<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucy Maud Montgomery
Tytuł Emilka ze Srebrnego Nowiu
Wydawca Księgarnia Popularna
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia B-ci Wójcikiewicz
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Rafałowicz-Radwanowa
Tytuł orygin. Emily of New Moon
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

9.
ZRZĄDZENIE OPATRZNOŚCI.

Emilka pewna była w owym pierwszym dniu pobytu w szkole, że nigdy nie polubi nowego trybu życia. Musiała tam uczęszczać, zdawała sobie z tego sprawę, ażeby otrzymać wychowanie i wykształcenie odpowiednie i móc zarabiać na życie. Ale sądziła, że będzie to zawsze to, co Helena Greene nazywała uroczyście „krzyżem Pańskim”. To też niemałe było zdziwienie Emilki, gdy po kilku dniach nauki spostrzegła się, że polubiła szkołę. Panna Brownell nie zyskiwała wprawdzie na bliższej znajomości. Ale dziewczynki już jej nie dręczyły, zdawały się zapominać o tem, co zaszło i traktować ją, jako jedną ze „swoich”. Została dopuszczona do koleżeństwa z „gromadą”, a chociaż przy sposobności nie oszczędzano jej drobnych ukłuć szpilką, aluzji do dzidziusiowatego fartucha i do pychy Murrayowskiej, nie było już owego stosunku wrogiego, ani jawnego, ani utajonego. Zresztą Emilka nauczyła się również „odcinać się”, skoro poznała lepiej dziewczynki i ich słabe strony, a umiała być tak ironiczną i tak niemiłosiernie „ciętą”, że tamte rychło przestały ją prowokować. Emilka pozwalała wszystkim koleżankom przekroczyć próg jej przyjaźni, ale do najtajniejszej skrytki miała dostęp tylko Rhoda. Co do Ilzy Burnley, to nie zjawiała się ona w szkole po owym pierwszym dniu. Rhoda mówiła, że Ilza Burnley, przychodzi do szkoły, albo nie, jak jej się podoba. Ojciec jej nigdy nie łaje. Emilka chętnie byłaby się dowiedziała czegoś więcej o Ilzie, ale to widocznie było niełatwe.
Emilka nieznacznie stawała się znowu szczęśliwą. Czuła się już tak, jakby należała oddawna do tej gałęzi rodziny matki. Rozmyślała dużo o starych Murrayach. Wyobraźnia jej odmalowywała ich na tle Srebrnego Nowiu, te babki, szydełkujące przy świetle świec, te ciotki, szukające skarbów zaginionych. Widziała babkę Elżbietę, nie zdejmującą uparcie kapelusza, widziała Stefanka, uśmiechającego się w oknie; widziała własną matkę, marzącą o jej ojcu. Wszyscy oni byli tak przytomni jej myślom, jakgdyby była ich znała, żyjących.
I teraz zdarzały się chwile rozpaczy, kiedy ogarniała ją przemożna tęsknota za ojcem, a przepych Srebrnego Nowiu nie mógł zagłuszyć żalu, że nie jest już w uroczym domku w wąwozie. W takich chwilach uciekała Emilka w najskrytszy kącik domu i płakała. Wychodziła stamtąd z czerwonemi oczami, co zawsze było najwyraźniej przykrością dla ciotki Elżbiety. Ciotka Elżbieta przywykła do obecności Emilki w Srebrnym Nowiu, ale nie zbliżyła się ani trochę do dziecka. To bolało Emilkę; ale kochali ją ciotka Laura i kuzyn Jimmy, przytem miała Nieznośnika i Rhodę, miała pola, a na nich ciemne, wysokie drzewa, sterczące dumnie ku niebu, miała muzykę Królowej Wichrów, wygrywającej na świerkach dziką, romantyczną melodję. Dnie były coraz bardziej wypełnione, coraz