Dzielny rogacz/XIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dzielny rogacz |
Podtytuł | Baran Górski |
Pochodzenie | Opowiadania z życia zwierząt, serja druga |
Wydawca | Wydawnictwo M. Arcta |
Data wyd. | 1912 |
Druk | Drukarnia M. Arcta |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Maria Arct-Golczewska |
Ilustrator | Ernest Thompson Seton |
Tytuł orygin. | Krag |
Podtytuł oryginalny | The Kootenay Ram |
Pochodzenie oryginalne | Lives of the Hunted |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Lee był człowiekiem młodym, łatwo poddającym się wrażeniom, to też po stracie trzech swych przyjaciół, chodził przygnębiony i przez kilka dni nie chciał nawet słyszeć o polowaniu. Scotty zaś chodził wciąż ze swoją lornetką i badał okolicę, aż pewnego dnia krzyknął:
— Do djabła! czyż to nie jest stary Rogacz! Ja byłem pewny, że on gnije na dnie przepaści, a przecież to są jego potężne rogi!
Z tego niespodziewanego wrażenia aż przysiadł na ziemi.
Lee porwał lornetkę, krew uderzyła mu do głowy, zemsta nim owładnęła:
— Mój biedny stary Brau, dobry Rollo, dobra, wierna Ido, za was teraz zginie i on, musi zginąć napewno!
Rozpoczęły się przygotowania i plany.
Mało które zwierzę dzikie może ujść uplanowanym prześladowaniom i podstępom. Wiedział o tem Scotty, a przytem znał doskonale okolicę i zwyczaje baranów.
— Z pewnością nie poleci on z wiatrem, ani zejdzie ze skał — mawiał — ale pewnie pójdzie na Szczyt Barani. Jeśli mnie ujrzy na zachodzie, nie pójdzie tam, niech więc pan idzie na wschód i tam się ustawi. Zdaje mi się, że on skrzyżuje ślad przy pagórku granicznym.
Lee poszedł na wskazane miejsce. Scotty czekał dwie godziny, potem udał się na jeden z grzbietów górskich i wyciągnął ręce, poruszając niemi kilka razy. Wiedział on, że baran go dostrzegł, chociaż on jego nie widział. Potem stary myśliwiec przeczołgał się w ukryciu ku południowi i zbliżył się ponad miejsce, gdzie baran mógł się znajdować. Nie czekał, żeby mu się ukazał Rogacz, ale chciał żeby ten go zauważył.
Lee na swem stanowisku zobaczył wkrótce potężnego barana, jak z trzema owcami schodził w lekkich podskokach z góry i znikł w dolince otoczonej sosnami. Po chwili jednak w szalonym pędzie, z uszami położonemi, pędził, jakby czemś przestraszony. Nie było jednak słychać za nim wystrzałów lub okrzyków nawołujących Scottego, ale wycie stada wilków.
Na skalistym gruncie nietrudno było owcom wziąć przewagę nad wrogiem, ale tutaj, na płaskiej polance wilki były panami i po chwili ukazało się pięć wielkich, kudłatych zwierząt.
Owce, w śmiertelnym strachu pędziły naprzód w porządku zależnym od szybkości nóg. Najpierw pędził Rogacz, za nim w odległości 10 metrów owce, za niemi zaś o 40 m. odległe wilki, przybliżające się do nich z każdym krokiem. Długoletnie doświadczenie nauczyło owce szukać ucieczki w skałach i tam też kierował się Rogacz. Ale już wilki dopędzały ostatnią z szeregu owcę i ta wydała rozpaczliwy bek. Słysząc to Rogacz, który właśnie dosięgnął grzbietu po nad przepaścią, przystanął i odwróciwszy się na wązkiej ścieżce, przysunął się blizko skały, tak żeby wszystkie owce mogły przejść i ratować się dalszą ucieczką.
Wilki z tryumfującem wyciem zbliżały się, pewne zdobyczy: na wązkiej ścieżynie musiały jednak przejść pojedyńczo. Baran stał w pogotowiu. Pierwszy wilk skoczył, ale jego krwiożercze zęby i potężne pazury odbiły się o mocne rogi, a przytem głowa dostała takie uderzenie, że zwierz padł na biegnącego za nim towarzysza i obaj razem znaleźli śmierć w przepaści.
Teraz rzuciły się drugie naprzód. Baran nie miał nawet czasu ruszyć się z miejsca i poprawić się do ataku, działał tylko głową i swemi cudotwórczemi rogami. Tak jak w czasach jagnięctwa swego nastawił szpice: w okamgnieniu nadział na nie wilka, odrzucił go w bok, potem drugiego, i wreszcie mógł się ustawić do pełnego ataku. Gdy zbliżył się ostatni wilk, Rogacz skoczył na niego jak piorun i przygwoździł go do skały, potem podniósł go na rogi jak szmatę i wrzucił w przepaść, gdzie wilk zrobiwszy kilka obrotów w powietrzu, znikł na zawsze.
Dzielny Rogacz uniósł swą promieniejącą głowę, z nozdrzy jego rozległo się przeciągłe sapnięcie, a oczy błyszczące rozglądały się badawczo wokoło. Po chwili zwrócił się w lekkich podskokach w stronę kryjówki owiec, które tak sprytnie obronił.
Młody Lee obserwował całą scenę z ukrycia względnie dość blizkiego. Oczy jego pałały podziwem i zachwytem.
Rogacz znajdował się o 50 m. od niego oddalony: przedstawiał cel, jakiego nawet w najśmielszych snach nie mógł wymarzyć sobie Scotty. Ale Lee był świadkiem takiego czynu, o jakim wyobrażenia nie miał, a jaki pobudzał w nim krew do falującego ruchu. Nie pożądał on teraz życia tego bohaterskiego stworzenia, ale z błyszczącemi oczami siedział wzruszony i szeptał:
— Waleczny bojowniku, nie pytam teraz, co zrobiłeś z memi psami, wiem, że walczyłeś uczciwie w obronie swojej i swego stada. Nigdy nie będę walczyć przeciw tobie, możesz być zupełnie spokojny, że cię przeze mnie nic złego nie spotka.