Dlaczego sikorki tracą rozum raz w roku

>>> Dane tekstu >>>
Autor Ernest Thompson Seton
Tytuł Dlaczego sikorki tracą rozum raz w roku
Pochodzenie Zajmujące czytanki ilustrowane Nr 111
Wydawca Wydawnictwo M. Arcta
Data wyd. 1911
Druk Drukarnia M. Arcta
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Arct-Golczewska
Ilustrator Walter Heubach, anonimowy
Tytuł orygin. Why the Chicadee Goes Crazy Once a Year
Pochodzenie oryginalne Our Animal Friends
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
Zajmujące czytanki przyrodnicze.

Ernest Thompson.


NOWE OPOWIADANIA Z ŻYCIA ZWIERZĄT


DLACZEGO SIKORKI TRACĄ
ROZUM RAZ W ROKU
z angielskiego przez
MARJĘ ARCT-GOLCZEWSKĄ.
Wydawnictwo M. ARCTA w Warszawie




DRUKIEM M. ARCTA w WARSZAWIE, ORDYNACKA 3.
1911







DLACZEGO SIKORKI TRACĄ ROZUM RAZ W ROKU.

Dawno, bardzo dawno temu, gdy na północy nie bywało jeszcze wcale zimy, żyły sobie sikorki wesoło w lasach w licznej rodzinie. Nie myślały wtedy o niczym, tylko o swym życiu codziennym i o tym, jakby sobie to życie, wśród gęstych zarośli — uprzyjemnić. Pewnego roku jednak przysłała matka-Troska do wszystkich ptaków poselstwo ostrzegające, że mróz i śnieg nawiedzi ich ojczyznę, a więc radzi im, żeby powędrowały na południe, bo tu mogłyby zginąć z głodu i chłodu.
Ptaszki zastanowiły się nad tym i wielu krewnych sikorek przejęło się tak bardzo tą wiadomością, że zaczęli się na serjo naradzać nad wyjazdem i wypytywać się o drogę na południe. Tomtit — tak nazywano przewódcę sikorek za jego dźwięczny śpiew — śmiał się z tego i szybko obrócił się kilkanaście razy wokoło gałązki, która służyła mu za trapez.



Na południe wędrować? — mówił — ani myślę o tym; tu podoba mi się bardzo, a co się tyczy mrozu i śniegu, tego nigdy nie widziałem i nie wierzę w to.
Mimo to wszystkie ptaszki tak były zajęte przygotowaniami do podróży, że wreszcie niepokój ten udzielił się trochę i naszym sikorkom. Często przerywaprzerywały więc zabawę swoją i szły na gawędę do przyjaciół, ale to, czego się od nich dowiedziały, nie podobało im się. Usłyszały, że ptaszki mają udać się napewno w jakąś daleką podróż, która miała trwać wiele dni, a podróżować miały tylko nocą, aby uniknąć napaści ptaków drapieżnych. — Sikorki jednak ciągle myślały sobie, że to jest jakieś wielkie głupstwo i pofrunęły do lasu z głębokim postanowieniem nie słuchania namów krewniaka.
Ci jednak brali rzecz poważnie i zbierali wiadomości o drodze. Wielki jasny księżyc w górze i pobudka dzikich gęsi, miały ich prowadzić, a w drodze miały śpiewać, aby nie rozproszyć się i nie zginąć w ciemności.
Sikorki, dumne ze swego postanowienia, świergotały tym głośniej, im dalej szły przygotowania do podróży i śmiały się z ich narad. Wreszcie pewnej nocy księżycowej wzniosła się w powietrze gromada ptasząt i znikła wkrótce z przed oczu sikorek. Te z żalem spoglądały przez chwilę na odlatujących towarzyszów — w końcu, powiedziawszy, że krewniacy ich prawdopodobnie zupełnie stracili rozum, wróciły do lasu.
Wkrótce jednak zaczęło robić się w lesie coraz smutniej, a i powietrze stawało się jakoś dziwnie chłodne.
W jakiś czas potym zrobiło się rzeczywiście bardzo zimno, biały mróz pokrywał rano drzewa, a później spadł śnieg i nakrył białym płaszczem ziemię. Sikorki przeraziły się strasznie. Nie wiedziały, co teraz począć. Skakały z drzewa na drzewo i oglądały się za kimś, ktoby im wskazał drogę na owo południe. Zamyślały teraz pociągnąć za krewniakami, ale napróżno — nikt nie umiał ich objaśnić. Latały więc, jak bez rozumu po lesie, skakały z gałęzi na gałąź — bez ładu i celu. Nie było dziupli w drzewie, ni gniazda wiewiórki, gdzieby nie wlazła jakaś sikorka i nie pytała, czy to tu jest południe, a nie otrzymawszy odpowiedzi — zostawała, gdyż tam jakoś cieplej jej się wydawało.
W czasie tym przechodził znowu poseł od matki-Troski, wysłany przez nią na daleką północ. Zaczepiły go sikorki, ale on im nic nowego powiedzieć nie mógł. Przypomniał im tylko, że w swoim czasie przynosił on wszystkim ptaszkom jednakową wiadomość, ale one słuchać nie chciały i nawet nazwały swych krewniaków „szaleńcami“. Dodał jeszcze, że znając matkę-Troskę, może napewno sikorkom powiedzieć, że będą musiały cały ten śnieg przetrzymać, i to nietylko teraz, ale każdego roku, bo co rok przychodzić tu będzie ciężka zima. Radzi więc im, aby się z tym pogodziły i starały się teraz do zimy przystosować i czas ten jak można najlepiej spędzać.