ciekawsze, pełne drobnych przyjemności i zachwytów, podobne do rozkwitających pączków na drzewie życia. Żeby tylko była mogła odzyskać swój żółty zeszyt, albo inny podobny dzienniczek, byłaby zupełnie zadowolona. Ten zeszyt był, po stracie ojca, najdotkliwszym brakiem w jej teraźniejszości. Za przymusowe spalenie go czyniła odpowiedzialną ciotkę Elżbietę i czuła, że tego nie zdoła jej nigdy przebaczyć w głębi serca. Zdobycie innego zeszytu wydawało się niepodobieństwem. Jak twierdził kuzyn Jimmy, papier do pisania był rzadkością w Srebrnym Nowiu. Listów prawie nie pisywano, a w razie potrzeby poprzestawano na kartce z księgi rachunkowej. Emilka nie śmiała poprosić ciotki Elżbiety o papier. Czasami czuła, że wybuchnie, o ile nie wypowie się piórem, nie wyrzuci z duszy tego czegoś co ją przepełniało. Znalazła do pewnego stopnia ujście dla tej potrzeby pisania, kreśląc, co się dało, na pulpicie szkolnym. Ale te bazgroty zacierały się wcześniej, czy później, co napełniało Emilkę uczuciem poniesionej straty. Przytem zachodziła stale obawa, że zobaczy je panna Brownell. A to, wiedziała Emilka, że będzie nie do zniesienia. Żadne obce oko nie powinno paść na te święte zwierzenia. Czasami pozwalała Rhodzie czytać je, chociaż Rhoda raziła ją swym chichotem w najbardziej wzruszających momentach. Emilka uważała Rhodę za najwyższy stopień doskonałości, jaki istota ludzka może osiągnąć, ale ten wieczny chichot był jej wadą.
Ale przecież los opiekuje się panienkami, które urodziły się z manją pisania. Ten los ziścił marzenia Emilki tego dnia właśnie, kiedy tego najbardziej pragnęła. Stało się to w owym dniu, w którym panna Brownell postanowiła pokazać wyższej klasie, jak powinno się czytać „Pieśń Myśliwego”.
Stojąc na katedrze, czytała panna Brownell, niepozbawiona pewnej zręczności recytacyjnej, owe piękne wiersze. Emilka miała przed sobą trudne zadanie arytmetyczne. Odłożyła ołówek i słuchała, zachwycona. Nigdy nie słyszała dotychczas „Pieśni Myśliwego”, ale teraz słyszała i widziała treść tej opowieści wierszowanej, widziała śnieżne szczyty i ruiny zamków, oraz oświetlenie specyficzne jezior górskich; słyszała echo, rozbrzmiewające w dolinach i wąwozach, a w duszy jej dźwięczało zaczarowane echo tych cudnych słów. Emilka drżała z zachwytu. Nie posiadała się z radosnego uniesienia. Zapomniała zupełnie, gdzie jest i co jej wolno, wybiegła z ławki i chwyciła ramię panny Brownell.
— O, pani nauczycielko! — zawołała z powagą i namiętnością w głosie i spojrzeniu — niech pani przeczyta ten ustęp jeszcze raz, o, proszę, niech pani to przeczyta powtórnie!
Panna Brownell przerwała nagle czytanie, spojrzała na tę twarzyczkę, opromienioną nieziemskim zachwytem, na te oczy, odzwierciedlające niebiańską wizję; panna Brownell rozgniewała się. Gniewało ją wyłamanie się z dyscypliny, gniewało ją to wdzieranie się uczennicy trzeciej klasy w wykład, przeznaczony dla uczennic piątej klasy. Panna Brownell zamknęła z hałasem książkę, ściągnęła usta i wymierzyła Emilce grzmiący policzek.
— Wracaj do swej ławki i mieszaj się do twoich własnych spraw, Emiljo Starr — rzekła nauczycielka z oczami gorejącemi złością i nienawiścią.
