Endymion • Felicjan Faleński
Endymion
Felicjan Faleński

Gdzieś, gdzieś w lasów głębi, wśród ciszy nad cisze
Na oczach młodziana
Tkwi noc nieprzespana —
Szum dębów stuletnich sen jego kołysze.

Co noc — przez splecione konary, przez liście,
Niby wód strumienie
W harmoniczne drżenie
Zdrój świateł szumiących płynie promieniście.

Wśród świetlnej powodzi — by senna z mgły tkanka
Bladego oblicza
Bogini dziewicza
Z krainy gwiazd spływa nawiedzić kochanka.

Ramiony białymi otacza mu szyję
I cisnąc do łona,
Patrzy weń stęskniona
I znów go ramiony białymi obwije.

I skroń mu, i usta całuje dziewica,
I włosy u skroni,
I słodko się płoni,
Ilekroć wśród pieszczot wpatrzy mu się w lica.

I pierś swą przyciska do piersi młodziana,
Aż dreszcz mu rozkoszy
Po członkach rozproszy
I błogo jej, że jest wzajemnie kochana.

Tak nocy królowej czas w błysk się przemyka,
Tak Luna srebrzysta
Z chwil lotnych korzysta,
By, wieczna bogini, kochać śmiertelnika.

I nie dba, choć gwiazdy zazdrosne ogniście,
Na niebie Wysokiem,
Roziskrzonym okiem,
Choć Zefir złośliwy podgląda przez liście.

Dla dwojga szczęśliwych — samotnie, choć w tłumie,
Czyż w kwiecie — woń tkliwa?
Czyż blask w cień się skrywa?
Czyż wstyd ma być sercu, że kocha, jak umie?

I tylko — gdy, głucho warcząc w trzask pioruna,
Na niebo z wysoka
Spłynie chmur powłoka,
Nawiedzić kochanka nie przybywa Luna.

Bo szczęściu, bo duszy wiekuiście młodej,
Bo sercu — potrzeba
Błękitnego nieba
I ciszy półsennej, i jasnej pogody.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Felicjan Faleński.