[33]
DYTYRAMB POŻNIWNY
Słonecznie jest i miodnie na naszem wielkiem polu,
niebo pęka z gorąca, trzeszczy błękitny sklep,
oddech mam krótki, szybki, oczy mnie z światła bolą,
na ścierniach pachnie miękko złożony w kopy chleb.
Leżę tak. — Dionizosie, w winnicach słońcem miodnych
zawarł się, spęczniał, stężał wina młodego chłód,
zaleje noc jak wino ten pożar mrokiem chłodnym,
zawiesi winną wiechę u mych słonecznych wrót.
Nim dzisiaj słońce skona, zanim się dzień dokona,
można się rzucić ciałem w szerokie rzędy niw
i słuchać jak odchodzi śmiertelna pieśń, szalona,
ostatnia pieśń chrzęszczących, umierających żniw.
Na wozie pozłacanym, wozie pachnącym zbożem
powiezie nas, powiezie brunatny, krępy chłop
i w miodny chłód stodoły położy nas, ułoży,
zamiesza świętą ręką, jak napęczniały snop.
Tak giętko, modro, biało, tak szeleszcząco, cudnie
wdychać ostatek lata, tętnić spęcznieniem żył,
liljowy mrok szelestnie osnuwa sen południa
i żniwa mrą na ścierniach i resztki młodych sił.
— A ty się w las dziewczyno wybrałaś szukać malin,
przykładam dłonie do ust i hukam w stary las...
— Wracaj, padają zboża, słońce przestaje palić,
już jutro żniw nie będzie — i nas, i nas, i nas!...