcz żył tak zrazu nadzieją powrotu, tułając się od domu do domu. Mówią, że przebywał czas jakiś u Guidona Salvatico lub u Guidona Dovadolo, posiadacza téj włości, którą opisał w XVI pieśni piekła.
W początkach r. 1305 miał się udać do Romanij.
W tych wędrówkach już mu towarzyszyła nieśmiertelna pieśń jego, którą tęsknotę za krajem opędzał, a która nią cała przesiąkła.
Jakiś czas znajdował się z synem w Bolonij, która naówczas była ogniskiem życia umysłowego Włoch całych. Tu miał się znajdować jeszcze w r. 1306.
Zawiązał on stosunki z rodziną Malaspinów, w celu przejednania i zgody. Mieszkał potém w Padwie.
Przez cały ten czas trwał on w nadziei, że krajowi użytecznym być potrafi, uśmierzając nienawiści, przygotowując zgodę, krzątając się około tych, którzy na los ojczyzny jego wpłynąć mogli — ale te usiłowania wygnańca były nadaremne.
Szukając pociechy w pracy, w tych latach napisał Convito amoroso, usiłując w niem objaśnić swe Canzony filozoficzne — rzecz niedoprowadzoną do końca. Potem znakomitą na swój czas rozprawę de Vulgari eloquio, wedle wszelkiego podobieństwa ułożoną w czasie pobytu w Padwie, gdzie materyały do niéj najłatwiéj mógł mieć pod ręką.
W tym czasie mieści się prawdopodobnie także podróż jego do Paryża i Oxfordu, którą Benvenuto da Imola w niewłaściwéj dacie podaje. Środki do téj podróży, które dla ubóztwa (uskarza się na nie w Convito wyraźnie) byłyby niemożliwe — dostarczyć musieli przyjaciele, może Malaspinowie.
Bliżsi epoki Dantego bijografowie wyraźnie mówią, że celem tych podróży do Bononii, Padwy, Paryża i Oxfordu — było wykształcenie się w teologii i zamiar osiągnienia stopnia Doktora. Ale dla dopełnienia niezbędnych formalności, zabrakło mu — pieniędzy. Złożył tylko examena, lecz musiał powrócić z niczem.
Dotychczasowi komentatorowie i życiopisarze naszego poety dziwnym trafem nie zwrócili uwagi na wpływ, który na jego naukowe wykształcenie mógł mieć pobyt w Oxfordzie, pod koniec życia lub zaraz po śmierci Rogera Bakona.
Powodem zapewne tego przemilczenia jest, że pisma Bakona i żywot jego mało były badane do ostatnich czasów; a prześladowanie człowieka i pism za życia, rozciągnęło się na długie po zgonie lata.
Zdaniem naszem, ta niezmierna nauka, która wzbudza podziwienie i zdaje się w Dancie nad wiek swój potężną — najprawdopodobniéj mogła być zaczerpniętą z najgłębszego dzieła naukowego, jakie wiek ten wydał, z Opus Majus Bakona.
Bliższe rozpatrzenie się w téj pracy i porównanie jéj z wiadomościami, które zdradza poeta w Bozkiéj Komedij — uderza tem, iż najmniéj popularne prawdy z nauki o świetle, o życiu roślin, astronomii i t. p. właśnie się w dziełach Bakona znajdują.
Nie możemy na nieszczęście rozszerzać się nad tym przedmiotem, tem ciekawszym, iż jakimś wypadkiem dotąd wcale badanym nie był, a jest polem świeżem dla studijów; powiemy tylko słów kilka o życiu i pismach Bakona.
Po ciężkiem prześladowaniu, którego doznał... w r. 1292 widziemy go już siedemdziesiąt ośmio-letnim starcem, złamanym więzieniem, torturą, głodem... ale jeszcze życia pełnym. Jest to rok jego rehabilitacyi za jeneralstwa Rajmunda Gaufredi. Prawdopodobnie Bakon dożył do końca XIII wieku (chociaż rok jego śmierci podają 1294) — a gdy Dante znajdować się mógł w Oxfordzie, w kilka lat po jego śmierci — zastał tam żywe jeszcze po nim wspomnienia i rękopisma uczonego mnicha.
Dziwnem być może, iż o nim w poemacie swym nie wspomina, chociaż się to tem tłumaczy, iż imie Bakona u współczesnych tak złéj używało sławy, że niemal ze wszystkich odpisów jego rękopismów ścierano je umyślnie.
Pomiędzy Dantem a Bakonem nie zachodzi żadne podobieństwo ducha. Bakon był nieprzyjacielem jawnym Alberta W., nawet Ś. Tomasza i całéj perypatetyczno-scholastycznéj filozofii i teologii; był śmiałym nowatorem, człowiekiem realizmu ziemskiego, dążącym w nauce do użytecznego, praktycznego jéj zastósowania. Dante żył po za światem, w ojczyźnie ducha, w rzeczywistościach ideału, jak się wyraża Ozanam. Są to więc krańcowo sobie przeciwne usposobienia, natury i poglądy.
Ale pomimo to, nauki faktów, fenomenów przyrodzonych, wiadomości takich, jak o igle magnesowéj, o ciążeniu ciał, o świetle, o astronomii i t. p., nigdzie obficiéj, nigdzie łatwiéj nie mógł zaczerpnąć Dante jak w rękopismach Bakona, naówczas już tem słynniejszych, im surowiéj zakazywanych. Dowodzi tego liczba ich odpisów po biblijotekach Anglii i Francyi, wynalezionych przez p. E. Charles, ostatniego bijografa Bakona. Stosunek Dantego do zakonu Ś. Franciszka, do którego Bakon należał, zbliżenie się czyni jeszcze prawdopodobniejszem.
Powtarzamy, analogij w zapatrywaniu się na świat i naukę, w metodzie i systemie filozofij, nie ma najmniejszéj między niemi; ale w narzekaniach na zepsucie wszystkich klass społeczeństwa, na demoralizacyą, skażenie obyczajów, na sobkowstwo, spotyka się często z dziwną i zupełną zgodą.
Dante powtarza Bakona prawie z tąż samą gwałtownością, gniewem, oburzeniem... oba wzywają pomsty niebios na tych, co posłannictwa swojego na ziemi nie spełniają.
Łączy ich jeszcze obu czysta, wielka miłość nauki i nadzwyczajna na swój czas wiedza... Po za temi granicami można Bakona i Dantego uważać za dwa krańcowe i przeciwne bieguny epoki. Nie przeszkadza to wcale by chciwy światła poeta z pism Bakona czerpać go nie mógł.
Gdy Henryk VII. ciągnął po śmierci Albrecht’a na zdobycie Włoch i wskrzeszenie cesarstwa, Dante listem pełnym uczucia i wymowy, wzywał Italiją do poddania się posłannictwu Cezara, które jak pojmował, najlepiéj następny ustęp tłumaczy. W Cezarze widział on zjednoczenie Włoch, ojczyznę swą wielką, jednolitą i potężną.
»Szaleni, woła do Włochów, opuszczacie cesarstwo, usiłując stworzyć państwo nowe i obok społeczności rzymskiéj, chcecie stawić odrębną florencką.«
Ale głos wygnańca doradzający Henrykowi VII aby wprost zdążał do Florencyi — rada Florentczykom dana, usłuchanemi nie były.
Owszem osądzono poetę jakoby pragnął dla tego tylko zajęcia ojczyzny swej, by do niéj mógł powrócić. Mierzono go miarą pospolitych ludzi. Przebaczył on i fałszywy sąd ziomkom i cesarzowi że go nie usłuchał.
W czasie téj wyprawy Henryka VII, aż do jego zgonu, pracował Dante nad przygotowaniem mu zwycięztwa, był czynnym.
Z Porciano od hrabiego Guidi udał się do Forli w Romanij, zkąd korrespondował z Can Grande della Scala, książęciem Werony. Z Romanij, podobno na rozkaz króla Roberta został wygnanym, jakoby wyjęty z ułaskawienia, którem innych jego współziomków obdarzono.
Na samych tu niemal domysłach lub wskazówkach czerpanych z samego poematu, opierają się wieści o życiu wygnańca. Legendy podobne do téj, którą w wieży w Porciano opowiadają, posługiwały także do związania powieści o jego wędrówkach.
Jedni utrzymują, że przez jakiś czas przebywał w Genui, drudzy przytaczają dowody iż w oblężeniu Florencij (Marzec 1313 r.) znajdował się w wojskach cesarskich, co nie zdaje się prawdopodobném.
Niedaleko od Genui, na drodze ze Specij do Pizy, około znikłego dziś miasteczka Luni, w oddzielnym kraiku, który się niegdyś zwał Lunigiana, a do dziś dnia odrębność pewną w obyczajach ludu zachował, mieszczą jedno o Dancie wspomnienie, które Cesare Balbo przywodzi w jego żywocie.
Czasu wędrówek wygnania, błądząc po nieznanych kraju zakątkach, Dante wszedł raz wieczór do otwartego jeszcze, ale już pustego przy klasztorze kościołka. Tu posępny, zadumany, począł chodzić od ołtarza do ołtarza, od obrazu do obrazu, rozmawiając duszą z tym, w którego przybytku się znajdował.
Wtém braciszek widząc nieznajomego błąkającego się po kościele, zdającego się szukać czegoś, zbliżył się i zapytał go.
— Czego tu szukacie?
— Pokoju! (La pace) odpowiedział poeta.
Ale o takim pokoju jakiego on szukał na ziemi, marzyć się nie godzi, pokój to nie tego świata.
Pobyt w Weronie u Can Grande i przyjaźń możnego pana dla ubogiego poety, nie ulegają wątpliwości.
Charakterystycznem jest, iż Dante wygnaniec, tułacz, już naówczas stał tak wysoko u współczesnych, iż w każdym ważniejszym wypadku głos podnosił. Tak do Henryka VII, do Florentczyków, na ostatek do kardynałów zebranych dla obioru papieża po śmierci Klemensa V, odzywa się z powagą męża, którego zdanie na szali zaważyć musi. Chwalono powszechnie te odezwy wielkiego człowieka — ale go nie słuchano.
Rosła sława Dantego na téj pustyni wygnania, poemat jego już w części był znany, oceniano głęboką jego naukę i duszę szlachetną. Miał on przyjaciół nawet w téj Florencij ukochanéj zarazem i znienawidzonéj, którzy się dlań o dozwolenie powrotu starali.
W r. 1317, jak się zdaje, duchowny jakiś doniósł mu, iż rzeczpospolita nareście zezwalała na powrót jego, ale pod pewnemi warunkami. Warunki te były ażeby odarty ze wszystkiego, bo mu jego mienie na skarb zabrano, zapłacił karę pieniężną wynoszącą osiem tysięcy lirów i — w dzień uroczysty, w stroju pokutnika, w koszuli, ze świecą w ręku jak winowajca upokorzony, przeszedł ulice miasta!!
Odpowiedź Dantego na list przyjaciela doszła do nas, — z goryczą się w niéj odzywa:
»Czyżem zasłużył, bym w oczach wszystkich niewinny, po piętnastu wygnania latach, po trudzie i pracy nad nauką — tak do ojczyzny powracał?
Nie tą ja drogą mój ojcze, powrócić mogę do kraju, a jeśli znajdziecie inną, która by sławie i czci Dantego nie czyniła krzywdy, — o! pójdę nią i nie powolnemi kroki!«
Kończy zaś smutnie:
»Czyż wszędzie pod bożem niebem nie mogę badać prawd odwiecznych, ażebym miał osławiony, zesromocony, znowu się wciskać pomiędzy lud florencki.... O! nie zabraknie mi chleba!«
Dłuższy czas bawił Dante na dworze Scaligerów w Weronie, gdzie urząd sędziego sprawował. Był to dwor świetny, wesoły, pełen przepychu, taki jakiego wojownik po trudach boju dla wytchnienia potrzebował.
Już naówczas, jak się okazuje z powieści zachowanéj o kobietach, które sobie Dantego pokazywały jako człowieka, który z piekła powrócił — pierwsza część poematu musiała być znaną powszechnie.
Pobyt na tym dworze Can Grande, którego gościnność była wystawną, a otoczenie świetne, a towarzystwo do zbytku lekkomyślne i wesołe — nie bardzo musiał do smaku przypadać osmutniałemu wygnańcowi. Boccacijusz opowiada o gościnie u Can Grande w Weronie ze szczegółami charakterystycznemi. Każdy z przybywających gości, miał tam właściwy stanowi swemu i położeniu wyznaczony pokój osobny, usługę i stół. Nade drzwiami tych mieszkań były allegoryczne obrazy i zdania, które się do stanu, obyczaju lub usposobienia umysłu gościa stosowały.
Zwycięzcy rycerze patrzyli na malowane tryumfy, wygnańcy na godła nadziei, poeci na gaje Muz, kupcy na atrybuty Merkurego, a duchowni na raj i niebiosa. Ściany izb były także przyozdobione obrazami, przedstawiającemi najulubieńsze idee wieku — nietrwałość życia, niestałość losu itp.
Obok tego przepychu sztuki, pełno było wszelkiego rodzaju rozrywek, jakich zwykli szukać ludzie wojną i sprawami państwa zajęci; śpiewaków, kuglarzy, nawet błaznów, wesołków mających smutne myśli rozpędzać.
Z kilku tych rysów i z powieści o Dancie, domyślać się łatwo jak wyglądał dwór ten XIV wieku, wesół, lekki, namiętny, szukający roztargnienia po bitwach i znojach zarówno w poezij i błazeństwach, w kuglarstwach i w sztuce; przyjmujący równie gościnnie tego Dantego smętnego, który na Scaligerze tak wielkie dla Włoch pokładał nadzieje, i pierwszego lepszego śmieszka.
Odpowiedź poety temu, co się go pytał o przyczynę powodzenia błazna, prześcigającego poetę i druga, którą tu przywiedziemy, — tłumaczą nam uczucia wygnańca wśród tego gwarliwego tłumu płochych rycerzy.
Raz u wieczerzy, znać wedle obyczaju strojenia śmieszków z poety, Can Grande (pies wielki) kazał chłopcu wleść pod stół i kupę kości zrzucić Dantemu pod nogi. Było wówczas obyczajem jedząc, ogryzki rzucać na ziemię.
Po biesiadzie Can ukazując te kości, począł wyśmiewać poetę z jego obżarstwa i pytać go o przyczynę takiego mnóstwa kości.
— Gdybym był psem (Can) kości by przy mnie tyle nie było.
Ostra ta odpowiedź, równie gorzką jak pierwsza być musiała dla dumnego Scaligera, ale ją sam bolesnym żartem wywołał.
To też uciekał potem poeta od gwaru Werony, szukając samotności w klasztorze Kamedułów w Fonte Avellana, gdzie dotąd celę, którą zajmował, pokazują.
Przemieszkiwał też czas dłuższy u Bosone di Rafaelli w Agubbio (dziś Gubbio), w Colmarello, i w Udine u Paganów della Torre. Wszędzie są dotąd po nim żywe pamiątki, które się przez pół tysiąca lat uchowały.
Powrócił potém do Werony.
Poemat cały już skończony naówczas, imie jego coraz czynił głośniejszem, choć nie wszystkim znany był w całości. (W r. 1320 Raj nie był jeszcze rozpowszechniony).
Po znacznéj klęsce, którą poniósł Can Grande, Dante nie chcąc mu być ciężarem, usunął się do Rawenny, dokąd go Guido da Polenta wielekroć wzywał. Syn jego miał tam miejsce sędziego, mógł przy nim spocząć i odetchnąć. Niestety, o powrocie do ojczyzny mowy już nie było.
W 1321 pomiędzy Guidonem da Polenta a rzeczpospolitą Wenecką powstał spór. Dantego użyto do przejednania, ale zaledwie przybywszy do Wenecij, znalazłszy rozdraźnionych, którzy go słuchać nie chcieli — powracać musiał nazad lądem, w porze jesiennéj, nizinami pełnemi wyziewów niezdrowych do Rawenny, zgryziony niepowodzeniem poselstwa swego. W drodze téj dostał gorączki i powrócił do swoich aby na rękach synów i córki Beatrysy skonać dnia 14 Września 1321.
Podanie powiada, iż kazał się jako braciszek zakonu św. Franciszka w sukni mniszéj pogrzebać ubogo, chociaż Rawenna chlubiąc się z posiadania zwłok jego, z wielką wspaniałością pochowała poetę.
Otóż krótki, niedostateczny rys życia jego, którym pragnęliśmy poprzedzić zastanowienie się nad nieśmiertelną epopeją. Wiele szczegółów nie weszło w te szczupłe ramy.
Już w chwili zgonu, tułacz miał tę pociechę, że choć nie cały, poemat jego powszechnie był znanym. Podanie mówi, że dopiero po zgonie, trzynaście ostatnich pieśni syn miał wynaleść, we śnie otrzymawszy o nich objawienie.
Sława wielka otaczała jego łoże, wieńcząc skroń zoraną troskami wygnania, ubóstwa, upokorzenia dworactwa i zależności. Czuł on, że nie cały umrze, bo ten wiek nawet po nad który tak się wzniósł wysoko, instynktowo przeczuwał potęgę téj pieśni, którą następne karmić się i badać miały bez końca.
Komuż nieznaną jest ta pełna smutnéj powagi i zadumy postać, z głową laurem uwieńczoną, a czołem pokrytem myślami — w długiéj sukni mniszego kroju — zdająca się jakby z grobu zmartwychpowstałą, aby o zagrobowym śpiewać żywocie??
Od pięciuset lat któryż artysta nie próbował jéj zeszpecić.. a nie potrafił żaden...
Typ téj twarzy pozostał wyrzeźbiony tak jak nam ją poraz pierwszy nakreślił Giotto przyjaciel poety i Orcagna, na ścianach Bargello we Florencyi i w freskach u Maria Novella.
Nic wyrazistszego nad to oblicze chmurne, a całe przesiąkłe myślami wielkiemi, nad te usta zapadłe, które się zdają niechętnie otwierać do ludzi, bo mówiły z anioły... W istocie owa niewiasta weroneńska, która w ciemnéj płci poety widziała ślady ogorzelizny z piekieł wyniesionéj, naiwnością swéj wiary nie wiele zgrzeszyła. Jak powrócony z otchłani wyglądał za życia.
Na wszystkich wizerunkach swych Dante zachował to oblicze surowe wieszcza wygnańca, cierpieniem i jenjuszem wzniesionego nad tłumy. Jest to wierne odbicie rysów jego twarzy, bo je Guido da Polenta z umarłego odlać rozkazał, a ten stary odlew (równie jak maska Tassa zachowana w San Onofrio) doszły aż do dni naszych.
Choć to są rysy, które śmierci chłodem stężały, jeszcze przez nie patrzy dusza nieśmiertelna, która im życiem te kształty nadała. Wedle tych wzorów Rafael wystawił Dantego po dwakroć, jako teologa w dyspucie o przenajświętszym sakramencie, jako poetę w parnasie.
Z twarzy téj czyta się charakter energiczny, niezłamany, cały w sobie, niepodzielny — a nieco boleścią wygnania, zatrutym jego chlebem, ową wędrówką po wschodach obcych — zgorzkniały.
Charakter też ten dobitnie się maluje w doszłych do nas odpowiedziach — pełnych goryczy.
Gdy na dworze Scaligerów śmiano się i klaskano błaznom, którzy bawili gości, spytał ktoś Dantego, dla czego takie śmieszki więcéj mają powodzenia niż wielcy poeci?
— Similis simili gaudet! odparł poeta z pogardą — każdy sobie podobnego miłuje...
Równą dumą i poczuciem godności nacechowaną jest owa odpowiedź gdy priora wysyłano w poselstwie do Rzymu. — »Jeśli pojadę, któż zostanie? jeśli zostanę, kto pojedzie?«
Zdawałoby się to potwierdzać do pewnego stopnia co Villani pisze o jego charakterze — chociaż, jak zaraz zobaczemy, inni bijografowie wcale się z nim nie zgadzają.
— »Ser Dante, powiada niechętny mu Villani, dla nauki swéj był nieco zarozumiałym, pogardliwym i po filozowsku niezbyt uprzejmym. Z pospolitemi ludźmi nie umiał mówić, ale dla innych swoich cnót, nauki i godności zasługuje mąż ten, abyśmy o nim wspomnieli w naszéj kronice« —
Wcale inaczéj mówi o nim Boccacio.
— »Był nasz poeta — pisze — średniego wzrostu, a w późniejszym wieku trzymał się nieco pochyło — poważnego i miłego obyczaju. Ubierał się zawsze poważnie, jak wiekowi jego przystało.
»Twarz miał pociągłą, nos orli, oczy raczéj wielkie niż małe, brodę przedłużoną, zwierzchnią wargę nieco wystającą, ciemną płeć, brodę i wąsy czarne i kręcone, a oblicze zawsze zamyślone i smętne...
»W życiu publicznem i domowem był do podziwienia skromnym i porządnym, nad innych grzecznym i uprzejmym. Chwalił jadło wymyślne, ale żył skromnie, i brzydził się temi co nie jedzą aby żyć, ale żyją aby jedli. Nikt nadeń pilniejszym być nie mógł, nikt go w pracowitości i pilności w sprawach wszelkich prześcignąć nie potrafił, tak że żona i rodzina często się na to uskarzali. — Nie pytany odzywał się rzadko, rozważnie i do okoliczności zastósowanemi wyrazy. Pomimo to, gdy okoliczności wymagały, był wymownym, trafnym i żywym w swych mowach. W młodości miłował bardzo muzykę i śpiewy, a gdy dobrego znalazł muzyka, chętnie się z nim przyjaźnił...«
Daléj jeszcze pisze Boccacio.
»Lubił też samotność a stronił od ludzi, aby sam był z myślami swemi. Czasem otoczony tłumem, wpadał w głęboką zadumę, tak, że pytany nie odpowiadał dopóki myśli w sobie nie rozwinął, co go nieraz wśród przyjaciół, u stołu i na przechadzce spotykało. W nauce był tak pilnym, iż nic go od niéj oderwać nie mogło. Tak żarliwie umiał się rzeczami które go zajmowały zaprzątnąć, iż gdy raz w sklepie w Siennie znalazł książkę, któréj długo dostać nie mógł — a miał ją sobie na chwilę tylko użyczoną — usiadł na ławie przed domem i natychmiast czytać ją począł. Nieodwrócił od niéj oka ani na chwilę, chociaż przez ulicę ciągnął świetny orszak i tłum pełen pięknych kobiet. Dopiero gdy księgę przeczytał całą, podniósł oczy, a przytomni zdziwieni postrzegli, iż o uroczystości wcale nawet nie wiedział.« —
Leone Aretino tak go maluje w latach młodszych:
»Ojca utracił Alighieri w dzieciństwie jeszcze, ale wzięty na wychowanie przez krewnych i Brunetta Latini, nie zaniechał niczego, co wykształconemu w pełni mężowi przystało. — Nie żył on w odosobnieniu i zamknięty, nie usuwał się od świata, owszem żył i weselił się z rówieśnikami swego wieku; rzeźwo i odważnie występował we wszystkich ćwiczeniach wiekowi swemu właściwych. Chociaż naówczas bardzo młody, odznaczył się wielce w téj srogiéj i pamiętnéj bitwie pod Campaldino, walcząc zbrojno na koniu i mężnie się bijąc w pierwszych szeregach, gdzie był w wielkiem niebezpieczeństwie. — Bitwa ta rozpoczęła się utarczką jazdy, a Aretyni rzucili się z taką wściekłością na Florentczyków, że ci ku swéj piechocie cofnąć się musieli. Ta ucieczka wszakże na złe wyszła Aretynom, bo ścigając nazbyt, oddalili się od swéj piechoty, tak że już niepołączeni z nią, sami walczyć musieli i rozbici zostali, piechota osobno, jazda oddzielnie; gdy Florentczycy stanowiąc jeden oddział, gromadnie naprzód jazdę, potem piechotę ich zwyciężyli.«
Bitwę tę opisuje sam Dante w jednym z listów swoich, mówiąc że należał do niéj i kreśląc plan potyczki. Godna uwagi, że Uberti, Lamberdowie, Abbatti, wielu innych florenckich wygnanych gibellinów szli z Aretynami, a przeciwnie gwelfy z Arezzo wypędzeni byli po stronie Florentczyków. Bitwę też tę uważano raczéj za zwycięztwo nad gibellinami, niż nad Aretynami.
Boccacio kreśląc rys charakteru poety, dodaje iż w najsroższy gniew wpadał, gdy go o należenie do jednego ze stronnictw rozdzielających ojczyznę pomawiano. Łatwo się to pojmuje, gdyż sercem, duszą, umysłem stał po nad niemi, a w piekle swém bez różnicy pomieścił złych gwelfów i złych gibellinów.
Mówiliśmy o jego przekonaniach politycznych. W danym czasie i wieku innemi być one nie mogły; potrzeba było Włochom siły, któraby obalony porządek społeczny i panowanie prawu przywróciła. Szanując stolicę apostolską jako władzę duchowną, będąc jak najgorliwszym katolikiem, opierał się mieszaniu jéj w sprawy świeckie i politykę Włoch, widząc ją bezsilną do spojenia ich, a stojącą na zawadzie wskrzeszeniu cesarstwa. Chciał on, aby namiestnik Boży po nad Cezary i króle stał jako strażnik duchowny praw świata, jako sędzia najwyższy — a cesarstwo mieć chciał jakby mieczem i władzą wykonawczą, działającą zgodnie z papieżem i ku jednemu celowi.
Dla tego ilekroć papieże stawali w interesie swéj władzy doczesnéj przeciwko cesarstwu, on stawał przeciwko papieżom. Obawiał się panowania obcych we Włoszech, których protegowali papieże, wdzierającą się dynastję francuzką biorąc w opiekę.
Wszystko co z boleścią mówi w swoim poemacie przeciwko papieżom, tłumaczy się tą ideą, która jasno przedstawia się w listach jego i traktacie de Monarchia. Ze śmiałością wiernego syna kościoła wyraża się nieraz ostro z głębokiego przekonania przeciwko papieżom, nigdy przeciwko papieztwu.
Współcześni też nigdy nie posądzili go ani pomawiali o kacerstwo, ani mu tych wystąpień za złe nie mieli. Broniła go i ta głęboka nauka teologiczna i ta gorącość religijnego uczucia, któremi dorównywał najznakomitszym swojego wieku pisarzom, nie ustępując w nich, jeno chyba jednemu mistrzowi swemu — Tomaszowi z Akwinu.
Zresztą bliżéj go w tym względzie poznamy, rozbierając poemat.
Drobnych rysów jego charakteru malujących człowieka, w pisarzach włoskich znajdujemy wielką obfitość. Nie są one do pogardzenia, bo dopełniają nam tę zajmującą fizijognomię moralną.
Na dworze Can Grande, chociaż od Scaligera lubiony, nieraz się widział niżéj prostych śmieszków stawionym, a zawsze szedł w dali po za rycerstwem i możnemi. Tu on poczuć musiał i wyrzec z serca ściśniętego, jak chleb obcych niesmaczny, a wschody ich strome.
Raz idąc przez ulice Werony, gdzie tak był znanym iż go sobie kobiety pokazywały jako powróconego z piekieł, gdy mijał kuźnią, zasłyszał kowala, który śpiewał jego Canzonę, zmieniając w niéj wierszy porządek. Rozgniewany wszedł i począł przewracać kowalskie narzędzia. Co robisz? zapytał go zdumiony rzemieślnik. To robię z twojemi narzędziami, co ty z wierszami mojemi.
Na dowód zbytniéj jego dla złych surowości, przytaczają obejście się z zuchwałym Adimari, zwanym Argenti od konia srebrnym przykrytego czaprakiem. Adimari wezwał Dantego aby przed sądem go bronił, ale poeta stanąwszy przed sędziami, zamiast go uniewinniać, jął opowiadać jego gwałty i przemoce, tak, że Adimari na wygnanie z miasta został skazanym. Pod tém imieniem Argenti umieścił go téż w piekle.
Z tych wszystkich rysów, nadewszystko z bogatéj spuścizny, łatwo już sobie przedstawić jenijusz ten surowy równie dla siebie jak dla ludzi, — powagi pełen, nie przebaczający ani możnym ani silnym, nienawidzący bezład i bezprawie, pragnący pokoju jakiego świat dać nie może a zgorzkły wygnaniem, ubóstwem, domowem nieszczęściem i publiczną niedolą.
Wiek w którym żył Dante, jakeśmy już mówili, niesłusznie lekceważony, był epoką rozbudzenia, pierwszego odrodzenia, pracy wewnętrznéj, przygotowawczéj do nowego życia, Dante zajmuje w nim stanowisko przeważne... on jest jego tłumaczem.
Ale i w dziejach długich wieków aż po dziś dzień jenijusze téj miary są rzadkie, — cała poezija chrześcijańska nic obok jego poematu postawić nie może. Ani Raj utracony Miltona, ani mnogie inne epopeje i sielanki rajskie, nie mogą się mierzyć z Komediją natchnieniem, prawdą artystyczną, jenijalnością wykonania, majestatem, harmoniją całości.
Jeśli się godzi porównywać, rzekłbym, iż Dante przy późniejszych poetach co w religij szukali natchnienia, wygląda jak malarz XIII lub XIV wieku, pełen ducha i namaszczenia, przy artystach XVI i XVII wieku pełnych nauki, rzemiosła, manijery, ale ubogich w natchnienie.
Dwie siły spajają się na uczynienie go tak wielkim, jak się nam dziś jeszcze nawet z wyżyn wieku naszego wydaje, — jenijusz nadzwyczajny i przy nim praca olbrzymia.
Zespolenie tego dwojga, stanowi jedną z właściwości poety.
Jakim sposobem w nim jedno nieosłabia drugiego ale podnosi, jak jenijusz ułatwia mu nabycie wiedzy, a wiedza uskrzydla go nawzajem, godna w istocie zastanowienia.
Jesteśmy jeszcze nie zbyt odlegli od téj epoki, gdy wedle nowych a wielce wygodnych teorij, natchnienie poetyczne uważało się niemal za antagonizm nauki i pracy. Mówiono nam że zmudne badania wysuszają człowieka, że zbytnia wiedza odbiera oryginalność, że nauka jenijuszowi nie jest potrzebną, bo on intuicyjnie ma sobie daném wszystko, gratia status.
Tymczasem tak wcale nie jest; praca żadnego nie zabiła jenijuszu a nie jeden jenijusz zmarniał bez pracy.
Jednym z żywych dowodów téj prawdy jest właśnie Dante. Gdybyśmy nie mieli historycznych podań o nadzwyczajnéj pilności jego, o przedsiębranych w późniejszych już latach studijach w uniwersytetach w Bolonij, Padwie, Paryżu, Oxfordzie, sama Komedija przekonać by mogła, że zdobył wszystko co w jego epoce trudem zdobyć było można; że czerpał ze źródeł najniedostępniejszych ogółowi, najczystszych i całą wiedzę owych czasów potrafił sobie przyswoić z tém umysłu wielkiego jasnowidzeniem, które mu prawdy wieku od przesądów jego rozróżnić dozwalało.
Wszyscy komentatorowie Dantego zdumiewają się ogromowi téj wiedzy przenajrozmaitszéj. Ślady nauki są na każdym kroku; czasem zdaje się ona przechodzić granice tego co za czasów jego było znaném, wydaje się jakby wieszczem przeczuciem.
Tak naprzykład w pierwszéj pieśni Czyśca, gdy wydostawszy się na drugą półkulę przez szparę w pośrodku ziemi, w któréj skuty lodem siedzi satan trójgłowy — i mozolnie przestawiwszy się nogami na odwrót (gdyż znał siłę dośrodkową), wychodzi nowe oglądać niebiosa, — opisuje na nich konstellaciją ze czterech gwiazd złożoną zwaną krzyżem południa, naówczas jeszcze Europie jak druga półkula nieznaną.
Krzyż ten gwiaździsty, niema wątpliwości, oznacza allegorycznie cztéry cnoty kardynalne, ale nie jestże podziwienia godném, iż oczyma duszy przewidział, co dla oczów starego świata, jeszcze niewidzialném było?
Wiadomości z psychologji, medycyny, nauki przyrody, są w nim równie zdumiewające; dają się one tylko porównać do tych, które zawierały długo nieznane trzy dzieła Bakona.
W Czyścu mówi o śnie roślin, o działaniu promieni słonecznych na ich życie, o krążeniu soków w roślinach; wie z nauki o świetle o rozkładaniu się tęczowem promienia, zna własności igły magnesowéj, wreście cały poemat świadczy, że jest obeznany z niebem, ruchami planet, konstellacijami i astronomiją.
Nie potrzebujemy powtarzać jak biegłym jest teologiem i filozofem, czego szczególniéj w ostatniéj części poematu zdumiewające daje dowody.
Tu, pomimo przyswojenia sobie form języka scholastycznego, terminologij jego, mimo że się nie wzdraga dotykać zadań na pozór najsuchszych, najoderwańszych owczesnéj teologij i filozofij, ładunek ten naukowy nie obciąża go, nie ostudza. Wszystko to przyswoił sobie, owładnął, opanował, nie zapożyczył i dla tego płynie zeń nauka strumieniem jasnym i ciepłym.
Nim bliżéj zapoznamy się z poematem, o którym zaledwie dać potrafiemy wyobrażenie słuchaczom naszym, bo studija nad nim wyczerpujące znacznie by większych wymagały rozmiarów, napomkniemy, iż po śmierci poety w r. 1321 całość jeszcze nie była znaną ogółowi, chociaż Piekło i Czyściec już się były stały popularnemi.
Dowód na to znajdujemy w łacińskich eklogach Giovanni da Virgilio z Bolonij, który wzywa Dantego, aby w świetniejszym języku Rzymian opiewał dzieje swego czasu i przybył laur poetycki otrzymać w Bolonij. Na to Dante łacińskim także wierszem odpowiedział mu, że uwieńczenie w Bolonij miłem by mu było, ale ma nadzieję gdy Raj jego równie znanym będzie jak Piekło i Czyściec, iż ten laur kiedyś otrzyma nad brzegami ojczystego Arno.
Z tego widać, że w chwili zgonu poety, całkowity poemat nigdzie się jeszcze nie znajdował w rękach czytających i ztąd zapewne powstała piękna owa legenda, która zamyka życie wieszcza równie poetycznie jak powieść o śnie matki je rozpoczęła. Mówią że po śmierci Dantego w rękopismach odziedziczonych przez rodzinę, brakło ostatnich trzynastu pieśni Raju. Syn poety Jakub, jeden z dwóch, którzy zostawili komentarze Komedij, przejęty żalem nad niedokonaném dziełem, postanowił sam ojcowską pracę dokończyć. Niestety! szło mu to ciężko, i gdy raz znużony a zniechęcony usnął, ukazał mu się cień ojca ze skronią otoczoną wieńcem jasności, wskazujący mu szafę, w któréj pod staremi pergaminami, owe trzynaście pieśni ukryte spoczywały.
Opowiadanie to zamieścił Boccacio.
Komedija Dantejska z uniesieniem w kilkadziesiąt lat po śmierci jego uznana arcydziełem, chlubą literatury włoskiéj, w téj Florencyi, z któréj poeta był wygnany, publicznie wykładaną i tłumaczoną być poczęła.
Na ten wiek, w którym się ów poemat narodził, fakt to zdumiewający. Przy uwielbieniu dla starożytnych, czci niemal bałwochwalczéj dla Wirgilego i wzorów łacińskich, nic w Komedij Dantego niema coby naśladownictwem trąciło.
Poemat rodząc się przynosi z sobą formę swoją, właściwą sobie, zupełnie oryginalną.
Forma ta jak najwymyślniejsza, bo duch i obyczaj wieku tego wymagał, regularna aż do drobnostkowości, obrachowana matematycznie prawie, tak dobrze zrosła się z treścią że zupełnie jéj starczy, że ją mieści bez oznak niewoli i trudu. Nie są to okowy ale ramy, których ustrój zadziwia symetriją.
Nazwanie poematu Komediją sam Dante tłumaczy tém, że treść jéj od straszliwych i obrzydliwych obrazów, stopniowo przechodząc do coraz jaśniejszych i milszych, kończy się najwyższém szczęściem.
W określeniu natury komedij i tragedij jako dwóch przeciwieństw, poeta samą formę dramatyczną uważa za podrzędną, a przywiązuje się do istoty rzeczy. Nazwa więc Komedij niewątpliwie nadaną była przez niego samego, dodatek zaś Bozkiéj, następne pokolenia przez cześć dla wieszcza do niéj dopisały.
Trudno było zresztą określić wyrazem jednym ten rodzaj zupełnie nowy, który Dante stworzył; nie jest to, powiadają krytycy, ani epos, ani dramat, ani powieść, ani dydaktyczny poemat; nie jest to, dodaje Schelling, żaden ze znanych poezij rodzajów, ani téż ich synteza, ale utwór właściwy organicznie stworzony, którego żaden kunszt rozmyślny wynaśladować nie potrafi zmięszaniem różnych form i żywiołów, jest to indywiduum w sobie odrębne i z żadném inném zestawić się nie dające.
Całość dzieli się na trzy wielkie kantyki (Canticus), zawierające w sobie sto pieśni (Cantus).
Pierwsza z nich jest jakby przedśpiéwem i prologiem; każdy potém dział zawiera ich trzydzieści i trzy, liczbę mistyczną.
Pieśni są niemal równych rozmiarów, tak że o kilka zaledwie różnią się wierszy. Każda część nawet jednym zamyka się wyrazem gwiazdy, (stelle).
Wewnątrz budowy taż sama regularność w tercinach, w rozmiarze wiersza.
W te kluby ujęty poemat jest jednak swobodnym, pełnym, szerokim.
Gdy w innych pieśniach, które epopei téj za wzory służyć mogły, wewnętrzna budowa polega na treści zmysłowéj, postaciach wprowadzonych z podań lub stworzonych przez poetę, obracających się około jednego działania; tu bohaterem nie jest pół-bóg, wódz, ani król, ani gród lub państwo, jest nim sam poeta, — mylę się, — jest nim człowiek.
Dante wyraża w sobie ludzkość całą, ona jest główną figurą dramatu, około niéj i jéj losów obraca się Komedija, losy jéj stanowią jedność akcij.
Jest to tém wyrazistszém, że wieszcz nie wystawia siebie jako bohatera, ale jako istotę ułomną, grzeszną a słabą, przyznającą się do błędów, cierpiącą i wielokrotnie upadłą.
Ludzkość, jéj przeznaczenie, uosobione są w Dancie, pojęte wedle idei chrześcijańskiéj. To przeznaczenie, ten cel określa poeta w Convito (IV. 12.) »Najwyższym celem wszelkiéj istoty, którego pragnienie sama w niéj złożyła natura, jest powrót jéj do źródła z którego wyszła.« (Il sommo desiderio di ciascuna cosa e prima della natura dato, è lo ritornare al suo principio.)
Celem więc człowieka i ludzkości jest powrót na łono Boże.
Węzłem téż tego wielkiego dramatu jest, co owe wieki pełne uczucia religijnego najgoręcéj zajmowało, życie przyszłe. Rozwiązanie zagadki żywota ziemskiego, dopełnienie téj eksystencij, która wzięta sama przez się, odrębnie staje się niezrozumiałą, nielogiczną, rozpaczliwie niepojętą.
W formach przez wiek danych, ale podniesionych do najwyższej potęgi, rozwija się ta kwestija istnienia świata, sprawiedliwości Bożéj, stosunku człowieka do stworzyciela, do bliźnich, do siebie. Wszystko o czém nas objawienie naucza, ujęte jest tą pieśnią uroczystą jak widzenie, jak proroctwo. W takich warunkach pojmujemy dobrze, iż największa mnogość postaci i epizodów, nie psuje poematu jedności, musi go tylko wypełniać i bogacić.
Jest ona niezbędną; poemat obejmujący trzy światy musi je z całą nieprzeliczoną rozmaitością form ich przedstawiać.
Interes główny skupia się około Boga i człowieka; to są dramatis personae, główne; reszta epizodyczna i podrzędna. Zajęcie na chwilę nie ustaje, owszem rośnie, podwaja się ciągle w miarę jak wyszedłszy z otchłani zbliżamy się idąc wyżéj a wyżéj aż ku najczystszemu światłu.
To rozwiązanie poematu, na które barw i wyrazów zabrakło, następuje dopiero w pieśni ostatniéj.
Z niezmierném mistrzowstwem, barwy od najczarniejszych i najkrwawiéj ognistych, stopniują się do niewyrażonéj czystości blasków, promieni, świateł, jasności.
Rozmaitość kolorytu i tonu zastósowana do przedmiotu, płynąca z niego raczéj, jest zdumiewającą. Energija i dosadność wyrażeń, jakiemi maluje się piekło, a świeżość i czystość rysów użytych do obrazu raju, róży mistycznéj, ostatnich widzeń nieba, wypełniają się pośredniemi tony czyśca, który może jest najpiękniejszym ze wszystkich.
Tyle się tu nastręcza uwag nawet czysto formy tyczących, że ledwie o nich napomknąć możemy. Jedna wszakże ze względu sztuki saméj, nowéj a dawnéj, przeszłéj i dzisiejszéj, zbyt się nam zdaje zajmującą, byśmy ją całkiem pominęli milczeniem.
Każdy kto z uwagą czytał Dantego, znalazł w nim to znamię jedno, zbliżające go do starożytnych niemal pisarzy, iż w nim proces artystyczny, jeśli się tak wyrazić wolno, inny jest cale od dziś powszechnie przyjętego.
Różnicę tę stanowi poszanowanie słowa, zwięzłość. Dziś przywykliśmy wielką wyrazów liczbą, bogactwem przymiotników, wykończeniem szczegółów drobnostkowém, rozwijaniem myśli często zupełnie zbyteczném, osięgać ten cel, który mistrzowie dawni siłą i doborem słowa zdobywali.
Proces starożytnych poetów i pisarzy w ogóle był wcale różnym; nie znajdzie się u nich wyrazu zbytniego, nic z tego czego się człowiek sam myślą dorobić powinien, bo wyrażać to znajdowano niemal krzywdzącém dla czytelnika. Myśl czytając ich pracuje i dopełnia, dla tego poetów dawnych, Horacijusza naprzykład, prozatorów jak Tacyta smakuje się niby ekstrakt, dzisiejszych pijemy jak wodę zaprawną.
W swoim rodzaju Dante jest wiernym uczniem téj szkoły. Gdy malując potrzebuje barw silnych, kładzie ich mało ale jak dobiera je i ustawia! aby myśl i wyobraźnią w ruch wprawiły i zmusiły do wypełnienia.
Jednym z najpiękniejszych przykładów zwięzłości jest znany epizod Ugolina. Obraz to takiéj siły, tak pełny, tak straszliwie prawdziwy, że w nowszéj literaturze równego mu pod względem kunsztu nieznamy, a wpatrzmyż się jak niewielą, jak trzeźwemi rysy dosięga poeta najwyższego efektu. Rzekłbyś studijum z natury, w którém nic dodać nie śmiano.
Dla tego Dante w kilkunastu tysiącach wierszy objął piekło, czyściec i raj. Nie wiem ile ich Aleksander Soumet wypotrzebował na swą epopeję zmarłą w kolebce.
W tych trzech działach, ileż postaci, charakterów, ludzi, aniołów, szatanów, opisów, argumentacij, i uczucia! Ale to wszystko pisaném jest tak, by czytający pracował, zespolił się z poetą, wcielił weń i zmuszonym był wniknąć w tajemniczy pieśni wątek.
Gdy czytelnik ma przed sobą pokarm, który bez trudu przyswoić sobie może, połyka go, ale się nim nie żywi i nie krzepi, raczéj oducza od myślenia.
Drugiém postrzeżeniem, które sama forma poematu nastręcza, jest wcielenie idei, przez użycie do tego materijału wziętego z podań ludu, z legend upowszechnionych.
Poeta nie usiłował wcale stworzyć swéj epopei z niczego, nie myślał wysnuć jéj z siebie, czując, iżby nie przemówiła tak wyrazisto do ogółu, zaczerpnął do niéj treść z wiekuistego źródła, ze skarbnicy ludzkości, dla niéj całéj drogiéj. Treść ujął znaną, ale w postaci niewytopionego kruszcu leżącą.
Jak w świecie zmysłowym w szeregu istot, jedne dla drugich przygotowują zasoby do życia, jak naprzykład roślina wypracowane przez się soki podaje zwierzęciu na pokarm, tak w świecie myśli, lud — jedyny twórca, bezwiednie, instynktowo urabia materijał dla poetów. Z jego ust na wpół już obrobioną treść i wątek bierze jenijusz, nadaje im te kształty w których myśl ma żyć i skrystalizowana pozostać.
Ta rola ludu, twórcy, nie jest bynajmniéj podrzędną, jest mu właściwą i owszem wielką. Bez téj pracy przygotowawczéj całych mas, niema poety. Każdy tam idzie by z téj niewyczerpanéj skarbnicy się zasilić.
Poeta, który zuchwale rzuca się na stworzenie swojego świata z niczego, najczęściéj ze światów rojonych stworzy tylko nicość. W istocie umysł ludzki ograniczony jest w swém działaniu, nie tworzy on właściwie nic, choć wszystko przerabiać jest zdolny i w nowy ułożyć sposób. I tu podział pracy konieczny, wypływa on z natury i usposobień pracowników. Lud ma instynkt przeważnie twórczy, bezwiednie snujący te pasma z których, wedle słów poety, wieszcz tka wzorzyste opony. Każdy téż potężniejszy jenijusz szuka wątku tam, gdzie są jego jedyne zapasy, w tradycijach ludu, w jego marzeniach i widzeniach. Rzeczą mistrza jest nadać im formę doskonałą i treść uzupełnić, rozwinąć, a myśl nasienną z niéj dobyć.
Tu, znowu na podobieństwo zmysłowego świata, — idea - materijał nieustannie się przekształca pod wpływem wieku i słoneczném działaniem jenijuszu, ale w gruncie pozostaje ograniczoną. Metamorfozy tylko coraz nowe, misterniejsze coraz nadają jéj kształty.
Najwięksi z poetów czerpali wszyscy, powtarzamy, ze skarbnicy podań wiekowych, które Homerowi dostarczały wątku do Ilijady i Odyssei, tragikom greckim do ich dramatów, Shakespearowi do jego sturamiennéj historij serca ludzkiego. Ledwie byśmy w literaturach znaleść mogli dzieło wyższéj poetycznéj wartości, zrodzone bez tradycij, bez tego współpracownictwa narodu.
Goethe niezaprzeczenie najpotężniejszym jest w pierwszéj części swojego Fausta, ale mu siły dostarcza tajemnicza własność treści zaczerpniętéj z tradycij narodowych.
Moglibyśmy przykładów tych przytoczyć więcéj i w literaturze własnéj znaleść téj prawdy poparcie, lecz dość na tém.
Dante myśl główną swéj pozaświatowéj wędrówki gotową znalazł w prastarych tradycijach, począwszy od platońskich, wirgiljuszowych, aż do średniowiecznych chrześcijańskich. Myśl ta była własnością całéj ludzkości, bo ją znajdujemy rozpostartą po całym niemal świecie, ale znalazł ją poeta jak nieforemną bryłę, w któréj wieszcze jego oko tylko mogło dostrzedz zarysy jakie z niéj dłoń wyciosać miała.
W zbiorze encyklopedycznym Wincentego Bellovaceńskiego, który z pewnością Dantemu był znanym, wśród mnóstwa podań średniowiecznych, znajdują się też liczne powieści o zstąpieniu do piekieł, o widzeniach niebios. Obrazy tego świata pełnego tajemnic, grozy i strachu tak były pożądane, ulubione, tak żywo naówczas zajmowały, że je znajdujemy na ścianach niemal wszystkich kościołów, nad drzwiami ich portyków, a za życia poety przedstawiano we Florencij publicznie piekło z jego męczarniami i karami. Nacisk w czasie tego widowiska na moście alla Caraja tak był wielki, iż nieszczęśliwym zakończył się wypadkiem, bo budowa zawaliła się pod ciężarem widzów i znaczna ich część utonęła.
Villani opowiada legendę o Klemensie V., z któréj widać tylko jak w owych wiekach zaświatowe życie gorąco zajmowało wszystkich, kiedy się aż do czarów dla uchylenia zasłony jego udawano.
Legend wspomnionych o piekle, czyścu i niebie u Wincentego Bellovaceńskiego jest podostatkiem. Są one różnego pochodzenia, żydowskie, indyjskie, germańskie, irlandskie, włoskie. Ale pomimo rozpierzchłych w nich pojedyńczych rysów, które Dantemu posłużyć mogły do jego poematu, żadna z nich nie przedstawia pełnego, skończonego obrazu; niemal wszystkie przejęte są duchem satyrycznym epoki, który szyderstwem usiłował zepsucie wieku zawstydzić i pokonać.
Niektóre z tych legend były łacińskim wierszem układane, mają niby kształt poematów, ale ze zbiorów Grimma i Schmellera można się przekonać o małéj bardzo ich wartości. Często pomysł główny jest potężniejszym nad ułomną formę i wykonanie rysy jego zaciera, a cenę zmniejsza. Są to embrijony do życia niedojrzałe.
Abyśmy dali wyobrażenie czém były owe legendy przed-Dantejskie, weźmiemy z nich najfantastyczniejszą, najwięcéj rozwiniętą, o rycerzu irlandskim Tundalusie.
Tundalus był mężnym żołnierzem, ale życie obozowe odwiodło go od Boga. Jednego razu siedząc u stołu, gdy się do jedzenia zabierał, nóż mu wypadł z ręki i ledwie miał czas zawołać do żony: umieram! padł bez życia. Zbiegli się domowi, płacz i wrzawa rozległa, miano go za umarłego i zabierano się do pogrzebu, gdy w zdrętwiałéj piersi poczuto lekko jeszcze bijące serce.
Kilka godzin leżał tak bez duszy, aż nareście ocuciwszy się począł opowiadać widzenie, które miała dusza jego.
Gdy wyszła z ciała otoczyły ją tłumy szatanów śpiewające pieśń szyderską i cieszące się swym łupem. Zgrzytały zębami i szarpały się wzajemnie.
Wpośród téj chwili trwogi, jak gwiazda ukazał mu się aniół stróż jego, do którego on o ratunek zawołał. Aniół wskazał mu szatana, któregoby stał się pastwą, gdyby nie miłosierdzie Boże i kazał iść za sobą. Przedzierali się naprzód przez gęste mgły czarne, aż weszli w dolinę ciemności. Tu ujrzeli szatanów piekących dusze na ogniu, które to się roztapiały, to powracały do życia aby cierpieć na nowo. Byli to ojcobójcy i mordercy braci. Daléj prowadził go aniół kędy karani byli na różne sposoby zdrajcy i podstępni zbrodniarze; przechodzili rzekę wielką po moście, pieczary pełne rozmaitych demonów w postaci dzikich zwierząt i olbrzymów. Tundalus karany był chwilowém oddaniem im na pastwę, poczém go aniół ratował; wiodąc tak coraz daléj przez jeziora, góry i trzęsawice. Tu widzieli złodziejów skazanych na dźwiganie ciężarów. Wśród drogi spoczywali w gospodzie u szatana Pristinusa, który swych gości zwykł był rzucać w ogień lub dawać psom i robactwu na pożarcie. Tundalus przecierpiawszy i tę karę, dostał się do zamarzłego jeziora, wśród którego siedziała potwora skrzydlata.
Wszystkie niemal rodzaje męczarni, jakie Dante wystawia w swém piekle, mieszczą się w tém widzeniu Tundalusa, którego aniół prowadzi potém do Czyśca obwiedzionego murem, gdzie panują burze i wichry, ale gdzie téż już jest światła widzenie. Naostatek przychodzą, do raju pełnego aniołów i duchów szczęśliwych. Tu słyszy on pieśni anielskie, których usta ludzkie powtórzyć nie potrafią.
Legenda ta pełna fantazij, wyrobiona z dawniejszych wielu, bezwątpienia służyła za główny wątek poecie. Użył z niéj niektórych pomysłów i obrazów. Ale jakże chaotyczną i niedołężną wydaje się ona przy Dantego poemacie.
Stojemy u progu téj świątyni, podobnéj do gotyckiego gmachu, na którego ścianach i słupach, tysiące roi się postaci, spojonych myślą jedną. Lecz jakże trudno dać choć zarys téj budowy, któréj każdy szczegół tyle uwag nastręcza.
Pierwsza część poematu — Piekło, najpowszechniéj jest znaną. Najdziwniejszym trafem, gdyż inaczéj to nazwać trudno, długo uważana była za najdoskonalszą, za jedyną prawie zasługującą na poznanie. Jest ona wprawdzie najprzystępniejszą dla ogółu, najwyrazistszą, ale nie przechodzi pięknością, sztuką, pomysłem, a nawet nie dorównywa następnym. Groza obrazów, ich siła, zresztą jakaś fatalność, którą losem księgi nazwać by można, sprawiła, że piekło czytane najskwapliwiéj, tłumaczono najchętniéj, sądzono najpiękniejszém, innych części poematu nie tykając.
Jeden z najmniéj wiernych tłumaczów francuzkich Artaud de Montor powiada, iż gdy trzy części poematu wydał każdą z osobna, tylko ta pierwsza szczególny pokup znalazła, a innych tykać prawie nie chciano. Widziemy ze spisu ogólnego tłumaczeń Dantego na różne języki, iż piekło samo przekładano najczęściéj. Najstarszy, oprócz łacińskiego, przekład (jeśli się nie mylemy) hiszpański Don Pedra Fernanda de Villegas, także tylko piekło zawiera; pomiędzy tłumaczeniami angielskiemi większa część nie doszła daléj nad ten pierwszy kantyk trylogij. Toż samo postrzegamy w spisie przekładów francuzkich i niemieckich.
Nie wahamy się tego pierwszeństwa przyznanego piekłu nazwać uprzedzeniem i niesprawiedliwością.
Niema wątpliwości iż obraz ten wspaniały, dziki, dramatyczny, odziany ciemnościami, oświecony płomieniem; dramatyczny, krwawy, jest wielkiéj siły i potęgi, że w nim i jenijusz poety i kunszt jego w pełni występują. Lecz nie ubliża to następnym pieśniom z równém natchnieniem i pracą wykonanym, a daleko może trudniejsze zadania dla poety kryjącym w swém łonie.
Koloryt, rysunek, charakter poematu zmieniają się ale nie słabną, owszem oczyszczają się, nabierają blasku podnosząc ku niebiosom. Ale mało umysłów zechce pracować nad wyrozumieniem poety, nad śledzeniem stóp jego w tych krainach powietrznych, do których się unosi. Ztąd przez długie wieki Dante jest głównie znany jako malarz piekła, dla nie wielu jest wieszczem niebios.
Poemat otwiera się wierszami przypominającemi Izajasza proroka: »In dimidio dierum meorum, vadam ad portas inferi.«
W połowie drogi naszego żywota
W ciemną się puszczę znalazłem zagnany...
Z prawego zbiwszy na błędny gościniec,
Ciężko powiedzieć jaką była owa
Gęstwina dziką, straszliwą, zarosłą....
Śmierć o niewiele ma więcéj goryczy.
Lecz bym to dobro, które tu znalazłem
Opisał, powiem com w niéj widział więcéj.
