Dwa Bogi, dwie drogi/Tom II-gi/X

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Dwa Bogi, dwie drogi
Podtytuł Powieść współczesna
Tom Tom II-gi
Wydawca Zofia Sawicka
Data wyd. 1881
Druk Drukarnia J. Sikorskiego
Miejsce wyd. Mińsk
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Byłoto ostatnie widzenie się i ostatnia dwóch braci rozmowa; pożegnanie nie dozwalało profesorowi wątpić, iż stosunki zerwane zostaną raz na zawsze.
Drugiego dnia po piaskach sunął Kwiryn do Żulina, a gdy po serdeczném przywitaniu ze swojemi znalazł się sam na sam z żoną, opowiedział jej chłodno całą historyą swoję z bratem. Na samę myśl że wymagano od nich aby się wyrzekli syna, profesorowa skoczyła jak lwica!
— Spodziewam się, krzyknęła, żeś nie wahał chwili! że dziecka na rzeź dać, nie mogłeś nawet pomyśleć!
Niewiele jest matek coby jak Faustyna lekkiej, świetnej, obfitującej we wszystko przyszłości dla dziecka wyrzekły się łatwo i bez żalu. Kobiety trwożą się zwykle najwięcej o byt dzieci, o walkę i o trud, którychby im chciały oszczędzić.
Profesorowa godziła się z mężem na to, iż owo szczęście Jankowi obiecywane, zgubą byłoby dla niego.
Chłopiec któremu nie ukrywano, iż nim w ten sposób bez wiedzy jego rozporządzono, śmiał się wesoło i niewielką do tego przywiązywał wagę. Miał tylko w zarozumiałości swej chłopięcej jednę urazę do rodziców, iż oni nie wierzyli w to że on — on się czuł tak silnym, iż stryja mógłby był przerobić, nawrócić...
Kwiryn smutnie się uśmiechał z tego. Janko czuł w sobie taką ducha potęgę, iż mu żal było że próby nie dopuszczono.
— No — rzekł Kwiryn, ja wolę żebyś nie próbował.
Umiem cenić swobodę jaką daje majątek; jest ona narzędziem, jest dźwignią, daje niezależność człowiekowi — lecz zbyt drogo ją nabywać — niegodzi się...
Wkrótce potém dowiedział się profesor, że natychmiast po jego wyjeździe Radca posłał po młodego Barona, który przybył z ojcem i matką, adoptował go prawnie, wyrobił dołączenie nazwiska i zabrał usynowionego do siebie.
Nie skończyło się na tém, gdyż młodzieniec wzięty do domu p. Rajmunda, wkrótce tak szalenie dokazywać i takie długi robić zaczął, tak się obchodził z przybranym ojcem, że pod ścisłym nadzorem musiał go Rajmund wysłać gdzieś za granicę, osadzając z nauczycielem w pustym kącie jakiegoś pomorskiego wybrzeża.
Ztąd przyszły dziedzic imienia i skarbów, uszedł jednej nocy bez wieści, zabrawszy nauczycielowi co tylko dla uprzyjemnienia podróży zagrabić się dało...
I długo potém wcale o nim słychać nie było, aż znalazł się u matki w stolicy, która starała się przebłagać brata napróżno. Życie p. Rajmunda upływało, jak mówiono, w ciągłych jakichś zawodach, katastrofach, i zgryzotach. Nie wiodło mu się nic oprócz robienia majątku, który w ostatku skąpstwem dziwaczném, w manią przechodzącém, usiłował powiększyć jeszcze.
Tymczasem w ubogim dworku w Żulinie, jakoś szło wszystko szczęśliwie i spokojnie. Profesor nie tracił ani sił ani ochoty do pracy i wesół był zawsze. Córkę wydawszy za ubogiego szlachcica z sąsiedztwa, cieszył się wnukiem, a Janko tymczasem, obrawszy sobie naukowy zawód, w celu badań przyrodoznawczych odbywał po świecie dalekim podróże, które imię jego już więcej dały poznać w pewnych kołach, niż ojcowskie, mimo długich lat pracy.
Z tego spokoju wyrwała raz Kwiryna sztafeta, która go wzywała do łoża chorego brata. On sam chciał go mieć przy sobie, zwątpiwszy o życiu.
Profesor, który nigdy żadnej z siebie ofiary nie skąpił, natychmiast wziął konie pocztowe, dzień i noc bez spoczynku pędząc do Wilna, aby mógł w ostatnich godzinach być pociechą nieszczęśliwemu bratu.
Zastał go przy życiu jeszcze, wychudłego jak szkielet, przytomnego na umyśle, lecz przez doktorów na śmierć już skazanego... Zimną dłoń wyciągnął do przybyłego Rajmund i na oczach jego łzy się pokazały. Mówił z trudnością.
— Pożałuj mnie — rzekł niewyraźnie — pożałuj! Nieszczęśliwy byłem, nieszczęśliwy kończę... Zmarnowałem życie!!
Lepszą cząstkę obrałeś sobie! To były słowa jego ostatnie. Umierający nie miał już czasu, jak chciał przerobić rozporządzeń swoich i przybrany syn wziął po nim spadek całkowity...
Kwiryn zająwszy się pogrzebem, smutny powrócił do domu. Młody spadkobierca który czyhał na miliony, już porobionemi długami nadwerężone, nie używał ich długo: zmarł w przeciągu roku, a dzieci Baronowej Julii odziedziczyły po nim fortunę.
— Ktoby to był powiedział, powtarzał stary profesor — że my w Wilnie rozjeżdżając się z bratem, w ostatniej rozmowie tak sobie losy przyszłe przepowiemy. Biedny Rajmund nawrócił się do mojego Boga, ale już na śmiertelném łożu!!

KONIEC.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.