<<< Dane tekstu >>>
Autor Karol Topornicki
Tytuł Do zmarłej
Pochodzenie Grom Powszedni
Wydawca Biblioteka Poetycka BTKN
Data wyd. 1937/1944
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
DO ZMARŁEJ.

Pusty po tobie powietrza słup
oczy mi mrozem przekłuł;
dochodzi do mnie świergot twych stóp
gołębich, szelest
sukni najlżejszy, korali dźwięk
okrągły, nikły jak dzwonków pęk
u głowy twojej w kościele.

Ze snu powstaję i cieniem rąk
nierzeczywistych dla mnie i trudnych
szukam oddechu twojego. Skroń
zgina mnie ciężka jak kamień — i
widzę przez oczy, które mróz przekłuł:
ciało twe drobne tuli się w trumnie
w chłodnej koszuli jak w śniegu.

Rozumiem teraz błyskawic syk,
wołanie kwiatu, gdy pryska w twarz
kolorem silnym, i garstkę śpiewu
w krzaku pobliskim ciemnym jak głaz.
Lecz język wtedy martwy był. Nie mógł
odczytać pisma, które u powiek
nosiłem niemy światłu podobne.

Kto wzywał ciebie miłosną tak,
że ręką zimną, senną jak plusk
odwiodłaś świat ten? Godzina inna
była i inny księżyc się kładł,
sen gęstniał wonny, więc w oczach rósł,
zagarniał usta. Ciało jak linia
proste zostawił... kroplami żal

Świec sinych pada i stopy parzy
bezradne, kruche w pościeli tej.
Twarz moja ciemna — noc na mej twarzy
wilgotna, czujna jak z tobą w śnie.
Kto głosem wzywał z ciemności nagłej
i wywiódł ciebie z miejsca miłego
ciało otworzył i na dnie skały

ziemskiej zostawił? — — —
Wysoki świat
leży jak słońce ślepe na brzegu
chmur spadających. I dudnią dna
wód po kamieniach z lawy i srebra,
z komet chodzących świetlisty łuk
tęczy zawisa lekki jak brew
i jak muzyka toczy się huk.


Podziemna przestrzeń wyrasta z głębi:
drzewa jak ryby, skały jak bór,
szumi jak rzeka zielona węgiel,
bryła otwiera usta do krzyku,
spaca gwałtownej ciemności nurt
po mchach żelaznych, grzybach krzemiennych
i noc kołysze głuchą muzyką.

Dla mnie, dla ciebie, dla wielu z nas.
Ty tylko szmer ten pojęłaś szybciej
i wiesz dlaczego chmur chwiejnych maszt
nie ma krawędzi i czasu nie zna,
a człowiek milcząc śpiewa jak skrzypce,
dłonie złamane śmiesznie wytęża
i czeka nogą szukając dna.

Chwilą to nazwij albo strumieniem
kolorów wszystkich i woni świeżych.
Jak pejzaż przeszło obok milczenie
i stoję: w oczach łamie się tło,
niebo faluje krótkie przez rzęsy
i znowu nie wiem patrząc w to miejsce,
jakie w nas struny wyschnięte mrą.

Podwoję ilość imion daremnych,
uśmiech przypomnę srebrny jak sierp
i nad parzystym widmem twej ręki
oczy zawieszę czarne od świec.
Ale czy dojrzę, ale czy chwycę
ten dźwięk, tę nutę wybraną z mrozu,
co pada za mną i truje liście

drzew jak posągi rżnięte w złej zorzy?
Pod słońcem małym dogna mnie tchnienie
z jarów śmiertelnych; — stuloną dłoń
położę wówczas w nagim strumieniu
tych niepojętych wołań za mgłą.
Ale czy znajdę światłem przebity
tę chwilę skąpą, jak okno wąską,

kiedy widnokrąg podobny szybie
sunął pod chmury perłowy łoskot
i wiódł falistą sukni twej kroplę?
Dochodzi do mnie powtórny sen:
jak witraż fiolet u twoich stóp
i ciało czeka chłodne i proste
nocy, o której tak mało wiem.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Gajcy.