Emilka, ściągnięta brutalnie na ziemię, wróciła do swojej ławki, oszołomiona. Jej znieważony policzek był purpurowy, ale ból czuła w sercu. Przed chwilą być w siódmem niebie, a tu naraz takie upokorzenie, takie niezrozumienie! To było ponad jej siły. Czem zasłużyła na tę karę? Nigdy w życiu dotychczas nikt jej nie uderzył. Niesprawiedliwość i bezwzględność doprowadziły ją do rozpaczy. Nie mogła płakać, to „była zbyt ciężka krzywda, aby płakać”, wróciła do domu w nastroju goryczy, wstydu i zawziętości. Nastrój ten trwał, gdyż nie mogła podzielić się z nikim tem strasznem przeżyciem. Ciotka Elżbieta byłaby powiedziała niechybnie, że panna Brownell słusznie postąpiła, a nawet ciotka Laura, miła, słodka ciotka Laura, nie byłaby zrozumiała. Byłaby zmartwiona, że Emilka źle się sprawowała w szkole i zasłużyła na karę.
— Ach, żebym tylko mogła zwierzyć się ojcu! — myślała Emilka.
Nie mogła jeść kolacji, zdawało jej się, że wogóle nie będzie już mogła jeść nigdy w życiu. Ach, jak ona nienawidziła tę niesprawiedliwą, ohydną panną Brownell. Nie przebaczy jej nigdy, nigdy! Żeby tylko znaleźć jakiś sposób zemszczenia się na niej! Emilka, siedząc spokojnie przy stole w Srebrnym Nowiu, była kipiącym wulkanem, obmyślała plan pomszczenia swej zranionej dumy, ach, dumy! Gorsze od niesprawiedliwości było upokorzenie, zawarte w tym fakcie dzisiejszym. Ona, Emilja Byrd Starr, na którą nigdy ręki nie podniesiono, została zbita, jak niegrzeczne dziecko, w obecności wszystkich koleżanek. Któżby to zniósł i przeżył?
Wtem los skierował kroki ciotki Laury do saloniku: poszła po list, leżący na dolnej półce w bibljotece. Zabrała z sobą Emilkę, chcąc jej pokazać ciekawą starą księgę, która była niegdyś własnością Hugona Murraya. Przerzucając szpargały, znalazła dużą paczkę papieru, zakurzoną, ale poza tem nietkniętą zębem czasu, niepomiętą nawet.
— Czas już spalić te stare papiery listowe — rzekła. — Cóż za stos! Ojciec był ongi naczelnikiem poczty miejscowej, jak zapewne wiesz, Emilko. Dyliżans przyjeżdżał wówczas tylko trzy razy na tydzień. Matka pisywała dużo listów, stąd te stosy papieru. Ale teraz spalę to wszystko.
— Ach, ciotko Lauro — westchnęła Emilka, w której pragnienie i strach tak walczyły, że ledwo mowie mogła — nie pal tego papieru, proszę! Daj mnie go.
— Po co, dziecko, czy ci się to przyda?
— Cioteczko, marzę o papierze, aby móc pisać. To byłby grzech spalić tyle papieru.
— Weź sobie ten papier, kochanie. Tylko lepiej będzie nie pokazywać go ciotce Elżbiecie.
— Nie pokażę, nie pokażę... — wyjąkała Emilka.
Zaniosła swą cenną zdobycz na pierwsze piętro, stamtąd na strych, gdzie już sobie urządziła kącik, w którym jej nieprzyjemny zwyczaj rozmyślania o „niebieskich migdałach” nie mógł razić ciotki Elżbiety. Był to spokojny kąt pod oknem, gdzie światła było dosyć, gdzie miło było spojrzeć na estetyczną posadzkę mozaikową. Stąd roztaczał się rozległy widok na Czarnowodę. Tu ciotka Laura przychodziła czasami prząść na wielkiem wrzecionie, stojącem w drugim kącie strychu. Emilka bardzo lubiła warczenie wrzeciona.
Przysiadła pod oknem, zdyszana, wyjęła z paczki kawał papieru, położyła przed sobą i wyjęła z kieszeni ołówek. Zaczęła pisać gorączkowo.
„Drogi Ojcze”... poczem ulżyła sobie, opowiadając przebieg tego fatalnego dnia, pisząc bez przerwy aż do zachodu słońca, aż do zmierzchu. Kury nie zostały nakarmione, kuzyn Jimmy był zmuszony pójść po krowy, Nieznośnik nie dostał świeżego mleka, ciotka Laura sama pozmywała statki kuchenne, i cóż? Emilka, zatopiona w pracy twórczej, stracona była dla świata i ludzi.
