Dramaty małżeńskie/Część pierwsza/XL
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dramaty małżeńskie |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les maris de Valentine |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Po chwili milczenia i namysłu, Herman odparł z uśmiechem:
— Zdajesz się pan tak pewnym swego, że i ja zaufania nabieram...
— O to też właśnie chodzi... — zawyrokował pan Roch. — Pewność siebie, to połowa wygranej.
— Nakreśl mi plan postępowania — zaczął kasyer — powiedz, co po wizycie w Passy i oświadczynach, jakkolwiek bądź przyjętych, czynić mi należy?...
— Powrócić do Karola Laurent, zabrać list, zapieczętować kopertę lakiem niebieskim i wycisnąć na pieczątce jeden z tych emblematów niewinności, jakiemi posługują się młode panny. Ma się rozumieć, że pan Karol wypisze swoją ręką adres hrabiego de Rochegude... Gdy już będziesz w posiadaniu listu, wracaj do domu, kładź się do łóżka i śpij spokojnie... Jutro rano o dziewiątej w ubraniu wizytowem, skromnem lecz szykownem, zajedziesz powozem przed pałac hrabiego de Rochegude i każesz mu bilet swój doręczyć...
— Czyż on mnie przyjmie?... — zapytał Vogel.
— Bezwątpienia!... Zna cię z nazwiska, skoro cię przed panną de Cernay oskarżył... Wizyta twoja zaintryguje go i zaniepokoi z pewnością... Pilno mu będzie wiedzieć, czego możesz chcieć od niego... Bądź najpewniejszym, że bezzwłocznie staniesz przed jego obliczem... Może powita cię sztywno, ozięble, ale nie będziesz chyba uważał na takie drobnostki... Oddasz list dżentelmenowi, a skoro go przeczyta, zapewne zawiąże z tobą rozmowę... Nie umiem przewidzieć, jaką będzie ta rozmowa, przypuszczam atoli, że może mieć dwa zakończenia:
Albo pan de Rochegude uzna w tobie narzeczonego, upoważnionego od Walentyny i wyrzecze się dalszego prześladowania jej swoją miłością, (jeżeli da na to słowo, bądź pewnym, że go dotrzyma), albo podpatrzy w tem komedyę i powie to otwarcie...
— To przypuszczenie ostatnie wydaje mi się jedynie prawdopodobnem...
— I mnie się tak samo zdaje — potaknął ex-adwokat — w takim atoli razie, będziesz miał doskonałą sposobność wyzwania hrabiego...
— Na pojedynek?...
— Naturalnie...
— O!... do dyabła!...
— Czy nie tchórzysz przypadkiem, kochany klijencie?... — zapytał pan Roch drwiąco.
Herman oburzył się gwałtownie.
— Jabym miał tchórzyć!... — zawołał. — Za kogóż mnie pan bierzesz?.. Gotów jestem bić się z całym światem... tylko ten oficer posiada bodaj wielką wprawę w robieniu bronią...
— Prawdopodobnie, a nawet na pewno... A pan, czy umiesz używać szpady?...
— Uczyłem się fechtunku przez sześć zaledwie miesięcy...
— Gdyby zaś pistolety?...
— Na dziesięć strzałów, trafiam ośm razy...
— Przyznaję, że na szpady, szansa byłaby mniej dla pana korzystną, ale trudno... nie można przecie zrobić jajecznicy, nie tłukąc jajek!... Kto nie ryzykuje, ten nic nigdy nie ma...
Gdy zawiązywałem całą intrygę, nie przypuszczałem takich komplikacyj... Wyrzekasz się może zatem interesu?... W takim razie podrzemy nasz akt i finita la comedia.
— Nigdy!.. — krzyknął Vogel — Gdybym miał jednę szansę za sobą na dziewięćdziesiąt dziewięć przeciwko sobie, pójdę i tak śmiało w ogień...