Smutne te wiadomości trapiły sikorki, ale że były to małe zuchy, więc przekonawszy się, iż nie da się nic zmienić, postanowiły spokojnie znieść swój los i wytrwać w nim jak najlepiej. Zaczęły więc skakać znowu wesoło po lesie i wyszukiwać sobie pożywienia. Znalazło się tam dosyć różnych jagód, a choć niejedne były przemarznięte, smakowały jednak doskonale. Na noc wchodziły do gniazdek swoich i innych opuszczonych przez ptaszki, tak że nie odczuwały tak bardzo przykrej zimy. Przytym były pełne dobrej nadziei, że zima wkrótce się skończy i przejęte tą myślą z początku, gdy przychodziła zawieja śnieżna, zbierały się, i mówiły, że to jest „oznaka wiosny“, a jeden z nich — Tomtit wyśpiewywał wesoło:

\layout { indent = 0 \context { \Staff \remove "Time_signature_engraver" }} \relative c'' { \cadenzaOn c1 b1 \bar "|" } \addlyrics { Wiosna idzie }
Drugi zaś dodawał:
\layout { indent = 0 \context { \Staff \remove "Time_signature_engraver" }} \relative c'' { \cadenzaOn c1 b1 b1 \bar "|" } \addlyrics { Wiosnę widać. }
Wiosna idzie Wiosnę widać.

I opowiadały jedno drugiemu, i wszystkie powtarzały tę piosenkę, aż las rozbrzmiewał nią radośnie. A człowiek słysząc ją, polubił te drobne, miłe ptaszki, które tak dzielnie swój ciężki los znosiły.
Ale od tamtej pory co rok, gdy zaczyna wiać wiatr jesienny, sikorki zdają się tracić na chwilę rozum i fruwają po lesie bez ładu, a nawet można je widzieć nieraz w miastach, na drogach i dachach. —
Zdają się poszukiwać czegoś — wracają jednak do lasu, o ile nie przytrafił się im jaki przykry wypadek na tej błędnej wędrówce. Nie opuszczają jednak nigdy swej ojczyzny i znoszą w niej przez rok cały dobrą i złą dolę.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Ernest Thompson Seton i tłumacza: Maria Arct-Golczewska.