Dziesięć lat pracy na Kresach

>>> Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Bełza
Tytuł Dziesięć lat pracy na Kresach
Podtytuł Kartka z dziejów Szlązka austryackiego
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1883
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron

DZIESIĘĆ LAT PRACY


NA KRESACH


(Kartka z dziejów Szlązka austryackiego.)

SKREŚLIŁ

Stanisław Bełza.








WARSZAWA.
SKŁAD GŁÓWNY U GEBETHNERA i WOLFFA.


1883.







ДОЗВОЛЕНО ЦЕНЗУРОЮ
Варшава, 9 Декабря 1882 года.





Druk A. Pajewskiego, Niecała Nr. 12.




W roku bieżącym upływa dziesięć lat, od chwili założenia na Szlązku austryackim w Cieszynie, „Towarzystwa Pomocy Naukowéj dla Księztwa Cieszyńskiego.“ Ponieważ instytucya ta, powstała z inicyatywy garstki ludzi szczerze do swojego kraju przywiązanych, niepospolite oddała przysługi sprawie narodowości i oświaty, kształcąc do służby publicznej młodych Szlązaków, zagrożonych zatonięciem w germańskiém morzu, przeto nie od rzeczy będzie poświęcić jéj kilka słów wspomnienia, ile że ogół nasz, przywykły do zajmowania się wielkiemi niby sprawami, zbyt często zapominać rad o drobnych, z których się przecież owe wielkie składają, a sprawa szlązka, któréj wzmiankowana instytucya służy, należy właśnie do tych spraw drobnych, które nawet przy zajmowaniu się największemi, z uwagi ludzi myślących nigdy schodzić nie powinny.

