Do astronoma
Bogdajś zdrów szperał szklanmymi oczy
Po złotym niebianów domie,
Kędy się który gwiazd orszak toczy.
Ciekawy astronomie!
Wszystkieś wyprawił myśli do góry.
Tam dowcipnego cel smaku;
Dziwisz się cudom obcej natury,
A swojej nie znasz, prostaku!
Chwal Bereniki włosy powiewne,
Chwal, wesół, i pannę ową.
Pod której znakiem łany osiewne
Stodołom dań niosą głową.
Nie zajrzę-ć nieba, kiedy je sobie
I na tym znajduję świecie:
W twojej, Korynno wdzięczna, ozdobie,
W twoim dziedziczę portrecie.
Jaśniejsze czoło nad blask miesięczy,
Gdy mając płoszyć zwierz srogi,
Zamknie Dyjanna w srebrnej obręczy,
Ściągając wysmukłe rogi.
Bystrzej niż zorze oczy migocą,
Dwie czystej duszy pochodnie,
Co je wieczorne pochwile złocą,
Gdy wóz słoneczny ochłodnie.
Na twe zazdrosny Febus zaploty,
Lubym niedbalstwem spuszczone,
Warkocz na głowie nastrzępia złoty,
Patrząc w zwierciadła zadżdżone.
Ni tak dzień miły, kiedy uśmiechem
Rozednisz wesołe lice;
Ni tak noc piękna, kiedy snem cichem
Żywe przygasisz źrenice.
Z brwi twoich miłość cudniejsze pisze
Tęcze nad łuki promienne;
Z ust się szkarłaci, ustami dysze
Fosfor, nim światło da dzienne.
Widzieć i mleczną, acz ledwo mogę,
Rąbkiem kradzioną łakomem,
Na dwu nadobnych wzgóreczkach drogę —
Ach, chcę być astronomem!
Znoście mi wszystkie, mędrcy, lunety,
Bym w dalsze wszedł tajemnice,
Lecz w nich śmiertelnym wzrokom, niestety,
Bogowie dali granicę.
Za tą dwoistą metą Alcyda
Fortunne wyspy oblewa
Wdzięków ocean: prostak się wstyda,
Śmielszy tam z pociech omdlewa.