Nieumiem wyrzec jako tu zaszedłem,
Tak byłem pełen snu w téj życia dobie,
Kiedy z prawego zbiłem się gościńca.
Przejście to z rzeczywistego świata na zaziemski, poprzedza jakby sen i widzenie.
Jest to noc wielkopiątkowa roku jubileuszowego 1300, roku łaski. Dante jako pokutnik w sukni zakonu św. Franciszka, znajduje się w dolinie pustéj a strasznéj i błądzi wśród téj nieznanéj krainy przerażony. W końcu przebywa ją, dostaje się do krańca, widzi szczyty gór ozłocone promieniem wschodzącego słońca. Trwoga ustępuje nieco z jego serca, ogląda się na przebytą pustynię, gdy dalszą drogę zabiega mu naprzód pantera centkowata, potém lew, nareście wychudła wilczyca...
Któż nie pozna w téj połowie drogi żywota pustyni przebytéj, po któréj tylko trwoga przeszłości zostaje? Ta pantera, ten lew i wilczyca są to namiętności, które dalszą ku szczytom gór zabiegając nam drogę, usiłują zepchnąć w smutną dolinę rzeczywistości. — Iluż to ludzi uległszy namiętnościom pozostali na téj pustyni do końca dni swoich. Dantego wybawia z niéj — nauka. — Rozum i naukę uosabia cień zbliżający się mantuańskiego wieszcza — duch Wirgilego.
Dziwić nas nie powinno, że imie to i postać spotykamy w chrześciańskim na wskroś poemacie; w języku Dantego, wykarmionego starożytnemi zabytkami, w jego allegorijach, wyrażeniach, przypomina się nieustannie świat pogański, klassyczny. Na gruzach téj cywilizacyi podniesionéj tak wysoko, że na jéj szczycie czas już było krzyż zatknąć — cywilizacyi, która dla tego tylko runąć musiała, że w ostatnich czasach zatarła w sobie zmysł moralny — powstało chrześcijaństwo. Nie mogło ono zaprzeć się całéj przeszłości, na któréj wszczepione zostało; w któréj tętniły już przeczucia nowéj ery.
W Pizie, w Siennie i Rzymie nie wzdragamy się, widząc pogańskie ołtarze, służące za kropielnice i kandelabry po kościołach; tak i tu — okruchy języka starożytnego naturalnie przychodzą na usta poety. Nie są to już pojęcia pogańskie — są to allegorye, symbole, mythy powszechnego użytku.
W świątyniach wiekuistéj stolicy i całych niemal Włoch, w podziemiach katakomb spotykamy się co krok z dziełami sztuki grecko-rzymskiéj, które krzyż uczynił cale niewinnemi — bo z nich zdjął święcenie bałwochwalskie — zostawując im tylko poetyczną szatę starą. W poemacie też Dantego na ten sam sposób użyte są wyrażenia klasyczne — a duch co ożywia dzieło, obmywa je chrztem odradzającym.
Wirgiljusz w średnich wiekach, razem z Sybillami, poważanym był szczególniéj z powodu sławnego wiersza, mieszczącego przepowiednią nowéj ery nadchodzącéj... który proroczo przeczuł i oznajmił przyjście Zbawiciela. Krążyło o nim legend mnóstwo, coraz niedorzeczniejszych, ale utrwalających to jego znaczenie — jako jedynego jenijuszu pogańskiego, któremu danem było widzenie przyszłości.
Jedno z tych prastarych podań twierdziło, że Św. Paweł wylądowawszy w Puzzoli i przechodząc przez Neapol w swéj podróży do Rzymu — miał na Pauzylippie u grobu Wirgilego płakać i boleć nad tém, że żywym nie zastał wielkiego poety, aby go mógł prawdziwéj wierze pozyskać. — Do dziś dnia w Mantui — Ojczyznie Marona, — przy mszy w dzień Ś. Pawła śpiewają hymn, w którym się mieści to wspomnienie:
(Ad Maronis Mausoleum
Ductus, fudit super eum
Piae rorem lacrymae
Quem te, inquit, reddidissem,
Si te vivum invenissem
Poetarum maxime).
Wybór więc tego mistrza za przewodnika do piekieł jest z wyobrażeniami średnich wieków zgodny. Chcielibyśmy i na to szczególną zwrócić uwagę, jako Dante sam, ów główny bohater, cale różną a nową w obec bohaterów epicznych starożytności gra tu rolę — jak się czyni pokornym, małym, słabym grzesznikiem — jak dobrowolnie umniejsza. Stanowi to jedną z cech chrześcijańskich poematu.... bo w nauce Chrystusa, który powiedział: Sinite parvulos venire ad me — który błogosławił ubogim, płaczącym, tym co cierpią — który wyrzekł, że jedna owca odszukana droższa jest niż seciny tych, co się nie zbłąkały — słabość, pokora, łzy — są najszlachetniejszemi tytułami bohaterstwa.
Zobaczemy téż, iż na dno zamarzłe piekła rzuceni są ci co nadużyli siły — co się nią posługiwali przeciwko duchowi i idei.
Ta scena pomiędzy Wirgilim a Dantem, w któréj poeta uspokaja zbłąkanego, prorokując nowe dla Italij losy i przyjście zbawcy, co ją od wilczycy (swawoli) uwolni — a zapowiada razem, że ma go przeprowadzić przez światy duchów bolejących — godnie rozpoczyna wielką trylogiją.
Cóż to za spokój i majestat w tym wstępie, w którym się zarysowuje cały plan olbrzymiéj epopei.
Wirgiljusz ma mu okazać otchłanie, do drugich, wyższych światów, czystsze go powiodą duchy, Beatryx, gentil donna, Lucija patronka poety i Marija królowa aniołów.
W legendach średniowiecznych niemal wszystkich, za przewodników do tych krain służą albo anioły, lub sama Matka Boża. Poeta uczuł, że w każdym z tych trzech światów innego przewódzcę powinien był dać duchowi.
Błogie uczucie uspokojenia obejmuje serce Dantego. Wstępujemy w ciemności światy.
Z niezmiernym kunsztem a bardzo na pozór prosto, poeta przeprowadza nas w krainę cudów i dziwów. Nie wiemy prawie kiedy przestąpiliśmy ten próg zaczarowany, ale czujemy się w świecie nowym, otoczeni atmosferą inną.
Przezemnie droga do boleści grodu,
Przezemnie droga cierpień wiekuistych,
Przezemnie droga w światy zatracenia!
Stwórcę wielkiego sprawiedliwość wiodła
Kiedy mnie Bozka tworzyła potęga,
Najwyższa mądrość i najpierwsza miłość,
Nic śmiertelnego nie stworzył przedemną.
I ja trwam także nieskończone wieki,
Wy co wchodzicie, rzućcie tu nadzieję,
Ciemnemi głoski ujrzałem te słowa
U wielkiéj bramy napisane szczytu...
Od téj bramy piekieł, u których obumiera nadzieja, zwolna posuwamy się w świat nowy.
Nie sądźmy ażeby Dante skreślił go nam jako niepochwyconą i mglistą przestrzeń, mieszczącą się w nieoznaczonym świecie wyobraźni. Poecie religijnemu w epoce wiary głębokiéj, wieszczowi zresztą, który czuł że jego ideały ciałem rzeczywistém przyodziać się powinny, szło o to wielce aby jego piekło jako możliwe, rzeczywiste, przedstawiło się w poemacie.
Sama więc budowa otchłani do któréj wchodziemy, z nadzwyczajną troskliwością i symetriją jest obmyślana. Nic tu niema dowolnego — poezija najrozbujalsza podobną tu jest do liści, kwiatów i owoców, które się wiją i plotą na przygotowanych dla nich prętach, regularną stanowiących budowę.
Piekło to jest, istnieje, Dante nie chce być posądzonym że je tworzy, ale odkrywa. Jest to otchłań mająca kształt przewróconego ostrokręgu spuszczającego się lejowato ku środkowi ziemi. Dzieli się ona na dziewięć kręgów, coraz szczuplejszych, obwijających ściany otchłani.
Dante i Wirgilijusz zchodzą ku lewej ręce drogą, przezierając w tym pochodzie wszystkie kręgi po kolei.
Pierwsze pięć z nich nie są zamknięte murami, szósty otaczają trzęsawiska i mury rozpalone, ziejące ogniem, które opasują Dite, gród piekielny, stolicę. W siódmym kręgu są trzy stopnie, pierwszy oblany strumieniem krwi, drugi obrosły lasem drzew dziwnych i jadowitych, trzeci pełen piasków rozżarzonych.
Osmy krąg, zacieki czyli skrzynie przeklęte, zbudował poeta jeszcze misterniéj z przepaści, murów i mostów, aż do brzegu ostatniego kręgu, na którego skraju siedzą milczące olbrzymy, do pasa tylko widoczne z nogami zwieszonemi w otchłań przepaścistą, najgłębszą.
Poeta w tym świecie stworzonym przez się z niezmierną prawdą artystyczną, obraca się pewien siebie, z wyrachowaniem każdego kroku, z nadzwyczajną logiką poetyczną. Potrafił on ciemności te, przepaść, ogień, szatanów, tak urozmaicić, takie z tego wątku wysnuć epizodów mnóstwo, iż aż do dna schodziemy z nim w podziwie ciągłym nad twórczością jego jenijuszu. Świat ten umarłych równie jest obfity jak świat Boży, którego odwrotną stanowi stronę.
Na wstępie do piekieł pierwszy, który uderza przychodniów jest tłum, milijonowa ćma dusz, gnana wichrem i burzą bez spoczynku. Jest to gromada tych nędznych duchów, co w życiu nie miały odwagi do cnoty ani zuchwalstwa do występku. Takich właśnie bezbarwnych, bezsilnych istot milijony świat zawiera; nie zasłużyły one na męczarnią piekieł, ani na niebios nadzieję. Z pogardą, zźiajane to stado omijają wędrowcy — guarda e passa....
Drogę zapiera im rzeka i na staréj łodzi, starszy od niéj przewoźnik Charon; pierwsza z mytologicznych postaci, które poeta z podruzgotanéj mytologij przeniósł do swoich piekieł. Ten Charon Dantejski mieści się późniéj również na straszliwém widziadle ostatecznego sądu w Syxtyńskiéj kaplicy Michała Anioła.
Charon poczuwszy żywego człowieka w Dancie, odpycha go, ale Wirgilijusz ma rozkazy z góry, stary wioślarz słuchać go musi.
Tu, po za rzeką, między piekłem właściwém a wodami oddzielającemi je od świata, mieści się otchłań pośrednia przeznaczona dla dusz, których poeta potępić nie śmiał a zbawić nie mógł.
To miejsce spokojne, ustronne, ten gród o siedmiu bramach (widzą w nich komentatorowie Trivium et Quadrivium, siedmiopiętrową naukę ówczesną), przeznaczył Dante dla mędrców i bohaterów starego świata. Tu oni przetęsknić mają wieczność. Na czele ich...
Onorate l’altissimo poeta... stoi Homer starzec, poeta sovrano za nim idą Horacijusz, Ovidijusz, Lukan i sam Wirgili.
Wedle Dantego te były najpromienistsze jenijusze starożytności i przed tym sądem jego musiemy skłonić głowę, aczbyśmy coś dodać radzi i coś ująć gotowi.
Hektor, Eneasz, Cezar, Kamilla, Pentezylea, król Latinus, Lavinija, Brutus, Lukrecija, Julija, Marcija, Kornelija i — sam jeden na ustroniu Saladyn. —
Obok w osobném kółku, Sokrates, Platon, Demokryt, Diogenes, Anaksagoras, Thales i inni filozofowie, naostatek Hippokrates, Avicenna, Galien, Averroes.
Zbiór ten dusz chrztem nieobmytych, które przez zasługi swe dla ludzkości potępionemi być nie mogły, dowodzi z jaką szlachetną umysłu wzniosłością sądził Dante przeszłość, jak dla niego jenijusz, zasługa, cnota, przeważały nadewszystko. Nie było w téj epoce ortodoxyjnego fanatyzmu, nawet Saladyn i Averroes przez cześć dla szlachetności i nauki wprowadzeni są do tego koła. Zobaczemy późniéj jakich środków używa poeta aby bohaterów ulubionych od piekła ocalić.
Chrześcijaństwo przez usta Dantego jak i teologów swych średniowiecznych nie zapiera się przeszłości i tradycij rodu ludzkiego, owszem wskazuje w nich przeczucie i pragnienie tego objawienia, które ma świat odrodzić.
Ta przeszłość jest to młodzieńczy, wychowawczy, przygotowawczy wiek świata, ci ludzie są to karczownicy tego pola, które ma zasiać nauka nowa.
Ztąd schodziemy do drugiego kręgu piekła »gdzie jest mniéj miejsca a więcéj boleści.«
Na progu jego siedzi szatan Minos, sędzia (znowu imie mytologiczne), sądzący bez słów, w milczeniu, obwinięciem ogona »przepasaniem.« Ile razy się opasze, tyle kręgów w głąb zstępuje dusza. Minos grozi poecie, ale Wirgili go znowu obrania, i tak spuszczają się daléj:
Tu znów boleśne poczęły się jęki,
Słychać je tylko i silniejsze płacze.
Przybyłem kędy wszelka światłość niema,
Gdzie wicher ryczy jak morze śród burzy,
Wir się piekielny nigdy nie uśmierza.
Porywa duchy, rwie niemi i miota,
Bije i dręczy. Kiedym się do głębi
Przepaści zbliżył, krzyk i narzekanie
Płacz i bluźnierstwa słyszę przeciw Bogu.
Są to dusze rozpustnych, za życia namiętnościami miotanych, a po zgonie tą burzą podziemną.
Tu spotykają wśród nich podróżni Franceskę di Rimini i tu mieści się ów znany, nadzwyczajnego uroku epizod z tak przejmującem uczuciem wyśpiewany. Dante wysłuchawszy powieści Franceski, omdlewa z boleści.
Zaprawdę, możeż być co bardziéj ludzkiego nad tę litość, którą poeta nie jeden raz okazuje w piekle dla potępionych? Nie złorzeczy on przeciwko wyrokowi Bożemu, czuje go sprawiedliwym, ale los tych dusz go przejmuje — aż do zmysłów utraty.
I padłem jako martwe ciało pada.
Prawie zbyteczną, byłaby uwaga z jaką trafnością poeta wybiera kary dla win właściwe, będące z nimi w logicznym związku.
Cóż właściwszego nad niepokój namiętności i burze, którym oprzeć się nie umiał człowiek, — ukarać wiekuistym uraganem? miotającym po otchłaniach skołatane duchy?
Ustęp ten niedorównanéj rzewności i wdzięku o Francesce di Rimini zbyt jest powszechnie znanym, z uszczerbkiem wielu innych poematu piękności, abyśmy go przywodzić potrzebowali. Jest on i pod tym względem zajmującym, że odsłania nam w poecie skarby uczucia, serce tak ludzkie, którego ani nauka, ani boleść, ani wiek nie potrafiły ostudzić.
Dante często w kwestijach teologicznych i filozoficznych, gdy mu przychodzi ująć w słowa temat czysto rozumowy, obyczajem wieku igra z wyrazy, dobiera je, bawi się niemi, układa je mozajkowo, nadaje im znaczenia różne, wykwintne; ale gdy maluje tragiczne losy człowieka, jego namiętności, niedolę, słabości, jest natchnionym malarzem, tworzącym obrazy, które na wieki wypiętnowane zostają w umyśle tych co je raz mieli przed sobą.
Takiemi są oprócz wielu innych, ustęp Franceski, historija Ugolina, spotkanie ze starym mistrzem Brunetto Latini.
W trzecim kręgu wiekuistego deszczu i gradów, błota i śniegu kręgu słoty i szargi, pokutują ci co zgrzeszyli obżarstwem, wpośród zatrutych wyziewów. Nad zanurzonemi trójgłowy Cerber szczeka trzema psiemi pyski. Znowu Wirgili obraniać musi towarzysza od Cerbera, który nań napada jak inne potwory spotykane.
Mnożą się epizody i spotkania. Dante przejęty bólem po utraconéj ojczyźnie, losami jéj strapiony, po drodze spotyka dawnych swych ziomków Latynów, Florentczyków duchy i z każdym z nich mówi o ojczyźnie tylko. Prawie każdy proroczo przyszłość jéj przepowiada. Poemat przesiąkły jest tym bólem i niepokojem wygnania, o kraj drogi. Dodaje mu to artystycznéj prawdy, bo żywe życie tętni w tych rozmowach porywczych z przemykającemi się potępieńcami, których poeta charakteryzuje na swój sposób, kilką ale energicznemi rysami. Ciacco, Farinata, Tegghiajo, Rusticucci, Arrigo... już w téj pieśni są wspomnieni.
Szatan w postaci Plutusa pilnuje wnijścia do czwartego kręgu, w którym zamknięci są razem skąpcy i rozrzutnicy, ogromne kamienie toczący do góry i na dół, wpośród wzajemnych napaści i wrzasków.
W piątém kole zalaném błotem i trzęsawicami, ponoszą karę gniewliwi i leniwcy. Na powierzchni grzęzawicy miotają się wściekli, lenistwo gnije na dnie.
Lecz oto ukazuje się już gród piekielny — Dite. Powołany na przewoźnika Phlegeton przybywa z łodzią i przewozi ich ku rozpalonym murom gorejącego grodu. W dymie i płomieniach unosi się nad nim tysiące szatanów. Trzy Eumenidy wylatują naprzeciw przybyłym. Nieustannie w tym pochodzie siła nieczysta Demonów, porywa się na bezbronnego człowieka, który gwałci tajemnice państwa szatanów; duchy miotają się i odgrażają na Dantego, Wirgili staje w obronie swojego ucznia.
U wrót grodu powtarza się znowu ten wściekły a daremny opór szatanów, przeciw rozkazom z góry.
Obrazy ciemne tych przepaści w miarę jak schodziemy, coraz się mnożą i urozmaicają cudownie. W głębi grodu Dite, w płonących grobach zamknięci są bezbożnicy. Z tych sarkofagów gorejących słychać jęki żywcem pogrzebanych w ich czeluściach.
Dar obrazowania posiada Dante w takim stopniu w jakim go nikt nie miał za owych czasów, w którym go i dziś nikt nie prześciga. W każdym z tych wizerunków jest coś tak prawdziwego, tak głęboko poczutego, jakby oczyma duszy widział poeta co maluje.
W samém piekle ileż to drobnych szczegółów niezrównanego wdzięku, porównań, wizerunków i krajobrazów włoskich.
Stęskniony tułacz nieustannie przypomina sobie ojczyznę i wśród piekieł nawet, wyobraźnia nasuwa mu urocze jéj wspomnienia.
Są to maluczkie pejzaże jakby z pośrodka zielonych gęstwin, z za ciemnych gałęzi wychylające się sine oddalenie, które miga podróżnemu i niknie.
Miejsc tych, które poeta z natury maluje jest mnóstwo. Obraz poranka w pierwszéj pieśni, w drugiéj ta minijaturka jakby z brzegów psałterza jakiegoś wydarta, wystawiająca kwiaty zwiędłe po nocnym przymrozku, podnoszące się ku wschodzącemu słońcu i odzyskujące życie. W pieśni XII przepyszny obraz skał w łożysku Adygi pod Trydentem; w XIII opis lasu dzikiego między Cecina a Corneto; w XIV brzegów Brenty; w XVI spadek Aquaquetty około Forli; w XX śliczny widok jeziora i brzegów około Peschiery itp. Tych drobnych brylantów zdobiących poemat jest niezliczona moc, każdy z nich, czuje to czytelnik, odwzorowany był żywo z natury. Ale nie dzisiejszą manijerą, szerokiemi, wielkiemi rysy, skupionemi, wstrzemięźliwemi narzuca obrazy mistrz, nic nadto, nic za mało, rzekłbyś jeden z tych rysunków na białym marmurze, sgrafito odkopane w Pompei, przed którém staje się z podziwieniem, tak linije jego lekkie są, czyste, ubogie na pozór, a nadzwyczajnie wyraziste. Co byś kolwiek tu dodał, cień czy światło, nie dopełniłoby całości, ale ją zepsuło.
Do tych drogich klejnotów, policzym jeszcze opis lotu sokoła w pieśni XVII, arsenału w Wenecij na początku pieśni XXI, bitwy w XXII, poranka wiosny w XXIV a wieczora w XXVI. Żałujemy bardzo iż rozmiary téj pracy, nie dopuszczają nam nieco szerzéj się rozpisać o szczegółach.
Wstępujemy w krąg siódmy, gdzie cierpią gwałtownicy przeciwko Bogu, bliźniemu i sobie samym. Tu ciemiężcy i rabusie zanurzeni są we krwi, samobójcy poprzemieniani w drzewa (odjęto im władzę nad sobą bo jéj źle użyli); lichwiarze leżą na piasku rozpalonym smagani deszczem ognistym. Tu zjawiają się nam potwory mytologiczne znowu, minotaury, centaury, harpije, — oznaczające dobrowolne zbydlęcenie człowieka.
W krótkiéj do zbytku treści, téj części poematu, na szczęście najlepiéj znanéj ze wszystkich, ciągle boleć musiemy, że wielkich jéj piękności, rozmaitości niewyczerpanéj wskazać nawet nie możemy, przebiegając pobieżnie, powierzchownie to, coby najgłębszego zastanowienia wymagało.
Każdy z tych kręgów, każda z tych scen wiekuistego męczeństwa, z jak nadzwyczajną odmalowana jest siłą, z jak wielkiem staraniem nie już o prawdopodobieństwo ale o moralną i artystyczną prawdę — każda z tych postaci stworzonych przez poetę z grzechów świata, jakże jest żywą, i jak głęboko wraża się w umysł rysami pełnemi wyrazu a najpełniejszemi prawdy. Najchłodniejsze usposobienie, najsurowsza krytyka, nie potrafią nic odrzucić, nic wyszczerbić z téj majestatycznéj całości, wszystko się w niéj spaja, łączy naturalnie i składa na obraz pełen harmonij, jedyny w swym rodzaju.
Wśród niezliczonych epizodów tych trzydziestu kilku pieśni, jeden szczególniéj zwraca uwagę, bo się do życia poety odnosi. Wędrowcy (Pieśń XV) w pochodzie swym spotykają pierwszego mistrza Dantego, starego Brunetto Latini.
Jak nad Franceską, jak nad wielu innemi skazanemi, Dante się nad nim rozrzewnia. Brunetto wróży mu jego przyszłość z goryczą wielką mówiąc o ojczyznie, a Dante przejęty litością mu odpowiada:
Gdyby życzenia me spełniło niebo
Odpowiedziałem mu, Wybyście jeszcze
Nie byli z życia ludzkiego wygnani.
Bo tkwi mi w myśli i jeszcze mnie boli
Miła i dobra postać twa ojcowska,
Gdyście na ziemi dzień po dniu uczyli
Mnie — jako człowiek się unieśmiertelnia.
A jak naukę twą dopókim żywy
Szanuję, łacno z mojéj poznasz mowy,
Co o méj doli mówisz mi, zapiszę,
I razem z inną złożę przepowiednią...
Niosąc téj pani, która ją zrozumie,
Jeżeli do niéj dostać się potrafię..
Pragnę byś wiedział że spokój mam w duszy
Na dolę jaka czeka mnie, gotowy,
Nie nowa dla mych uszów powieść twoja,
Więc niech fortuna jako chce obraca
Kołem, a wieśniak motyką jak wola —
W tém mistrz mój kroki zawrócił na prawo
W tył ku mnie i rzekł patrzając mi w oczy:
Ten dobrze słuchał, kto dobrze pamięta.
Tak idąc przychodzą nad brzeg przepaści, w którą spada strumień błotnisty z wielkim, ogłuszającym szumem.
Wirgili bierze od Dantego sznur, którym on był przepasany i rzuca go w otchłań na znak, wywołując w ten sposób szatana oszustwa z ogonem ostrym, a obliczeni szlachetnego człowieka, z ciałem węża ohydnego, szponami obrosłemi i skórą centkowaną. Zowie się on Gerijonem. Ten na swym grzbiecie ma ich w dalsze przenieść głębie. Wirgili znowu obrania Dantego, którego ogonem chciał przeszyć zdradliwy Gerijon. Spuszczają się na grzbiecie jego w krąg ósmy, gdzie karane są wszelkie szalbierstwa i oszukaństwa; uwodziciele, rufijany, pochlebcy, symonijacy, czarnoksiężnicy, fałszerze monety i fałszerze myśli, to jest kłamcy.
Tu już całe tłumy szatanów takich jak ich malowały i rzeźbiły średnie wieki, jakie występują w illustracijach pierwszych druków xylograficznych, oblegają przychodniów. Tu szatan jest już nie mytologiczném przypomnieniem ale sobą samym.
Jesteśmy w Malebolge, u skrzyń czyli zasieków przeklętych, zawierających dusze skazanych za przewrotność. Coraz straszliwszemi obrazy przygotowuje się dno piekieł, ku któremu się zbliżamy.
Szatani jak rozwścieczone zwierzęta rzucają się na przechodniów i pastwią w ich oczach nad skazanemi. Obraz to jeden z najdramatyczniejszych piekła. Dziesięciu tych oprawców towarzyszą w drodze dalszéj przychodniom, spuszczającéj się coraz ku środkowi ziemi.
Wszędzie idąc Dante szuka, pyta i znajduje swych Włochów, niemal w każdym piekieł kręgu.
Zaciemnia się coraz ta straszliwa droga kołująca nad przepaścią, podróż coraz staje się przykrzejszą, siły opuszczają poetę. Wszystko to maluje się z takiemi szczegółami jasnowidzenia poetycznego, z taką wyrazistością plastyczną, że wyobraźnia czytelnika nie potrzebuje jednego dołożyć rysu, dla uzupełnienia. Każda ścieżka, most, skała, strumień, występują przed oczy z niezmierną potęgą plastyki, stworzone jednym wyrazem a żywe.
Pomysły męczarni piekielnych zadziwiają i obmyśleniem filozoficzném i nadzwyczajną fantaziją; niektóre z nich, jak w pieśni XXV są całemi obrazy rozognionéj fantazij, wykończonemi z największą troskliwością rysunku i kolorytu.
Dwudziesta szósta pieśń rozpoczyna się tym wykrzykiem wygnańca pełnym boleści do Florencij, płynącym z serca przepełnionego goryczą:
Ciesz się Florencijo! ty jesteś tak wielką,
Że skrzydły sięgasz za lądy i morza
I w piekle nawet twe imie się szerzy....
Wpośród złodziejów wszak znalazłem pięciu
Obywateli twych i wstyd mi było,
A ty z nich także czci nie zyskasz wielkiéj.
Na ostatek zbliżamy się do ostatniego kręgu, do samego dna piekieł, którego strzegą olbrzymy siedzące na skraju przepaści z nogami zwieszonemi w nią, a ciały ogromnemi jak wieże, wystającemi po nad otchłanią. Są to Nemrod, Anteusz, Typheus.
Jeden z nich bierze na dłoń Wirgilego z Dantem i składa ich na dno piekielne.
Dante waha się nad skreśleniem ostatniego obrazu.
Gdybym miał ostre, chrapliwe wyrazy,
Jakie téj smętnej przystały otchłani,
Na któréj wszystkie skały świata wiszą,
Tu bym wycisnął sok umysłu mego
Obficiéj jeszcze; lecz mi ich brak, przeto
Nie bez obawy, rozpoczynać muszę.
Głąb przepaści jest zamarzłém jeziorem, w lodach skuci, mrozem objęci, męczą się tu najwięksi zbrodniarze, gwałtownicy, buntownicy duchem, co siły zwierzęcéj użyli nie na posługę prawdzie, ale przeciwko niéj.
Dante słusznie nadużycie siły poczytuje za największą zbrodnię, bo ono jest czynnem zaprzeczeniem ducha. — Z tych głów, które wystają gdzieniegdzie nad szybę zamarzłą jeziora — płyną łzy bólu i ścinają się od nich powieki. Obraz jest straszliwéj grozy i majestatu... Cisza śmierci panuje nad nim. — Tu spotykamy ów nieśmiertelnie piękny, znany ustęp, historją Ugolina.
Tłumaczył go Mickiewicz z tą potęgą słowa, jaką był obdarzony — ale przekład jego jest jenijalną parafrazą, która nabyła nowych piękności lecz cechę pierwotną straciła. Nie ma w nim szorstkiéj a pełnéj siły prostoty Dantego.
W pośrodku zmarzłego jeziora, po piersi w niem zanurzony, na dnie siedzi pan otchłani Lucyfer, Belzebub-Dite; trzema głowy i trzema pyskami rwący ciała Judasza Iskarjoty, Brutusa i Kassjusza.
Dziwnem się zdaje w początku to zestawienie zdrajcy, który wydał Chrystusa, z imionami tych, których starożytność jako bohaterów nam przedstawia.
Tłumaczy to inne pismo Dantego, de Monarchia, zawierające jego wyznanie wiary społeczno-politycznéj. — Stan Włoch, rozprzężenie powszechne w oczach jego czyniło niezbędnem utrzymanie władzy jednéj, silnéj, potężnéj, strażnicy prawa i porządku na ziemi. Można było wzdychać za tą władzą tam, gdzie ani bezpieczeństwa osób, ani mienia, ani czci nie dawały nieustanne polityczne i społeczne rewolucye. Płynące krwią ulice Florencyi, popełniane gwałty, drogim czyniły porządek społeczny, prawo i spokój; — naruszenie ich też było dla Dantego zdradą sprawy ludzkości tak niegodziwą jak była zdrada Iskarjotowa przeciwko Chrystusowi. Pojęcia te aż nadto się tłumaczą stanem społecznym Włoch, na który poeta innego nie widział ratunku nad rząd silny, nad cesarstwo i uniwersalną monarchiją. Dziś zapatrujemy się na to z zupełnie innego stanowiska, sądziemy odmiennie, dążym do innych celów, ale w początku XIV wieku trudno było na chorobę nierządu i nieładu inne nad despotyzm znaleść lekarstwo. Władza téż nieograniczona od idei religijnych nabierała odmiennego charakteru. W pojęciach Dantego stróżem spraw duchownych po nad monarchami miał być papież; stróżem prawa i porządku namaszczony posłannictwem władzy cesarz. — Ztąd zdrada władzy téj i porządku społecznego w jakiéjkolwiek epoce, jak największa zbrodnia ukazywała się w oczach poety.
Ze środka ziemi, do którego podróżni dosięgli, po kadłubie szatana, szczeliną dostają się na drugą półkulę... Tem się zamyka pierwszy kantyk Komedji Bożéj.
Taki jest zarys budowy téj części poematu najpowszechniéj znanéj, najlepiéj ocenionéj, dla ogółu najprzystępniejszéj, ale nieprześcigającéj pięknością i zwyciężeniem trudności zadania — Czyśca i Raju.
Do tego plastycznego obrazu poeta jak malarz do pierwszego planu użył barw najczarniejszych i najjaskrawszych. — Ciemności, płomienie, krew... wszystko co najsilniéj wyobraźnią uderzyć może, składa się na ten wizerunek pełen grozy i okropności. Kunszt poety w nim zachwyca, jenijusz jego oślepia. Fantazija rozbujała trzymaną jest potęgą rozumu na wodzy i służy mu jak narzędzie posłuszne. Piekło to jest całym światem stworzonym z taką logiką, wyobraźnią, z tak ścisłą konsekwencyą, jakby było najchłodniéj obmyślane — a zdaje się zarazem w extazie i jasnowidzeniu odśpiewane.
Artysta jak natura, maxime miranda in minimis — w najmniejszym słówku jest mistrzem, jest sobą, jest twórczym razem i rozumnym.
Pomysł tego obrazu piekieł czerpanym był niezawodnie z legend na które się składały podania hebrajskie, wschodu, starożytności pogańskiéj i niezliczone żywioły ludowe; ale z tego chaosu jenijusz stworzył organiczną, wspaniałą całość, zdumiewającą jednością i ładem. —
Cały filozoficzny i teologiczny system dostrzedz się daje pod różnobarwną tkanką tego wizerunku. Zbrodnie i występki ustopniowane są, uporządkowane, osadzone według ścisłego planu wziętego po części ze Św. Tomasza, w części z Arystotelesa. —
Mówiąc o innych częściach poematu, w których wydatniéj jeszcze widać to głębokie obmyślenie treści, wskażemy jaki surowy system naukowy podtrzymuje te na pół ogniste, na pół powietrzne gmachy.
Od piekieł czarnych zwolna przez jaśniejszy nadzieją Czyściec podniesiemy się do Raju i kręgami z powietrza, światłości, blasków, promieni, tęczowych barw osnutych, dojdziemy do ogniska jasności, przed którą język nawet wieszcza martwieje.
Ten pochód tak prawie niemożliwy, tak przerażający umysł, od najczarniejszéj zbrodni do najczystszego cnoty źródła mógł odbyć tylko taki jenijusz... jemu tylko mogło niezabraknąć myśli, barwy, wyrazu, siły na odmalowanie najsprzeczniejszych w świecie rzeczy, tego co padło niżéj bydlęcia i co się podnosi aż do bóstwa.
Jeszcze za życia Dantego, ta pierwsza część poematu natchnęła mnogich artystów. Podanie powiada, że freski Giotta w Padwie w małym grobowym kościołku in Arenis do dziś dnia dochowane, malowanemi być miały pod wpływem Dantego, a nawet za jego tu pobytu. — Głębsze w nich rozpatrzenie się nieusprawiedliwia tego twierdzenia. Sąd ostateczny nade drzwiami kaplicy ma wprawdzie pewne analogije z piekłem, ale nie jest wierném jego oddaniem. Drugie dzieło w tym rodzaju Giotta, przyjaciela a może i nauczyciela poety, znajdowało się w górnym kościele w Assyżu i przedstawiało piekło Dantejskie; ale to nieszczęściem zastąpione zostało późniéj innemi freskami.
Najwierniejszem uobrazowaniem piekła są dwa przedstawienia Orcagni, w Campo Santo w Pizie i na ścianach kościoła Maria Novella we Florencij.
W ostatnim widziemy występującą samą postać Dantego, takim jakim go uczyniła żywa tradycija.
Michał Anioł mając malować swój Sąd ostateczny, studjował, jak wiadomo, poemat Dantego, i pozostał ciekawy zabytek tych studjów w exemplarzu którego brzegi okryte były illustracijami. Oprócz tego z historij Ugolina stworzył on grupę rzeźbioną.
Niepodobna wymienić malarzy i rysowników natchnionych przez wieszcza — szereg ich, jak komentatorów i monografów jest nieprzeliczony.
Od Giotta do Flaxmana i Corneliusa, który w Villa Massimi począł freski do Dantego — przez pięć wieków karmiła się sztuka poematem tym i nie wyczerpała go.
Jest to świat wiecznie świéży, wiecznie świetny, w którego łonie zawsze myśl znajdzie pokarm świéży, bo poeta co go stworzył, połączył w sobie dwa najpotężniejsze czynniki oryginalności i siły — jenijusz i naukę. —
»W dniu, który dopełniał roku jak ona pani moja stała się uczestnicą żywota wiekuistego, siedziałem w miejscu, które mi ją przypominało i rysowałem anioła na jakichś tabliczkach, a gdym rysował, zwróciłem oczy i ujrzałem ludzi którym należało cześć oddać. Przypatrywali mi się com czynił, a jak mi późniéj powiedziano, stali tam wprzódy nim ich spostrzegłem. Gdym ich, ujrzał, wstałem i pozdrowiwszy rzekłem: o czém inném myślałem; a gdy oni odeszli wróciłem do roboty mojéj i znowu rysowałem anioły.«
To co tu Dante mówi o sobie w „Żywocie Nowym” najlepszém jest określeniem następnych części poematu: są to obrazy aniołów.
Piekło wziął wieszcz na pół gotowém z ust ludu, anioły Czyśca i Raju z siebie.
Świat ten czyścowy to już jakby drugiéj epoki żywota ludzkości wizerunek; w nim człowiek uczuwa w sobie boską iskierkę, pochodzenie swe, Syna Bożego, stworzonego na obraz i podobieństwo Ojca; wie że musi walczyć i dobijać się, aby duchem zwyciężając ciało do boskiego przybliżył się wzoru i z Bogiem miał prawo się połączyć.
W Piekle panowała namiętność, w Czyścu znajdujemy uczucie, w Niebie czystego ducha. Czyściec jest obrazem ziemi także, na któréj walczym nieustannie się oczyszczając, podnosząc, uszlachetniając. Bardzo pięknie porównał niemiecki jeden uczony (J. K. Bähr) trzy części Komedij do plastyki, malarstwa i muzyki. Piekło jest rzeźbione, Czyściec wyobrazowany, Raj unosi się dźwiękiem niepochwyconym, rozlewając spokojnym harmonij chórem.
Nim wskażemy treść i celniejsze piękności Czyśca, który sam jeden dostarczyłby przedmiotu do studijów daleko rozciąglejszych nad te, któremi całość obejmujemy, musiemy opowiedzieć, jak pojął go poeta i na czém poetyczną jego szatę rozwiesił.
Jak samo Piekło, Czyściec, najwspanialsza może część całości, zbudowany jest rysy wyrazistemi, oznaczonemi jasno, tak iż go żywo sobie z nich przedstawić możemy. Żaden z tych rysów nie pozostał zatartym i zamglonym, budowa widomie występuje przed oczy.
Gdy szatan spadając z niebios, cielskiem swém przebił ziemię do dna i otworzył sobą otchłań, w któréj miał być zamknięty, przerażona ziemia usuwając się pod nim wyrosła w górę, i na antypodach Jerozolimy stanął jakby ostrokrąg olbrzymi, opasany zewnątrz kręgami, na którego wierzchołku w Raju ziemskim, rośnie drzewo żywota.
Stojemy u stóp téj góry, na widnokręgu świeci nam krzyż południa, cztery jasne gwiazdy, cztery cnoty. Górę obmywa rzeka Oczyszczenia. Dzieli się ona na trzy sfery; przedsienie, jeśli je tak nazwać można, właściwy Czyściec i Ziemski Raj u szczytu. Postępując ku niemu grzechy i pokutę znajdujemy naturalnie coraz lżejszemi, tak jak zstępując w głąb piekieł, zbrodnie i kary coraz srożsześmy spotykali.
W pierwszéj części Czyśca są dwa kręgi, w jasnym z nich pokutują leniwi duchem i ci co zmarli będąc wyłączonemi przez kościół ze społeczności chrześcijańskiéj; w drugiéj opieszali do pokuty.
Ci znowu są trojakiego rodzaju: co zwłóczyli pokutę do zgonu, których śmierć zaskoczyła przed skruchą i ci co dla spraw ziemskich nie zabrali się nigdy do sprawy sumienia. Część ta przeznaczoną jest szczególniéj dla panujących i władzców, zbyt interesami państwowemi zajętych.
Powoli nadchodzi wieczór, gwiazdy złociste krzyża zachodzą, a na ich miejscu ukazują się trzy inne (trzy cnoty: wiara, nadzieja i miłość). Wąż godło pokusy, zjawia się razem z mrokiem wieczora. Poeta spoczywa przez noc, widzi we śnie orła i śpiący przez Luciją patronkę swą przeniesiony zostaje do samych wrót Czyśca.
Aż do tego wnijścia w świat nowy, widziemy naturę w jéj zwykłych ziemskich warunkach, działającą na człowieka; daléj gdzie się poczyna skrucha i pokuta, duch już panuje nad materiją, wyzwala się, ciało nie czuje wrażeń świata.
W X pieśni przychodzi poeta do głównéj części Czyśca, gdzie pokutują ci, którzy miłości granic położyć i miary w niéj zachować nie umieli. Opasuje ją ściana skalista, a na straży stoi aniół z mieczem ognistym. Dzieli się ona na siedem kręgów. W pierwszych trzech pokutują ci, co grzeszyli zbytkiem miłości własnéj, dumą, zbytkiem pożądliwości dla siebie, zazdrością; zbytkiem samolubstwa pobudzającym do niezbłaganéj zemsty.
W czwartym cierpią leniwi do cnoty i dzieł dobrych, w piątym skąpcy i rozrzutni, w szóstym smakosze i obżarci, w siódmym rozpustnicy.
Siedem grzechów, wedle Arystotelesowéj etyki, służą za podstawę tym siedmiu działom. Wszędzie, jak w piekle, kary są wymierzone z nadzwyczajną logiką. Są one tém, czém karmi już sam występek na ziemi tych, co się od niego powściągnąć nie umieją.
U szczytu Czyśca, w dziesiątym kręgu, jest Raj ziemski i drzewo wiedzy złego i dobrego. Wody oblewające tę krainę płyną nie z ziemskich źródeł ale z łona woli Bożéj; dzielą się one na dwie rzeki, na Lethe i Eunoe. W pierwszéj z nich obmywa się pamięć grzechu, w drugiéj powraca odrodzone wspomnienie dobrego. Wonią kwiatów przepełnione powietrze, lasy cieniste i ciche. Tu znika Wirgilijusz, a poecie ukazują się postacie niewieście, Matylda i Beatryx cała osłoniona kwiatami. Za niemi idą figury symboliczne cnót, które poetę otaczają kołem i wiodą do Beatrysy, stojącéj przed nim w pełni nadziemskiéj swéj piękności. Ona ma go prowadzić daléj — do Raju..
Daliśmy zarys budowy i linije tego gmachu, w którego niezliczonych szczegółach są téż nieprzeliczone piękności. —
Za wielu innemi nie wahalibyśmy się przyznać Czyścowi palmę przed dwoma innemi częściami trylogii.
Piekło jest przerażające, niebo prawie niepochwycone w swym blasku z ledwie dostrzeżonemi odcieniami jasno na jasnem malującemi się, oko od niego nuży się i ślepnie; Czyściec najbliższy życia i ziemi, która jest także walką i próbą, ma niezrównany wdzięk wyidealizowanego świata naszego i naszego żywota.
Na dnie otchłani występek budzi nieustanną odrazę, — a chociaż w miłosierdziu swém Dante nad potępieńcami nawet się lituje, słuchacz pochwycony tylko urokiem i czarem kunsztu, przebywa tę straszną drogę ciemności. — W Czyścu współczuciem łączemy się bliżéj z istotami zaludniającemi go, które mają słabości nasze, w których poznajemy samych siebie — choć podniesionych do ideału.
Bardzo trafną uczynił uwagę Ozanam, że w Czyścu przemagają ludzie raczéj słabi niż źli, — ci co zgrzeszyli upadkiem chwilowym... a wśród nich w wielkiéj są liczbie poeci i artyści — ci, którym wiele przebaczonem będzie, bo miłowali wiele.
Czyściec cały jest takim, że zamiast go rozbierać, lepiéjby go przeczytać... bo wdzięku jego obrazów wyobrażenie inaczéj dać trudno.
Na samym wstępie cóż to za cudowny opis ujrzanego na nowo szafiru niebios i świeżego tchnienia powietrza! — Poeta spogląda na niebo i woła:
Gwiazd ujrzałem cztery..
Których nie widział nikt prócz pierwszych ludzi —
Niebo się blaskiem ich cieszyć zdawało —
O biedne, wdowie krainy północy..
Żeście widoku gwiazd tych pozbawione.
Oglądając się poeta postrzega poważnego starca z długą białą brodą, który zdziwiony zapytuje go, w jaki sposób tu przybył przez otchłanie... Wirgili nakazuje (nogi i głowę) skłonić przed starcem... i tłumaczy przybycie z wyższego rozkazu.
On ostatniego nie dożył wieczora,
Ale szaleństwem swem go zbliżał sobie...
Jam był aby go ocalić wezwany.
A drogi innéj wszak nad tę nie było?
Starcem owym jest — Kato z Utyki, który wezwany w imie Maryi przepuszcza przybyłych. Rozkazuje on z sitowia skręconą przepaską ściągnąć biodra poecie i obmyć oblicze skalane...
Natrafiamy tu znowu na hołd oddany starożytności w osobie Katona.. Cześć dla tych bohaterów w średnich wiekach była powszechną. Zaprawdę, ściśle pilnując się ortodoxij, można się dziwić wyjątkom uczynionym dla Trajana, Ryfeusa, Katona... ale wprowadzenie tych postaci było świadectwem wielkiego znaczenia o nieprzerwanéj tradycij cnoty w pojęciu dziejowém, o związku przeszłości z nowym światem Chrystusa. — Myśl tę przyjął sam kościół w inny sposób uznając pierwsze objawienie przygotowawcze dane ludzkości, — nie pogardził on spuścizną starożytnych. We fresku XIII wieku u Ś. Katarzyny w Pizie, we Florencij w kaplicy zwanéj hiszpańską — Aristoteles i Plato prawie ukanonizowani stoją obok Ś. Tomasza i Bernarda. Średnie wieki z wielu względów wyrozumialsze były od teraźniejszych.
Kato staje tu jako uosobienie ludzkiéj woli samoistnéj i samowładnéj. Pomimo to wielką zagadką dla wszystkich Dantego komentatorów było wyznaczenie Katona poganina i samobójcy na strażnika Czyśca. Każdy prawie z objaśniaczy nową stawił teorję subtelną wykładając to zjawisko...
Zdaje się wszakże, iż Dante nie mógł wybrać kogo innego, tylko wyjątkowo ocalonego, wywiedzionego z otchłani przez Chrystusa, przedstawiciela cnoty nieugiętéj.. Katona... Poszedł on w tém za odgłosem wieków, które widziały w nim wcielenie najpotężniejsze uczucia swobody osobistéj i godności. Z Horacjusza, Wirgilego, Lucana przekonać się można jak
atrocem animum Catonis,
(Hor. od. II. 1)
wysoko ceniono. Dante szanował tradyciją nawet pogańską, gdy dotykała najżywotniejszych prawd i najwznioślejszych praktyk cnoty.
Słusznie uważa Buti, że niepodobna mu było użyć tu żadnéj postaci ze starego testamentu, bo te, jak się wyraził w Piekle (IV. 61) zostały ubłogosławione; ani z nowego przymierza, bo ci są umieszczeni w niebiosach — musiał więc postawić poganina, a z pogan wybrał nieugiętego Katona...
Stróża i w téj części chciał mieć z indywidualnością wybitnie oznaczoną, anioły bowiem: sono di quei del Paradiso, należą do Raju, a w Czyścu zjawiają się bez cech indywidualnych, jako posłannicy i wykonawcy.
Kato znika.
Krajobraz nadmorskiéj okolicy, którą przebywają podróżni, przypomina niejedno włoskie wybrzeże.
O wschodzie słońca idą tak nad brzegiem morza, wtém zjawia się olśniewającéj jasności aniół przewoźnik. Tu znowu mistrzowski obraz... Posłannik zamiast żagli używa rozpiętych skrzydeł swych białych, Dante nazywa go ślicznie: Bożym ptakiem.
Oglądając zblizka wspaniały pomnik rzeźby u Panny Marij w Krakowie, dłutem Wita Stwosza wykonany w najświetniejszéj twórczości jego epoce, spostrzegamy na nim anioły jakby w ślad za pieśnią Dantejską, oprócz skrzydeł, całe od stóp do twarzy okryte piórami. Są to właśnie owe Boże ptaki — poety.
Niebieski ów sternik przybija na łodzi pełnéj duchów, które śpiewają psalm — kiedy Izrael z Egiptu wychodził. Duchy przybyłe pytają o drogę na górę, ale ujrzawszy żywego człowieka, z ciałem ziemskiém, z dziecinną ciekawością cisną się ku niemu.
Tak na spotkanie cisnęły się moje
Szczęśliwe dusze, że zapominały
Iść się oczyścić. Ujrzałem z nich jedną,
Która przybiegła z miłością tak wielką
By mnie uścisnąć — żem ja się poruszył...
O cienie próżne! wyście widma tylko,
Trzy razy ręcem na szyję mu rzucił.
I trzykroć na pierś powróciły moję.
Spotkany duch, jestto Casello, miły śpiewak, który Dantemu nuci jedną z Canzon jego:
Miłość co myśli méj szepce....
Wszystkie duchy zasłuchane stają, aż głos starca popędza je naprzód, i rozlatują się jak stado gołębi, które się nad ziarnem zapomniało. Dante przelękły nie widząc Wirgilego przy sobie, szuka go oczyma i znajduje....
Tu, z powodu zjawienia się odmiennych ciał, nie rzucających cienia, przejrzystych, — poeta tłumaczy drugą naturę ludzką, w któréj wszystko ziemskie opada z człowieka, a pozostaje tylko idealna forma jaką wytworzyło życie.
Idąc tak i szukając wnijścia na stromą a niedostępną górę, wędrowcy spotykają duchy w tę samą dążące stronę, które na widok żywego człowieka, zdumione pierzchliwie się cofają. Dante porównywa je do stada owieczek, a obrazek ten należy do najwdzięczniejszych. Szkoda tylko że mu przekład wiele odebrać musi.
Jako owieczki gdy wyjdą z zagrody,
Po jednéj, po dwie, po trzy biegną, stają,
Lękliwe oczy i pyszczki podnosząc,
A co z nich pierwsza uczyni, wnet drugie
Cisnąc się na nią, jeśli się zatrzyma...
Spokojne, ufne, nie wiedząc co czynią —
Takiemim ujrzał na gromadki czele
Duchy szczęśliwe, które się zbliżały
Z wstydliwém licem, nieśmiałemi kroki.
A gdy przed sobą ujrzały zmienione
Światło na ziemi po prawéj méj stronie,
Bo cień odemnie padał ku jaskini,
Stanęły i w tył cofnęły się nieco;
A wszystkie inne, które szły za niemi,
Nie wiedząc czemu, czyniły podobnie.
Wśród tego tłumu Dante spotyka Manfreda, którego zapewne dla tego postawił w Czyścu, mimo jego występków, że cenił naukę i umysłem nad pospolite się wzniósł tłumy małych zdobywców.
Długie opowiadanie zajmuje poetę i pochłania. Idą wreście daléj z mozołem pod tę górę, na którą pierwsze kroki są najprzykrzejsze, bo daléj już dusza coraz lżéj, coraz szybciéj wzbija się ku jéj szczytom. Tak jest właśnie z poprawą i uduchownieniem człowieka; pierwsze zwycięztwo nad ciałem przychodzi trudno, następne coraz łatwiéj.
Wirgili tłumaczy późniéj Dantemu położenie słońca na drugiéj półkuli. Tu — jak to jeszcze zobaczym jaśniéj przychodząc do Raju, podziwienie obudza astronomiczna poety nauka. Daje on jéj ciągłe dowody, obrachowując czas oznaczeniem stanu niebios wedle systematu Ptolomeusza.
Tu pod skałą widzą dusze leniwych, które znużone, stęsknione, skulone czekają, by czas karze ich naznaczony, upłynął. Pomiędzy niemi Dante spotyka ziomków swych, Belacquę sławnego grajka, ale najleniwszego z ludzi, daléj Buonconte z Montefeltro, który im opowiada o swym zgonie i jak go aniół wyrwał ze szpon szatana,
per una lagrimetta...
za jedną łezkę.
W pieśni szóstéj spotykają odosobnionego ducha Mantuanina Sordello. Na imię ojczyzny, rzuca się on w objęcia Wirgilego, a Dante wyśpiewuje ów cudny ustęp, apostrofę do Włoch, która tylko ze łzami wypłynąć mogła z piersi poety:
Italio, sługo — boleści siedzibo...
Statku bez steru na morzu śród burzy,
Nie pani krajów — nierządu gospodo!
Szlachetnéj duszy téj wszak dosyć było
Posłyszeć imie ojczyzny, ażeby
Ziomka swojego powitał gościnnie.
A dzisiaj! dzisiaj wojna cię rozdziera,
Dzieci się jedzą, brat brata pożera,
Chociaż ich jedne opasują mury.
Szukaj nędznico około tych brzegów
Po morzach twoich — potém spojrz we wnętrze,
Czy jest li w tobie choć kątek spokojny?
Nacoć Justynijan nałożył wędzidło,
Kiedy na siodle twojem nikt nie siedzi.
O! gdyby nie on, choć wstyd byłby mniejszy.
Narodzie, co byś powinien posłuszny
Na twojém siodle Cezara posadzić,
Jeśli pojmujesz co ci Bóg przeznaczył!
Patrzcie stworzenie jak się krnąbrném stało,
Że go niczyja nie ciśnie ostroga,
Chociaż do liców sięga ręka czyja!
W tym ustępie jak w traktacie o Monarchij, jak w liście do Florentczyków, może jaśniéj niż w ostatnim, Dante wyraził swoje przekonania polityczne. Wspomnienie Justynijana najlepiéj je objaśnia... szło mu... o pogardę prawa, o porządek społeczny, dla ocalenia którego żądał silnéj dłoni Cezara.
Od tych pieśni do ostatka lat, które ziściły Italij pragnienia, upłynęło pięć wieków, pięć wieków walk, pracy, nadziei i zwątpienia... i oto, po pół tysiącu lat naród co wierzył w swe życie, przyszedł do niego. Italija przestała być sługą.
Z powodu tego ustępu i kilku ostrych przymówisk do Florencij, narzekań na nią, smagań i chłosty, zarzucano Dantemu prawie niechęć, nienawiść dla ojczyzny.
Jest to sądem powierzchownym, który tłumaczy się nieznajomością serca ludzkiego i dziwną lekkomyślnością. Z tych właśnie wyrazów pełnych goryczy tryska najżywsza miłość, ona tylko tak przemawiać mogła, tak boleć nad upadkiem, tak cierpieć, tak gwałtownie napominać.
Można by jako najlepszy komentarz uczucia zawartego w tych ustępach, które krytycy przywodzą, zestawić z niemi Canzonę:
O patria degna del triumfal fama,
powtarzającą co w Raju kładzie poeta w usta pradziada.
Oto jest cała ta pieśń w wiernym ale osłabiającym ją przekładzie:
»Ojczyzno moja godna sławy zwycięzkiéj, matko szlachetnych, ty więcéj nad twe siostrzyce masz prawo się smucić. Wstydem się oblewa kto cześć twą miłuje, patrząc na sprawy niegodne, które spełniają się w tobie. Boleść i srom przejmują serce. Niepoczciwy tłum zawsze gotów sprzysiądz się na zgubę twoją, z wejrzeniem kosém a chytrém czycha, fałsz za prawdę ukazując ludowi twemu. Podnieć uciśnionych serca, niech się krew zapali, powołaj przed sąd twój zdrajce, aby wróciły chwała i piękność, towarzyszki twoje... z których dobro wszelkie się rodzi i cnota nagradza.
»Szczęśliwą panowałaś w lepsze czasy.. gdy dzieci twoje cnót być pragnęły podporą. Matko chwały, cnoty gospodo, czystą oświecona wiarą, byłaś błogosławioną między siedmią niewiastami... Teraz cię z tych szat odarto, odziano boleścią, napełniono ohydą — brak ci szlachetnych dzieci! Stałaś się dumną, nikczemnąś się stała, pokoju wrogiem — połączona z Marsem, karzesz jak Antenorów (zdrajców) tych co ci prawdę mówią, którzy nie idą za owdowiałą chorągwią... a nad temi co cię najwięcéj miłują... ty się srożysz najokrutniéj.