∗             ∗

Jeden ze znakomitszych przedstawicieli nauki polskiéj w początkach bieżącego stulecia, mężów, który do pewnego stopnia wyprzedził epokę swoję, bo w chwili fantastycznych choć szlachetnych rojeń, zdobył się na głos trzeźwy, zimny jak marmur coprawda, ale jak marmur téż twardy — wyrzekł owe pamiętne słowa: „Straciwszy ojczyznę, największe dobro dusz szlachetnych i zajętych interesem powszechnym, jesteśmy pod twardym wyrokiem, skazującym nas na stłumienie i uduszenie w sobie tych poruszeń, które w nas wlały wychowanie, nałóg i żądza szczęśliwości publicznéj, które ożywiały i podnosiły wszystkie nasze władze umysłu, sposobności i talentu. Trzeba dziś Polakowi przeżyć samego siebie, stworzyć sobie inną duszę i zamknąć uczucia swoje w ciaśniejszych granicach. Jest-to, prawda, okrutne przeznaczenie, ale jest prawem niczém nie mogącéj się pokonać konieczności, której uledz potrzeba. Użyjmy pożytków oświecenia, na zrobienie nam znośnym, tak srogo nas dojmującego losu.“
Słowa te Jana Śniadeckiego, bo on to w jednym ze swych listów je wypowiedział, może w swoim czasie nie były należycie ocenione — jest-bo pewnikiem nieulegającym wątpliwości, że w chwili rozgorączkowania ogólnego i powszechnych porywów, zdanie ludzi usiłujących szeroko rozlewający się potok ująć w ciaśniejsze choć głębsze koryto przebrzmiewa zazwyczaj bez echa; ale dziś, po tylu zawodach i klęskach, owocach właśnie do pewnego stopnia owego rozpościerania się na szerokie mety, przychodzą one każdemu na pamięć, a przychodzą, kiedy się ma zwłaszcza mówić o takiéj instytucyi jak Towarzystwo cieszyńskie, które właśnie nastręcza przykład, ile zasłużyć się można krajowi systematyczną i gorliwą pracą około szerzenia oświaty, owéj podwaliny życia i bytu wszystkich cywilizowanych ludów, bez któréj istnienie polityczne jest urojeniem.
Bezstronność nakazuje przyznać, że jeżeli powyżéj przytoczone zdanie Śniadeckiego nie cieszyło się w swoim czasie tak ogólném jak obecnie uznaniem, jeżeli niewszyscy chcieli zrozumieć, że zbawienie kraju spoczywa nie w przykuwaniu jego losów do zwycięzkiego rydwana cezara Francyi, ale w jaknajpowszechniejszéj oświacie, niedostatek właśnie któréj w narodzie wciągu dwóch ostatnich wieków sprowadził katastrofę, to jednak pewne wyższe umysły, owi wybrani mężowie, co jak gwiazdy na ciemném morzu świecą ziemi, dokładnie pojmowali, gdzie spoczywa punkt ciężkości położenia i wmiarę sił swoich starali się osiągnąć choć część tych celów, jakie Śniadecki przed narodem zakreślił.
W Warszawie Albertrandy, Staszyc i Niemcewicz, w guberniach zachodnich cesarstwa ks. Adam Czartoryski i Czacki, a we Lwowie nieco późniéj Ossoliński — krzątają się gorliwie i energicznie około naprawy posad polityczną zawieruchą skołatanego srodze statku, i bądź-to zakładając, jak w pruskiéj podówczas Warszawie, Towarzystwo Przyjaciół Nauk, bądź szkoły jak na Wołyniu i Litwie, bądź wreszcie fundując wspaniałą Książnicę Narodową w starożytnym Lwa grodzie, wszędzie błogosławioną dłonią kreślą słowa: „nil desperandum“, wieszcząc narodowi, że jak ciemnota długoletnia do grobu go powaliła, tak nauka i oświata powołać go do życia mogą.
Ale jeżeli potrzebę oświaty czuli silnie wybrani mężowie w narodzie, to z drugiéj znowu strony popularyzowanie jéj jaknajszersze, rozlewanie jéj dobrodziejstwa pełną dłonią na najniższe społeczne massy, wymykało się prawie z pod ich bystrego zkądinąd oka. Warszawska uczona instytucya pielęgnowała język i historyą krajową: szkoły Czackiego przygotowywały obywateli ze średniego i wyższego stanu, a Biblioteka Ossolińskiego chroniła od zatraty umysłowy dorobek narodu, nikt przecież nie pomyślał, że poza klasą uprzywilejowaną, w dawnéj Rzeczypospolitéj rządzącą, stoją miliony upośledzonych i ciemnych, rzeczywistą podstawę narodu stanowiący, a których niezawodnie miał na myśli Śniadecki, radząc byśmy stworzyli sobie inną duszę i użyli pożytków oświecenia na zrobienie nam znośnym tak srogo dojmującego nas losu.
Ale widocznie sądzonem było, aby oczy na światło otwierały nam dopiero katalizmy społeczne i niebezpieczeństwo grożące zagładą całemu narodowi, to téż gdy upadek kraju nie zdołał jeszcze wszystkich przekonać o potrzebie zstąpienia z kagańcem oświaty do klas niższych, wynaradawiająca rękawica, jaką nam cisnął na zachodzie prący się gwałtownie ku nam germański potok, postawiła nam ją przed oczy najwyraźniéj.
Ze wszystkich ziem słowiańskich, niegdyś we wspólnym organizmie spojonych, największe niebezpieczeństwo wynarodowienia groziło w tym wieku Górnemu Szlązkowi, który niemczony od lat setek w swych wyższych warstwach, język narodowy zachował tylko w klasach niższych. W chwili więc, gdy Niemcy pokusili się o zastąpienie go i tam niemieckim, rzucono się namiętnie do jego obrony, a że go bronić inaczéj nie można było, tylko oświecając maluczkich nim mówiących, przeto zwrócono się tam do oświaty ludu. Na Szlązku zatem, spotykamy u nas pierwsze w tym wieku ogólniejsze dążenia, mające na celu oświatę klas niższych.