— I będziesz miał zupełną racyę!... — odrzekł ex-adwokat — chociażby dla tego, że, jeżeli mnie pamięć nie myli, w chwili, gdyśmy się poznali, miałeś szczery zamiar w łeb sobie palnąć... W dodatku, nie idzie przecież o położenie trupem hrabiego de Rochegude; należy zranić go tylko o tyle, aby dał nam spokój przez jakie trzy tygodnie, że zaś nie ma nic niebezpieczniejszego, jak rana, zadana ręką niewprawną, to właśnie będzie dla nas szansą... Nie mamy czasu do tracenia... Odejdź już, kochany klijencie!... Jutro rano zastaniesz mnie przed bankiem Jakóba Lefevre i S-ka, a w kilku słowach opowiesz rezultat rozmowy z hrabią...
— Nie potrzeba... Jak tylko się uwolnię, przyjdę tutaj zaraz...
— Dobrze, będę zatem oczekiwał..
Wyszedłszy z agencji przy ulicy Montmartre, Herman Vogel wziął powóz i kazał zawieźć się na bulwar Clichy, do znanego nam już domu, wbiegł tam szybko na szóste piętro i zapukał po masońsku do drzwi Karola Laurent.
Pseudo-hrabia po niezliczonych ostrożnościach otworzył gościowi i dowiedział się od tegoż, co go sprowadzało.
Zanadto przebiegły, by nie przewąchał dobrego interesu, próbował wyzyskać położenie.
Zaczął wyrzekać, że jest szalenie zmęczonym, że żądana odeń robota jest okrutnie trudną, że zresztą, gdy chodzi o młodą panienkę, uważałby taką usługę za ubliżającą dla siebie, krótko mówiąc, odmówił skopiowania listu.
Vogel wysłuchał wszystkiego cierpliwie, a następnie, nie mając czasu na dyskusye, zapytał krótko a węzłowato:
— Ile chcesz za to?...
— Pięćdziesiąt luidorów — odpowiedział Laurent bezwstydnie.
— Dam dwadzieścia pięć... zgoda?...
— Nie, drogi przyjacielu, niepodobna...
— Mniejsza zatem... udam się do pewnej kobietki, mojej przyjaciołki, i zrobi mi to za darmo... Zarobię dwadzieścia pięć luidorów...
— Dawaj brulion.
— Masz.
— A pieniądze?
— Gdy list będzie gotowy.
— Na kiedy ci potrzebny?
— Za dwie godziny przyjdę po niego...
— Możesz przyjść wcześniej nawet...
Vogel zbiegł na dół, wsiadł z powrotem do powozu, rozkazał przystanąć przed restauracyą, wypił filiżankę bulionu, zjadł porcyę befsztyku, wychylił pół butelki wina Bordeaux i kazał jechać do Passy na ulicę Mozarta.
Było około ósmej wieczorem,
Wiemy, że Herman dzwonił co drugi dzień do małego domku, pod pozorem oglądania robót, jakie dlań panna de Cernay wykonywała.
Dziś właśnie był termin wizyty.
Walentyna kilkakrotnie w ciągu dnia postanowiła nieprzyjąć oszusta, jednak odstąpiła w rezultacie od tego zamiaru.
— Po cóż mam zamykać drzwi panu Vogel? — myślała. — Rozważywszy wszystko dobrze, nie mam powodu skarżyć się na niego... Nigdy mi niczem nie uchybił... Zamiary jego tajemne, są rzeczywiście zbrodnicze, ale... Zawstydzę go moją otwartością... Przyjmę go po raz ostatni i poproszę, ażeby się więcej nie fatygował... Powiem mu, że wiem o wszystkiem, a co więcej, że nie jestem już wolną...
Rozmyślała na ten temat, gdy na raz dzwonek się odezwał.
Szary zmrok zapadł już i przysłonił całą zagrodę.
Lampa z zasłonką, umieszczona obok akwarelli zaczętych, oświecała salonik-pracownię.
— Dzwoni ktoś, siostrzyczko... — rzekła Klarunia.
— Idź zobacz, kochanko... — odpowiedziała Walentyna — jeżeli kto nieznajomy, to nie otwieraj...
— A jeżeli pan Vogel?...
— To niech wejdzie...
Dziewczynka pobiegła i za chwilę powróciła, wołając:
— Pan Vogel!... pan Vogel!...