»O wyrwij z siebie zakorzenione złe ziele, nie miéj litości nad dziećmi temi, które twój kwiat (Lilija florencka) czynią skalanym i robią bezpłodnym. Niech cnota zwycięży, niech wiara umarła z martwych powstanie i sprawiedliwość z mieczem w dłoni. Idź za prawami Justynijana, błędne i niesłuszne poprawiaj bacznie, aby świat cię sławił i niebiosa Boże. Potém z bogactw swych czcią i nagrodą opłać synów, którzy ci są drodzy, odepchnij niegodnych; roztropność i siostrzyce jéj niech idą z tobą.. nie bądź im wrogiem.
»Na uspokojoną, na pełną chwały gwiazdy zleją błogosławieństwa. Gdy tak uczynisz, zapanujesz czczona, a imie twe niegdy sławne, dziś pohańbione, znowu się kwitnącém stanie. Bo cię uczci miłość dzieci, szczęśliw będzie, który zamieszka w tobie i godną się staniesz wszelkiéj chwały, dla świata przykładem. Lecz biada ci, jeźli u łodzi nie zmienisz sternika... burze straszliwe, zaguba czeka od losu i nadmiar dawnych boleści. Wybieraj więc miłość braterską lub wilków drapieżnych.. co cię możniejszą uczyni?
»Idź pieśni moja tam, idź bezpieczna, idź śmiała, albowiem miłość cię prowadzi; idź do ziemi mojéj, po któréj ja boleję i płaczę... znajdziesz tam zacnych, co nie świecą cnotami swemi, ale stoją zgnębieni, a cnota ich wala się skalana. Zawołaj ich — niech powstaną! ja przez cię ich wyzywam!
»Weźcie broń a podnieście się przeciw téj, która dogorywa. Pożerają ją: Capaneo (Infer. XIV. 63. Obraza Boża), Crassus (Purg. XX. 116. Chciwość), Aglaury (Purg. XIV. 139. Zazdrość), Symony Magi (Infer. XXX 98. Fałsze), Mahomet (Infer. XXVIII. Waśń rozdzierająca), Faramy i Jugurty... Idź i obróć się do szlachetnych ziomków, błagaj aby się przejednali z tobą.« —
W rozmowie z Sordello dowiaduje się Wirgili, że gdy słońce zajdzie, na krok daléj postąpić nie będą mogli, — słońce się ma właśnie ku zachodowi a wędrowcy posuwają się w kwiecistą dolinę, w któréj mnogość dusz pieśń pobożną śpiewających spoczywa. Opis téj doliny jest jakby ręką Fra Angelico z Fiesole malowany w zachwyceniu. Pomiędzy duchami siedzącemi opodal Sordello im wskazuje cesarza Rudolfa, Ottokara Czeskiego, Filipa III króla Francij, Henryka z Nawarry, Piotra Arragońskiego i innych panujących.
Pieśń ósmą otwierają cudnego wdzięku dwie trójki wierszy, malujące uczucia, które wieczór obudza.
Godzina była co w żeglarzach budzi
Tęsknotę — serca ich miękną wspomnieniem
Chwili, gdy druhom rzekli — Bądźcie zdrowi!
Godzina była, w któréj tułacz nowy
Cierpi miłością, gdy zdala usłyszy
Dzwon, który płacze po dniu co umiera...
Duchy śpiewają pieśń pobożną:
Tu lucis ante
(Ciebie przed światła skonaniem.)
Wtém z góry schodzą dwa anioły, dwa Boże ptaki, jak ich lubi zwać poeta, z mieczami ognistemi... całe zielone. — Mają one bronić od napaści węża wyobrażającego pokusę, która poprzedza rozpoczęcie pokuty. —
Węża tego... sunącego się po trawie i kwiatach, który pełznąc grzbiet sobie liże... dwa anioły jak piorun szybkie odpędzają. Dante co krok spotyka swych Włochów, tu znowu Konrada Malaspinę.
Dotąd krążyliśmy jeszcze w przedsieni Czyśca... W nocy uśpiony poeta śni o orle ognistym, który go porywa i unosi... przebudziwszy się, widzi słońce wysoko na dwie godziny nad ziemią i mistrza przy sobie. Ale miejsce w którem usnął, zmieniło się... przed niemi leżą wały opasujące Czyściec i wrota jego. Wirgili opowiada mu, iż go Lucija patronka śpiącego w to miejsce przeniosła.
Przez wyłom w wałach przystępują do bram czyścowych. Po onych czarnych wrotach piekła, cudnie się one wydają... Jasny anioł z mieczem i kluczami ich strzeże. U wrót tych są trzy stopnie: jeden z białego marmuru, drugi z potrzaskanego purpurowego kamienia, trzeci z krwawego porfiru. Dante pada do stóp anioła, który na czole jego mieczem pisze siedem P; wrzeciądze dźwięcznych wrót skrzypnęły, podróżni wchodzą do wnętrza — pieśń to majestatycznéj piękności!
Niepotrzebujemy prawie tłumaczyć, że wrota te są wrotami pokuty i że stopnie oznaczają: spowiedź, (biały), skruchę (połamany — skruszony), zadość uczynienie (krwawy).
W pieśni dziesiątéj wchodzą ciasną drogą, wijącą się między skałami, przypominającą słynny ów z piękności gościniec nadmorski della Cornice, który wciąż od Nizzy aż do Pizy niemal przedstawia podróżnemu naprzemian dzikie, ciche, uroczéj piękności krajobrazy. — Gościniec ten jest pusty, Dante spostrzega na skałach po nad nim piętrzących się rzeźby na marmurze i opisuje obrazy ich, jakby słowami wykute. Są to przedmioty, które artyści owych wieków często powtarzali: Zwiastowanie — Dawid pląsający przed Arką — Historja Trajana i biednéj wdowy. Opis rzeźb zachwycający, przypomina on sienneńskie i pizańskie obrazy i wiek ten, w którym sztuka chrześcijańska właśnie z kolebki wstawała po raz drugi.
Świetną ją już raz widziemy w pierwszych wiekach w katakumbach, z pożyczonemi formami i pięknem starożytnego kunsztu. Upada późniéj, a w XIII wieku we Włoszech właśnie dźwiga się natchniona tym samym religijnym duchem, który ożywiał Bernardów, Tomaszów, Giotta, Orgagnę i mistrzów pizańskich.
Prawie w téj saméj chwili, gdy poezja chrześcijańska tak bujnie w Dancie rozkwita, z kunsztem słowa, razem i sztuka obrazowa się zjawia we Włoszech. Co za potęga kraju tego, któremu starczy sił na walki mieczowe, na ogrom pracy mechanicznéj, poezję, malarstwo i plastykę.
Ze wspomnień o Cimabuem i Giocie w poemacie Dantego, wnosić można jak gorąco zajmowano się sztuką, z pieluch dopiero rozpowitą ręką Cimabuego. Te zbiegowiska ludzi do pracowni malarzów, obrazy w processjach wnoszone do kościołów, wystawiane publicznie, roznamiętniające tłumy — są to objawy poczutéj potrzeby, instynktu wielkiéj, uroczystéj chwili przyjścia do nowego życia.
Sztuka ta, którą nam tłumaczą jakoby przywiezioną z Byzancijum na statkach Pizańczyków i Wenetów, jakoby odkopaną z ziemi z posągami, mechanicznie naniesioną, wykradzioną, zapożyczoną — jest wprost tak samo dziełem wieku, jak Dantego poemat. Gdyby nie było nic dopomagało do rozwinięcia się jéj, mozolniéj by może doszła do pewnego stopnia doskonałości pod dłutem mistrzów pizańskich, pod pędzlem Giotta i Orgagnii, walczyłaby dłużéj kiełkując, aleby była zarówno zrodziła się i bez tych pomocniczych środków — gdyż godzina jéj wybiła w duchu.
Tak czasem po długim spoczynku w łonie ziemi, tysiące ziarn rośliny nieznanéj nagle wyrasta i zdumiewa nowemi kształty, niepojętem pochodzeniem. I w świecie ducha rodzą się w danéj chwili, przy sprzyjających warunkach całe szeregi dzieł, których rodowodu w przypadkach szukać się nie godzi. Rośnie sztuka z człowieczego ducha konieczności prawem a nie przypadkiem. Około najpiękniejszego wzoru starożytności sto lat chodzić mogą ludzie, a iskry zeń wytryskającéj nie poczują, gdy nie są ku temu naelektryzowani; — potém otwierają się oczy, myśl rozświeca, dłoń drga — i artysta rozpłomieniony jenijuszem, zjawia się jako dziecię wieku swego.
Bez wątpienia do rodowodu sztuki włoskiéj i artystów do Wenecij i Sienny z Byzancijum przybyłych zaliczyć można — należą doń i posągi, które Mikołaj Pizańczyk mógł oglądać i wzory, w których czerpał pojęcia piękności, ale dla czegoż to wszystko spało dla jego poprzedników, dla czego Cimabue nie był Giottem? — bo godzina narodzin nie wybiła jeszcze. —
Z poematu Dantego, który wspomina obu malarzy słynnych swojego czasu i znakomitego minijaturzystę, illuminatora Oderigi da Gubbio — widać, że sztuka nie była obojętną massom. Całe one przejęte były tym duchem, który się wcielił wyłączniéj w mistrzów; a sztuka żyć i powstać nie może tam, gdzie równie mistrze co myśl powszechną objawiają jak lud co jéj bezwiednie pragnie i zjawioną ze współczuciem wita — nie istnieją.
W łonie ziemi włoskiéj spały nasiona sztuki etruskiéj, greckiéj i rzymskiéj aż do téj godziny XIII w. W téj chwili nagle się wszystko rozbudza; Cimabue jenijalnego pastuszka chrzci na odrodziciela sztuki, Mikołaj Pizańczyk słyszy mówiący doń marmur, który spał lat tysiące i milczał. —
Po byzantyjskich niewolniczych typach Margaritone, Gwida z Sienny, Giunty Pizańczyka, już w Cimabuem tchnie życie swobodniejsze nieco, już w Giocie widać całe przyszłe odrodzenie. Giotto często jeszcze bezsilny, gdy mu gromadne sceny przedstawiać przychodzi, tworzy pojedyńcze postacie takim promienistym duchem natchnione, tak szlachetne, tak żywe prawdą idealną, że dziś jeszcze z uszanowaniem i podziwem patrzym na nie. Rozumiemy uwielbienie dlań współczesnych, widząc allegoryczne postacie cnót w kaplicy padewskiéj.
Są to jakby wcielone Dantejskie obrazy symbolicznych figur poematu...
Razem z malarstwem i rzeźbą, budownictwo także dokazuje cudów. W roku 1284 wznosi się facijata kościoła w Siennie, w r. 1290 katedra w Orvietto i Baptysterjum we Florencij, Giottowska wieżyca lekka i zręczna, jakby westchnienie pobożnego wieku do nieba.
Każdy z tych mistrzów przepełnionych natchnieniem zdaje się mieć za mało jednego języka na wyrażenie oblegających go myśli i zużycie tętniącéj w nim siły twórczéj. — Każdy z nich jest razem budowniczym, rzeźbiarzem, malarzem. Pizańscy rzeźbiarze wznoszą kościoły, Giotto buduje dzwonnice; wszystkie sztuki połączone jeszcze, spójne, jak siostry trzymają się za ręce i uśmiechnięte ku sobie, jedną harmonijną pieśnią wyrażają myśl epoki. Pożycza ona form byzanckich, wschodnich i starożytnych rzymskich, lecz na nich kładzie piętno swe własne naiwności niemal dziecięcéj, pełnéj żywota i krwi.. pełnéj przyszłości. —
Lecz wróćmy do poematu naszego. W zakończeniu téj pieśni, spotykają dusze pokutujące, zgniecione pod ciężarem grzechów, które dźwigają. Poeta porównywa człowieka i los jego do robaka:
Czyliż nie wiecie że myśmy robaki
Na to zrodzone, by się z nas rozwinął
Motyl anielski...
Ileż razy potém to porównanie Dantejskie powtarzało się w poezij!
Pieśń jedenasta rozpoczyna się prześliczną parafrazą modlitwy pańskiéj, którą nucą duchy niegdyś dumnych i zuchwałych ludzi. — Pytając ich o drogę do przejścia poznaje Dante słynnego minijaturzystę Oderyka, a z tego powodu przypomina tu Cimabuego i Giotta. Sztuka, jak widać ze wszystkiego, żywo go obchodziła. Podanie mówi że był przyjacielem i uczniem Giotta, co przynajmniéj oznacza ich pokrewieństwo duchowe. W pieśniach tych czuć w istocie artystę.
Prześliczny tu jest ustęp o chwale ludzkiéj, o którą dobijać się nie warto tak krótko jest trwałą i marną...
Sława u świata jest jak wiatru tchnienie...
Które dziś z tamtąd jutro z owąd wieje
I zmienia imie, bo kierunek mieni. —
Znowu daléj postępując ku górze Dante znajduje pod stopami swemi rzeźbione dawne dzieje i, jak pierwsze, opisuje. Tu spotyka drugiego anioła, z obliczem
jak drząca gwiazda poranka...
ten uderzeniem skrzydeł ściera jednę z głosek P. mieczem wyrytych na czole poety. Ciężar wielki spada z niego, lżejszym postępuje daléj, wschodami wiodącemi ku górze, w krąg drugi.
Tu znajdują się duchy pokutujące za zawiść i zazdrość. Sznury bicza który je smaga są z miłości splecione... Stoją one pod skałą jak żebracy z oczyma których powieki drut spaja żelazny. — W rozmowach z Latynami których tu spotyka Dante, w opisie nadbrzeżów Arno, jest znowu wielka boleść nad upadkiem moralnym ojczyzny, nad skarleniem rodów i dusz, sięgająca prawie rozpaczy. Dzieje tych czasów zupełnie ją usprawiedliwiają, następne wieki nieraz ziściły przepowiednie wieszcza.
W miarę jak postępujemy ku górze, rozmowy z mistrzem coraz wznioślejszych sięgają zadań. — Wirgili nie rozwięzuje wątpliwości, oświeca, resztę zostawując Beatrysie i pochodowi w niebiosa...
Tu ukazuje się im trzeci anioł olśniewającego blasku... Dante marzy idąc z oczyma zamkniętemi i ma widzenie obrazów allegorycznych... nakoniec wstępują w krąg pełen czarnego dymu, w którym pokutują ludzie za gniewy i złości. Noc ciemna otacza wędrowców, którym znowu towarzyszy dusza latyńska. Tu poruszoną jest w rozmowie kwestija wolnéj woli człowieka, przeciwko fatalistom:
Ale zwolna mgła się rozprasza:
O ty co czytasz, wspomnij jeślić kiedy
W Alpach oblokły mgły przez któreś widział
Ledwie tak jako kret widzi przez ślepie...
Już téż wyziewy wilgotne, zgęszczone
Rzednieć poczęły, a okrąg słoneczny
Słabo się przez nie jął przebijać znowu...
Wychodzą z czarnych dymów, anioł u wnijścia na nowe wschody do kręgu nowego, uderza skrzydły poetę i otwiera się... świat inny.
Tu odpokutowują się nadużycia miłości, Dante nie na skałach, nie pod stopami, ale w duszy ogląda obrazy ściągające się do kręgów które przebywa, Wirgili uczy go prawd, właściwych każdéj z tych sfer winy i pokuty.
Pomimo rozmaitości obrazów i pomysłów, co najbardziéj uderza, to wielki spokój całego Czyśca, czuć po nad nim ciągle unoszące się wiarę i nadzieję, których nie ma w otchłani. Duchy jęczą ale się nie skarzą, a jeśli przez ich usta wynijdzie jakie gorzkie o Italii słowo, goją je słodkie mistrza wyrazy, który każdy krąg poprzedza nauką jak najściśléj obmyślaną — z etyki chrześciańskiéj. W drodze mijają się z niemi tłumy duchów, które spieszą a lecą przejęte dobrą miłością — płacąc za opieszałość ku niéj w życiu. Na zapytania po drodze, ledwie rzucają odpowiedzi. Dante idzie zamyślony i znowu opanowuje go inne widzenie.
Obraz to przecudny. Przed oczyma jego zjawia się postać niewieścia szkaradna, zająkliwa, kosooka, krzywonoga, z poobcinanemi rękami. Dante wpatruje się w nię a wzrok jego cudowną swą siłą prostuje ją, odmładza, ożywia, i staje się uroczą, i poczyna śpiewać głosem porywającym:
Jam jest — śpiewała — jam słodką Syreną
Która wśród morza czaruje żeglarzy...
I wielki urok mają pieśni moje —
Jam to Ulyssa z jego błędnéj drogi
Zwróciła śpiewem, a kto doń nawyknie
Już go nie puszczę — i moim jest cały...
Ten piękny obraz namiętności która przyobleka urokiem z siebie dobytym największe szkarady, kończy się zjawieniem Maryi, która rozdzierając szaty niewiasty, odsłania całą zgniliznę tego widma.
Dante przebudza się, anioł biały uderza go znowu skrzydłami i do wyższego kręgu wstępują na wschody, wśród skalistych ścian. — Tu pokutują płacząc, twarzą ku ziemi leżące duchy chciwych skąpców i rozrzutników, pomieszczonych razem tak jak ich razem téż w piekle umieścił poeta. Oczy które za życia zwracały się tylko ku ziemi, mówi Dante, i tu nieba nie widzą, zalewając się łzami.
Z pośrodka tłumu, jak wszędzie w Czyścu odzywają się dziwne, urywane wyrazy, okrzyki, pieśni... przelatujących lub pomijanych duchów odnoszące się do ich pokuty...
Tu spotykają Hugona Capet’a, syna rzeźnika paryskiego, mówi poeta. Ustęp ten cały natchniony współczesnemi wypadkami i niechęcią dla dynastij francuzkiéj, któréj chciwa żądza panowania burzyła Włochy i stawała na drodze wskrzeszenia Cesarstwa, tak dla Dantego pożądanego, — pełen jest piękności, bo silnie uczuty.
Wśród tego pochodu nagle daje się czuć straszliwe trzęsienie całéj góry, zdającéj się z posad poruszać. Poeta przerażony staje, Wirgili dodaje mu odwagi i gdy wszystko się uspokoiło, idą daléj a Dante nieśmie pytać przyczyny. — Ciekawy, zadumany postępuje za mistrzem. — Wtém spotyka ich duch kroczący za niemi, który powstał z pomiędzy upadłych. Ten tłumaczy im że na górze nigdy się nic nie zmienia, że ona nie ulega ani burzom, ani wstrząśnieniom, ale ilekroć dusza pokutująca uczuje sama w sobie iż została oczyszczoną, godną lepszego pobytu, wstrząsa się Czyściec radością a tysiące głosów wita szczęśliwą duszę idącą ku niebu.
Obraz ten i cały wykład uczucia, które pokutujący sam z siebie czerpie, doznając iż przyszła nań godzina oczyszczenia — jest wielkiéj wspaniałości. — Ten pomysł że cały świat pokutujących cieszy się i drzy nad jednym szczęśliwym — to wspólnictwo miłości które tu panuje — są — jeśli się nie mylemy, ideą czysto Dantejską, nigdzie nie zaczerpniętą, nadzwyczaj śmiałą i piękną.
Duchem oswobodzonym po długiéj pokucie jest znowu, poeta — Stacjusz towarzyszący mistrzowi Wirgilemu, któremu cześć oddaje w dalszym pochodzie.
Wprowadzenie téj nowéj postaci do poematu tłumaczy się łatwo, naprzód uwielbieniem Stacjusza dla Wirgilego, potem pochodzeniem, naostatek wagą jaką do poezij jego przywięzywano w wiekach średnich kłanąc prawie na równi Achilleidę z Enejdą, może wreszcie losem nieszczęśliwego śpiewaka. — Historija Stacjusza jest dosyć smutną; zrazu był on uznanym i cenionym na dworze Cezarów, szczególniéj jako utalentowany improwizator, uwieńczony po trzykroć marł wszakże z głodu i sprzedał dla chleba tragediją swą jakiemuś kuglarzowi.
Vilis honos studiis, woła on w jednym ze swych wierszy. Tradycje mówią że usunął się do Neapolu, do grobu Wirgilego, szukając tu natchnienia. Dante przypuszcza że się późniéj nawrócił a legendy średniowieczne podają go jako założyciela szkoły w Tuluzie.
W następnéj pieśni duch Stacjusza opowiada swe dzieje, jak pierwszą iskrą prawdy oświecon przez Wirgilego, porównywając go do niosącego światło, który więcéj przyświeca drugim niż sobie; jak potém obcując z chrześcijany został skrytym wyznawcą Chrystusa. Poeta dowiaduje się o poetów losy.
Tak idąc zbliżają się do drzewa, na którego gałęziach wiszą wonne jabłka w górze, obok mruczy źródło czystéj wody. Wychudłe cienie z oczyma zapadłemi, ze skórą wyschłą i jakby łuską okrytą, błądzą zgłodniałe i spragnione owoców i wody nieprzystępnych dla nich. Są to jak tłumaczy Farese, duchy tych, którzy grzeszyli obżarstwem i smakoszostwem za życia. Woń jabłek, świeżość wody, budzą w nich żądzę nienasyconą, która jest pokutą. Mary z wpadłemi strasznie oczyma, do niepoznania zmienione, Bonagiunta z Lukki, Dal Torso, Ubaldino itp., przesuwają się przed niemi. W rozmowie (pieśń XXIV) Dante spytany o poezije swoje, powiada o sobie:
Ja to jestem, który
Gdy miłość natchnie, piszę, i jak ona
Dyktuje, za nią powtarzam posłuszny.
Ten wiersz tak dobrze malujący prawdziwe natchnienie, jest obrazem tego czém być powinna poezija chrześcijańska, żyjąca miłością samą. U starożytnych często indignatio była poezij demonem, u chrześcijan miłość nim tylko być może; ale tak uczuta i pojęta jak ją czuł i pojmował Dante.
Przeszedłszy ten krąg w którym cierpią żarłocy i zbytkownicy, uderzony przez anioła, wstępuje wędrowiec do ostatniego kręgu pokuty, gdzie w ogniu piekielnym oczyszczają się ci, co grzesząc miłością rozpustną, upadli ciałem i skalali duszę. Z niemi znowu wiedzie rozmowy, rozpoznając w nich tych, których za żywota znał ze sławy. W tych rozmowach, w objaśnieniach, które podaje Wirgili i Stacjusz cała nauka ówczesna o człowieku w poeziją się przemienia. Potrzeba ją było tak sobie przyswoić jak Dante, i tak z nią być poufałym, ażeby najsubtelniejsze prawdy psychologij, fizjologij ówczesnéj, nauki o ciele i o duszy przybrać w szatę tak przystępną i wdzięczną.
W kręgu płomieni, równie jak w pierwszym Czyśca stopniu, gdzie pokutowali dumni, Dante zmuszonym jest cierpieć z duchami karę dwóch grzechów, do których się przyznaje. Z jakąż pokorą czyni on tę spowiedź przed ludzkością całą ze swych słabości. Nie jestże to cechą wieku głębokiéj wiary, a człowieka skruchy pełnego, to wyznanie dobrowolne, publiczne własnego upadku? Któryż poeta kiedykolwiek równie otwarcie, równie święcie wymógł na sobie taką wzniosłą i szczytną spowiedź? Ona sama cechuje zupełnie odrębném piętnem poetę i dzieło jego. Jest to śpiéw na chwałę Bożą, nie dla ludzkiéj chwały. Wié Dante że jest potężnym, czuje się silnym, ale zarazem uznaje człowiekiem.
Tu właściwie kończą się próby i oczyszczenia, a rozpoczyna najświetniejsza, najpoetyczniejsza część Czyśca, najmniéj może zrozumiała a najwięcéj komentarzami zaciemniona.
Dante wié że się zbliża do téj, po któréj tęsknił od lat dziesięciu, któréj oblicza, upadły nie czuje się godnym oglądać. Nadzieja widzenia Beatrysy skłania go przejść przez płomienie, ażeby zostać oczyszczonym.
Na wschodach między skałami, w drodze do ziemskiego Raju zachodzi słońce, zapada noc i podróżni kładą się na spoczynek, który staje się malowniczym obrazem przez śliczne porównanie z życia pasterskiego wzięte. Dante usypia i we śnie widzi obraz Lii wijącéj wieńce; budzi się o świcie a Wirgili mu oznajmuje, iż dnia tego doścignie celu życzeń najgorętszych. Wstępują na najwyższy stopień, tu mistrz a przewodnik, rozum, który go prowadził do wrót niebios, zapowiada, że jego czynność ustała, daléj wola własna, wiara i miłość wieść go mają.
Odtąd niech umysł i sztuka cię wiodą,
Wolę twą własną weź za przewodnika.
Przeszedłeś ciasne, wązkieś przebył drogi.
Patrz na to słońce coć oświeca czoło....
Patrz na te trawy i kwiaty i krzewy,
Które ta ziemia nieposiane rodzi;
Nim ujrzysz piękne, nim błogosławione
Ujrzysz te oczy, których łzy do ciebie
Wiodły mnie. Teraz przechódź się, spoczywaj,
Nie miéj nadziei bym ci radził więcéj....
Wolnyś jest, prostą a zdrową twa wola.
Błędem by było iść nie po swéj myśli,
Więc cię uwieńczam koroną i mitrą.
Ręką Dantego odmalowany krajobraz Raju ziemskiego jest przecudny. Wchodziemy z nim do starożytnego, spokojném, ledwie gałęzie poruszającém tchem obwianego gaju, pełnego kwiatów i ptaków; tu płynąca rzeka przejrzysta, która ugina trawy po nad nią rosnąca, zapiera mu drogę. Z drugiéj strony rzeki ukazuje się samotna cudnéj piękności niewiasta, która idzie śpiewając i zbierając kwiaty, — bo niemi cała droga była umalowaną, — powiada poeta. Dante ją prosi aby się zbliżyła, by śpiew jéj mógł lepiéj usłyszeć.
Posłuszna prośbie zbliża się dziewica, przychodzi po nad brzég rzeki i spogląda na poetę wejrzeniem pełném blasku, uśmiechnięta. Ona tłumaczy mu ten Raj ziemski pierwotny, wedle podań jakie o nim krążyły; rozmaitość jego tworów, źródła czystych wód, szmer lasu, i nazwanie a własności dwóch rzek Lety i Eunoe.
Potém śpiewając idzie dziewica brzegiem, a Dante w jéj ślady stroną przeciwną — wtém światłość jak błyskawica oświeca las, słodka melodija słyszeć się daje. Ukazują się jakby siedem drzéw złotych, siedem świéczników jasnych. Dante napróżno szuka wejrzeniem tłumaczenia tego zjawiska u Wirgilego, który zdziwiony milczy. Za świécznikami postępują postacie białe. Siedem tych jasnych, tęczowych jakby chorągwi, pasami światłości przerzynających powietrze, nikną rozstawione w oddaleniu. Idą dwudziestu czterech starców po dwu, uwieńczeni lilijami białemi, śpiewając, daléj jeszcze czworo zwierząt uwieńczonych zielonemi gałęźmi, sześcioskrzydłych. Każdego z nich pierś okrywa mnóstwo oczów, wpośród nich postępuje wóz o dwu kołach tryumfalny, ciągniony przez gryfa z sześcią skrzydłami. Ptak jest złoty, biały i purpurowy. Trzy niewiasty idą z prawéj wozu strony, jedna purpurowa, zielona druga, biała trzecia. Za tym orszakiem wślad niewiasty idą i starce, ostatni śpiąc z zawartemi oczyma... po nim siedmiu uwieńczonych różami. Daje się słyszeć grzmot, wóz staje.
Wśród takiego otoczenia, cała dészczem kwiatów okryta zrzuconych z góry przez anioły, ukazuje się naostatek ubóstwiana Beatryx.
Przez chmurę kwiatów, które z rąk aniołów
Sypane na wóz lecą i dokoła,
Na uwieńczonéj w gałęzie oliwne
Białéj obsłonie, zjawiła się — pani...