Zanim przejdziemy do szczegółowego sprawozdania z dziesięcioletniej działalności w tym względzie na Szlązku austryackim Towarzystwa cieszyńskiego, niechaj nam wolno będzie wprzód kilkoma chociaż rysami zaznaczyć przeszłość, która staréj téj Piastowskiéj dzielnicy obecne zgotowała losy.
Szlązk, lub jak dawni historycy piszą Śląsko, ze wszystkich ziem dawnéj Polski, niezawodnie najsmutniejszego doznał losu.
Oderwany od wspólnego ciała, zanim jeszcze kraj cały skrystalizował się w organizm silny i stały, przypadł on w udziale zwyrodniałym Piastowiczom, którzy łącząc się związkami krwi z Niemcami, powoli zatracali świadomość swojego pierwotnego pochodzenia. Do jak dalekiego stopnia zwyrodnienie to dochodziło, najlepiéj o tém przekonywa Szajnocha, mówiąc w „Pierwszem odrodzeniu się Polski,“ że Henryk Pobożny chlubniéj słynie w historyi literatury niemieckiéj jako autor romantycznych pieśni, aniżeli w dziejach własnego ojczystego kraju jako książę.
Czemu Polska, która pod berłem Jagiellonidów do niepospolitej doszła we wschodniej Europie potęgi, nie wyciągnęła nigdy wyraźnie ręki po Szlązk, nawet wtedy, gdy po zwycięztwie pod Byczyną pewną część przynajmniej onego odzyskać byłoby jéj nietrudno — rozbierać nam tego w téj chwili szeroko niepodobna. Walki, jakie toczyć długo musiała na wschodnich kresach kraju, nierząd wewnętrzny, od połowy XVII w. toczący jéj ciało, wreszcie niedość rozwinięta podówczas jeszcze zasada wzajemności, na wspólnem pochodzeniu szczepowem oparta, wszystko to razem wzięte sprawiło, że choć w dawnéj Rzeczypospolitej myślano czasami o odzyskaniu Szlązka, nigdy przecież nie przedsięwzięto nic takiego, coby z sumienia politycznego przeszłości, starło grzech zapomnienia o własnéj swojéj braci.
A tymczasem szlązcy książęta, wziąwszy się za ręce ze zniemczoną szlachtą i duchowieństwem, zaczęli używać wszelkich środków, zmierzających do zatarcia na Szlązku śladów polskiéj przeszłości. Bolesne pod tym względem karty tej prowincyi pod rokiem 1495, wzmiankują o biskupie wrocławskim Janie ze Szwabii, który zagroził dyecezyanom wyrzuceniem z ich ojczystych siedzib, jeżeli w przeciągu lat pięciu nie przestaną rozmawiać z sobą po polsku.
Takie i tym podobne środki, stosowane wciągu długich i smutnych wieków, z konieczności sprowadzać musiały jaknajgorsze dla polszczyzny na Szlązku skutki. Opuszczony od swoich, zalewany wciąż od zachodu napływem niemieckiéj fali, zdradzony przez własnych książąt, doznał on w dwóch trzecich swych częściach, losu połabskich i pomorskich pierwotnych mieszkańców.
Rzecz zaiste zastanowienia godna, że podczas gdy na całym Szlązku naprężenie wynaradawiającej siły było wszędzie jednakie, gdy wszędzie książęta, duchowieństwo i szlachta opuścili narodowy sztandar, niewszędzie przecież jednako opłakane nastąpiły z tego skutki. Gdy więc Szlązk lignicki i wrocławski uległ prawie doszczętnemu zniemczeniu, na Szlązku Górnym żywioł polski zachował się w całéj sile i z wyjątkiem miast zniemczonych, po wsiach do dziś silnem uderza tętnem.
Piszący te słowa miał sposobność na miejscu przekonać się o tém, słuchać rzewnych pieśni tego ludu, w których zagrożony w swym bycie, złożył, jak wielki poeta powiada: „broń swego rycerza, swych myśli przędzę i swych uczuć kwiaty.“
Gdyby więc to przywtórzenie potrzebnem było, mógłby przywtórzyć słowom Rogera Niemca, który w przedmowie do swego Zbioru pieśni Górno-Szlązaków powiada — cytujemy jego słowa: „iż niedorzecznym jest przesąd dosyć rozpowszechniony, mowę polskich Górno-Szlązaków mieniący zepsutym dyalektem języka polskiego; bo lubo liczne germanizmy wcisnęły się do górno-szlązkiéj polszczyzny (podobnie jak galicyzmy do innych języków nowożytnych), a w niektórych okolicach, gdzie polszczyzna oddawna styka się z czeszczyzną, wpływ języka czeskiego mocno czuć się daje, z tém wszystkiém jednak mowa polskich Górno-Szlązaków wogóle jest tym samym językiem, jakim mówi wiejski lud polski, poza krańcami Górnego Szlązka.“
Tyle Roger.
Pokojem hubertsburskim, zawartym w 1762 r., Szlązk Górny, dzielący dotąd losy monarchii Habsburgów, rozerwany został na dwie nierówne części. Część większa, łącznie ze Szlązkiem Środkowym, przeszła pod ciężkie jarzmo pruskie, mniejsza zaś pozostała przy Austryi.
Nowsze losy téj większej części Górnego albo polskiego Szlązka, opowiedzieliśmy na inném miejscu (patrz „Karol Miarka, kartka z dziejów Górnego Szlązka“, Warszawa 1880 r.); dziś, z okoliczności 10-letniego jubileuszu Towarzystwa cieszyńskiego, poświęcić chcemy słów kilka owej mniejszej części, której część znowu, pod nazwą księztwa cieszyńskiego, na przestrzeni 34½ kwadratowych, gromadzi dwieście kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców, mówiących prawie wyłącznie po polsku.
Lubo panowanie austryackie nad ludami nie niemieckiego pochodzenia, nie zaznaczyło się tak boleśnie jak pruskie, które za cel sobie położyło zatarcie na całym Szlązku najdrobniejszych śladów polszczyzny, przecież i tu wynaradawiająca maszyna spełniała smutne swoje posłannictwo z wytrwałością godną lepszej sprawy, przecież i tu forpoczty niemczyzny ścieśniały coraz bardziéj granice polskiego języka, wytwarzając mieszańców i renegatów, wcale niezaszczytną produkcyą germańskiej kultury, wspartej siłą.