Zapełniwszy cztery stronnice, musiała się zatrzymać. Nie było już nic widać. Ale doznawała wielkiej ulgi, przytem pozbyła się grzesznych myśli o odwecie. Była raczej obojętna na wszystko, co dotyczyło panny Brownell. Emilka złożyła kartkę i wyraźnem pismem nakreśliła adres:

Wielmożny Pan
Douglas Starr
na Drodze do Nieba.

Poczem skierowała się ku starej otomanie, stojącej w najciemniejszym kącie strychu. Przyklękła, odsunęła z wysiłkiem siedzenie i wsunęła pod nie swój zapas papieru, oraz list do ojca. Emilka przed paru dniami zrobiła przypadkowo to odkrycie, iż w tej otomanie można będzie świetnie chować wszelkie tajne dokumenty. Teraz miała zapas papieru na długie miesiące.
— Och — wołała Emilka, schodząc ze schodów tanecznym krokiem — czuję się, jakbym otrzymała najpiękniejszy prezent.
Upłynęło kilka wieczorów. Prawie codziennie wykradała się Emilka na strych i pisywała krótsze lub dłuższe listy do ojca. Gorycz opuściła jej duszę. Kiedy pisała do ojca, zdawało jej się, że jest on tak blisko! Opowiadała mu wszystko, z tą uczciwością w spowiedzi, jaka była jej rysem charakterystycznym. Mówiła mu o swych sukcesach, swych błędach, o radości i smutku, wszystko znajdowało wyraz na tym papierze listowym. Pisała drobnem pismem, ażeby jej starczyło cennego materjału na możliwie najdłuższy przeciąg czasu.
„Lubię Srebrny Nów. Tu jest tak poważnie i wspaniale”, zwierzała się ojcu. „A przytem jesteśmy chyba wielką arystokracją, skoro mamy własny zegar słoneczny. Mimowoli jestem z tego dumna. Obawiam się, że zbyt wiele jest we mnie dumy, to też co wieczór proszę Pana Boga, ażeby to zmienił jak najrychlej, ale żeby mi jej trochę zostawił. W szkole w Czarnowodzie bardzo łatwo jest wyrobić sobie opinję pyszałka. Jeżeli ktoś chodzi, trzymając się prosto i nosi głowę wysoko, to znaczy, że jest pyszałkiem. Rhoda też jest dumna, ponieważ ojciec jej powinien być królem Anglji. Ciekawa jestem, jakby się czuła królowa Wiktorja, gdyby o tem wiedziała. Cudowną jest rzeczą posiadanie przyjaciółki, która byłaby księżniczką, gdyby na świecie nie było tylu krzywd. Kocham Rhodę z całego serca. Ona jest taka słodka, taka dobra! Tylko jej chichotu nie lubię. A kiedy jej powiedziałam, że widzę tapety szkolne, gdziekolwiek się ruszę, ona odpowiedziała mi: „Kłamiesz”. To mnie strasznie ubodło: moja najlepsza przyjaciółka mówi do mnie w ten sposób! A jeszcze bardziej bolało mnie to w nocy, kiedy się obudziłam i zaczęłam nad tem rozmyślać. Nie mogłam usnąć przez długi czas, bo męczyło mnie leżenie na jednym boku, a bałam się obudzić ciotkę Elżbietę, odwracając się na drugi bok.
