Narodziła się w duszy poety W łez mroku,
Wywołana miłością kobiety
Jako tęcza na marzeń obłoku, —
Śpiewnych dźwięków odziana sukienką,
Drgnieniem serca dobyta z nicości,
Przyszła na świat naiwną piosenką Miłości.
Upajała melodyjnem tchnieniem Pierś młodą
I nad starców rozwianem marzeniem
Słodkich wspomnień jaśniała pogodą;
Wzgórza brzmiały jej rozkosznem echem,
Przedrzeźniali ją Faunowie leśni,
Płoche Nimfy wtórzyły z uśmiechem Tej pieśni.
Przeszły wieki świeżości młodzieńczéj I krasy;
Nikt się teraz różami nie wieńczy,
Wchodząc z troską codzienną w zapasy;
Nie słuchają już Nimfy na łące
I nie wtórzą piosnkom w wieczór letni:
Zagłuszyły dziś burze huczące Głos fletni.
Jednak pieśń ta, starodawna, grecka, Wciąż wraca!
Nieśmiertelnym swym uśmiechem dziecka
Chmurne niebo nad ziemią wyzłaca, —
Wraca z każdą serc i wieków wiosną,
Pełna dziwnej, niespożytej siły,
I roztacza w koło woń miłosną Z mogiły.