„Ci z ludu — powiada ks. pastor Otto — którzy się zgermanizowali, wcale nie świadczą o wyższości niemieckiej cywilizacyi, owszem wstyd jej czynią. Moralnie upadli, w wielu rzeczach ciemniejsi od najciemniejszego prostaczka, licho mówiący po niemiecku, ile po polsku, u swoich zdyskredytowani, u Niemców wcale nie wysoko cenieni, stanowią wśród ludności wiejskiej element, który można porównać z rdzą osiadającą na zbożu. Aby dowieść iż są postępowcami, ludzie ci wyzuli się z pobożności ojców, popierają wszelką bezreligijność i są zapalonymi zwolennikami liberalizmu i bezkonfesyjności. Są-to zresztą kosmopolici, których „Bogiem jest brzuch i mamona.“
Dotąd ks. Otto. Naturalnie odpowiedzialność za podobnego rodzaju ujemne na Szlązku cieszyńskim osobniki spada na rząd austryacki, który nie tak wprawdzie brutalnie jak pruski, niejmniej przecież systematycznie i energicznie dążył do zatarcia w całym kraju śladów polskiej przeszłości.
Ale im energiczniéj pracował rząd około wynarodowienia Szlązka, tém gwałtowniejszy napotykał na swojéj drodze opór. Rozbudzone w roku 1848 poczucie narodowéj odrębności śród ludów habsburskiéj monarchii, stało się właśnie tą zaporą o którą rozbiły się germanizacyjne zachcianki Niemców.
Na czele ruchu przeciwcentralistycznego w Cieszynie stają Klucki, Cienciała i Paweł Stalmach, a protestom ich przeciwko znęcaniu się nad słabszymi, przyklaskuje cała Słowiańszczyzna zachodnia.
Nie tu miejsce kreślić zasługi tych mężów, którzy rozbudzili Szlązk cieszyński do życia i z uśpionego dotąd ludu stworzyli niespożytą siłę; powiemy więc tylko, iż widząc że z oświeconemi masami nic nie poradzi cały centralizacyjny system, rzucili się namiętnie i gwałtownie do oświecania ludu, a pomnikiem ich w tym względzie usiłowań jest Towarzystwo Pomocy Naukowej dla Księztwa Cieszyńskiego.
„Celem Towarzystwa Naukowéj Pomocy — głosi § 1 Ustawy — jest wspieranie naszych ubogich młodzieńców w średnich i wyższych zakładach naukowych wszelkiego rodzaju, lub w jakimkolwiek zawodzie pożytecznym dla kraju, którzy często i jedynie dla braku utrzymania nie mogą nauk kończyć i poświęcać się wyższym zawodom.“
Czyż może być cel szlachetniéjszy? Na Szlązku jest inteligencya niemiecka; wszystko co w surdutach chodzi, mowy polskiéj nie rozumie, ksiądz, doktór, adwokat i urzędnik — wszystko to produkta obcéj, niechętnej swojskim żywiołom cywilizacyi, czyż więc możnaby zamarzyć o lepszéj przyszłości żywiołu polskiego na Szlązku, nie dźwignąwszy na wyższe szczeble drabiny społecznéj ludzi, przesiąkłych narodowym duchem i gotowych bronić praw przyrodzonych rodaków, wobec napaści obcych żywiołów? Założyciele Towarzystwa wiedzieli że nie, to też ku oświacie mass zwrócili swoje zabiegi.
Rozbieramy dalsze paragrafy ustawy. Założyciele Towarzystwa Pomocy Naukowej, acz czuli całą doniosłość zakładanej instytucyi, nie łudzili się przecież rachubą, że usiłowania ich potężnie pod względem materyalnym poparte zostaną. Licząc tylko na własne siły, składkę roczną ustanowili na guldena (§ 4), a chociaż w paragrafie 5, ustanowili tak nazwanych członków wieczystych, ze składką jednorazową 20 złotych reńskich, nie sądzili bynajmniéj, aby liczba takich członków mogła dojść kiedy do poważniejszych rozmiarów. I nie omylili się w rachubach swoich. Wciągu 10-ciu lat istnienia Towarzystwa, zaledwie 59 osób zapisało się na członków wieczystych.
Że liczenie prawie wyłącznie na własne siły ludności szlązkiej, którego wynikiem była tak niezmiernie nizka, bo tylko guldena jednego na rok wynosząca składka, zasadności pozbawione nie było, najlepiej o tém przekonywa dziesięcioletnia przeszłość Towarzystwa.
Leżą przed nami urzędowe coroczne sprawozdania komitetu, kierującego tą pożyteczną instytucyą — i cóż się z nich okazuję? Oto że na kilkuset członków, włościan polskich ze Szlązka austryackiego, t. j. ze starostw: cieszyńskiego, bielskiego i frysztackiego, Galicya z Krakowem przysporzyła Towarzystwu tylko kilkudziesięciu, a Poznańskie, Królestwo Polskie i Zachodnie Gubernie Cesarstwa, zaledwie kilku członków. Pytamy, czy Towarzystwo to miałoby byt zapewniony, gdyby nie było przedewszystkiém oparte na miejscowym żywiole i liczyło na datki dalszych rodaków, czujących niezawodnie całą ważność ochronienia Szlązka od zniemczenia, ale niechętnie otwierających kaletę, gdy chodzi o złożenie na ołtarzu jego najistotniejszych potrzeb, najdrobniejszego chociażby datku?
Wedle § 6 ustawy, zarząd Towarzystwa jest następujący;
1)   Najwyższą władzę stanowi walne zgromadzenie;
2)   wykonawczą władzą Towarzystwa jest dyrekcya, która wszelkiemi sprawami jego kieruje;
3)   pomocniczemi organami dyrekcyi są okręgowi delegaci.