Nie śmiałam dotychczas powiedzieć Rhodzie o Królowej Wichrów, bo zdaje mi się, że to naprawdę wygląda na kłamstwo, jakkolwiek dla mnie jest czemś tak rzeczywistem. Słyszę teraz jej śpiew na dachu, przy wielkim kominie. Tutaj nie mam Emilki-w-Zwierciadle. Zwierciadła są wszystkie tak wysoko umieszczone! Nie byłam jeszcze nigdy w pokoju matki. Zawsze jest zamknięty na klucz. Kuzyn Jimmy mówi, że to ojciec mamy i ciotki Elżbiety zamknął ten pokój na klucz po ucieczce mamy z Tobą. Ciotka Elżbieta nie otwiera go przez wzgląd na pamięć swego ojca, chociaż kuzyn Jimmy opowiada, że ciotka Elżbieta staczała walki wręcz skandaliczne ze swym ojcem za jego życia, walki, o których nikt z zewnątrz nie wiedział, co jest zrozumiałe dla każdego, kto zna dumę Murrayowską. I ja tak odczuwam. Gdy Rhoda zadała mi pytanie, czy ciotka Elżbieta pali świece dlatego, że jest staroświecka, odpowiedziałam, że nie, że jest to Murrayowska tradycja. Nieznośnik miewa się bardzo dobrze, ale nie ma kociąt, a ja tego pojąć nie mogę. Dlaczego?... Pytałam o to ciotkę Elżbietę, a ona odrzekła, że małe dziewczynki nie powinny o tem mówić, ale ja nie pojmuję, dlaczego kocięta są czemś nieprzyzwoitem. Kiedy ciotka Elżbieta jest nieobecna, ciotka Laura i ja przemycamy Nieznośnika do pokojów, ale gdy ciotka wraca, czuję się winną i zawsze sobie mówię, że lepiej było tego nie robić. A następnym razem robię to znowu. To bardzo dziwne. Nic nie wiem o ukochanej Kici. Pisałam do Heleny Greene i pytałam ją o Kicię, ale ona w swej odpowiedzi nie wspomniała o Kici, tylko opowiada mi o swoim reumatyzmie. Co mnie to obchodzi!
Rhoda urządza przyjęcie urodzinowe i zaprosi mnie także. Taka jestem zgorączkowana! Nigdy jeszcze nie byłam, jak wiesz, na przyjęciu. Dużo o tem myślę i wyobrażam sobie, jak to będzie. Rhoda nie zaprosi wszystkich koleżanek, tylko kilka wybranych. Mam nadzieję, że ciotka Elżbieta pozwoli mi włożyć białą sukienkę i porządny kapelusz. Ach, Ojcze, zdjęłam ze ściany u nas w domu ów cudny obrazek, przedstawiający balową suknię i zawiesiłam go u ciotki Elżbiety w sypialnym pokoju. A ciotka zdjęła go i spaliła, mnie zaś złajała za dziurawienie tapety. A mnie był on potrzebny, bo gdy dorosnę, chcę mieć suknię balową, zrobioną według tego wzoru. Ciotka Elżbieta mówi: „czy masz zamiar bywać na licznych balach, chciałabym wiedzieć?” Ja odrzekłam: „tak, gdy będę bogata i sławna”. A ciotka na to: „Tak, czyli, gdy mnie włosy wyrosną na dłoni.”
Wczoraj widziałam Dra Burnleya. Przyszedł kupić trochę jaj od ciotki Elżbiety. Doznałam rozczarowania, bo on wygląda tak jak inni ludzie. Przypuszczałam, że człowiek, który nie wierzy w Boga, musi wyglądać inaczej, niż wszyscy, jakoś dziwnie. Nie wymyślał i nie klął, a to szkoda, bo nigdy nie słyszałam, jak się klnie i byłam ciekawa... On ma wielkie oczy tak, jak Ilza, donośny głos, a Rhoda mówi, że gdy on się rozgniewa, to słychać go w całej Czarnowodzie. Jest jakaś tajemnica dokoła osoby matki Ilzy, tajemnica, której nie mogę zgłębić. Dr. Burnley i Ilza mieszkają razem. Rhoda mówi, że Dr. Burnley powtarza, iż nie życzy sobie mieć w domu djabłów w postaci kobiecej. To jest mowa złego człowieka, ale to mnie zaciekawia. Stara Mrs. Simms chodzi do nich i gotuje im obiad i kolację, a oni sami przyrządzają sobie śniadanie. Doktór wychodzi czasami z domu, nieczęsto. Ilza zaś nic innego nie robi, tylko biega, jak dzikus. Doktór nigdy się nie uśmiecha, tak mówi Rhoda. On jest widocznie podobny do króla Henryka Drugiego.
Chciałabym poznać Ilzę. Ona nie jest taka milutka jest Rhoda, ale i ona mi się podoba. Cóż, kiedy ona nie przychodzi do szkoły! Rhoda mówi, że niewolno mi się zaprzyjaźnić z nikim, oprócz niej w przeciwnym razie ona wypłacze sobie oczy. Rhoda kocha mnie też tak bardzo, jak ja ją. Pomodlimy się do Boga, ażebyśmy mogły spędzić razem całe życie i umrzeć tego samego dnia.
Ciotka Elżbieta daje mi zawsze śniadanie do szkoły. Składa się ono z cienkich kawałków chleba, posmarowanych cieniutką warstewką masła. Ale to masło nie ma takiego okropnego smaku, jak masło Heleny Greene. A ciotka Laura wsuwa mi zawsze do paczki jabłko, albo leguminkę, gdy ciotka Elżbieta odwróci się plecami. Ciotka Elżbieta mówi, że jabłka i słodycze niezdrowe są dla dzieci. Dlaczego najlepsze rzeczy są szkodliwe dla zdrowia, Ojcze? Helena Greene to samo mówiła.
Nauczycielka moja nazywa się panna Brownell. Nie lubię wykroju jej mortki. (To jest nieładny wyraz, którego używa, mówiąc o niej, kuzyn Jimmy, a że niema słownika w Srebrnym Nowiu, więc nie wiem, jak się to pisze, ale to tak brzmi!). Jest ona zbyt drwiąca i lubi mnie ośmieszać. A śmieje się nieprzyjemnie, zgrzytliwie. Ale ja jej przebaczyłam, chociaż mnie uderzyła i zaniosłam jej nazajutrz kwiaty. Przyjęła je bardzo zimno i pozwoliła im zwiędnąć na katedrze. W bajce lub powiastce, byłaby się rozpłakała i zarzuciła mi ramiona na szyję. Nie wiem, czy w życiu jest zwyczajem przebaczać, czy nie. Owszem, chyba tak, bo człowiek czuje się po tem o tyle lepiej! Ty nigdy nie musiałeś nosić dzidziusiowatych fartuchów, ani kapeluszy od słońca, bo byłeś chłopcem, to też nie będziesz mógł zrozumieć, co ja cierpię z tego powodu. A te fartuchy są z tak trwałej wełny, że nie zedrą się nigdy chyba, a przytem to potrwa kilka lat, zanim z nich wyrosnę! Ale mam na niedzielę, do kościoła, białą suknię z czarnem jedwabnem oszyciem, biały kapelusz z czarną wstążką i czarne buciki; w tym stroju czuję, że jestem elegancka. Chciałabym mieć obcięte włosy, bo tak radzi Rhoda, ale ciotka Elżbieta słyszeć o tem nie chce. Rhoda powiedziała mi, że mam piękne oczy. Zawsze sądziłam, że moje oczy są piękne, ale nie byłam tego pewna. Teraz, kiedy wiem napewno, że tak jest, będę wciąż ciekawa, czy ludzie to widzą. Kładę się spać o wpół do dziewiątej wieczorem, niechętnie to czynię, ale siedzę w łóżku i wyglądam przez okno, aż się ściemni zupełnie. W ten sposób daję sobie radę z ciotką Elżbietą; słucham szumu morza, który teraz polubiłam, chociaż zawsze usposabia mnie on tak bardzo smutno, ale to jest przyjemny smutek. Muszę sypiać z ciotką Elżbietą, czego nie lubię, bo za lada poruszeniem ona twierdzi, że się „kręcę”, chociaż przyznaje, że nie kopię. Nie pozwala mi otworzyć okna. Ona nie lubi świeżego powietrza w domu. Salonik jest ciemny jak grób. Weszłam tam razu pewnego i powciągałam wszystkie rolety, a ciotka Elżbieta była przerażona i nazwała mnie małą psotnicą i rzuciła mi Murrayowskie spojrzenie. Rzekłbyś, że popełniłam zbrodnię. Czułam się tak pokrzywdzona, że aż poszłam na strych i opisałam tę przygodę, poczem było mi lżej. Ciotka Elżbieta powiedziała, że nigdy już nie mam wchodzić do saloniku bez pozwolenia. Nie mam wcale zamiaru tam wchodzić. Boję się tego saloniku. Na wszystkich ścianach wiszą portrety naszych przodków, a niema ani jednej przystojnej osoby wśród nich, z wyjątkiem dziadka Murraya, który wygląda ładnie, lecz ponuro. Pokój gościnny jest na pierwszem piętrze i równie ciemny jak salonik. Ciotka Elżbieta prowadzi tam zawsze na noc osoby wybitne. Ja lubię kuchnię za dnia, a strych i mleczarnię i salonik i jadalnię i hall też lubię z powodu ładnych drzwi, które do nich prowadzą, ale nie lubię wszystkich innych pokojów w Srebrnym Nowiu. Aha, zapomniałam o piwnicy. Lubię bardzo tam schodzić i patrzeć na długie rzędy słoików z konfiturami. Kuzyn Jimmy powiada, że jest to tradycja Srebrnego Nowiu nie dopuścić nigdy, aby słoiki te były puste. Ileż tradycji ma Srebrny Nów! Jest to duży dom, a drzewa dokoła są cudne. Nazwałam trzy krzewy przy furtce ogrodowej: Trzy Księżniczki, a starą altanę nazwałam Rezydencją Emilki, a wielką jabłoń — Pobożną, bo rozkłada ona gałęzie zupełnie tak, jak pastor Dare w kościele podczas modlitwy.
Ciotka Elżbieta podarowała mi szufladę z prawej strony biurka; tam mogę składać moje drobiazgi.
Ach, Ojcze drogi, zrobiłam wielkie odkrycie. Szkoda że nie zrobiłam go za twego życia, bo byłbyś zapewne bardzo zadowolony. Umiem pisać wiersze. Może byłabym je pisała już oddawna, gdybym była spróbowała. Ale po pierwszym dniu szkoły czułam się zobowiązana wobec własnego honoru do pisania wierszy, więc spróbowałam. To takie łatwe! W bibljotece ciotki Elżbiety znajduje się mała książeczka, pod tytułem „Pory Roku” Thompsona. Postanowiłam, że napiszę poemat na cześć jednej z pór roku. Zaczyna się on od opisu jesieni, brzoskwiń, rogu myśliwskiego, którego dźwięk słychać w całej okolicy. Rzecz jasna, że tutaj niema brzoskwiń, że nigdy nie słyszałam rogu myśliwskiego w tej okolicy, bo i nacóżby tu polowano, ale w poezji nie należy się trzymać faktów. Zapisałam temi wierszami całą stronnicę, poczem pobiegłam do ciotki Laury i przeczytałam jej cały wiersz. Sądziłam, że ona będzie bardzo rada, iż ma siostrzenicę, która jest poetką, a ona przyjęła to bardzo chłodno i rzekła, że to wcale nie brzmi jak wiersz. To jest biały wiersz, zawołałam. Bardzo biały, orzekła ironicznie ciotka Elżbieta, jakkolwiek jej nie pytałam o zdanie. Sądzę, że wobec tego zacznę pisać wiersze rymowane, ażeby nie można było się omylić. Mam zamiar zostać poetką, gdy dorosnę i to bardzo sławną. Kuzyn Jimmy też pisze wiersze. Napisał przeszło 1.000 poematów, ale on nigdy ich nie pisze na papierze, tylko nosi je w głowie. Ofiarowałam mu trochę papieru z mego zapasu (bo on jest bardzo dobry dla mnie), ale powiedział, że jest za stary, aby się przyzwyczajać do czegoś nowego. Jeszcze nie słyszałam żadnej z jego poezji, bo nie nawiedziło go natchnienie. Szkoda, bardzobym chciała coś usłyszeć. Coraz bardziej lubię kuzyna Jimmy, boję się go tylko, gdy zaczyna tak dziwnie spoglądać i dziwnie mówić. Ale ten lęk nigdy nie trwa długo. Przeczytałam dużo książek z bibljoteki Srebrnego Nowiu: Historję reformacji we Francji, bardzo religijną i nudną. Grubą