W zielonym płaszczu i ognistéj szacie.
Beatryx surowo z gorzkiemi wyrzuty przyjmuje upadłego poetę, który stoi zbolały, upokorzony i płacze.
Tu znowu przez usta pani swéj obwinia się Dante iż upadł był tak, że rozum mu na podźwignięcie się nie starczył, potrzeba było łaski.
Poeta głośno przyznaje się do winy z jękiem i łzami. Beatryx czyni mu surowe wyrzuty, spowiedź bolesna, szczera i naiwna, jako prawdziwe przed kapłanów grzechów wyznanie, przeciąga się długo.
Dopiero teraz szydersko prawie, dozwala mu na siebie spojrzeć Beatryx, gdyż oblicza jéj wprzódy nie widział poeta przez kwiaty. Staje przed nim w całym blasku. Przejęty jéj widokiem, złamany Dante upada, a gdy do przytomności przychodzi, znajduje Beatryx nad sobą, podającą mu rękę i zanurzającą go w Lecie zapomnienia.
Wydobyty z niéj dostaje się w ręce cztérech dziewic, które wiodą go przed Gryfona. Za wozem i orszakiem poeta wpatrzony w te dziwy idzie daléj przez las pusty, pod olbrzymie drzewo obnażone z liści, przy którém staje wóz, a drzewo suche, nagle się natychmiast świeżą zielonością okrywa.
W pośród tych widzeń, sam nie wiedząc jak, poeta usypia, a gdy się przebudza, widzi nad sobą nie już panię swą, ale tę dziewicę, którą pierwszą ujrzał u rzeki brzegu. Beatryx siedzi jakby na straży opodal i nakazuje mu patrzeć.
W allegoryczném, dziwném, pełném fantazij widzeniu, widzi Dante losy kościoła i łodzi Piotrowéj wyobrażonéj przez ów wóz, rozbity, rozniesiony, splugawiony. Dzikie potwory znęcają się nad nim. Beatryx objaśnia mu to widzenie i prorokuje przyszłość, a zanurzony w wodach Eunoe, odmłodzony kończy poeta tę drugą część swéj trylogij, słowy:
Od wód najświętszych orzeźwion wróciłem,
Jako rośliny gałęźmi młodemi,
Gdy się odrodzą na nowo. I czysty
Gotówem lecieć był gdzie świecą gwiazdy!
Daliśmy zarys słaby a nazbyt treściwy téj części poematu, aby z niego o jego pięknościach sądzić można. Jak z zimnego rysunku budowniczego o żywym gmachu trudno jest powziąć wyobrażenie, bo w nim też ginie tysiące najpiękniejszych szczegółów, tak i tu suchy skelet z pełnéj blasku pieśni pozostał.
Zdaniem wszystkich czcicieli Dantego, Czyściec jest najpiękniejszą częścią téj całości, która się ziemią zaczyna, przechodzi otchłanie, a na gwiazdach kończy. Tu także nieskończona rozmaitość epizodów ubiera drogę, jak w Raju, malując ją kwiatami. Mniéj tu uczuć ziemskich a te, które pozostały, czystsze; postacie po drodze spotykane budzą litość i przywięzują nas do siebie. Sama historija Dantego i Beatrysy, jego pokuta i spowiedź, stanowią dramatyczny wielce epizod téj epopei grzesznika.
Ten upadek, o który się sam poeta oskarża, w istocie zaćmił jego życie i pozostawił w niém ślady. Ożeniony przez rodzinę z kobietą, która mu życie goryczą zatruła, zmuszony błądzić po świecie, wabiony pokusami, Dante nieraz im ulegał. W Czyścu jakby przypadkiem wyszeptane znajdujemy imie pięknéj Gentucci, któréj poezije śpiewał; tradycija oprócz tego wymienia kilka imion kobiet, w których sercu napróżno szukał utraconéj Beatrysy.
Ale upadły, bolał, i w téj modlitwie do N. Panny, która została pomiędzy jego Canzonami (O madre di virtute) kończy takiém westchnieniem do orędowniczki:
Ty wiész żem w tobie nadzieję miał całą,
Że w tobie miałem otuchę jedynę,
Wspomóż ty coś jest dobrą i wspaniałą.
O! wspomóż! niechaj do portu zawinę,
Ku któremu mnie pędzi losów siła.
Pomocy można — nie opuść w złéj doli,
Chociaż ma dusza bez grzechów nie była,
Lecz płacze dusza, serce po nich boli.
Zbolałe jego serce wstydziło się upadku, pragnęło podźwignąć i odpokutowywało publiczną spowiedzią, skruchą, żalem, który się przelał w najwznioślejszy poemat.
Jako zadośćuczynienie dla ubóstwianéj Beatrysy, przyobleka w jéj postać najwznioślejszą naukę, teologiję, jéj porucza przewodniczenie sobie do nieba. Jest to apoteoza niewiasty, jakiéj, wedle słów poety, żadna jeszcze nie dostąpiła.
Poemat cały allegorij, symbolów, obrazów dwoistego znaczenia jest pełen. Pomimo to istoty bezcielesne, najtrudniejsze do ożywienia, najchłodniejsze, z pod jego dłoni wychodzą cudownie barwne, żywe i prawdziwe. Wszystko żyje, porusza się, — jest. Nie szukając głębszego znaczenia tych symbolizmów, czytamy je już w samych uroczych kształtach, każdy wedle stopnia do jakiego zgłębić je jest zdolny.
Opis Raju ziemskiego u Dantego złożony jest z przypomnień pisma i tradycij. W pierwszych wiekach kościoła opinije co do Raju były podzielone; jedni mieli go za idealne, drudzy za rzeczywiste miejsce znajdujące się na ziemi, lecz którego pamięć ludzkość zatraciła. Powszechnie, jak tu u Dantego, na najwyższym wierzchołku pod niebiosami szukano Raju, na Wschodzie. Św. Tomasz spisał opinije ojców kościoła w tym przedmiocie, a współcześni poety tak sobie właśnie wystawiali Ogrójec Rajski, jak on go tu odmalował — siedzibą spokoju, bez burz, bez zmian, wieczną kwitnącą swobodą.
Szukano go kędyś ku Indijom i Chinom. Legend średniowiecznych o Raju jest wiele.
Najlepszém świadectwem wierności tradycij chrześcijańskiéj Dantego w jego poemacie, może być porównanie opisów Raju z innemi, które się w zbiorach podań i poezij spotykają. W widzeniu Tundalusa, o którém wspominaliśmy, Czyściec sam jest obmurowaną przestrzenią, w któréj przez lat wiele muszą, oczyszczając się, dusze cierpieć głód i pragnienie, słoty i burze, ale cieszą się światłem niebieskiém. Aniół wprowadza Tundalusa przez wrota na łąkę kwiecistą. Tu nad rzeką siedząc oczekują wyzwolenia na pół sprawiedliwi ale jeszcze nieusprawiedliwieni. Słońce nie zachodzi nigdy, a powietrze miłą wieje wonią. Tundalus spotyka wśród tłumów królów Concobera i Donatusa, którzy za życia walczyli i waśnili się z sobą, przejednanych i odpoczywających. Nie mogą oni jednak jeszcze wnijść do Raju jak król Cormack, który przebywa codzień w przepysznym pałacu przez dwadzieścia i jednę godzinę, ale trzy godziny cierpieć musi po pas zanurzony w płomienie.
Legenda o Tundalusie, czasem zdaje się przypominać talmudyczne.
Opis samego Raju znajduje się w starożytnym poemacie św. Avita. Avitus (Alcimus Ecdictius Avitus) wnuk cesarza Avita, tak nam przedstawia Raj ziemski:
»Po za Indijami, tam gdzie się świat zaczyna, gdzie ziemi kończyny, jak mówią, stykać się mają z niebiosami, jest las niedostępny śmiertelnym, opasany granicą nieprzebytą od chwili, gdy pierwszego występku sprawca wygnany był zeń po upadku, a anioły niebieskie zastąpiły na téj ziemi świętéj winowajców słusznie z niéj wypędzonych. Niema tu pór roku powracających z zimą, słońce letnie po ostrych nie dopieka chłodach. Gdy u nas wzniesiony krąg roku powraca z upałem, lub pola bieleją, od stężających mrozów, tu dzięki łagodnemu klimatowi, wiekuista panuje wiosna; burzliwy Auster nie wieje a chmury uciekają od tego powietrza wiecznéj pogody i nieba jasnego zawsze. Natura ziemi nie potrzebuje być odświeżaną deszczami, rośliny orzeźwia rosa, która je karmi.
»Ziemia się wiecznie zieleni, powierzchnia jéj zachowuje ciepło łagodne, wygląda świetnie i świeżo, wzgórza okrywają trawy, drzewa nigdy nie tracą zielonych swych warkoczów, a choć tysiące wydają kwiatów, soki ich czynne nową coraz odżywają siłą. Owoce, które my raz w rok zbieramy, tu obficie co miesiąca dojrzewają; słońce nie warzy świetnych lilij; fijołki, których ręka nie tyka niczyja, zachowują zawsze swą świeżość, wdzięcznemi kielichy uśmiechając się oczom. Zima się nigdy nie sroży, gorąco letnie trawy nie wypala, wiosna ze swemi kwiatami, jesień z owocami swemi, zawsze też same panują. Tu rosną cynamony, które sława kłamliwa własnością wyłączną Sabeeńczyków być mieni; drzewa, które zbiéra Fenix, gdy dlań nadchodzi śmierć, godzina nowego życia, kiedy płonąc na gnieździe ma się odrodzić z popiołów, wskrzeszony zgonem, którego sam pożądał. Nie dziw że się powtórnie odmładza, odnawia on swe życie zużyte latami, a coraz na nowo wskrzeszając unika starości, którą pożerają płomienie. Drzewa ze swych płodnych soków bezustannie sączą wonne wyziewy.
»Gdy pachnący wietrzyk poruszy las obfity, pod jego tchnieniem wydaje szmer miły kołysząc się w powietrzu owocem i kwiatem, a zapach ich rozkoszny i uzdrawiający rozpływa się daleko.
»Zdrój czysty i jasny wytryska z głębin, w które wzrok bez przeszkód sięga; nad wody jego śrebro nie świeci większym blaskiem, ni kryształ jaśniejszych a chłodniejszych nie rzuca promieni. Strumień upływa od niechcenia wśród drogich kamieni rozrzuconych nad jego brzegami, a kosztowne te kamienie tak miłe światowym próżnościom zastępują tu proste kamyki. Pola okrywają barwy najrozmaitsze a natura zdobi je królewskiemi przepychy.«
Obraz ten, gdy go kto z poetą naszym porównać zechce, choć główne rysy obu niema są jedne, daleko pozostaje za Dantejskim, wykończeniem, życiem, prawdą artystyczną, świeżością i bogactwem fantazij.
Tu także zwrócić musiemy uwagę na wpływ jaki poezija religijna łacińska, hymny kościelne i kantyki wywarły na naszego poetę. Nie był on niewolniczym ich naśladowcą, ale przejmował się formą ich i tchnieniem.
Ślady tego wpływu są bardzo widoczne, nawet w całych wierszach, które poeta po łacinie w pieśniach swych przywodzi, szczególniéj w Czyścu. Oprócz śpiewanych często w kościołach psalmów, Miserere, In te Domine speravi, cytuje w pieśni VII Salve Regina, w VIII Te lucis ante, w IX Te Deum laudamus, w XXV hymn Jutrzni Sobotniéj Summus Deus Clementiae, w Raju (XXIII) Regina coeli itp.
Na wzór tych hymnów i parafraz ułożył on swoje Credo, Ojcze nasz, w pieśni XI Czyśca, modlitwę do Najświętszéj Panny włożoną w usta św. Bernarda i tę drugą, która się znajduje w zbiorze Sonetów.
Znać w tém wszystkiém głębokie przejęcie się poeziją chrześcijańską, religijną, która w średnich wiekach jeszcze cenioną była i szanowaną, a późniéj niemal całkiem w historij literatury pominiętą została z wcale niesłuszném lekceważeniem.
Główną tego przyczyną była forma, daleko w istocie odbiegła od wzorów klasycznych, nowa, nieuznana, język przerodzony, skażony, który zrażał od tych pomników, wielkiéj pomimo to — siły i wdzięku.
Nieprzerwanym szeregiem poezije religijne łacińskie, często obszernych rozmiarów i niepospolitych zalet, ciągną się od pierwszych wieków do XV i XVI.
W liczbie poetów tych znajdujemy imiona, głośne zkąd inąd i szanowane, Laktancjusza, Damazego, Paulina z Noli, Ambrożego, Augustyna, Orient’a, Seduljusa, Claudjusza Victora, Prosper’a, Sidonijusza Apollinarego, św. Awita, Grzegorza W., Bedy, Warnefrida, Alkuina, Raban’a, Piotra Damijana, Abeljarda, nakoniec św. Bernarda, Tomasza z Akwinu i Bonawentury.
Natchnione te utwory, z których wiele przyjął kościół do codziennego lub świątecznego użytku, znane były Dantemu, równie jak wdzięczne śpiewy poetów franciszkanów, najbliższych mu epoką, potém szczególniéj św. Bonawentury (zmarłego w 1274 r.) św. Tomasza ulubionego mu mistrza, który zgasł w tymże roku, i Jacopona (zmarłego w r. 1306) któremu przyznają Stabat Mater.
Niepotrzebujemy przypominać, że św. Tomasz, oprócz wielu innych, jest autorem hymnu Lauda Sion, ułożonego do nabożeństwa o św. Sakramencie, z polecenia papieża Urbana IV.
Gdyby szczupły rozmiar tego rzutu oka nas nie ograniczał, moglibyśmy przebiédz celniejsze utwory poetów łacińskich chrześcijańskich, wskazując czém Dante do nich się zbliża, i co ma wspólnego z niemi. Wspomniemy tylko z powodu parafrazy Modlitwy pańskiéj w pieśni XI Czyśca, o znanéj podobnéj poety V wieku Seduljus’a, która znajduje się w jego pięknym poemacie paskalnym. Sedulius w średnich wiekach ceniony był wielce, przyznawano mu powagę połączoną z wdziękiem i urokiem wielkim. Mógł on podać myśl téj parafrazy, chociaż Dantejska jest daleko zwięźlejszą i zyskuje na potędze. Sedulius rozciąga się nad każdą z prośb modlitwy, prawie poetyczny do niéj dokładając komentarz. Dante powtarza z uniesieniem i prostotą słowa jéj, nieśmiejąc nic do nich dorzucać.
Jak opis Raju ziemskiego Avitusa przypomina Dantejski, jak Seduljusa parafraza mimowolnie na myśl Ojcze nasz w XI pieśni przywodzi, tak wiele innych hymnów i pieśni religijnych, duchem i formą zbliżają się do pieśni Czyśca i Raju, począwszy od poematu Juvencus’a z IV wieku (Historija ewangeliczna) dosyć obszernego, od Prudencijuszowych, istotnie poetyckim duchem natchnionych, Anonym, autor poematu de providentia (wiek V), S. Oriens w swém Commonitorium, Klaudjusz Victor w Genesis, Paulin w Eucharisticonie i wielu innych, ciekawych by dostarczyć mogli zbliżeń i porównań, tam gdzie jedno natchnienie i myśl w nich i w poecie naszym się spotyka. O ile wiemy, zaniedbano dotąd poszukiwań na téj drodze, któreby zajmującemi być mogły.
Pomimo to wszystko, wyobraźnia Dantego więcéj z siebie stworzyć i wysnuć musiała w Czyścu niżeli w Piekle. W legendach Piekło jest więcéj wykończone, materijał wyrobiony — tu poeta musiał snuć z siebie, i dumieć się potrzeba niezmiernemu bogactwu wyobraźni, nauki, obfitości barw, jakich użył. Same ostatnie pieśni w których są widzenia Raju i scena przejednania z Beatrysą, obfitują w piękności niezrównane.
Beatryx przyobleka tu takie oblicze, iż poeta nie wahał się je zbliżyć i porównać do lica Marij, Matki Boskiéj. Ale nim się stanie łagodniejszą dla sługi swego, jakże boleśnie chłoszcze go wyrazy surowemi!
A ona: — Czybyś milczał lub zaprzeczał
To co wyznajesz — nie mniéj winy twoje
Znane by były. Sędzia wszystko widzi.
Lecz kiedy winny sam usty własnemi
Oskarza siebie, wówczas w naszym dworze
Kamień co ostrzy miecz, indziéj się zwraca. —
Jednak byś wstydem większym grzech okupił,
Abyś drugi raz był silnym na głosy
Syren zwodniczych, porzuć łzy a słuchaj,
Dowiesz się jako biedne ciało moje
Wieść cię powinno było w inne strony.
Nigdyś naturą nie był zachwycony,
Ni dziełem sztuki jako kształy temi
W których zamknięta byłam za żywota,
Które dziś leżą rozsypane w ziemi.
Jeślić najwyższe to szczęście ubyło
Po moim zgonie, jakiż przedmiot żywy
Mógł w tobie nowe obudzić pragnienia?
Czemużeś raczéj na pierwsze pociski
Zwodniczych rzeczy nie zwrócił się w niebo?
Ku mnie, która już nie byłam zwodniczą?
Czyliż godziło się zwinąwszy skrzydła
Nieruchomemu czekać nowych ciosów?
Które ci oczy dziewcząt zadać miały...
Lub równie marnych jak one istoty?
Młode to ptasze co dwóch strzałów czeka!
Dla tych co mają skrzydła przyodziane,
Darmo siéć stawią i łuk naciągają.
Po téj scenie dramatycznéj wymówek i przejednania, następuje widzenie apokalyptyczne, o którém wspomnieliśmy, najrozmaiciéj wykładane, a komentatorom takim jak p. Rosetti, jak Aroux posługujące do dowodzenia iż Dante był jakimś sekciarzem, nieprzyjaznym władzy papiezkiéj itp.
Z tych naciąganych, dziwacznych wykładów wyszła już dziś szczęściem krytyka Dantejska. Poeta nie jest zagadkowym choć jest allegorycznym; allegorija zresztą dość jest przezroczystą i zrozumiałą, by potrzebowała objaśnień opartych na wymarzonych paradoxach.
Widzenie to tłumaczy się bez wielkich wysiłków, nie uciekając się do przypuszczeń zuchwałych. Siedem świéczników oznaczają siedem darów Ducha świętego; dwudziestu cztérech starców, jak w Apokalypsie oznaczają księgi Starego Zakonu (proroków licząc większych za jedną i mniejszych za jedną księgę). Czworo zwierząt są godłami czterech ewangelistów, wóz jest wozem kościoła, obok idą cnoty teologiczne i cztery cnoty kardynalne. Gryfon swą naturą podwójną wyraża Chrystusa; dwaj następni starce mogą wystawiać Akta apostolskie i Listy św. Pawła itp.
Dalszy ciąg tego widzenia, przerwany ukazaniem się Beatrysy, ukazuje orła, godło Cezarów, prześladujących kościół w początku, smoka i olbrzyma odnoszących się do nieszczęśliwych losów papieztwa za Bonifacego VIII.
Dante bolał nad upokorzeniem stolicy Apostolskiéj a uległością jéj dla Francij. Chciał on mieć najwyższego kapłana wyżéj po nad ziemskiemi sprawy stojącego a Cezara jako siłę i prawicę jego strzegącą prawa, świat zaś w idealną całość spojony, monarchją uniwersalną poddaną cesarzowi i papieżom. Wojny, zachcianki pojedyńcze podbojów, walki o władzę, które społeczeństwu zagrażały i demoralizując je przeszkadzały postępowi, w ten tylko sposób, wedle poety, na zawsze usuniętemi być mogły.
W téj części poematu występujących postaci jest stosunkowo mniéj niż w Piekle, interes skupia się około samego poety, w ostatnich pieśniach przeważną grającego rolę.
Z prawdziwym instynktem najwyższéj sztuki, im wyżéj idzie poeta tém bardziéj się uduchownia, tém mniéj indywidualizuje postacie, które się stają coraz powietrzniejsze, czystsze i niepochwytniejsze.
Ostatnie pieśni, opis Raju ziemskiego, scena przejednania i skruchy, oznamionowane najwyższemi pięknościami, przygotowują nas do najtrudniejszéj części zadania poety, do wizerunku tego świata eterycznego, bezcielesnego, gdzie z gwiazdy na gwiazdę lecąc, wiedzie nas aż do najwyższéj światłości.
Poemat i poeta, który nas zajmuje, tę ma przy innych wielką zasługę, że był ojcem całego, rozrodzonego plemienia krytyków, komentatorów, historyków, badaczów.
Nie raz już znajdowano ich do zbytku, my tego nie powiemy — dobrze jest, by ludzie myśleli, pracowali, zgłębiali prawdy wielkie, a to co się ku temu przyczynia, nietylko daje żywotności swéj dowody, ale prawdziwym jest darem i dobrodziejstwem. Złożyćby dziś można całą a znaczną biblijotekę Dantejską we wszystkich świata językach, oprócz może naszego, któryby najuboższym się okazał. Lenistwo naszego ducha i w tém się objawia.
Nie brakło Dantemu ani apologistów exaltowanych, ani nieprzyjaciół zajadłych — nieśmiertelne jego dzieło stało się, można powiedzieć, kamieniem probierczym epoki i ludzi. — Niemcy wstydzą się dziś za Bouterweck’a, jak Francuzi całą swą lekkość objawili w sądach o Dantem, Voltair’a i Lamartin’a w dziwacznych paradoksach p. Aroux, za który jednak sowicie płaci Fauriel, a nadewszystko Ozanam.
W ostatnich czasach prace Blanc’a, króla Jana Saskiego (Philaletes), Wegelego, Witte i wielu innych znakomitych krytyków i tłumaczów oczyszczają téż Germaniją z ciężkiego zarzutu lekceważenia lub niepojmowania poety.
Wspomnieliśmy tu pobieżnie kilka imion z ogromnego ich szeregu z tego powodu, że trzecia część poematu, któréj zarys dać mamy właśnie, u nienamaszczonych krytyków ulegać zwykła zarzutowi niezrozumiałości, ciemnoty, rozwlekłości.
Ale dla umysłów lekkich najpoważniejsze rzeczy czczemi są, tak jak dla surowszych najlżejsze nabierają wagi, gdy z nich głębsze umieją wyciągnąć znaczenie.
Podanie, które po śmierci Dantego pieśń ostatnią o Raju mieniło nieskończoną, wyraża tylko pojęcie niezmiernéj trudności zadania.
Dante podnosi się w niéj do najwyższych sfer, niedostępnych wyobraźni i rozumowi ludzkiemu; zdawałoby się, że mu tu zabraknie wyrazów dla myśli, cieni i świateł do odmalowania téj różnobarwnéj jasności, tych piętrzących się blasków niebios.
Poeta, który dotąd stopą dotykał ziemi wierzchołka, unosi się pod gwiazdy, przelatuje kręgi niebieskie, widzi niedojrzane, chwyta niepochwycone, tłumaczy niepojęte. Całość tego obrazu olśniewającego a jednak umiejętnie stopniowanego od pierwszego do najwyższego kręgu — rozwija się z bogactwem nieporównanem. Jak w Czyścu, i więcéj daleko niż w nim, musiał poeta dotykać tu najzawilszych zagadnień bytu zaświatowego i związku jego z życiem rzeczywistém, rozwięzując je wedle języka i form wieku: metodą i mową scholastyczną.
Nic nad nią nie zdaje się przeciwniejszém poetycznemu namaszczeniu, a przecież te suche na pozór określenia istoty i trybów ducha — ożywione wieszczém natchnieniem, nabierają barwy i życia — plastycznie się uwydatniają.
Dzieła Śgo Bonawentury, Alberta Wgo, a nadewszystko Summa Ś. Tomasza, pomnik ów który spoił filo i teozofiją chrześcijańską ze szczątkami starożytnéj filozofij i w system logiczny ujął dwunastu wieków powolną pracę około dogmatu — posłużyły za główną podstawę dla Dantego, który też czerpał ze starożytnych, z Arystotelesa i Platona, o ile oni mu z przekładów dostępnemi byli.
Zdaje się bowiem, mimo długo sprzecznych mniemań, że język grecki nie był poecie znanym.
Wszędzie w téj części poematu widziemy ślady pracy długiéj i głębokiéj, wszechstronnéj nad tajemnicami wiary. Bijografowie świadczą, że złożył w Paryżu examena do doktoryzacij, ale wymowniéj nad nich mówi Spowiedź Dantego przed Ś. Piotrem, Jakubem i Janem.
Jak w poprzedzających pieśniach, tak tutaj fałszywie sobie wykładano żal Dantego ku ludziom za czasów jego zajmujących Piotrową stolicę; zarzucano mu nienawiść ku papieztwu i szukano w niéj powodów do zadania mu kacerstwa, do uczynienia zeń jakiegoś sekciarza Albigens’a. —
Potwarcze te zarzuty, o których bliższych braknie szczegółów, szerzyły się już za życia poety; ślad ich pozostał w samych pismach jego, w najdawniejszych bijografijach. Usiłowano księgę i jego razem tak potępić przez kościół, jak Rzeczpospolita potępiła człowieka.
Wyznaczoném być miało nawet jakieś grono inkwizycyjne z teologów zakonu Ś. Franciszka złożone, które z największą pilnością przejrzeć miało pisma Dantego, szukając w nich nasion herezij. — Przecież nawet w tym wieku, który śmiercią karał biednego Cecco d’Ascoli, nie znaleziono w poemacie nic ścisłéj ortodoxij przeciwnego.
Za heretyckie bowiém uznać nie było można wyrzekań przeciwko kilku głowom kościoła, którzy jako ludzie i politycy pobłądzili, jako panujący omylili się w swych rachubach.
Oskarzanie wszakże o hereziję musiało być w zamiarze nieprzyjaciół, gdy Dante dla osłonięcia się od zarzutów napisał parafrazę Credo. Przypisek przy niéj świadczyć miał o myśli, jaka mu w tém przewodniczyła.
Współcześni uniewinniali poetę, w przyszłości wszakże nie zabrakło mu fałszywych tłumaczów, a w XVI wieku, gdy reforma podpierała się różnym materyałem dla usprawiedliwienia — posługiwano się téż wyrywanemi z Komedij Bozkiéj wyjątkami, na równi z satyrycznemi płodami, obfitemi w XIII i XIV wieku.
Wszakże nic od siebie stać daléj nie może, nad owych śmiałych nowatorów, co w kościele szczepili schizmy i odszczepieństwa, i Dantego który właśnie o jedność świata polityczną i religijną walczył. — Żaden poeta tak ściśle, tak surowo katolickim nie jest w dogmacie jak wieszcz florencki. Co się tyczy owych oburzań i narzekań na papieżów, na ich słabość, te się stanem kościoła i polityką wieku tłumaczą. Wielu z tych co zajmowali naówczas stolicę namiestników Chrystusowych, byli w rzeczach doczesnych narzędziem ambicij, a przyczyną niepokoju dla Włoch nieszczęśliwych. Ale skargi przeciw papieżom, nie są opozycją przeciw instytucij.
Dante nie pojmował świata chrześcijańskiego bez widoméj głowy jego — ale chciał ją mieć niezależną od intryg doczesnych władzców, poślubioną z silnem cesarstwem, dzielącą z niem rządy — i zajętą duchowném kierownictwem wielkiéj monarchij uniwersalnéj.
Monarchija ta była zapewne utopiją — ale tradycja państwa rzymskiego, wojny małych władzców i zdobywców, zamięszania w Europie i Włoszech, myśl tę tłumaczą i usprawiedliwiają. Cesarstwo u Dantego oznacza najwyższe zwierzchnictwo nad sfederowaną Europą, w któréjby ambicja małych poruszyć się nie mogła i krew rozlewać dla prywaty. Mrzonka téj monarchij, — jednorządu — wielkiego, wzniosłego umysłu była owocem.