Walne zgromadzenie (§ 7) odbywa się corocznie w regularnych terminach. Ono wybiera dyrekcya, przyjmuje i uchwala sprawozdania z jej czynności i rachunków, wreszcie rozporządza ostatecznie funduszami i składkami zebranemi.
Dyrekcya składa się z 12-tu członków, a wybiera się na 3 lata; po pierwszem trzechleciu połowa członków występuje przez los, a następnie odnawia się połowicznie przez wybór.
Dyrekcya z łona swego wybiera prezesa, jego zastępcę, sekretarza i kasyera.
Dyrekcya odbywa posiedzenia swoje miesięcznie i wykonywa wszystkie czynności gospodarcze, przyjmuje i rozdziela składki.
Decyzye dyrekcyi zapadają absolutną większością głosów, przy najmniejszéj ilości członków siedmiu.
Paragraf 8 ustawy przepisuje, że fundusze Towarzystwa, zebrane czy to z regularnych składek członków, czy z darów dobroczynnych, powinny być ile możności kapitalizowane i na fundacye stypendyalne dla uczącej się młodzieży zamieniane. „Ta czynność — słowa ustawy — jest najprzedniejszem zadaniem dyrekcyi, pod odpowiedzialnością zgromadzeniu walnemu.“
Oto streszczona ustawa Towarzystwa Pomocy Naukowej w Cieszynie. Reskryptem Cesarsko-królewskiego urzędu krajowego w Opawie z dnia 21 września 1872 roku, uzyskała ona sankcyą, powołując do życia instytucyę, krzewiącą oświatę na Szlązku.
Zobaczmyż teraz, czem się dziesięcioletnie jej życie zaznaczyło.
„Od roku weszło w życie „Towarzystwo Naukowej Pomocy dla Księztwa Cieszyńskiego“ — są słowa urzędowego sprawozdania z pierwszego roku istnienia téj instytucyi, złożonego przez dyrekcyą na walnem zgromadzeniu dnia 29 listopada 1873 roku — a dziś, po roku istnienia, Towarzystwo to może stanowić dowód, że wszelkie dobre i szlachetne przedsięwzięcie, przy wytrwałej pracy, udać się i wzrastać musi. Kiedy myśl założenia takiego Towarzystwa powstała, pojawiły się różne powątpiewania o możliwości powodzenia jego. Ale nie wątp’ nigdy, tylko działaj, kto jesteś o dobrym zamiarze przekonany. To też cel Towarzystwa Naukowej Pomocy, uzyskawszy w obszerniéjszem kole uznanie, zyskuje i zyskiwać będzie coraz większe poparcie. O potrzebie tego Towarzystwa przekonany już jest każdy, widzący jak coraz bardziéj okazuje się u nas brak naszych ludzi we wszystkich znakomitszych stanowiskach; w nauczycielstwie, w stanie duchownym, na urzędach i w innych zawodach, którzy jako swoi, odsługiwaliby się swojemu ludowi, przyczém widno i to, że nie wszystka młodzież z naszego ludu może pozostać na gruntach ojcowskich i znaleźć wyżywienie na roli lub przy rzemiośle; więc według zdolności powinna się posuwać i pracować także na onych stanowiskach dla dobra ludu swego.“
I dalej:
„Nie łudziliśmy się nigdy próżnem marzeniem, że skoro Towarzystwo się zawiąże, już wszystko pójdzie łatwo. Mamy doświadczenie, iż na naszym Szlązku około każdego naszego zakładu, około każdego Towarzystwa lub dzieła, potrzeba tyle pracy i wysileń, jak może nigdzie indziéj. Największa trudność dla naszego Towarzystwa pochodzi też ztąd, że opiera się ono głównie na uboższych warstwach ludności, na rolnikach i rzemieślnikach którzy nie mogą poprzeć hojnie celów jego.
„Pocieszającym dla Towarzystwa Naukowej Pomocy dla Księztwa Cieszyńskiego, jest też ten objaw na naszym Szlązku, że na familijnych uroczystościach, mianowicie w domach włościańskich, jako to przy chrzcinach i weselach, lub przy prymicyach księży, przy ucztach i zabawach, pamiętają o szlachetnym celu Towarzystwa, i zebrania takie uczciły się same składkami na rzecz Towarzystwa.“
Tyle sprawozdanie, w którem jednocześnie wymieniony jest skład osobisty pierwszéj dyrekcyi Towarzystwa. Zapisujemy tu dla pamięci nazwiska jej członków: Ks. dr. Leopold Otto, pastor w Cieszynie, Paweł Stalmach, redaktor w Cieszynie, ks. Ignacy Świeży, profesor tamże, profesor dr. Józef Fiszer, Jan Glajcar, właściciel gruntu w Sibicy, Andrzej Kotula, notaryusz w Cieszynie, wikaryusz Franciszek Śniegoń w Cieszynie, ks. Dominik Oreł w Suchej, Aleksander Stańko aptekarz w Bielsku, Andrzej Tomaszek, właściciel gruntu w Sibicy, ks. Paweł Matuszyński, proboszcz w Łękach i Andrzej Broda, stolarz w Ustroniu.
Pierwszy rok istnienia Towarzystwa Naukowej Pomocy w Cieszynie, przyniósł mu ogółem ze składek i ofiar dobrowolnych 1,258 złotych reńskich, 64 centów.
W myśl § 8 ustawy, orzekającego, że „kapitalizowanie, ile to być może, funduszów Towarzystwa, jest najprzedniejszem zadaniem dyrekcyi, póki fundusze ogólne znacznie nie wzrosną,“ niewielka tylko ilość zebranych w pierwszym roku istnienia tej instytucyi pieniędzy obróconą być mogła na wsparcie uczących się.
Jakoż w roku szkolnym 1872/3, tylko czterech Szlązaków, kształcących się na uniwersytetach w Krakowie i Wiedniu, oraz w gimnazyach w Ropicy i Cieszynie otrzymało zapomogę i to w niewielkiej ilości 350 złr. 15 centów; reszta zaś, w ilości 908 złr. 49 centów, obróconą została na kapitał żelazny Towarzystwa i złożona na procent w miejscowej Kasie Oszczędności.
Sądzimy że nie bez interesu dla czytelników będzie przedstawienie finansowego stanu Towarzystwa, za wszystkie ubiegłe lata jego istnienia, i wykazu młodych Szlązaków otrzymujących wsparcia.

