[443]
DO NIEMNA.
Niemnie! rodzinna wodo, rzek litewskich książę!
Jakże piękne z twej urny wylały się zdroje!
Lecz gdzież są tak sławione wajdeloty twoje?
Kto godną ciebie piosnkę na lutni nawiąże?
Gdzież są i także snadnie oni cię zabyli!
Gdzie ów śpiewak słowiczy z kurhanku Maryli,
Sławiący twoje wody, doliny i kwiecie?
I on dzisiaj gdzieś goni po szerokim świecie!
Niemnie! gdzie są rodzone twych brzegów Rusałki?
Jak narcyz urodziwe, skromne jak fijałki.
Ile gwiazd nie doliczyć przy księżyca blasku,
Ile pereł na morskim rozbielonych piasku,
Tyle dziewic na brzegach niemeńskich świeciło.
Gdzieście piękne Rusałki, cóż was stąd spłoszyło?
I za kim dziś spłakaną pogonię powieką?
Was tu niema — a moja dobrze stąd daleko!
Niemnie! ojczysta rzeko! gdzie są tamte wody,
Gdzie Litwin z chwałą bieżał w rycerskie zawody?
[444]
Gdzie twoje możne zamki, co błyszcząc dokoła,
Grożące szturmującym nadstawiały czoła?
Zamki w gruzach leżące kurhany pokryli,
A z nimi krymskie łuki, krzyżackie grabieże;
Zamki, miasta i wszyscy ciebie opuścili,
Jeden dąb wierny tylko twoich brzegów strzeże;
O stokroć dąb szczęśliwszy na dolinach Niemna!
Bo czy mu ranek świta, czy noc mgli się ciemna,
Wdzięczny ziemi, gdzie starzał i gdzie rósł za młodu,
Zielonym cieniem zdobi miejsce swego rodu.
A choć go czasem piorun ogniem zapłomieni,
Zima z liści obnaży — znów się rozzieleni,
Zimą gasnący starzec, z wiosną znów młodzieńczy,
Majową zielonością nagie czoło wieńczy.
Nie wszystkim ręka czasu tej ugina szali!
Raz nam geniusz życia zapala pochodnię:
Mur, zamek już nie wstanie, gdy się raz powali,
Żelazo rdza potrawi — człowiek nie odmłodnie.
Niemnie! zwierciadło Litwy, stoku kryształowy,
W ciebie litewskie ziemie, litewskie dąbrowy,
Jak dziewice na świetną idące biesiadę,
By w lustra wygładzone wpatrują się rade!
Niemnie! widziałem ciebie, gdy tłum ciężkich łodzi
Uroczyście po twojej pławił się powodzi;
Widziałem cię, gdyś ginął w nieprzejrzanym lesie,
Gdzie ci rącza Molczadka wodny haracz niesie;
Gdzie Wiliją miłosnym uściskasz kryształem,
Lecz nigdy jam cię z takim nie witał zapałem!
Niemnie! jakżeś mi cichy — zda się, że twe wody
Zdrzemały się dziennymi zdrożone uchody.
Jakże lubo na ciebie spozierać wieczorem!
Te we mglistej powłoce ciemniejące fale,
[445]
Te brzegi wód cienistym oczernione borem;
Słowik melancholijne śpiewający żale,
I te głosy natury w cichem wód szemraniu,
Jakże zgodnie wtórują mojemu dumaniu!
Wdzięcznym ci — lecz tę wdzięczność słuszna zawiść dzieli:
Tyś mi wziął najlepszego z moich przyjacieli!
Bo już barka ochotna za pomocą wiosła,
Niechętnego na drugie brzegi mię uniosła.
A na tamtych zostały najlepsze dni moje,
Na tamtych łez najsłodsze wypłakałem zdroje;
Tam piłem rajski nektar miłości, przyjaźni;
Wszystko przeszło, jak przeszły sny mej wyobraźni...
Tylko zdala twe fale błyskają w noc ciemną,
Tak przeszłość błyszczy za mną, a przyszłość przede mną.
Tymczasem witaj dla mnie, witaj, kraju nowy!
Żegnaj luba przeszłości, — Niemnie, bywaj zdrowy!