Z nią się łączyły — braterstwo ludów, równouprawnienie narodowości, swoboda pojedyńczych grup stanowiących organizmy osobne, płynące z idei chrześcijańskiéj, między cywilizowanym światem zdobywców a barbarzyńskim podbitych — zacierającéj różnice.
Dante chciał jednego Cezara, aby świat uwolnić od panowania mnóstwa małych tyranów, których chciwość i duma nieustannie świat zakłócały. Narzekał na papieżów, którzy posiłkowali raz jednym, potém drugim do podbojów.
Z ostrych wyrzutów, czynionych Bonifacemu papieżowi, mógł łatwo być posądzanym o niechęć przeciwko samemu papieztwu... ale poznanie bliższe myśli jego w dziełach zawartéj, z tego zarzutu oczyszcza. Szczególniéj na kwestją tę rzuca światło traktat de Monarchia i listy polityczne, które do nas doszły.
Rozprawa o monarchij wspomniana wyżéj, w któréj Dante rozwija ideę swoją państwa uniwersalnego, tłumaczy się jasno (szczególniéj część jéj trzecia, mówiąca o pochodzeniu władzy od Boga wprost, a niepodległości jéj i niezależności od wszelkiéj innéj) poznaniem bliższem bulli Bonifacego VIII Unam sanctam.
Zwrócił na to słusznie uwagę znakomity dziejopis tego papieża Dom Luigi Tosti... Traktat Dantejski zawiera w istocie co do władzy świeckiéj stolicy apostolskiéj doktrynę zupełnie przeciwną téj, którą pod figurą dwóch mieczów Piotrowych zawiera bulla, wyrokująca iż jak wszelka władza wypływa od Boga, tak wszelka téż podlega namiestnikowi jego na ziemi.
Chociaż w traktacie swym o monarchij Dante nigdzie nie wzmiankuje bulli ani z nią polemizuje, trzecia część wyraźnie jest przeciwko niéj wymierzoną. Bulla rzuca na nią światło nowe, czyni ją zrozumiałą.
Musielibyśmy w ślad za Dom Tosti’m obszerniéj zastanowić się nad charakterem panowania Bonifacego VIII, aby niechęć Dantego ku niemu i teorję jego cesarstwa powszechnego wyjaśnić. Zakres téj pracy zaledwie nam pozwala wskazać tę stronę ważną studjów nad epoką Dantejską. Dzieło Benedyktyna Dom Tosti będzie dla pragnących bliżéj poznać tę epokę wyborném źródłem, obfitem nietylko we wnioski i poglądy, ale w cenny materjał, na którym czytelnik sąd własny oprzeć może. Rozprawa de Monarchia, tylko w związku z bullą Unam sanctam, prawdziwego charakteru nabiera i może się stać zrozumiałą.
Trzecia część poematu, do któréj właśnie przystępujemy — wymowniéj nad inne dowodzi ortodoxij poety.
Z boleścią narzeka na ludzi, na czasy... ale to są jęki dziecięcia, które winy rodzicielskie opłakuje. —
Z Czyścem opuszczamy ziemię — poemat z planetami razem toczy się po ognistych eteru przestrzeniach.
Niebo Dantejskie ułożone jest wedle systemu Ptolomeuszowskiego i astronomicznych pojęć wieku, dzieli się ono na trzy wielkie kręgi czyli dziewięć sfer... Z tych pierwsza mieści dusze najmniéj usposobione życiem do oglądania Boga, druga duchy błogosławione i doskonalsze, trzecia potęgi anielskie, otaczające tron Boży — Empyreum.
Z tego co Beatryx mówi o niebiosach z objaśnień samych duchów szczęśliwych, tłumaczy się to stopniowanie szczęśliwości niebieskiéj, zarówno sądem Bożym i sprawiedliwością jak i naturą samych dusz, wyniesioną z ziemskiéj pielgrzymki. Każda z nich idzie na miejsce, które jéj przynależy, jak ciała ziemskie wedle swéj ciężkości gatunkowéj, zajmują w naturze należne im stanowiska... toną lub spływają... upadają lub wznoszą się. Jak w Czyścu sama dusza poczuwa w sobie chwilę expijacij i wzlatuje do niebios siłą nabytą przez oczyszczenie i pokutę, tak w niebie, lekkość, czystość ducha sama podnosi go lub ściąga niżéj i zatrzymuje w téj sferze do któréj się ziemskim żywotem ukształcił... A jednak dusze te wszystkie są równie szczęśliwe i nie pragną nic więcéj, nie zazdroszczą drugim.
Te stanowiska względne dusz, możnaby porównać do miejsc, jakie zajmują ludzie patrzący na przedmiot oddalony. — Jeden potrzebuje zbliżyć się doń aby go lepiéj oglądać, drugi nań patrzeć musi z daleka bo bliżéj zostałby nim oślepiony.
Zaraz w początku ta myśl zasadnicza jasno się tłumaczy przez usta Picard’y.
Przebywszy niebo ogniste Dante, który nie poczuł, że opuścił już ziemię, wzlatuje w przestrzenie przeobrażony widzeniem słońca, światłości i melodij sfer.
Beatryx tłumaczy mu jego lot, a potém siłę samą która go ku Bóstwu unosi. Jak strzała puszczona z łuku poeta wzlatuje ze swą przewodniczką do pierwszéj sfery xiężyca.
Opis wnijścia w samo wnętrze Luny jest prześliczny:
Zdało się jakby obłok mnie okrywał
Jasny a gęsty i twardy a świetny,
Jako dijament w który słońce pada.
I przyjęła nas perła wiekuista
W siebie, tak jako wód przyjmuje łono
Promienie światła, nie rozproszonemi.
Pieśń ta poświęcona jest wykładowi Beatrysy tłumaczącéj poecie, naturę świateł nadziemskich, z powodu zapytania jego o plamy xiężycowe, które wedle podania (utrzymującego się u naszego ludu) mają być wizerunkiem Abla i Kaina.
Tę naukę transcendentalną o światłościach ujął poeta w rymy z wielką sztuką, czyniąc z niéj jakby przegrywkę do pieśni, które z większemi trudnościami mierzyć się mają, a są z samych światłości utkane.
Dusze błogosławione w téj perle wiekuistéj zamknięte, ledwie są dojrzane oku...
Tu jako we szkłach przejrzystych a jasnych
Albo w spokojnéj i czystéj wód toni
Nie zbyt głębokiéj, — i nie nadto ciemnéj,
Oblicze nasze odbija się słabo,
Jak biała perła co na czole białem..
Leży zaledwie dostrzeżona okiem...
Takich mdłych kilka ujrzałem postaci
Do przemówienia gotowych i zwiedzion
Jakby odbitym we źródle obrazem,
Duchy przejrzyste wprzód wziąłem za cienie
I po za siebie zwróciłem wejrzenie
Szukać postaci, z których się zrodziły.
Bracie, miłości cnota pokój daje
Pragniem co mamy, nie żądamy więcéj...
Gdybyśmy wyżéj podnosić się chcieli
Żądzą, w rozterce bylibyśmy z wolą
Która nas tutaj na wieczność zamknęła.
Jeszcze jaśniéj to stopniowanie szczęścia i jedność niebios całych tłumaczy Beatryx, obszernie mówiąc o woli danéj człowiekowi.
Wzlatują potém do drugiéj sfery. — W miarę jak się podnoszą, Beatryx téż coraz się staje jaśniejszą i piękniejszą, oblicze jéj rozpromienione świeci poecie, daje mu siłę — pociąga za sobą. Sfera ta jest mieszkaniem ludzi czynu co dla czci i sławy walczyli.
Tu tysiące świateł ich otacza unoszących się jako ryby w czystym wód krysztale i śpiewających o miłości Bożéj. Jedna z tych jasności przemawia do poety. Jest to duch Cesarza Justynijana, kreślący mu w pieśni wspaniały obraz losów Cesarstwa rzymskiego. Znikają duchy a Beatryx wiodąc daléj Dantego, jak czuła matka dziecinę, wtajemnicza go, uczy czém jest ciał zmartwychwstanie i nowych ciał natura. Z ust jéj płyną najczystsze, sformułowane umiejętnie pojęcia o świecie, o żywiołach go składających, o ciele i duchu, wedle nauki wieku. —
Za mistrzynią swą i panią poeta wznosi się na planetę Wenus, będącą mieszkaniem duchów co z miłości ziemskiéj dźwignęli się do miłości stwórcy. Duchy śpiewając Osanna otaczają ich. Każdy z radością gotów uczyć i opowiadać, a radość tych istot jasnych wyraża się zwiększeniem się blasku.
I druga światłość, którą niegdy znałem
Stanęła nagle w mych oczach przejasną,
Jak drogi kamień promieniem przeszyty,
Bo tutaj — radość blaskiem się objawia,
Jak niżéj — duchy od smutku czernieją.
Tu spotyka poetę Karól Martel (zmarły w r. 1295) wyrzekając na swą rodzinę — co daje powód do zapytania jak z dobréj krwi złe się wyrodzić może. Tłumaczy mu to duch błogosławiony. Po nim zjawiają się inne światłości, Cunizza siostra Ezzelina, poeta Folco itp. Dante umieścił tu także biblijną zalotnicę Rahab, która wysłańców Jozuego ukrywszy u siebie, ułatwiła mu przez to zwycięztwo.
Pieśń dziewiąta kończy się wymowném, gorzkiém narzekaniem na zaniedbanie w rękach pogan Ziemi Świętéj i grobu Zbawiciela.
Chrześcijanie! bądźcie poważniejsi w czynie
Nie jako piórka, które wiatr unosi.
Nie każda woda z grzechu obmyć może,
Macie zakony dwa, Stary i Nowy,
Wodza kościoła, który was prowadzi,
Tego wam starczy na zbawienie wasze.
Obrazem ruchu planet i porządku niebios, w którym krążą światy, poczyna się pieśń dziesiąta. Poeta pomimo wiedzy prawie wchodzi w sferę nową, w słońce; Beatryx znowu jaśniejszą się staje.
Tu mieszka czwarta rodzina Ojca niebieskiego, Dante dziękczynnie się modli i wyznaje że w téj chwili rozrzewnienia a wdzięczności, nawet o Beatrysie zapomniał. Tysiące świateł, drogich klejnotów, (Ojców kościoła,) splatają się tu we dwa wieńce wśród śpiewów ulatujące w koło siebie. Tu spotyka Dante Alberta Wielkiego, nauczyciela Tomasza z Akwinu, wspomnianego bardzo krótko i samego mistrza anielskiego, który mu jest tłumaczem; tu mieści także Gracijana, Piotra Lombarda, Salomona, Dijonizijusza Areopagitę, nad którego nikt lepiéj nie znał aniołów natury, Pawła Orozijusza, Sewera Boecijusza, autora najpopularniejszego w średnich wiekach dzieła, Bedę itd.
Św. Tomasz wykłada poecie, że opatrzność zepsutemu światu dwóch wodzów zesłała ku poprawie, Franciszka i Dominika. Pochwała Świętego z Asyżu, reformatora obyczajów wieku i żywota zakonnego, nie zda się przesadzoną, kto bliżéj pozna to życie oblubieńca ubóstwa, poety natchnionego miłością extatyczną Boga, rycerza pokory, zaparcia się siebie i cierpienia dobrowolnego. Dante był wielbicielem św. Franciszka, suknią jego zakonu przyodziany zstąpił do piekieł, przepasany jak on sznurem; w niéj miał być pogrzebiony, w niéj — chociaż jéj purpurową barwę nadają, malują go po dziś dzień.
Za drugim wieńców obrotem, znajduje się przy poecie św. Bonawentura, który nuci pieśń pochwalną na cześć św. Dominika. Może być że zbliżeniem dwóch świętych Dante chciał wskazać zakonom założonym przez nich — jak współzawodnictwo ich i rodzaj pewien waśni klasztornych o pierwszeństwo, niegodnemi były prawdziwych zakonników. Mieści się téż tu ubolewanie nad zepsuciem w klasztorach i życiu mniszém. Powracający za nowym obrotem wieńców św. Tomasz wykłada znowu poecie ciemne wyrazy wprzódy wyrzeczone.
Mnóstwo duchów nierozeznanych widzi poeta, przesuwających się przed sobą. Są to róże tego wieńca splecionego z nieśmiertelnych kwiatów. Św. Tomasz tłumaczy mu wątłość i fałeszność sądów ludzkich. Jako przykłady służą Adam, Salomon i Chrystus.
Trafia się często tak z sądy ludzkiemi,
Że z drogi zboczą — czucie rozum splącze,
Więcéj niż próżno odpływa od brzegu
Kto ma powrócić takim jak wypłynął.
Na łowy prawdy idź z łowiecką sztuką.
Tego są światu dowodem widomym
Parmenid, Meliss i Brissus i wielu
Tych, którzy poszli niewiedząc gdzie idą.
Tak i Sabellius i Arius i głupi,
Którzy dla pisma byli jako miecze,
Żeby wzrok prawy krzywym uczynili.
O! niechaj ludzie nie będą zuchwali,
Niech niedojrzałe poszanują zboża
Co rosną w polach, bo widziałem w zimie
Ciernie jak suche i kolące stały,
A jednak z wiosną rozkwitły różowo...
I statek w morzu płynący widziałem.
Szybko przez drogę szedł całą a przecie
Utonął, niźli do portu zawinął. —
Cały ten świat pieśni, jasności, ruchów żywych i harmonijnych opiéwa Dante z zapałem coraz rosnącym. Czuje się w nim spotęgowanie ducha i rozgorzenie miłością Bożą, obejmującą w sobie cały świat, dobra.
Ślepnąc od coraz zwiększających się blasków, poeta znowu się wyżéj unosi; do purpurowego Marsa, na którym mieszkają rycerze, co walczyli za wiarę. Tu jaśnieje symboliczny krzyż, w którego ramiona jak kamienie drogie oprawne są duchy rycerzy krzyżowców, którzy walczyli za wiarę.
Do stóp tego krzyża spuszcza się jeden z przodków Alighierego, poległy w Palestynie, spada on jak meteor jasny, aby z prawnukiem mówił o umiłowanéj ojczyznie.
Niesłusznie wielu bijografów Dantego zarzucają mu mściwą niechęć do Florencij. Z tego, jak i z innych pełnych bólu i goryczy ustępów, tryska tylko miłość, ale miłość przerażona widokiem nieuchronnego upadku, któremu zapobiédz nie może, któryby rada odwrócić.
Poeta i tu srodze ubolewa nad zepsuciem obyczajów, w niém bowiem widzi słusznie najpewniejszą zapowiedź zagłady i zniszczenia. W istocie nie giną narody tylko przez brak cnoty prywatnéj, przez rozerwanie węzłów rodzinnych, przez płochość, zbytek, rozwięzłość. Naówczas egoizm zastępuje surową cnotę obywatelską, społeczność się rozpada a z osłabienia jéj korzysta nieprzyjaciel. Dla tego prapradziad Dantego ciągle powraca do obrazu swéj poczciwéj staréj Florencij, surowych cnót, wielkiéj życia prostoty, pracowitéj a mężnéj. Nie może się powstrzymać aby jéj nie porównał do tego, czém się stała późniéj rozwielmożniwszy się i rozpasawszy na zbytki.
Miejsce to należy do najwspanialszych w poemacie, przejęte jest bólem a uczuciem głębokiém, pełném miłości rzewnéj, która w rozpaczy smagać jest gotową aby ratować.
Wielką część winy zepsucia obyczajów poeta przypisywać się zdaje niewiastom florenckim, bo one wychowują synów, tchną w nich pierwszego ducha i czynią odbiciem własnego oblicza.
Po dwakroć wraca poeta do tych zbytków nowych a dawnéj prostoty.
Widziałem ludzi z Nerli i Vecchio
Którym i naga wystarczała skóra,
A żonom kądziel z wrzecionem starczyła.
Szczęśliwe! Każda z nich spokojnéj była
Pewną mogiły — żadna z nich dla wojny
Nie pozostała na łożu samotném;
Jedna siedziała u dziecka kolebki,
Bawiąc dziecinę tą mową nam drogą,
Która i ojcom i matkom jest miła...
Inna rozsnuwszy warkocz swéj kądzieli
Prawiła drobnéj dziecinie o Troi,
Fiesoli, Rzymie....
Po spotkaniu się z naddziadem, poeta na początku pieśni XVI wywołuje z uczuciem:
Szlachetko ze krwi jeżeli się chlubisz
I naród tobą na ziemi, czyż dziwna
Tam gdzie uczucia wszystkie są słabszemi,
Wszak ci ja tutaj, gdzie namiętność znika,
Tum w niebie mém się szlachectwem pochlubił!
Lecz ono płaszczem co się rychło skraca...
Jeśli go każdy dzień nowo nie łata,
Czas nożycami ogryza je w koło. —
Godna uwagi może, iż poeta, który w najeteryczniejszych nawet pieśniach zawsze jest wysoce prawdziwym, dla naturalności, rzekłbym dla złudzenia, kładnie w usta prawnuka odzywającego się do przodka, mowę poczynającą się od pełnego uszanowania: Wy. Na to Beatryx się uśmiecha — czuje w tém formę przyniesioną z ziemi. Ten drobny szczegół ma w sobie niewysłowioną naiwność; poeta na téj wyżynie nawet malując istotę ziemską, daje jéj słabostki i niezręczność, które ją cechować powinny.
Epizod z historij Florencij stanowi jakby wypoczynek pośród drogi, olśniewający blaskami. Jesteśmy sprowadzeni na ziemię, oddychamy chłodniejszym powiewem, nad brzegami Arno. Umysł po tylu przebytych trudnościach nabiera siły w spoczynku, do nowych, które nań czekają.
Duch prapradziada prorokuje Dantemu jego przyszłe losy i tu mieści się ten znany i tylekroć zbolałemi powtarzany ustami ustęp o goryczach wygnania, natchniony może pobytem na dworze Can grande, gościnnym na pozór, wspaniałym, a przecie szyderstwy i lekceważeniem płacącym poecie za chléb spożyty. Przemawia za tém samo umieszczenie ustępu w Raju, który prawdopodobnie kończył Dante w czasie pobytu w Weronie. Koniec tego proroctwa obiecujący poecie, iż nim się zamkną jego oczy, ujrzą jeszcze »pomstę nad grzesznemi« — niestety — nie miał się nigdy ziścić.
Duch naddziada zachęca naostatku poetę, aby mówił prawdę światu, choćby dlań miała smak piołunowy. »Prawda, powiada, jest jako wiatr, który tylko wyższych drzew porusza wierzchołki, dostępna wyższym umysłom.«
Po téj rozmowie chmury smutku, którym przyoblekło się czoło Dantego, rozprasza miłosierny wzrok Beatrysy. Wpatrując się w nią znowu zapomina o wszystkiém, a ona ukazuje mu i wymienia duchy rycerzy sławnych, oprawne w ten krzyż Chrystusów. Każdy z duchów jakby błyskawicą oznajmuje się i uprzytomnia w chwili gdy jest wymieniony. Tu znajduje on Jozuego, Machabeusza, Karola W., Roland’a, Wilhelma z Oranij, Gotfriedów, Roberta Guiscarda.
Zwrócim tu jeszcze na jedno uwagę. We wszystkich sferach już przebytych i w następnych, Dante pojedyńcze duchy łączy w symboliczne całości, dając im postacie wieńców, krzyża, orła, itp. Jest w tém myśl głęboka, że wszystkie duchy tworzą na łonie Bożém nierozerwalną jednię i nie przestając być sobą, łączą się, spływają, wiążą przez tę wielką miłość, która je wszystkie przenika i wiąże. Pomysł godzien poety. Społeczność niebieska byt ma dwojaki: indywidualny i zbiorowy. Każdy z tych duchów świeci blaskiem swoim, jako cząstka téj figury mistycznéj, któréj jest częścią.
Z purpurowéj przelatuje Beatryx, przewodnica, na gwiazdę białą, na Jowisza. Latające tu niezliczone duchy kształcą sobą postacie trzydziestu pięciu głosek składających napis łaciński:
»Miłujcie sprawiedliwość, wy co sądzicie ziemię.«
(Diligite justitiam qui judicatis terram.)
Potém ze świateł tych tworzy się postać orła ukoronowanego, miotającego skrzydłami z radości. Ustęp ten jest jeszcze wymierzony przeciwko upadkowi Rzymu, za Klemensa V, przeciw zamętowi i zepsuciu świata, który się mieni chrześcijańskim a być nim nie umie.
Na mistycznéj téj postaci orła, który jest jakby przypomnieniem Cesarstwa, poecie głos niebieski wskazuje rozproszone duchy, a między niemi, jako dowody niezbadanego miłosierdzia i sprawiedliwości Bożéj, zbawionych łaską pogan, Rifeusza Trojańczyka i Cezara Trajana.
Głos orła wykłada zdumionemu zbawieniem ich poecie, jako modlitwy św. Grzegorza, Trajana nowém oblokły ciałem i wiarę w niego wlały, jak Rifeusz został trzema cnotami ochrzcony przed lat tysiącem.
To wybawienie Trajana Dante wziął ze średniowiecznych tradycij, które w ogóle okazywały wielką dla cnoty, gdziekolwiek ona jaśniała, tolerancją. Tak samo kościół uświęcił niemal Arystotelesa za naukę jego.
Przed szóstą sferą, coraz jaśniéj płonąca Beatryx tłumaczy poecie dla czego od razu nie zjawiła mu się w całym blasku; bo by oczy jego nieoswojone stopniowo, wytrzymać go nie mogły. Zgorzał by w tym ogniu jak Semele.
W kręgu Saturna symbolem jest drabina, po któréj wchodzą i zstępują duchy nieustannie, ginąc w niebieskich głębinach. Tu spotyka Dante św. Piotra Damijana wyrzekającego przeciwko zepsuciu wyższego duchowieństwa i św. Benedykta, który zakonnikom wyrzuca ich upadek.
Pchnięty dłonią Beatrysy, poeta unosi się po szczeblach drabiny do sfer najwyższych.
Jesteś zbawienia najwyższego blizki
Rzecze Beatryx, a oczy potrzeba
Jasne i ostre mieć na to widzenie;
Dla tego nim się w górę wzniesiesz zemną
Spojrz w dół — ile już podesłałam światów
Pod stopy twoje, byś sercem wesołem
Stanął wpośrodku zwycięzkich szeregów,
Które radośnie krążą w tych eterach.
I wzrok rzuciłem na tych sfer siedmioro
A ziemię naszą tak ujrzałem nędzną,
Żem się z niéj rozśmiał. I chwalę tych ludzi
Co jéj nie cenią. Kto o inném myśli
Ten się zaprawdę mędrcem nazwać może.
Zaczerpnąwszy po tém widzeniu sił nowych w oczach Beatrysy, poeta sposobi się do wytrzymania widoku, jakiego żadne ziemskie oko nie oglądało.
Prześliczném porównaniem rozpoczyna się pieśń XXIII.
Jako ptaszyna na drogiéj gałązce
Miłych swych piskląt umieściwszy gniazdko
Nocą — gdy wszystko ciemności okryją,
Ażeby dojrzeć główki swoich dzieci
I pokarm, którym żywi je, wyszukać,
Czułem staraniem słodząc sobie pracę,
Uprzedza chwilę co mroki rozproszy
I z upragnieniem patrzy w słońca stronę,
Ku mdłym się jeszcze wychylając brzaskom,
Tak pani moja — stała podniesiona....
Przed oczyma poety rozjaśnia się powoli, roztwierają niebiosa, wśród tysiąca gorejących blasków, ukazuje się — Światłość Najwyższa, istota przejasna. Beatryx zbliżając się ku bóstwu jaśnieje coraz mocniéj jeszcze. (Symbol duszy ludzkiéj, która podnosząc się nabiera piękności.)
Wdzięk tych pieśni, których suchą tylko treść podajemy — nie daje się łatwo określić, cóż dopiero przelać w obcym języku? Jest to widzenie, które tylko w wieku tak głębokiéj wiary mógł mieć natchniony poeta.
Wszystkie te światłości śpiewają, całe niebiosa pełne są niewysłowionych melodij — wszystko brzmi, dźwięczy, świeci, jaśnieje, goreje.... zlane w całość nieogarnioną Empyreum. Nic nieudolniejszém być nie może nad usiłowanie zdania sprawy z téj zwłaszcza części poematu. Jest to czarny rysunek obrazu, którego całą piękność stanowi blask niezrównanego kolorytu. Nawet mnodzy illustratorowie Dantego cofnęli się przed tém niezwalczoném zadaniem; mało który z nich, oprócz Flaxmana i ułamkowo Corneliusa, ośmielili się w ślad za Beatrysą i Dantem zapuścić do Empyreum.
W innym języku, inną formą powtórzyć się to nie daje. Sztuka jest za słabą do odtworzenia tego obrazu religijném natchnieniem stworzonego. I nam téż z wzrastającém uczuciem bezsilności, iść daléj przychodzi.
Na progu niebios Dante raz jeszcze odbywa spowiedź, ale już nie z grzechów żywota, z których oczyścił się w przejściu przez Czyściec, których pamięć utopił w Lecie — tylko z wiary, miłości i nadziei. Badają go z kolei o wierze, ten co dla niéj szedł po morza falach, Piotr św., — o nadziei, Jakub, — o miłości, Jan. Jest to rodzaj Credo, w którém są zawarte zasady chrześcijańskie, obleczone szatą poezij, kuszącéj się o ujęcie tego co dla niéj zdawałoby się niedostępném.
Wieszcz oślepiony niebieskiemi blaski, wpatrzony w nie, odzyskuje wzrok od wejrzenia swéj pani i z nią się razem unosi. Tu spotyka Adama, który go woła po imieniu. Imie to ten jeden raz tylko wspomnianém jest w poemacie. Ojciec rodu ludzkiego tłumaczy mu tajemnice pierwotnego bytu, trwanie ziemi, narodziny języków i ich zmiany.
Czujemy już zbliżające się rozwiązanie poematu, zajęcie rośnie, stajemy w progu niebios, u podnóża tronu.
Po Adamie ukazuje się Piotr w postaci pochodni gorejącéj i wyrzeka znowu nad splugawieniem swojéj spuścizny. Wśród tego boleściwego lamentu zaciemnia się blask niebios. Straszny to w istocie obraz i boleśna epoka, która jęk ten natchnęła.
Ale ciemności i narzekanie to trwają chwilę — znowu odsłaniają się niebiosa.
Niebiosa innéj nie mają przestrzeni
Ino myśl Bożą, w któréj się zapala
Miłość, co światy porusza i siła,
Co niemi włada. To światło, ta miłość,
Wieńcem obwodzą je, jak niebo inne
Otacza sfery. Zna to koło jeden
Ten, co się oném opasuje kołem.
Rok jego żadnym nie mierzy się ruchem
Ale jest miarą wszystkich ruchów świata.
Poeta wpatrując się widzi koła jasne obracające się jedne w drugich, pierwsze z nich niepochwyconym leci pędem, drugie i następne idą coraz powolniéj i jaśnieją łagodniéj, w miarę oddalenia od głównego ogniska.
Kręgów tych liczy dziewięć — lik mistyczny.
Beatryx tłumaczy mu to niebo i te koła jasne, mnogość świateł i iskier z nich tryskających. Są to Chóry Serafów i Cherubinów, Trony Bożego widzenia, Cnoty, Państwa i potęgi, Anioły i Archaniołowie. Wykłada potém naturę i upadek aniołów; przeobraża się raz jeszcze w postać niewysłowionéj piękności, któréj poeta opiewać nie śmie. Otwierają się przed niemi z całemi duchów błogosławionych zastępami otaczającemi bóstwo — niebiosa... wieszcz się podnosi... i śpiew jego rośnie w potęgę. Ale tu zatrzymać się musi sprawozdawca i aby dać wyobrażenie, choć słabe tych obrazów Empyreum, musi powtórzyć chyba wyrazy poety.