I tak:
Dochód
złr.
Wydano na
wsparcia.
Skapita-
lizowano.
Ogólny ma-
jątek Tow.
W r. 1873/4 1,174 375 709 1,618
1874/5 1,227 385 753 2,371
1875/6 1,064 405 576 2,947
1876/7 1,099 455 543 3,491
1877/8   888 475 309 3,800
1878/9 1,686 420 1176 4,977
1879/80   984 354 530 5,508
1880/81 1,222 435 689 6,197
1801/82 1,415 607 6,900

A teraz jak wielką też liczba Szlązaków pobierała w każdym roku istnienia Towarzystwa wsparcia, umożliwiające im kończenie porozpoczynanych nauk, celem odsłużenia się w narodowym duchu prowincyi i krajowi, które ich wyniańczyły? Odpowiadamy na to pytanie znowu cyframi: W roku 1872/3 pobierało wsparcia 4 Szlązaków, w latach 1873/4, 1874/5, 1875/6 i 1876/7 po piętnastu; w roku 1877/8 — 21, w r. 1878/9 — 18, 1879/80 — 20, i wreszcie w roku 1880/81 — trzydziestu.
Z zestawienia tych dwóch wykazów widzimy, że choć składki na rzecz Towarzystwa niezawsze równie szerokiem napływały korytem (najwięcéj napłynęło ich w roku 1878/9, bo 1686 złr., najmniej w roku 1877/8 bo tylko 888 złr.) — przecież liczba pobierających wsparcia młodych Szlązaków jeżeli nie ciągle rosła, to przynajmniej przez ciąg lat 4 trzymała się w jednakowej mierze 15, aż wreszcie w roku zeszłym doszła do pokaźnej już, jak na mały polski Szlązk w Austryi, liczby trzydziestu.
Przez ciąg istnienia swojego, Towarzystwo Pomocy Naukowej dla Księztwa Cieszyńskiego trzymało się arcysprawiedliwej zasady, dopomagania młodzieży, kształcącej się nie w jednym, ale w kilku zawodach publicznych. Ogólna też liczba wspieranych od założenia tej instytucyi młodzieńców 153, rozpada się na kształcących się w medycynie, teologii, pedagogice, agronomii i wreszcie naukach niższych.
Że dyrekcya Towarzystwa Cieszyńskiego w udzielaniu zapomóg kształcącym się, powodowała się utylitarnemi dla kraju względami i szła, że się tak wyrazimy, za tętnem jego żywotnych potrzeb, najlepszy tego dowód znajdujemy w sprawozdaniu jej za rok 1876/7. Oto co tam między innemi czytamy:
„Nieraz wytykaliśmy to, jako nam potrzeba starać się o ludzi z pomiędzy nas, którzyby zajmowali wyższe szczeble społeczeństwa, ażeby mogli skuteczniej dla dobra narodowego pracować i w tym duchu dźwigać nasz lud, ażeby nie pozostał na samych nizinach. Ponieważ wśród mniejszych posiadaczy rolnych krainy naszej, a mianowicie także w Towarzystwie Rolniczem dla Księztwa Cieszyńskiego, uczuwać się daje brak wykształconych agronomów, jako przywódców rolniczej ludności, urosło życzenie, ażeby zdatnego młodziana miejskiego oddać do wyższej szkoły rolniczej polskiej, któryby następnie, osiadłszy na gruncie własnym, mógł nauką swoją odsługiwać się ziomkom i ażeby w ten sposób rolnictwo nasze lepiej podnosić się mogło.
I tak dyrekcya działała ciągle, tak działać niezawodnie będzie zawsze. Nie mogąc (dla braku środków, powodowanego małem interesowaniem się polskim Szlązkiem przez inteligencyą dalszych rodaków) dopomagać materyalnie wszystkim młodzieńcom, wołającym rozdzierającemi słowy: „chcę, ale nie mogę się uczyć, bom biedny!“ — wzięła sobie za zadanie nieść doraźną pomoc tam, gdzie jej gwałtownie potrzeba, formować i stawiać ludzi na opróżnionych i najbardziej zagrożonych stanowiskach. Zadanie to wielkie, kraj należycie oceni kiedyś, ale wtedy na grobach ludzi, którzy tego cudu dokazali, oddawna piąć się już będą powoje i gałązki bluszczu...
Czemu jednak Towarzystwo Pomocy Naukowej dla Księztwa Cieszyńskiego przez cały ciąg swojego istnienia nie wsparło ani jednego kształcącego się w szkołach publicznych szlązkiego dziewczęcia? Czy szanowni członkowie jego są zdania, iż odrodzenie jakiego kraju jest możliwe, jeżeli pracować się będzie tylko nad podniesieniem jego męzkich mieszkańców? Czy działalność kobiety, jako żony i matki, uważają za małoważną i bez znaczenia? Nie sądzimy aby tak być mogło, a nie sądzimy tém bardziej, ile że jeden z czynniejszych członków Towarzystwa, mianowicie p. Hilary Filasiewicz, gdyśmy potrzebę dopuszczenia dziewcząt do uczestnictwa w zapomogach jego w jednem z pism tutejszych publicznie motywowali, w liście pisanym do nas w dniu 4 marca 1881 r. wyraził się (słowa listu): „Do uwag pańskich później jeszcze powrócę, gdyż szczególnie sprawa kształcenia dziewcząt wydaje mi się tak ważną, że ze wszech miar zasługuje na bliższe rozpatrzenie.“
