Diabeł na urlopie • Władysław Orkan
Diabeł na urlopie
Władysław Orkan
SCENA ISCENA IISCENA III

Rzecz dzieje się w miejscowości kąpielowej. Scena przedstawia trawnik z drzewami po boku, dalej deptak wysypany piaskiem, na prawo weranda zakładu. W głębi pole, róg chałupy chłopskiej i podnoszące się zbocze z płatem lasu. Czas ranny. Dwie dziewczęta zamiatają deptak przed zakładem, z przerwami rozmawiając.

SCENA I

edytuj

KASIA

Jak myślis, Maryś, kiedy sie to skońcy?


MARYSIA

Co niby —


KASIA

A to po gościach sprzątanie —


MARYSIA

Dopiero lata pocątek —
Prędzej powiedz, kiedy ten obłęd ustanie
Wsyćko, chore, jak nie lezy, tońcy,
Kręci sie w kółko jakby na uwziątek,
Na deptaku, na werandzie, w sali.
Cysto pieknie powaryjowali!
A najpilniejse to te panie —
Te sie juz wzięny do tego statecnie,
Jakby juz takie święte przykazanie —


KASIA

Ja ta zaś o to nie stoję —
Niech sie bawią,
Diabeł tez musi mieć swoje.


MARYSIA

Ale zeby kręcić sie tak wiecnie...


KASIA

Coz ci o to, nie imają inse roboty.
Nuda ich ku tońcu sili.
Scęście tez to dla onej mnogiej biedoty,
Której zawdy coś sie z tego zmodni.


MARYSIA

Duzo — wiele.


KASIA

Na to są jedni głodni,
Coby sie drudzy bawili.
Ale nie stójmyz — goście wnet powstaną


MARYSIA

Ba, cy oni widzą, kiedy rano?...

(zamiatają)


KASIA

Mówiła pani właścicielka,
Ze sie nieźle sezon zapowiada...


MARYSIA

Gromada gości niewielka.


KASIA

Z kozdym dniem ktoś nowotny wpada.
Jak Bóg da ino tak trwałą pogodę,
Wnetki się ludźmi zagęści —
Pani sie z tymi kąpielami scęści —
Trza bedzie znowu do źródeł lać wodę.


MARYSIA

A wcora przybył gość ciekawy,
Jak popatrzył, jaz mie ciarki przesły.


KASIA

Średniego rostu, łysawy?


MARYSIA

Cudzoziemiec, jakiś bardzo zniesły.
Pani mówiła do niego: baronie —
I wysokim go scyciła znakiem.


KASIA

A to wiem. W tamtym stanął pawilonie.

(z głębi wychodzi profesor Fiut)


MARYSIA

Ten sie juz wiece z tym lezakiem —
Cały dzień bozy lezy. To grzech przecie.
Jakby tak wsyscy lezeli na świecie,
To kto by za nich robił?...


KASIA

W samy rzecy.
Choć to pono, pedają dochtory,
Dychawicność zastarzałą lecy.


MARYSIA

Zlecy go ta lezenie, jak je chory,
Co tez to za bajęta —


SCENA II

edytuj

PROFESOR FIUT

(przechodząc mimo)

No, dziewczęta,
Która na dziś kąpiel stroiła?


OBIE

A bo co?


PROFESOR

Bo mi sie któraś z was śniła.

(ziewa)


JEDNA Z DZIEWCZĄT

Chwała Bogu,
Ze pan profesor choć sny takie miewa.
Skutkują widać kąpiele.


PROFESOR

M — tak — niewiele.

(ustawia leżak na trawniku — wyciąga się na nim)

Trochę powietrza, ozonu...


KASIA

Patrz! Ktoś idzie od pawilonu —
Tu w tę stronę...


MARYSIA

(poziera)

To gość wcora przybyły...


KASIA

Coz on — z ogonem?


MARYSIA

Jak stwora niesamowita...

(gość osobliwy ukazuje się zza węgła)


KASIA

Patrz sie... Kopyta!
Diabeł! diabeł!

(uciekają obie)


SCENA III

edytuj

DIABEŁ

(z leżakiem pod pachą poziera po sobie)

Ou, diabl...

(cofa się za węgieł willi, zawstydzony)


PROFESOR

(przeciąga się na leżaku, ziewa, zawdziewa okulary, bierze książką, otwiera, przewraca karty).


DIABEŁ

(wychodzi zza węgła, lecz już w przyzwoitym stroju. Ma wygląd dyplomaty, lat koło 40. Postępuje na przód sceny z leżakiem pod pachą, zbliża się do Profesora)

Czy nie przeszkadzam?

(lekki ukłon kapeluszem)


PROFESOR

Proszę.


DIABEŁ

Mr Cler, do usług.


PROFESOR

Profesor Fiut, wzajemnie —


DIABEŁ

Bardzo mi przyjemnie.

(składa leżak, wyciąga się na nim)

Ach, co za rozkosz.

(kładzie na ziemi kapelusz. Odkrywa się łysinka nad czołem — dwa loczki zakręcone niby rożki nad wzniesionymi brwiami)


PROFESOR

Sądząc z brzmienia nazwiska...


