Dolina trwogi/Epilog
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Dolina trwogi |
Wydawca | Towarzystwo Wydawnicze "Rój" |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Druk. "Praca" F. Bogucki |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | The Valley of Fear |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Śledztwo skończyło się i sprawa Jana Douglasa przyszła przed sąd. Odbył się sąd przysięgłych, który uwolnił go jako działającego w obronie własnej. — „Niech go pani wywiezie z Anglji za wszelką cenę“, — napisał Sherlock Holmes jego żonie — „Działają tu siły może groźniejsze od tych, którym się wymknął. Małżonek pani w Anglji będzie w ciągłem niebezpieczeństwie“.
Minęły dwa miesiące i sprawa powoli zatarła się w samej pamięci. Potem pewnego ranka przyszedł zagadkowy list. „Niech to djabli wezmą, Mr. Holmes! Niech to djabli wezmą!“, głosiła tajemnicza kartka. Nie było na niej ani podpisu ani nagłówka. Roześmiałem się na tę dziwną wiadomość, ale Holmes przyjął ją niezwykle poważnie.
— Zła wieść! — zauważył i siedział długo z zachmurzonem czołem.
Późno w noc Mrs. Hudson, nasza gospodyni, doniosła, że jakiś pan chce się widzieć z Holmesem i że sprawa jest niezwykle ważna. Zaraz za posłem zjawił się Mr. Cecil Barker, przyjaciel nasz z otoczonego fosą Zamku. Twarz miał wzburzoną i zakłopotaną.
— Otrzymałem złą wiadomość, straszliwą wiadomość, Mr. Holmes, — rzekł.
— Dostał pan telegram?
— Dostałem list od kogoś, kto go otrzymał.
— Lękałem się tego, — odrzekł Holmes.
— Chodzi o biednego Douglasa. Mówiono mi, że nazywa się właściwie Edwards, ale będzie dla mnie zawsze Janem Douglasem z Benito canjonu. Mówiłem panu, że wyjechali razem z żoną przed trzema tygodniami do Południowej Afryki na „Palmirze“.
— Właśnie.
— Statek przybył do Cape Town ubiegłej nocy. Dziś rano otrzymałem od pani Douglas taki telegram:
„Jack zginął w morzu w czasie burzy koło Świętej Heleny. Nikt nie wie, kiedy się to stało — Iry Douglas“.
— Ha! A więc tak? — zdefiniował Holmes zamyślony. — No, nie wątpię, że było to dobrze przygotowane.
— Pan sądzi, że to nie był przypadek?
— Rzecz prosta!
— Zamordowano go?
— Napewno.
— I ja tak myślę. Ci przeklęci „węglarze“, to djabelskie gniazdo zbrodniarzy...
— Nie, nie, drogi panie — rzekł Holmes — Tu znać rękę mistrza. Nie ma tu ani strzelb z obciętemi lufami, ani ordynarnych sześciostrzałowych rewolwerów. Można poznać starego mistrza po jego robocie. Wiem, że to dzieło Mariartego. Nad wykonaniem zbrodni czuwał Londyn, nie Ameryka.
— Ale z jakiego powodu?
— Ponieważ dokonał jej człowiek, któremu się wszystko udaje — ktoś, którego stanowisko zależy od faktu, że nigdy nie chybia. Wielki mózg i potężna organizacja sprzysięgły się na zgubę jednego człowieka. Było to podobnem do rozbijania orzeszka młotem — ogromna niestosunkowość sił — ale w rezultacie orzeszek został zmiażdżony.
— Dlaczego ów człowiek zajął się tą sprawą?
— Mogę rzec tylko, że pierwsze słowo w tej kwestji przysłał nam jeden z jego pomocników. Ci Amerykanie mieli dobre wiadomości. Mając wykonać robotę w Anglji, weszli w spółkę, jak zrobiłby każdy przestępca — obcokrajowiec, z tym wielkim doradcą w sprawach zbrodni. Od tej chwili los ich człowieka był przypieczętowany. Zrazu zadowolił się wynalezieniem ofiary. Potem udzielił wskazówek jakby należało działać. Wkońcu, kiedy wyczytał o nieudanym zamachu owego agenta, wkroczył sam. Słyszałeś pan, jak ostrzegałem tego człowieka w Zamku Birstone, że niebezpieczeństwo nadchodzące jest groźniejsze, niż minione. Nie miałem słuszności?
Barker bił się po głowie pięścią w bezsilnym gniewie.
— I pan chcesz, żebyśmy czekali cierpliwie? Czy sądzisz, że nikt nie może zmierzyć się z tym królem zbrodni?
— Nie, tego nie mówię — rzekł Holmes, a oczy jego zdawały się spoglądać daleko w przyszłość. — Nie mówię, aby go nie było można pokonać. Ale musi mi pan dać czas — musi mi pan dać czas.
Siedzieliśmy przez kilka minut w milczeniu, a jego groźne oczy usiłowały wciąż przeniknąć zasłonę przyszłości.