Więc w kształcie Róży białéj, pełnéj blasku,
Ujrzałem świętych wojaków szeregi,
Które krwią swoją Chrystus Pan poślubił.
Jedni latając opiewali chwałę
Tego, którego miłują — bo wielcy
Są łaską jego.
Jak rój pszczół na kwiaty
Pada, to znowu do ula powraca,
W którym się słodka praca jego mieści,
Oni lecieli na olbrzymiéj Róży
Liść niezliczony i od niéj wracali
Tam, gdzie jéj miłość od wieka przebywa.
Oblicza mieli jako żywe płomię
A skrzydła złote, a postać tak białą,
Iż żadne śniegi bielsze być nie mogą.
Kiedy w głąb kwiatu po liściach spadali,
Ze skrzydeł pokój i ogień strząsali,
Którém się w Bożém nakarmili łonie.
A rój ten lecąc nie zaćmiewał sobą
Ni kwiatu blasków, ani kształtów kwiatu.
Bo światło Boże wszechświaty przenika
Głębiéj, im czystsze są, — nic go nie wstrzyma.
Ono królestwo spokoju, wesela
Pełném dusz było odwiecznych a młodych,
Wszystka ich miłość i wszystkich się oczy
Ku jedynemu zwracały celowi —
Troiste światło, które w gwieździe jednéj
Wzrok nasz zachwycasz, zstąp na naszą ziemię,
A burzom świata racz się ulitować.
Jak barbarzyńcy z tych równin przybyli,
Które codziennie Helice okrywa,
Z swém ukochaném kołując dziecięciem —
I Rzym ujrzawszy zdumieli się jego
Dziełom przedziwnym, bo Latran przechodził
Wszystkie śmiertelnych twory — tako i ja
Ze świata ludzi w świat przeszedłszy Boży,
Z świata śmiertelnych w nieśmiertelne światy,
Z Florencij między lud mądry i prawy,
Wielkiém musiałem osłupieć zdumieniem,
I pół zdrętwiały, na poły radośny,
Byłem rad, żem się stał głuchy i niemy.
Jako się pielgrzym widokiem kościoła
Cieszy, któremu wędrówkę ślubował,
Myśląc już o nim drugim rozpowiadać,
Tak ja te żywe przenikając blaski,
Oczy po stopniach wiodłem w dół i w górę,
I znów na okół, patrząc na oblicza
Miłością tchnące, lśniące blaskiem Bożym
I szczęściem własném i wielką powagą.
Jużem był wzrokiem objął Raj ten cały
A żadnéj jego nie poznałem części.
I zwróciłem się z wolą obudzoną
Spytać mą panią o rzeczy wątpliwe,
Lecz nie tak jakem pragnął się spełniło.
Beatryx ujrzeć chciałem, starzec staje
Przedemną — w duchów zwycięzkich odzieży.
Twarz miał i oczy radością oblane
Błogosławioną — postawę pobożną
Czułego ojca. — Gdzież ona? spytałem.
On na to: By twe ugasić pragnienie
Z miejsca mnie mego Beatryx wezwała.
Spojrzyj ku górze, tam gdzie trzecie koło,
Na wyższym stopniu ujrzysz ją na tronie,
Który jéj dały żywota zasługi.
Milczący, oczy podniósłem ku górze,
I promienistą wśród światłości wieńca
Znowum ją ujrzał — lecz od moich oczu
Daleką była jak morza głębiny
Od gór, z których się rozlegają gromy.
Jednak jéj obraz aż do mnie zstępował
Jasny, wyraźny. O! pani! wołałem,
Ty w któréj żyją wszystkie me nadzieje,
Ty coś dla mego cierpiała zbawienia.
W piekle po sobie zostawując ślady —
Twojéj to sile i piękności twojéj
Winienem moją i łaskę i siłę,
Co tyle rzeczy oglądać mi dała.
Tyś mnie z niewoli wiodła do swobody
Wszystkiemi drogi, przez wszelkie koleje,
Jakie w twéj mocy były; więc zachowaj
Twą siłę duszy méj — by oczyszczona
Miłą ci była, gdy opuści ciało.
Takem się modlił, ona choć z daleka
Być się zdawała, spojrzała z uśmiechem
I wzrok na wieczne obróciła źródło.
A święty starzec rzekł: Abyś dokonał
Drogi twéj w pełni, dla której ku tobie
Jam zesłan, przez jéj prośby i jéj miłość,
Przeleć oczyma te święte ogrody.
Patrzając na nie wzrok się twój zapali
Na dalszy pochód po Bożym promieniu,
I niebios pani, dla któréj miłością
Pałam, swą łaską otoczy nas obu,
Bom ja jéj wiernym jest sługą, Bernardem.
Jak ten co może od Kroatów kraju
Przychodzi ujrzeć Weronikę naszą,
I starożytnéj pamiątki widokiem
Patrząc się nigdy nasycić nie może,
A w myśli mówi, nie spuszczając oka
— Chrystusie Panie! o prawdziwy Boże
Takiém więc było twe oblicze święte!
Jam stał i wielbił onę miłość żywą
Tego, co jeszcze za życia, w zachwycie
Uczuł na ziemi, czém jest rajskie życie.
— O synu łaski! rzekł, szczęścia istoty
Nie poznasz, oczy trzymając spuszczone,
Na górne kręgi wzrok podnieś odważnie,
Aż tam gdzie ujrzysz na tronie królowę,
Któréj to państwo modli się poddane.
Podniósłem oczy i jako w zaraniu
Wschodnia część nieba najjaśniéj goreje,
Kiedym się z głębin wspinał jak na górę,
Na oddalonym niebios widzę krańcu
Przestrzeń największym gorejącą blaskiem.
I jak na ziemi świéci ta część nieba,
Na którą ma się wóz wytoczyć ony,
Co nim Faeton nie umiał kierować:
A płonie więcéj, kiedy ze stron obu
Światło przygasa — tu, znamię pokoju
Jaśniało w środku, a jasnością swoją
Ćmiło do koła wieńczące je blaski.
Z rozpostartemi skrzydłami aniołów
Więcéj tysiąca zwycięzko leciało,
Każdy z nich różny blaskiem i postawą.
I tak ujrzałem piękność, co jest świętych
Oczów weselem, jak aniołów śpiéwy
I ich radości witała z uśmiéchem.
Gdybym miał tyle słów ile obrazów
Myśl mieści moja, nieśmiałbym tknąć niemi
Najmniejszéj z owych rozkoszy nadziemi.
A Bernard kiedy ujrzał oczy moje
Wlepione, tkwiące w celu swéj miłości,
Zwrócił nań także źrenice gorące,
I moje przez to rozżarzył wejrzenie.
Pieśń przedostatnia cała poświęcona jest obrazowi téj Róży mistycznéj, na któréj liściach siedzą błogosławieni. Św. Bernard wskazuje z kolei i mianuje duchy niewiast i mężów. Beatrysę pomieścił poeta przy Racheli, Sarze, Rebece i Judycie. Tłumaczy mu on razem łaskę i przeznaczenie Boże, wedle dogmatu katolickiego. Cały ustęp ten niezmiernie żywo i plastycznie ukazuje nam niebios zastępy.
Nareście pieśń ostatnia, wieńcząca trylogiją, rozpoczyna się cudnie piękną modlitwą do Bogarodzicy:
Dziewico matko, córko twego syna,
Pokorą wyższa nad wszelkie stworzenie,
Wyroków wiecznych oznaczony końcu,
Tyś jest w któréj się natura człowiecza
Uszlachetniła, tak że sam jéj Twórca
Własném stworzeniem zostać się nie wzdragał.
Wśród łona twego zapłonęła miłość,
A jéj płomieniem wyrosnął ogrzany
Wpośród pokoju wiecznego kwiat święty.
Tyś miłosierdzia słońcem jest na niebie,
A tam wpośrodku śmiertelnych na ziemi,
Nadziei dla nich jesteś źródłem żywem;
Panią tak wielką, tak jesteś potężną,
Że pragnąc łaski, kto się nie ucieka
Do ciebie, jakby chciał lecieć bez skrzydeł.
Twe miłosierdzie nie tylko wspomaga
Tych coć błagają, lecz wielekroć razy
Samo milczących wyprzedza modlitwy.
Tyś miłosierdziem, ty jesteś litością
W tobie wspaniałość, w tobie się jednoczy
Dobroć wszelkich istot stworzonych na świecie.
Oto ten, który z najgłębszych przepaści
Świata aż tutaj mógł dosięgnąć wzrokiem
I przejrzeć życia duchów po jednemu,
Błaga cię pani przez łaskę o siłę.
Aby mógł oczy podnieść jeszcze wyżéj,
Kędy najwyższa szczęśliwość przebywa.
A ja com nigdy goręcéj dla siebie
Nie pragnął tego widoku, jak pragnę
Dla niego, niosęć całe modły moje!
I błagam aby nie były próżnemi.
Rozbij te chmury, któremi okrywa
Ułomność ludzka — modlitwy swojemi.
Niech mu najwyższe szczęście się ukaże.
Jeszcze cię błagam, królowo, co możesz
Wszystko co zechcesz — zachowaj zdrowemi
Uczucia jego, a po tém widzeniu
Opieką swoją zwycięż ludzką słabość.
Oto Beatryx z błogosławionemi
W modlitwie ręce składają przed tobą.
Po téj modlitwie Dante ośmielony przez świętego przewodnika, zwolna podnosi oczy, ale wrażenie jakiego doznał było tak potężném, że go nie śmie i nie umie powtórzyć.
Nie możemy się powstrzymać abyśmy ostatnich wierszy poematu, tego rozwiązania Bożéj komedij, nie powtórzyli w całości.
O ty! najwyższa światłości ku któréj
Ludzkie pojęcia podnieść się nie mogą,
Myśli méj swego racz użyczyć blasku,
I językowi memu dodaj siły,
Aby twéj chwały choć iskierkę jedną
Przyszłym mógł wiekom przekazać puścizną...
Jeśli mi pamięć widzenia powróci,
Jeśli choć cząstka w słowach się odbije,
Twoją to wielkość da im poznać, panie!
Żywym promieniem światła uderzony
Byłbym oślepion, gdybym spuścił oczy.
Pomnę żem patrzał i patrzał goręcéj,
A wzroku mego wzrastała potęga,
Bo z nią moc Boża razem się łączyła.
Łasko obfita! Tyś mi dozwoliła
Utkwić wejrzenie w światłości odwiecznéj,
Tak że w niéj oczy wypaliłem moje.
I w jéj głębinach ujrzałem złączone
Przez miłość wszystko w jednę księgę wielką
To co po świecie w kartkach się rozprasza...
Istność, przypadłość i obojga tryby
Jak gdyby zlane w całość, tak że słowo
Słabem odbiciem jest tego com widział.
Sądzę, żem węzła tego ujrzał kształty,
Bo mówiąc czuję się pełniejszym w sobie,
I radość czuję z onego widzenia.
Lecz jedna chwila więcéj we mnie starła
Snu tego pamięć, niż wieków półtrzecia
Dziesiątka owo przedsięwzięcie śmiałe,
Którém cień Argo zadziwił Neptuna.
Tak duch mój cały spoczął w tém widzeniu,
Patrzał bezwładnie, bacznie i im dłużéj
Oglądał, więcéj wpatrywać się pragnął.
Jasność to sprawia że od jéj obrazu
Już się ku innym odwrócić nie może:
Bo dobro które wszech pragnień jest celem,
Tu całe skupia; a po za nią wszystko
Co w niéj jest pełném — ułomném jest tylko.
Abym opisał co przypomnieć mogę,
Język mój teraz bezsilniejszym czuję
Niźli dziecięcia, co ssie piersi matki.
Nie przeto żeby w oném świetle żywém
Na którem patrzał, więcéj nad to było
Co w niém niezmienne przetrwało od wieka;
Lecz że wzrok coraz mój nabierał siły,
Gdym patrzał dłużéj, zatapiał się głębiéj,
I w jednym nowe odkrywał obrazy.
W jasnych głębinach przedwiecznéj światłości
Trzy kręgi równe ujrzałem; lecz każdy
Barwy odmiennéj, choć w jedném objęciu.
Jeden z drugiego zdawał się odbity...
Jako trzy tęcze. Trzeci ogniem pałał
A ze dwu pierwszych wytryskał zarówno.
O jakże słabe wyrazy, jak drobne
W obec méj myśli i tego widoku!
Powiedzieć mało, jeszcze nie jest dosyć.
Światłości wieczna ty spoczywasz w sobie,
Ty się pojmujesz, pojęta przez siebie
I pojmująca — kochasz, śmiejesz sobie —
Ten krąg co w sobie zdawał się zrodzony
Z trzech światł odbitych, gdym weń wlepił oczy
Ujrzałem jakby nasz obraz miał w sobie —
I w nim utkwiłem całe me wejrzenie.
Lecz byłem w obec nowego widzenia
Jako ów miernik co ma zmierzyć koło,
A w myśli swojéj próżno szuka miary,
Którąby do swéj rachuby stósował.
Chciałem znać jak się krąg łączył z obrazem,
Jak obraz mieścił w nim, ale me skrzydła
Już nie starczyły — gdyby światłość owa
Nie przebiła mnie wskroś — kojąc pragnienie.
Bujnym polotom tu zabrakło siły
Lecz żądza z wolą już poszły złączone
Jakby dwa koła toczące się społem,
Które porusza ta miłości siła,
Co słońca pędzi po niebie i gwiazdy!!
Tém widzeniem jasności kręgów zamyka się poemat, ze wszystkich które stworzyło natchnienie chrześcijańskie, nauka i tradycije najpełniejszy, najdoskonalszy.
Powstał on w téj epoce, w któréj wiele z podań i prawd nie były jeszcze tak ściśle ujęte i ograniczone, tak stanowczo określone jak dzisiaj; wyobrażenie i rozum mogły wybierać, tworzyć z giętkiego jeszcze materjału, dopełniać go z większą, niżeli dzisiaj swobodą. — Głęboka wiara rodząc natchnienie dawała prawo do takiéj pieśni, w któréj sztuka była posłuszną sługą uczucia religijnego.
W téj tylko epoce mogła powstać Komedja Bozka, i tak jak dzisiaj archaizmy w sztuce nie powtórzą nam dzieł Fra Angelico i Luinich, Bellinich i Peruginów, tak największa świadomość trybu w jaki powstał ten poemat — nie doprowadziłoby do utworzenia czegoś doń podobnego. Prób mieliśmy dosyć, nawet za naszych czasów, wszystkie one grzeszyły jedném — tchu i ducha w nich brakło. — Były to dzieła sztuki nie jenijuszu a za jenijusz się przebrać, nawet najzręczniejszemu artyście niepodobna.
Tu kunszt sam był środkiem i rzeczą podrzędną, u nas jest najczęściéj celem i jedyną duszą utworów.
Jak w każdém dziele ludzkiém obok nadzwyczajnych piękności i potęgi pomysłu i wykonania, Komedja Bozka Dantego, czytelników dzisiejszych zrazić może wielu znamionami wieku, wielu słabościami nie do poety ale do epoki jego należącemi. Nikt od nich nie jest wolnym.
Owszem im dzieło jenijalniejsze jest, im wytryska z więcéj skupionego w sobie, zebranego ducha, tém prędzéj dziwacznością jakąś uderzać może. — Mierność, talent wygładza, poświęca, ściera znamiona wybitniejsze a z niemi i piękności wybujalsze — jenijusz tworzy w uniesieniu i pełen siebie nie postrzega tego, co pospolitym umysłom chłodniejszym jest widoczne...
W téj epoce w któréj pieśń swą odśpiewał nasz poeta, smak wymagał, nałóg szkólny nauczał igraszek ze słowami. Brakło zasobów myśli jeszcze nie wzrosłéj, nie ośmielonéj choć tryskającéj na żyznym, dziewiczym gruncie usłanym podściołem starożytnych cywilizacij — bawiono się więc słówkami, a te igraszki stały się wieku obyczajem, stylu formą.
Dante téż nieraz zbytecznie słowo zaostrza, dobiéra, szlifuje, cacka. — Sam przedmiot pełen subtelnych, scholastycznych pojęć, które w wiersz ująć potrzeba było — wiele się do tego przyczynia...
Dość jest przypomnieć kwestje, które w trzeciéj części téj przychodzą, aby trudność zadania rozmierzyć. — Poeta wykłada przez usta swéj pani prawa wszechświata stworzonego, ruch ciał niebieskich, przyczynę ich rozmaitości; następnie naturę szczęśliwości duchów błogosławionych i stopniowanie ich, naukę o woli człowieka, o zasłudze czynu, historiją upadku ludzkości i odkupienia; różności ludzi i ich przeznaczeń, znaczenie cnót; historiją aniołów, tajemnice Trójcy świętéj i wcielenia Bożego.
Z tych niedojrzanych nici jedwabiu i złota... potrafił on utkać tę światłą szatę, która poemat okrywa.
Ale się nie godzi sądzić go smakiem i pojęciami XIX wieku, ani zrażać, często dla nas nie swojską formą.
W piekle jest Dante aż do najstraszliwszéj wyrazistości dobitnym, w niebiosach mystycznym aż do najwyższéj subtelności być musiał. Ton każdéj z tych pieśni zastósowany jest do przedmiotu nie tak rozmysłem, jak instynktem i samą jego naturą.
Pięćset z górą lat upłynęło od wyjścia na świat Komedij Bozkiéj, a uznaniem powszechném otrzymała ona zupełnie odrębne i tak wysokie w literaturze stanowisko, że obok niéj cała poezja chrześcijańska nic równego postawić nie może.
Język poematu, który Dante wziął prawie surowym z ust ludu i do tak wielkiéj doskonałości wykształcił, iż po dziś dzień stylem mu nie zrównał nikt, brzmi jak melodija najwdzięczniejsza. Dante pierwszy nadał téj mowie włoskiéj, językowi dotąd jeszcze nieustalonemu, piśmiennie ledwie wchodzącemu w życie — stalsze formy, przez które daléj się miał kształcić — jednakże nie on pierwszy stworzył mowę tę piękną, która już w początkach XIII wieku odzywała się na dworze cesarza Fryderyka II w Palermo. Poeziją trubadurów prowanckich odśpiewywano tu po włosku, jednak nie w dijalekcie sycylijskim, jakby domyślać się można, ale w języku bardziéj zbliżającym się do dijalektu średnich Włoch. Poezija ta ma wszystkie cechy pieśni owych rycerskich opiewających miłość, ideał kobiety i szlachetne czyny mężnych zapaśników.
Sam Dante w rozprawie swéj »o mowie pospolitéj« (de Vulgari eloquio) maluje najlepiéj stan języka i znaczenie jego ówczesne, a stosunek mowy, która się na zbiorową całych Włoch urabiać poczynała, do mnogich innych dyalektów.
Mocaulay słusznie charakteryzuje poetę naszego jako niedorównanego stylistę. Wykończenie formy ma w sobie delikatność rzeźbionych koronek gotyckich gmachów, ich niezmierną rozmaitość, nieprzeliczone kształty i w foremną całość zlewające się szczegóły.
Architektonika poematu, jego ornamentacija, koloryt... przypominają jednę z tych katedr włoskich... pizańską lub sieneńską, w których podziwia się zarazem ogrom, całość i pojedyńcze piękności.
Chociaż lekki a powierzchowny, najmniéj tu na przywiedzenie zasługujący Lamartine, z pychą niedorosłego jenijuszu zowie Dantego gazeciarzem florenckim — poemat w istocie ani florenckim, ani włoskim przeważnie nie jest — jest ludzkim, jest chrześcijańskim. — Florencya, wiek, boleści poety, jego losy, wpłynęły o tyle na treść komedij, że ją żywém, prawdziwém, gorącém natchnęły uczuciem. Ale w losach téj ojczyzny, w wypadkach wieku, w doli człowieka nie odbijająż się wiecznie powtarzające dzieje wszystkich epok i narodów? —
Ileż to ustępów, powtarzamy dzisiaj, jak gdyby wczorajszemi były wypadkami natchnione. Dla czego? oto głównie z téj przyczyny, że je zrodziło nie zmyślone, nie kunsztownie przybrane, ale z krwią i łzami z serca płynące uczucie i ta boleść, antica madre, któréj twórczą potęgę znał poeta.
Ale uczucie samo nie było jedyną dźwignią — nauka, praca, zastanowienie, rozum — składały się na ten gmach, wzniesiony równowagą dwóch sił, z których jedna nie byłaby starczyła na dźwignięcie go. To zespolenie natchnienia i wiedzy stanowi cechę jenijuszu poety i jego potęgę. — W nim doktór teologij, medyk, naturalista nie zabił poety, malarza, wieszcza.
W życiu człowieka przyczyn tego niepospolitego fenomenu szukać należy. Dante prior florencki czasu pokoju, w swym cichym domku — byłby może ostygł, byłby nie dorósł tych skrzydeł, jakie mu dały ciężkie próby jego życia — strata najdroższéj istoty, wygnanie z ojczyzny, ubóstwo na które się sam uskarza, ów chleb jałmużny bez smaku, owe tułactwo do śmierci.
Poemat ten, jak perła na dnie konchy zranionéj, wyrósł z boleści — z niéj czerpał prawdę swą, blaski, ogień, siłę.
Bo zaprawdę — cierpienie jest płodném w cuda, a kogo nie zabije, tego spotęgowuje.
Poeta średnich wieków jedyny, ten co je ujął całe a wcielił w swą pieśń nieśmiertelną, staje obok największych jenijuszów świata. Stał on się źródłem dla myślących, dla badaczów, dla dziejopisów, dla filozofów, bo całą średniowieczną mądrość, wszystkie tradycije i pojęcia dziwną sztuką potrafił skupić w tych stu pieśniach, — z których każda nową promienieje ideą, nowym obrazem.
Literatura Dantejska począwszy od Boccacijusza, od pierwszych komentatorów, do których należą synowie poety — liczy się na tysiące xiąg, rozpraw, naśladowań, sporów, domysłów, wykładów. Trzeba przyznać, że w tych stosach papieru wiele jest czczego i próżnego, wiele idei fałszywych, przypuszczeń i paradoxów, ale téż i znakomitych prawdziwie dzieł, w których nauka i talent jaśnieją.
Literatura włoska obfituje w komentarze, objaśniające narodową i miejscową stronę poematu, niemiecka bogatą jest w kunsztowne rozbiory i filozoficzne wywody, a może najgruntowniéj w ostatnich czasach zbogaconą została pracami Kar. Witte, króla Jana (Filaletes), Dr. Blanca, Wegelego, Baera i t. d.
Abyśmy dali choć małe wyobrażenie liczby prac do których Dante służył za osnowę, wspomniemy o celniejszych jakiemi dziś literatury języków europejskich się chlubią. Nie ma z nich żadnéj, któraby samych tłumaczeń kilka lub kilkanaście nie posiadała.
Samego textu Komedij Bozkiéj w przeciągu trzechset dziewięćdziesięciu dwóch lat liczą ściśle wydań 295, które się dzielą w ten sposób.
W końcu XV wieku było ich już piętnaście, w ciągu XVI trzydzieści; w XVII, najuboższym pod tym względem, tylko trzy; w ciągu XVIII trzydzieści jedno, w sześćdziesięciu czterech latach naszego wieku 216.
Ciekawém jest to pod względem zajęcia, jakie poemat obudzał; w wieku naszym rosło ono prawie bez przerwy. W pierwszym dziesiątku wydań było piętnaście, w drugim 22, w trzecim 52, w czwartym od 1831 do 1840 tylko 37, w piątym 38, od 1851 do 60 roku 41, — a w latach ostatnich kilku jedenaście.
Łacińskich, oprócz cząstkowego dawniejszego przekładu, jest trzy wydanych w XVIII w. jedno świéżo; francuzkich, począwszy od Baltazara Grangier, który wydał swój przekład w r. 1596, liczy się do roku 1864 dwanaście całkowitych, 19 częściowych. Znamy jedno hiszpańskie, najstarsze ze wszystkich z początku XVI w. (1515), angielskich całych osiem, a 14 cząstkowych, do których przybywa w téj chwili przekład wychodzący razem w Bostonie, Londynie i Lipsku, znakomitego poety Longfellowa. — Nieustępują w tym względzie Niemcy innym, bo mają także kilkanaście przekładów, z których najlepszemi są króla Jana Saskiego (Filaletesa), owoc pracy dwudziestoletniéj, daléj Blanca, Wittego, Kopisch’a i t. d.
A któż zliczy komentarze, rozprawy, objaśnienia, monografije, które biblijotekę Dantejską do tysiąców tomów w różnych językach podnoszą?
Bądź co bądź, dzieło które wywołało i wywołuje takie zajęcie, taką pracę, które obudza tyle umysłów, a przez pięć wieków niewyczerpanie świéżém jest i nowém, musi być dziełem jenijuszu.
Niestety! — my tu stojemy prawie ostatni!...
Najdawniejszém, jak się zdaje, w literaturze naszéj wspomnieniem o Dancie, jest wzmianka o nim u Trzecieskiego, gdy doń Reja porównywa... co chyba pod względem zasług dla języka da się usprawiedliwić. Czytano go więc w oryginale w Polsce w XVI wieku, choć się nikt na przekład nie ważył.
Herburt z Dobromila, wydawca poezij Kaspra Miaskowskiego, stawiając go na równi z największymi poetami, mówi: — »Wiem ja miejsca u Dantego, wiem u Petrarki, u Ariosta, u Ronsarda, u Medyny, którym oni i ja za niemi dziwowaliśmy się.« — To — oni — zdaniem p. Estreichera ściąga się do Reja i Kochanowskiego. — Być może, iż wspomnień podobnych dałoby się i więcéj wyszukać. Krasicki w rymotworstwie przytacza wierszy kilkanaście.
Aż w początku XIX wieku potém zjawia się pierwsza rzecz o Dancie w Dzienniku Wileńskim 1817 roku przez J. Senkowskiego, który dał małe studijum o poecie i urywek przekładu z pieśni trzeciéj piekła.
Przekłady znane nam, choć niedrukowane, są J. N. Jaśkowskiego, Korsaka (wydany), Stanisławskiego, S. Strojnowskiego, Kamieńskiego, Ludw. A. Celińskiego, Wilczewskiego; — cząstkowe: L. Siemieńskiego, Cyp. Norwida, Krzeczkowskiego, Mickiewicza, Jezierskiego, Lenartowicza, W. Kulczyckiego, Z. Golijana, Fel. Wicherskiego, Radomińskiego, Wilh. Studija po części przekładane lub przerabiane z Ozanama, Fauriel’a, Blanc’a, wydali pp. Lewestam, Celiński, Klaczko.
Zadanie tłumaczów Dantego jest nad wyraz trudném; charakter poematu, wiek jego, treść — takiém je czynią. Przekład każdy niemal będzie zawsze bladém odbiciem świetnego obrazu.
Rozumiał to sam poeta, gdy w Convito (T. I. c. 7) powiada: »A ma to wiedzieć każdy, że wszelkie dzieło wedle praw harmonij ułożone, nie może się z języka swego na inny przełożyć, nie tracąc całéj swéj słodyczy i wdzięku.«
Tak jest, ale myśl i treść a wielkie rysy tego obrazu olbrzymiego, nawet w słabych a wiernych powtórzeniach odbić się muszą.
Cześć jenijuszowi, który sobą karmił pięć wieków umysły i serca nietylko narodu swego, ale niemal całéj ludzkości, a niewyczerpaném jest jeszcze źródłem dla tych, co piękno czuć i prawdę miłować umieją.