DIABEŁ

Oh, obojętne, międzynarodowe.
Pan jest zapewne filologiem?


PROFESOR

Tak.


DIABEŁ

Poznać zaraz głowę:
Z pozoru prawdę wyiska.
Zwano mię przezwiskiem mnogiem,
Lecz mam powody uczuciowe,
By się raz mienić jasny, czysty —


PROFESOR

Żródłosłów (kler, kler) oczywisty,
Lecz pan jest Polak, sądząc z mowy.


DIABEŁ

W istocie tak i nie — domowy.
W Rzymie od wieków chowany,
W Paryżu modnie kształcony,
W Anglii adaptowany,
Lecz najmilsze mi (łezka) te strony,
Gdzie wrony drą się jak słowiki,
Gdzie nowe głoszą wciąż androny,
A brzoza w takt się kiwa,
Gdzie diabeł z siebie sam pokpiwa
I bez balastu słów, metafizyki,
Obfite zbiera plony —


PROFESOR

A zawód pański, jeśli spytać wolno?


DIABEŁ

Oh, mam zawodów wiele,
Przed panem jednak wyznać się ośmielę:
Studiowałem wolno.
Ile razy z fachowcem się zderzę,
Coś — jakby — wstyd minie bierze.
Jestem lekarzem, co nie leczy,
Prawnikiem, który prawu przeczy,
Filozofem, który dobrze trawi,
Kuglarzem, który sam się bawi,
Sternikiem, który w odmęt płynie,
Nurkiem, który głupstwo łowi —
Po trosze w każdej dziedzinie,
Coś niecoś, dzięki mózgowi,
Bez fachowej właściwie pomocy;
A — i odźwiernym jestem — z dnia do nocy.


PROFESOR

Hm... Jeśli dobrze rozumiem...
Te przymioty...


MR CLER

O, jaki pan domyślny! Są cząstką mej istoty —
Czyta pan jasno jak z karty —
To... zbliża — zobowiązuje — czuję:
Mogę być z panem otwarty.


PROFESOR

Bardzo mię to szczęśliwi.
Skąd pan teraz przybywa?


MR CLER

Wprost z piekła.
Pana to wcale nie dziwi?
Jest pan, widzę, wrogiem schematyzmu —


PROFESOR

Ha, odkąd ludzkość się wściekła —


MR CLER

Co to wej znaczy pojrzeć w głąb —
I od oka zrozumieć rację.
Piekło na wierzch wyciekło, tak, panie,
A tam pod spodem... wilgoć — ziąb —
Dostałem reumatyzmu.
Gdy się na słotę, na deszcz ma,
Czuję zaraz po kościach strzykanie.
Przybyłem tedy tu, na kurację.
Jestem, widzi pan, na urlopie.
A jakże tu, na ziemi?
Jakie prądy —


PROFESOR

Tak istnie jak po potopie:
Wyłoniły się nowe lądy,
A dawne skryły się pod wodę,
Znikły, można rzec, jak mityczna owa,
Podobna pięknemu snowi,
Atlantyda...


DIABEŁ

Piękna to była kraina,
Jeno mieszkańcy zbyt — puchowi...
Ląd poszedł na dół — oni w górę.


PROFESOR

Nie znana nam, niestety, ich mowa —
Choć są wskazania niektóre...


DIABEŁ

Wyrażała to, co stworzenie boże
Wyrazić jękiem może —
Pewna ilość słów — ograniczoność,
Fantazja zamknięta pomiędzy piekłem i niebem
Poza tym kropki — nieskończoność —
Tę przemilczeli umiejętnie.
Zresztą miłość — gniew powszednim chlebem.
Nic ciekawego.


PROFESOR

To pan mógłby nam —


DIABEŁ

Bardzo chętnie,
Lecz niestety nie mam do wykładów daru.
Mógłbym bąknąć coś niecoś z czwartego wymiaru
To źrenic ludziom nie rozszerzy.


PROFESOR

Lecz gdy się w cuda one wierzy...

(ziewa)


DIABEŁ

Ba! Gdy się wierzy...

(ziewa)

Różni w różnym miłują się sporcie...
Nudy tu być muszą
W tym kurorcie...
Jacyż goście?


PROFESOR

Różnych się widuje...
Kąpie się to, leży, spaceruje —
A zaś w przerwach i nocami tańczy.
Jakiś bakcyl nowy opętańczy —


DIABEŁ

Po każdej to tak katastrofie —
Z Pańskiego nawet potopu
Noe tanecznym wyszedł krokiem.
Pan mię tu zapoznać raczy —


PROFESOR

Owszem, jeśli —


DIABEŁ

Myślę, jak czas strawić —
Można się ludkiem tym zabawić
Czasu urlopu.


PROFESOR

Żebyż to tańce —
Jakieś dzikie, murzyńskie łamańce,
Bez estetycznej ozdoby —
Zgoła nieprzystojne dygi —


DIABEŁ

Ha!

(zaciera ręce)

Co to, widzi pan, powołanie znaczy —
Dopiero jestem niecałe pół doby,
A już mnie żyłka ciągnie do intrygi.


 
Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie .