Dramaty małżeńskie/Część pierwsza/XXXV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dramaty małżeńskie |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les maris de Valentine |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
List Lionela nie był stosunkowo długim.
Oto co zawierał:
„Nie dziw się, że już piszę do ciebie...
„Dobrą ci komunikuję nowinę i mam nadzieję, że podzielisz radość moję!...
„Tylko co skończyłem poważną i długą rozmowę z matką...
„Powiedziałem jej, że cię uwielbiam... powiedziałem, że najgorętszem mojem jest życzeniem, aby cię córkę swoją nazwała...
„Miłość musiała natchnąć mnie wymową, bo wzruszyłem i i przekonałem mamę, bo nad wszelkie spodziewanie przystała na wszystko, o co prosiłem...
„Hrabina de Rochegude marzyła o związku, o jakim ci wspominałem...
„Pojmujesz, że nie mogła bez niejakiego żalu wyrzec się projektów oddawna ułożonych, zwłaszcza, że nie zna cię jeszcze, otrzymałem atoli świetny dowód jej dobroci.
„Wyrzekła się pragnień swoich najdroższych...
„Zezwoliła na nasze małżeństwo...
„Przyciśnie cię do serca i kochać będzie, jak na to zasługujesz...
„Sama, osobiście powie ci o tem...
„Postanowiła być u ciebie, w twojem milutkiem schronieniu przy ulicy Mozarta...
„Przyjmiesz ją z wdziękiem i prostotą właściwemi sobie i usłyszysz zapytanie: Drogie dziecię, czy chcesz być córką moją?...
„Widzisz droga Walentyno, że słuszne twoje wymagania otrzymają najzupełniejsze zadośćuczynienie...
„Nie wiem jeszcze, kiedy cię hrabina de Rochegude odwiedzi, lecz niebawem dzień ten nadejdzie; gdy już będę miał pewność co do tego, aby cię ustrzedz od niespodzianki lub wzruszenia, uprzedzę...
„A teraz, najdroższa moja, teraz, kiedy przyszłości nie kryje już tajemnica, teraz, kiedy nic, oprócz własnej twej woli, nie może przeszkodzić, abyś została żoną moją, czy nie zmienisz zakazu, który mnie unieszczęśliwia, i który obecnie niema już racyi bytu?... Czy pozwolisz mi przychodzić do siebie, choćby bardzo rzadko tylko?...
„Narzeczony to błaga o wstęp do domu narzeczonej... — Nie bądź okrutną i nie odmawiaj, błagam cię o to....
„Widzisz, jak ślepo posłusznym ci jestem... Mógłbym to, co piszę, wypowiedzieć, ale... wydałaś rozkaz, słucham go więc, jak żołnierz prawdziwy... Zasłużyłem na nagrodę, wszak prawda? przyznasz mi ją, mam to przekonanie...
„Napisz jedno słówko: „Przychodź!“ — oznacz dzień i godzinę, a najszczęśliwszy z ludzi przybiegnie do anioła, którego niezadługo będzie miał prawo nieodstępować nigdy...
„Odpowiedz mi, proszę cię, niechaj poznam drogie pismo twoje... — Oddycham nadzieją utrzymania choć słówka od ciebie...
„Walentyno, ukochana Walentyno, oblubienico moja, żono moja, staraj się pokochać choć trochę kochającego cię nad życie...
Młody człowiek odczytał swój list i dość był z niego zadowolony.
Wydał mu się jednak nie tak wymownym, jak pragnął, a głównie nieco napuszonym.
Lionel był prawdziwym gentelmenem, był świetnym oficerem, ale bardzo miernym stylistą.
Dopisał jeszcze słów parę:
„Uczyń to dla mnie i zamknij drzwi swoje przed tę „dwuznaczną osobistością, która się Herman Vogel nazywa.“
Włożył list w kopertę, zapieczętował ją pieczątką herbową i zaadresował:
Zaledwie skończył, wszedł służący z zawiadomieniem, że pani de Rochegude oczekuje go w salonie.
Lionel poszedł co prędzej do matki,
Hrabina, według obietnicy, przyjęła go z uśmiechem, zaczerwienione jednak powieki, lubo kilkakrotnie wodą świeżą przemywane, świadczyły, że dużo łez wylała.
Młody człowiek podał jej rękę i zaprowadził do sali jadalnej.
Pomimo egoizmu, właściwego wszystkim zakochanym, czuł się rzetelnie zmartwionym, iż sprawił taką dojmującą boleść najlepszej z matek.
Śniadanie nie było wesołe.
Obecność służby nie pozwalała na rozpoczęcie rozmowy w sprawie nurtującej matkę i syna.
Nie mieli ochoty powtarzać rzeczy raz wypowiedzianych...
Milczeli też lub dla przerwanie nużącej ciszy, gawędzili o niczem.
Po skończonem śniadaniu, pani de Rochegude podała rękę synowi.
— Czy chcesz, matko, ażebym cię odprowadził? — zapytał młody człowiek.
— Nie, moje dziecko — odparła hrabina, — Powróć do twoich zajęć lub przyjemności... Pozostawiam ci swobodę zupełną... Nie zobaczymy się już dzisiaj... Obiecałam wczoraj wieczorom margrabiemu, że będę u niego na obiedzie... obiecałam Esterze, że i ty ze mnę przyjdziesz... Ale cię wytłomaczę...
I nie czekając odpowiedzi, wyszła z pokoju.
— Biedna matka... szepnął Lionel — jak ona cierpi... Serce mi pęka, gdy patrzę na jej boleść!! Na szczęście — dodał — gdy pozna Walentynę, zaraz się pocieszy...
Powrócił do siebie.
— Powiedz Wiliamowi, niech mi konia osiodła... rozkazał lokajowi.
— Czy Wiliam pojedzie za ranem hrabią? —
zapytał służący.
— Nie.
— To może Daniel?
— Nikt... sam pojadę...
W pięć minut potem, młody człowiek dosiadł wierzchowca, minął aleję Pól Elizejskich i przez aleję Eylau i ulicę Pompierów skierował się ku głównej ulicy w Passy.
W bocznej kieszeni miał list, który znamy.
Nie dojeżdżając do ulicy Mozarta, podjechał do stacyi kolei obwodowej.
Pod szklanym dachem podjazdu wystawał prawie zawsze stary komisyoner, który czas swój wolny spożytkowywał na sprzedaż dzienników, cukru owsianego i baloników dla dzieci.
Pan de Rochegude chciał mu list swój powierzyć.
Nie zastał niestety starego posłańca na posterunku.
Cukier owsiany, baloniki, gazety i cały kramik oddał on do sklepiku pod opiekę jego właścicielki i gdzieś się sam oddalił.
Lionel niekontent, zawrócił stępa w ulicę Mozarta, szepcąc:
— To już nie moja wina!... Uwiążę Boba u palisady, wejdę w ogrodzenie i zadzwonię u furtki ogródka... Klarunia wyjdzie zobaczyć, kto dzwoni, oddam jest list do rączki, nie rzekłszy ani słowa... Nie będzie mi przecie Walentyna mogła zarzucić nieposłuszeństwa...
Podjechał do ogrodzenia, które przewyższał o całą wysokość konia.
Zdziwiło go niemało, że zwykle spokojna i prawie pusta zagroda, ożywiona była życiem niezwykłem.
Malarz i literat, sąsiedzi domku Walentyny, przyjmowali na śniadaniu kilku przyjaciół.
Furtki ich ogródków były rozwarte.
Widać było młodych ludzi, spacerujących z cygarami i papierosami w ustach.
— Żeby ich dyabli wzięli! pomyślał hrabia. Niepodobna zanieść listu samemu!... Widzieliby mnie i mógłbym skompromitować Walentynę! Co zrobić?
Gdy stawiał sobie takie pytanie, głos przeciągły rozległ się na skręcie ulicy, a głos ten piszczał na nutę gminną, niby deklamując, niby śpiewając:
— Kapusta!.. Pasternak!... Marchewka... Prześliczne rzodkiewki!...