[497]DO JÓZEFA KORZENIOWSKIEGO.
(Z okoliczności wyzdrowienia z choroby).
Jeśli nie zła jest niemoc, gdy u jéj wezgłowia
Uczym się cenić sami wartość swego zdrowia;
Toć warto postać nawet nad brzegiem mogiły,
By poznać, jak nasz żywot jest współziomkom miły,
I jak się nasza dla nich miłość albo praca
Wzajemną ich miłością albo czcią odpłaca.
Przykład miałem na tobie. — Gdy o twéj boleści
Trwożące po Warszawie rozniosły się wieści,
A jako cień nad miastem rozpostartéj chmury,
Na każdą skroń myślącą padł smutek ponury:
Widziałem, jak się w twojéj spotykając bramie,
W milczeniu jedni drugim podawali ramię,
I patrzali nawzajem, jakby chcąc wyczytać
Z oczu i z twarzy, o czém nie śmieli zapytać.
I słyszałem pytania: — a sam dźwięk ich głosu
Dość mówił, kto być musi ten, czyjego losu
Szala, ważąc nad grobem dni jego żywota,
Tak razem serca ziomków porywa i miota.
[498]
A więc wieszczu nasz drogi! gdy snać wspólne modły
Braci twoich, rodaków, wczas cię nam odwiodły
Od bram, zkąd już nie wrócić: — czyż w obec dowodu
Szczeréj czci i współczucia wdzięcznego narodu,
Masz pomnieć, czém cię zawiść albo złość potwarcza,
Jak każda ziemską wyższość, chce ćmić i obarcza,
Snać tusząc, że z jéj wyżyn, skoro ją zamroczy,
Sama, zamiast jéj, światu wystanie na oczy?
Tak mgła z bagnisk poziomych czepia się gór szczytu. —
Lecz zasługę prawdziwą, jak skałę z granitu,
Lada wiatr, lada promień, oczyszcza z zaćmienia,
I samą mgłę kolo niéj — w łuk tęczy zamienia.
1857 w Warszawie.