Dramaty małżeńskie/Część druga/LIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dramaty małżeńskie
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1891
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les maris de Valentine
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LIX.

Dopóki żyła matka hrabiego, młode stadło, rezydowało w pawilonie, do którego nie raz już wprowadzaliśmy czytelników naszych.
We dwa lata potem, hrabia uznał, że dla Walentyny, Klary i dzieci trochę tam jest za ciasno i wymógł na żonie, ażeby zajęła główny apartament pałacowy.
Walentyna zgodziła się na to z pewnym żalem, taką bo cześć miała dla pamięci pani de Rochegude, że pokoje, w których tak długo przemieszkiwała, wydawały jej się nietykalną świątynią.
Pokoje te były bardzo obszerne, umeblowane w stylu Ludwika XVI. z przepychem, prawdziwie królewskim.
W tym, w którym głównie przebywała nieboszczka, wisiał prześliczny obraz Zmartwychwstanie Chrystusa Eustachego de Sueur, zachwycający portret hrabiny, gdy miała lat dwadzieścia pięć, Pawła Delaroche.
Pod dziełem Le Sueura stał klęcznik.
Na wprost portretu fotel ogromny.
Walentyna uklękła najprzód, aby się pomodlić trochę, potem usiadła na fotelu i długo się wpatrywała w rysy szlachetnej matrony.
Do pokoju sypialnego przechodziło się przez duży przedpokój i mały salonik.
Jedne drzwi boczne prowadziły do ogromnego gabinetu tualetowego, drugie do pokoju dziecinnego, mającego znowu połączenie z apartamencikiem panny Klary.
Syn Hermana i syn Lionela, sypiali więc pomiędzy młodą swoją matką i młodziutką ciotką.
Dobrze byli strzeżeni!...
W chwili, kiedy przestępujemy próg salonu, jasny płomień pali się na kominku z białego marmuru...
Dziewiąta dopiero co wybiła na zegarze.
Świece w dwóch kandelabrach płoną pozapalane.
Walentyna jest w tualecie wieczorowej bardzo skromnej, w sukni blado niebieskiej zaledwie wyciętej, bez żadnych klejnotów, oprócz kolczyków z szafirów.
Gerlanda z powoi owijała sploty prześlicznych jej blond włosów.
Obecnie zapina kolję z pereł na białej szyi swej siostry.
Klara spełniła wszystkie obietnice z dzieciństwa.
Rozkoszna, mała dziewczynka z ulicy Mozarta i Bas Meudon, stała się niezwykle piękną dziewicą.
Baron wcale nie przesadził.
Moralne przymioty panny de Cernay nie ustępowały w niczem doskonałości plastycznej.
Łagodność i dobroć, prostota i, skromność, łączyły się z przedziwną inteligencyą. Klara uwielbiała siostrę, kochała Lionela, kochała obu malców nad życie.
— Masz tylko jednę wadę, moja kochanko — mówiła jej czasami z uśmiechem hrabina — mianowicie zamiłowanie w tańcu.. Gdyby bale mniej trochę zawracały ci główkę, byłabyś doskonałością!...
— Cóż chcesz, siostrzyczko — odpowiadała
Klara, śmiejąc się srebrzystym głosikiem swoim — czy jest kto na świecie bez ale...
Panna de Cernay miała na sobie tego wieczoru. suknię z krepy różowej, tak samo skromnie wyciętą jak i suknia Walentyny, z krótkiemi rękawami, odsłaniającemi białe rączki, trochę przyszczupłe jeszcze, ale z tem wszystkiem zgrabniutkie.
Podwójne sznurki pereł, okręcone na rączkach, naszyjnik, podarunek hrabiego da Rochegude — stanowiły cenną bardzo, ale zupełnie dziewiczą ozdobę.
Trzy róże, wpięte w ciemne włosy, dodawały twarzyczce wyraz interesujący.
Rękawiczki, wachlarze i bukiety obudwu sióstr leżały przygotowane na maleńkim stoliczku z starej laki Koromandelskiej.
Szerokie rotundy futrem podszyte spoczywały na jednym z foteli.
Walentyna skończyła zapinanie naszyjnika.
— No już, moja pieszczotko, jesteś gotową — powiedziała.
— Czy ładnie wyglądam? — zapytała naiwnie Klara.