Ponieważ jednak to rozpatrzenie dotąd nie nastąpiło i po dawnemu dyrekcya Towarzystwa w roku zeszłym udzielała zapomogi tylko chłopcom, przeto niech nam wolno będzie raz jeszcze powrócić do téj myśli, kładąc nacisk na to, że choć fundusze Towarzystwa dotąd są niewielkie, należałoby przecież choć małą ich część dawać dziewczętom kształcącym się w narodowym naturalnie duchu w miejscowych szkołach, bo Szlązk Cieszyński wtedy dopiero o przyszłość swoję będzie mógł być spokojny, gdy u domowych jego ognisk zasiądą kobiéty oświecone, ożywione narodowem poczuciem. Jest-to prawda, zdaniem przynajmniéj naszem, a prawdę, jak słusznie powiedział Windhorst, „trzeba powtarzać ciągle aż do znudzenia, bo trwa to bardzo długo, zanim ona zdoła się przebić do głów ludzkich.“
Powiedzieliśmy wyżej, że Towarzystwo Pomocy Naukowej dla Księztwa Cieszyńskiego, przez cały ciąg swego istnienia, doznawało wogóle małego poparcia od reszty rodaków. Istotnie, z wyjątkiem Galicyi, która mu rokrocznie dostarczała kilka dziesiątek członków, niezawsze regularnie zwyczajem naszym wnoszących te marne składki, do wnoszenia których dobrowolnie się zobowiązali — Poznańskie, Królestwo i Zachodnie Gubernie Cesarstwa jakby nie wiedziały o tém, iż gdzieś tam na dalekim zachodzie jest odpadły od reszty kraju przed wieki kątek, który nie zniemczał i któremu do oświecenia się w duchu polskim, sam instynkt choćby najbardziej zaściankowéj polityki, dopomódzby powinien.
Jednak obojętność nasza dla Szlązaków miała szczęśliwe wyjątki. W 1876|7 r. ucząca się polska młodzież w Petersburgu i w Warszawie złożyła w ofierze Towarzystwu 144 zł. reńskich; podczas jubileuszu Kraszewskiego, zacna młodzież polska ze stolicy Cesarstwa i ziomkowie z nad Dolnego Dniepru, przesłali do Cieszyna kilkaset guldenów na fundacyą imienia niestrudzonego twórcy „Staréj baśni“, a w roku 1880, młodzi prawnicy warszawscy, obchodzący koleżeńską biesiadą dziesięcioletnią rocznicę ukończenia uniwersytety, ofiarowali na tę instytucyą sto rubli, czyli 121 zł. reńskich. Ofiarność ta przecież, że tak powiem, meteorycznéj natury, nie pozostawiła po sobie trwałych śladów, w zwiększonej liczbie członków, stałe opłacających składki. Co się zaś tych członków tyczy, to z Warszawy, z całego Królestwa i Cesarstwa, przez ciąg istnienia Towarzystwa, było członków wieczystych t. j. opłacających jednorazowo 20 zł. reńskich dziewięciu, a zwyczajnych t. j. opłacających rocznie od 1 guldena do 2 rubli — tylko czterech. Czytelnik przyzna, że jak na kraj liczący kilkanaście milionów mieszkańców i poczuwający się do łączności bratniéj ze Szlązkiem, jest to cokolwiek zamało!..
Wkońcu uważamy za stosowne nadmienić, że w roku ubiegłym prezesem Towarzystwa Cieszyńskiego był dr. Józef Fischer, zastępcą prezesa ks. Ignacy Świeży, sekretarzem wielce dla sprawy polskości na Szlązku austryackim zasłużony Redaktor „Gwiazdki Cieszyńskiéj“ Paweł Stalmach, i wreszcie zastępcą sekretarza i kassyerem ks. Jan Sikora.
Skończyliśmy.
O ile nam w rękach naszych znajdujące się materyały dozwoliły, postaraliśmy się wyczerpująco przedstawić zadanie i działalność za dziesięć lat ubiegłych Towarzystwa, mającego na celu duchowe odrodzenie austryackiego Szlązka, drogą legalną i rozumną oświaty. Ktoś przywykły do zajmowania się wielkiemi sprawami i instytucyami rozporządzającemi dziesiątkami tysięcy, nazwie może działalność tę drobną, lub nawet małoważną dla reszty naszego kraju; ale nie zapominajmy, że w łańcuchu spajającym każdą całość, najdrobniéjsze ogniwo znaczenia pozbawionem nie jest i że od naprawy uszkodzonego zależy zawsze siła całego wiązadła.
