>>> Dane tekstu >>>
Autor Józef Jankowski
Tytuł Do miasta
Pochodzenie Świat R. I Nr. 3, 20 stycznia 1906
Redaktor Stefan Krzywoszewski
Wydawca Tow. Akc. S. Orgelbranda Synów
Data wyd. 1906
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Uwagi opowiadanie z cyklu Obrazy niknące
Indeks stron
Obrazy niknące.

Do miasta.

Pod zachód słońca wracałem koleją z wycieczki letniej-podmiejskiej. Pociąg pędził po równinie gładkiej, szerokiej, daleki horyzont otwierającej, pędził śród ciszy uroczystej kładnącego się słońca — na miasto, blaskiem jego wyzłocone, ciche, niewinne — urokiem dali i ułudy powietrznej... Duża tarcza słoneczna, mając wiele przestrzeni na równinie, w oczach całego świata kładła się do snu spracowana, świecąc przykładem dnia szczerze spełnionego... Kładła się, jak gospodarz poczciwy, szemrzący pacierze wieczorne wraz z szat swoich zdziewaniem i jeszcze okiem utrudzonem polom i pracy dnia minionej gorliwie błogosławiący... Jakieś wzruszenie wielkie, kościelne, płynęło od lic jego promiennych, od czerwieni ich ciepłej, i udzielało się polom — ptakom — i ciszy.
Wyszedłem na małą platformę wagonu, by poić się cudnym widokiem. Nie byłem sam. W tej ciszy uroczystej stał tam już wieśniak polski w sukmanie — snać z poblizkiej wioski — i trzymał u kolan dziesięcioletniego chłopca, w nowym spencerku, odświętnie przybranego — na gody miasta.
Nie trzeba było wielkiej rzutkości, by spostrzedz odrazu, że chłopiec po raz pierwszy zbliżał się do miasta. Duże oczy rozumne, otwarte jak na pochłonięcie roztaczającego się widoku, świadczyły o tem wymownie. Dusza chłopca siadła na ustach półotwartych; od wrażeń i rozmaitości snać go aż bolało wewnętrznie. Stary z rozwagą i ambicyą bywalca, choć także — jak mi się zdawało — na poczciwej twarzy wzruszony, lub może tylko blaskami słońca łaskawie wypromieniony, dawał chłopcu odpowiedź na tłoczące się jedno za drugiem gorące zapytania. Wszystkie dotyczyły rozlegającego się przed oczyma widoku miasta, jak czar, wieżycami zaklętego... Mały raz po raz palcem od ust wskazywał tę lub ową budowlę — i pytał: — A co to, tatulu? A to tam?... A stary oznajmiał: — To kościół, synku, tego a tego świętego... A to zamek... A to ratusz miejski... A to pałac były... Obserwowałem chłopca uważnie. Ta dusza, rwąca się do miasta, urokiem jego porwana, otarła się blizko o moją, doświadczeńszą, i jakby się na niej oparła. Błogo mi było czuć tę łączność przyrodzoną — jednego braterstwa doli ziemskiej, czującej... Rozmyślałem wzruszony:
Oto jest prawo przedzierającej się jasności życia przez odmęt warstw zaniedbanych. Oto jest szczery wytrysk źródeł na odświeżenie myśli uznojonej. Oto żywioł nowy, wstępujący w grę życia światłości, na jej tryumf i uświetnienie zaborcze. — Oto stan nowy, geniuszem zasobny, mocy i prostoty pełny, sił i wytrwania żelaznego, na zdobycz prawdy utrudzonym przybywa, by imiona swe gminne w świetnym blasku dziejom pozostawić. Oto sztuki piękne czar z niego zaczerpną, dając świadectwo niespożytej siły natchnień tej ziemi. Oto wiedza, sztukom siostra przyrodnia, z tych samych natchnień czerpiąca, rozbłyśnie w nich chwałą wydartej Bogu tajemnicy, na chwałę Jego użytej.
Święć się, młody pędzie, trwogą bogobojną i zadziwieniem wielkiem życie witający! Przez ból, ogień i grozę przejdzie dusza twoja, rdzeń złoty chwale zostawiając. Święć się, duszo chłopska, w jasność życia dążąca. Od ciebie przyjdzie doli rozjaśnienie! Czerp, o czerp z światła, po które jedziesz pokorny, usty pełnemí napój cudotwórczy na obudzenie drzemiących w twej piersi czarodziejstw: mocy i miłości! Święć się, święć, słońce jutra spodziewane!
Pociąg zbliżył się do miasta. Już minął fabryki podmiejskie i wtoczył się w labirynt okalających miasto okopów. Setki drobnych budowli, rozrzuconych śród darnią pokrytej przestrzeni, zamigotały ze stron obu pociągu. Śród nich jedna, olbrzyma, czerwoną cegłą w dal uciekająca, zdała się szyderstwem zgrzytliwem świętej ciszy wieczoru.
Chłopiec ciekawie zapytał:
— A to? Co to jest, tatulu?...
Stary chwilkę zmarudził.
— To... cytadela, synku!
Pociąg, jak piorun, wpadł w miasta paszczękę.

Józef Jankowski.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Jankowski.