— Jak zawsze, droga kokietko... — odrzekła hrabina.
I usiadła, albo raczej osunęła się na fotel, bo się poczuła na raz mocno osłabioną.
Zamyślony wyraz twarzy nie zgadzał się w tej chwili z jej wieczorową śliczną toaletą.
Klara zajęta przed lustrem poprawianiem jakiegoś szczegółu toalety, nie zauważyła na razie, co się z siostrą zrobiło.
Ale kiedy przypięła trochę bliżej skroni jednę z róż, jako za daleko posuniętą, spojrzała na Walentynę i spostrzegła zmienione jej rysy.
Zaniepokoiło ją to śmiertelnie.
— Walentyno kochana!... — wykrzyknęła — co tobie jest? Czyś cierpiąca?...
Hrabina wstrząsnęła głową.
— Jest ci coś jednak, to widoczne... — mówiła Klara. — Jesteś czegoś zasępiona nadzwyczajnie... Masz może jakie zmartwienie?...
— E!... dzieciaku serdeczny, a jakież jabym mogła mieć zmartwienie?... Czyż nie jestem najszczęśliwszą ze wszystkich kobiet na świecie?... Pan Bóg dał mi dwóch synów... taką, jak ty siostrę... i takiego, jak Lionel męża!... O! gdyby był on tutaj...
— Gdyby był, bardzobym była kontenta... — podchwyciła żywo młoda dzieweczka — ale go niema i oto cała przyczyna złego... Brak ci dziś Lionela więcej niż kiedykolwiek... wszak prawda?...
— Być może... — odrzekła hrabina.
— Miałaś jednakże list dzisiaj od niego?...
— Pisze do mnie codziennie...
— Nie doniósł ci czasami jakiej złej nowiny?
— Czyżbym ją ukrywała przed tobą... Nie... Lionel pisze mi, o czem dzięki Bogu nie wątpię i nigdy wątpić nie będę... że kocha mnie nad wszystko w święcie...
— Ślicznie!... — wykrzyknęła Klara, klaszcząc w rączki. — Oto właśnie, co powinien zawsze pisać mąż... ale i mój będzie to samo pisywał... Jeżeli będę go miała... i jeżeli zdala będzie odemnie, co się nigdy chyba nie przytrafi, bo nie pozwoliłabym na to pod żadnym warunkiem.. Ale kiedy wszystko jest jak najlepiej, z jakiejże przyczyny twój nagły smutek?...
— Zapewniam — cię Klaruniu, że nie jestem wcale smutną...
— A cóż więc, kochany kłamczuchu, znaczy łza błyszcząca na rysach i grożąca spadnięciem na stanik?.. Osuszę ją zaraz mojemi ustami...
I pani de Cernay uklękła przed siostrą na dywanie i wypiła łezkę, która istotnie miała się z oczu stoczyć.
Walentyna zarzuciła jej ręce na szyję i przycisnęła do drżącej piersi.
— Masz racyę... Po co mam kłamać?... Prawda, że jestem smutną, lubo smutek mój niema żadnego powodu... Sama nie wiem, co mi się stało... Instynktownie serce mi się ścisnęło, jakby przeczuwało jakieś blizkie niebezpieczeństwo... Nie wiem dla czego, zdaje mi się jednakże, że tej nocy spotka mnie jakieś nieszczęście...
— Każ wyprzęgać!... — zawołała Klara. — Za nic w świecie na bal nie pojadę... Pozostaniemy w domu...
— Dla czego, kochana waryatko?.... Dla czego pozbawiać cię mam przyjemności, dla jakichś urojeń niedorzecznych... Nie przyjmuję ofiary!... Markiza de Simeuse i jej córka czekają nas i liczą na nas.. Nieobecność szczegółniej twoja, zmartwiłaby ich, a może nawet i obraziła... Zresztą samotność, to niedobre lekarstwo na myśli ponure, muzyka, ruch i wesołość rozpędzą je od razu...
— Jakto, więc chcesz?... — powiedziała Klara.
— Chcę pojechać... odpowiedziała Walentyna — Czas już nawet wielki.
Podniosła się i zadzwoniła.
Panna służąca ukazała się natychmiast.
— Podaj nam futra... — rzekła hrabina — i powiedz lokajowi, żeby zajeżdżać kazał.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.