W rzędzie dawnych ziem i prowincyj polskich, Szlązk Cieszyński, ze swoją 300,000 głów niedochodzącą ludnością polską, niezawodnie że jest ogniwem drobnem, ale wspólnie z Opolskim Szlązkiem, gdzie mieszka około miliona naszych rodaków, tworzy on całość, nad zniszczeniem której od wieków pracuje potężna germańska maszyna. Jeżeli napór maszyny téj zrobi swoje, jeżeli ogniwo to pęknie, jeżeli odwrócimy się od usiłowań, mających na celu odrodzenie przez oświatę Cieszyńskiego Szlązka, odbije się to niezmiernie bolesnem echem na wszystkich ziemiach polskich, wchodzących do politycznego organizmu Niemieckiego Cesarstwa, i na zachodzie ubędzie nam kilka ważnych posterunków, których już i tak nie mamy tam do zbytku.
Dlatego téż popieranie materyalne Towarzystwa Cieszyńskiego, jest świętym obowiązkiem każdego Polaka, a odezwa, jaką do nas mianowicie wydała w roku 1873 jego dyrekcya, powinna znaleźć szczéry oddźwięk w ofiarności naszej.
Odezwę tę przytaczamy w całości:
„Bracia!
„Dla części Szlązka austryackiego, nazywającéj się Księztwem Cieszyńskiem, po książętach tu dawniéj panujących z rodziny Piastów i zamieszkałéj przez ludność przeważnie polską, pamiętnym jest rok 1872, z powodu zawiązania się tutaj stowarzyszenia pod nazwą: Towarzystwo Naukowej Pomocy dla Księztwa Cieszyńskiego, które ukonstytuowało się na dniu 11 listopada 1872 r. i przy łasce Bożéj i ochocie ludzi dobréj woli, obiecuje stać się wielce pożytecznem dla swojéj krainy.
„Potrzebę takiego Towarzystwa udowadnia doświadczenie z ostatnich lat: że młodzieży naszej w szkołach średnich i wyższych, dla niedostatku środków utrzymania się, stosunkowo coraz więcej ubywa, i ztąd okazuje się brak ludzi swojskich na wszystkich stanowiskach wyższych krainy naszej, a zastępują ich obcy, którzy często z ludem ani domówić się nie mogą, zaczem i do jego umysłowego podniesienia dzielniej przyczynić się nie zdołają, a nawet temu ludowi mało są przychylni. Dążenia tego Towarzystwa znalazły przeto u ogółu tutejszej ludności dobre przyjęcie i Towarzystwo, choć zwolna, ale w pocieszający sposób rozwija się. Obowiązkiem członków są tylko roczne wkładki 1 złr., a oprócz tego Towarzystwo wedle statutów liczy-li na dobrowolne, choćby najmniejsze ofiary. Gdy jednak Towarzystwo to, według miejscowych stosunków, gruntuje się przeważnie na uboższej ludności wiejskiej i miejskiej i opiera się na najskromniejszych wkładkach, przeto wzrost jego nie może tak śpiesznie podążać, żeby szybko pojawiły się pożądane owoce.
„Z tej przyczyny dyrekcya Towarzystwa poważa się odezwać do braci rodaków poza granicami szlązkiemi i zanosi do nich prośbę, o wsparcie naszego Towarzystwa w początkach jego, żeby wcześniej siły swoje rozwinąć mogło.
„Wszelki i najmniejszy datek, ile kogo stać bez zrobienia sobie uszczerbku, będzie wdzięcznie przyjęty, a każdy łaskawy dawca może mieć uspokajające przekonanie, że złożył swoję ofiarę na cel szlachetny. Dyrekcya sumiennie rozporządzając zebranym funduszem, składać będzie z niego corocznie sprawozdanie i rachunki wszystkim, swój udział życzliwy oświadczającym.
„Bracia rodacy w ziemiach polskich poza Szlązkiem! Udajemy się do was z tą prośbą, w ufności, że pamiętając o naszej dzielnicy, poprzecie ją, aby umysłowo nie upadła, ale postępowała naprzód.
„Przesyłki można adresować do sekretarza Towarzystwa Naukowej Pomocy, w redakcyi Gwiazdki Cieszyńskiej w Cieszynie (p. Pawła Stalmacha), który takowe wręczy dyrekcyi Towarzystwa.“
Tyle słów wzmiankowanej odezwy, którą zamykamy sprawozdanie nasze, a zamykamy w tem przeświadczeniu, że zrobi ona swoje. Niechaj więc wejdzie pod strzechy najuboższych nawet dworków, niech powie ich cichym mieszkańcom, że tam het na dalekim zachodzie, lud bratni domaga się od nas materyalnej dla swego odrodzenia pomocy, że wierzy iż ta pomoc nadejdzie i szlachetne usiłowania ludzi dobréj woli, wśród reszty rodaków gorące poparcie znajdą. Czego bo miecz nie zachował, co nieudolność dyplomacyi na zagładę skazała — możemy przy pewnej ofiarności i dobrej woli odzyskać pokojową bronią, bronią która dźwiga z upadku, zwątpiałych, jest życiem i osłodą nieszczęśliwych, — jutrzenką różowej przyszłości opuszczonych, — bronią oświaty.


KONIEC.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Bełza.