małą książeczkę, opisującą zakonników w Anglji, oraz wyżej wspomniane Pory Roku. Lubię je czytać, bo spotykam tam tyle ładnych wyrazów, ale w dotyku są te Pory Roku nieprzyjemne. Papier jest taki gruby i szorstki! Przeczytałam podróż do Hiszpanji, wydrukowaną na miłym, cienkim papierze. Historję misjonarzy na wyspach Oceanu Spokojnego. Tam są bardzo zajmujące obrazki, bo widzimy na nich, w jaki sposób pogańscy wodzowie się czeszą. Gdy się stają chrześcijaninami, obcinają włosy, a że mają piękne, długie włosy, więc mi ich żal. Ogromnie lubię poezję, a tem samem opowieści o wyspach bezludnych. Czytałam też Rob Roya, powieść, ale tylko początek, bo ciotka Elżbieta zabrała mi książkę, mówiąc, że nie powinnam czytywać powieści. Ciotka Laura mówi, że powinnam to czytać pokryjomu. Nie widzę, dlaczego nie miałabym słuchać ciotki Laury, ale tak mi jakoś dziwnie... Dotychczas nie czytałam jeszcze dalszego ciągu pokryjomu. Przeczytałam śliczną powiastkę o tygrysie, pełną obrazków i zabawnych historyjek o tygrysach. Bardzo zajmujące, a czasami takie straszne! Czytam teraz o Rubenie i Gracji, jest to powiastka, ale nie powieść, bo Ruben i Gracja są rodzeństwem i nie pobiorą się. To samo dotyczy historji Małej Kasi i Grzecznego Jima, ale to już jest mniej tragiczne i mniej przykuwające. Ładną książką jest „Cud Przyrody”. Prześliczną jest „Alicja w Krainie Cudów”, oraz „Pamiętnik Anzonetty B.” Cudna jest opowieść o tej dziewczynce, która została nawrócona, mając lat 7, a umarła, mając 12! Na wszelkie pytania odpowiadała wersetem z hymnów. Przed swem nawróceniem mówiła po angielsku. Ciotka Elżbieta mówi, że powinnam choć trochę być do niej podobna. Mnie się zdaje, że mogłabym raczej przy sprzyjających okolicznościach stać się podobną do Alicji, ale że nigdy nie będę taka dobra, jak Anzonetta. A zresztą nie pragnęłabym tego, bo one nigdy się nie bawiły. Anzonetta zachorowała natychmiast po nawróceniu się na religję chrześcijańską i straszliwie cierpiała przez kilka lat. Poza tem pewna jestem, że gdybym mówiła, do ludzi hymnami, wydawałoby się to śmieszne. Razu pewnego spróbowałam. Ciotka Laura zadała mi pytanie, czy wolę mieć skarpetki zimowe w czerwone, czy w niebieskie paski. Ja odpowiedziałam za przykładem Anzonetty, z tą jedyną różnicą, że tam szło o szlafrok:

Jezus, Twoja krew i męka,
Zdobią mnie, są moją szatą.

Ciotka Laura wykrzyknęła, że oszalałam, a ciotka Elżbieta powiedziała, że bluźnię. Widzę więc, że to nie dla mnie. Poza tem Anzonetta nie mogła nic jeść przez szereg lat, bo miała wrzody w żołądku, a ja bardzo lubię zjeść sporo i coś dobrego.

Stary pan Wales umiera na raka. Jennie Strang mówi, że jego żona ma już całą żałobę gotową.
Napisałam dzisiaj życiorys Nieznośnika i opisałam drogę, prowadzącą do domu Wysokiego Jana. Przypnę je do tego listu, ażebyś mógł je przeczytać. Dobranoc, mój najdroższy Ojcze.
Twoja posłuszna korna sługa

Emilja B. Starr.

P. S. Zdaje mi się, że ciotka Laura mnie kocha. Tak lubię być kochaną, Ojcze drogi!

E. B. S.”



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lucy Maud Montgomery i tłumacza: Maria Rafałowicz-Radwanowa.