<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Fałszywy bankier
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 8.9.1938
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Zdrada

Detektyw Marholm śmiał się tak serdecznie, że aż łzy spływały mu po tłustych policzkach. Przyczyną tej wesołości, był jak zwykle zwierzchnik jego Inspektor policji Baxter.
Inspektor stał przed swym podwładnym, trzymając jakiś list. Oczy jego rzucały błyskawice.
— Przestańcie się śmiać — zawołał. — Jeśliby ktoś przyszedł, odniósłby wrażenie, że jest w kabarecie. Jesteśmy przecież w głównej komendzie policji.
— Wiem o tym — odparł Marholm, który z trudem starał się zapanować nad swą wesołością. — Cóż zrobić, kiedy cała ta historia przypomina raczej numer kabaretowy.
Inspektor policji począł chodzić po gabinecie nerwowymi krokami. Uspokoiwszy się nieco, stanął przed Marholmem:
— A więc wy nie wierzycie w informacje zawarte w tym liście? — zapytał. — Przeczytam go wam wobec tego jeszcze raz.
Rozłożył przed sobą list, napisany na dość pospolitym papierze.
„Główna Kwatera Policji Scotland Yard. Inspektor Baxter.
Szanowny Panie Inspektorze!
Niniejszym zawiadamiam pana, że Raffles, którego pan poszukuje oddawna, pracuje w charakterze pierwszego prokurenta w banku Lincolna. Zamierza on w najbliższej przyszłości ukraść z banku depozyty, wynoszące kilka milionów funtów. Niech się pan śpieszy z zaaresztowaniem go, zanim nie wykona swego planu.
Przyjaciel.“
— Wspaniały przyjaciel — zaczął Marholm. — Jakiś żartowniś, który chce pana ośmieszyć w oczach całego Londynu. Raffles dokuczył już panu do tego stopnia że gotów pan jest przyjąć lorda majora Londynu również za Tajemniczego Nieznajomego. Niechże się pan zastanowi nad tym nonsensem. Pierwszy prokurent banku Lincoln musi być człowiekiem pod każdym względem bez zarzutu. Przez ręce jego przechodzą co dzień miliony. Człowiek, zajmujący to stanowisko, musi się wykazać całą swą przeszłością, a dokumenty jego i życiorys są sprawdzane z niezwykłą starannością przez prezesa rady nadzorczej banku. Nawet pan, nie mógłby pretendować do tego stanowiska...
— Może macie i rację — odparł Baxter, gryząc nerwowo swoje cygaro.
— Jestem pewny, że mam rację — rzekł Marholm. — Podejrzewam, że to sam Raffles wysłał nam ten list. To przecież nie pierwszy jego kawał.
— Niestety — westchnął Baxter — przypominając sobie psikusy, jakie mu często płatał Tajemniczy Nieznajomy.
Wtej chwili zapukano do drzwi. Dyżurny policjant wprowadził do gabinetu jakiegoś posłańca. Posłaniec ten wręczył Baxterowi list.
— Od kogo to? — zapytał Baxter podejrzliwym tonem. —
— Jakiś człowiek dał mi go na ulicy i polecił oddać go panu. — odparł posłaniec. —
— Jak on wyglądał?
— Nie umiem go określić... Poznałbym go z pewnością.
— Dobrze. Zanotuję wasz numer. Jeśli będziecie mi potrzebni wezwę was do siebie.
Po wyjściu posłańca Baxter otworzył list.
— Drugi list w tej samej sprawie.
Zaledwie przebiegł go oczyma, skoczył w stronę swego sekretarza.
— Posłuchajcie co tu jest — napisane — rzekł. —
Szanowny Panie!
Przechodząc obok banku Lincolna stwierdziłem, że list mój pozostał bez echa i Raffles wedle wszelkiego prawdopodobieństwa będzie mógł wykonać z łatwością swój projekt. Wzywam pana raz jeszcze do wszczęcia natychmiast nieodzownych kroków. Bank zostanie zamknięty za godzinę i nie będzie pan już mógł przystąpić do zaaresztowania Tajemniczego Nieznajomego. Niech się pan śpieszy.
Przyjaciel.
— Co za bezczelność — zawołał detektyw Marholm. — Ten człowiek dał już prawdopodobnie znać wszystkim dziennikom londyńskim i jeszcze dzisiejszego wieczora będziemy przedmiotem ogólnych kpin!
Inspektor Baxter spojrzał w zdenerwowaniu na swego sekretarza.
— Cenię wasze zdanie Marholm, i przyznaję, że tym razem pokrywa się ono całkowicie z moim. Cóż jednak się stanie, jeśli autor listu mówi prawdę i jeśli Raffles istotnie planuje nową niezwykłą kradzież? Wówczas na nas spadnie cała odpowiedzialność. —
— To co pan mówi, panie inspektorze nie wytrzymuje krytyki. Dał się pan złapać na list jak ryba na przynętę. Ponieważ jednak nie ja mam prawo wydawania rozkazów, poproszę tylko, aby nie brał mnie pan z sobą na tę wyprawę policyjną do Lincoln Banku. Nie mam najmniejszego zamiaru bawić wszystkich moim kosztem.
— Będę działał z jaknajdalej idącą ostrożnością — udam się przedewszystkim do prezesa rady nadzorczej banku i podzielę się z nim treścią tego listu.
W pół godziny po tym Baxter znajdował się w pokoju przyjęć Geissa w gmachu banku Lincolna.
Czytając list, dyrektor Geiss zbladł lekko. Zmieszanie jego trwało tak krótko, że Baxter nawet go nie spostrzegł.
— Padł pan ofiarą niesmacznego żartu — zaśmiał się Geiss. — Pierwszy prokurent naszego banku sir John Gover jest osobą, stojącą ponad wszelkimi podejrzeniami. Jeśli pan chce, mogę go natychmiast wezwać, aby się pan sam przekonał naocznie, z jakiego rodzaju człowiekiem mamy do czynienia.
Baxter nie przyjął propozycji i rzekł:
— Jestem tego samego zdania, że mamy tu do czynienia ze zwykłym żartem. Obowiązkiem moim było zawiadomić o tym pana.
Pożegnał Geissa i opuścił gmach banku. Natychmiast po jego wyjściu Geiss wezwał do siebie Rafflesa.
— Mam tu pomiędzy nami jakiegoś zdrajcę — rzekł. — Przed chwilą wyszedł stąd inspektor Baxter. Dowiedział się, dzięki anonimowemu listowi że pan wchodzi w skład personelu banku. Udało mi się wmówić mu, że chodzi tu o zwykłą mistyfikację i Baxter zgodził się z moim zdaniem.
Raffles nie spuszczał oczu z twarzy Geissa. Węszył nowy podstęp.
— To niemożliwe — oświadczył. — Nikt nie może wiedzieć o tym, że pracuję w banku.
— Jeszcze raz stwierdzam, że to co powiedziałem jest prawdą. Musi pan jeszcze dzisiejszej nocy wykonać nasz plan. Jutro może być zapóźno.
— All right! Mam klucze od podziemi. Wystarczy otworzyć i wziąć pieniądze.
— Ile mamy depozytów?
— Cztery miliony — odparł Raffles. —
— Szkoda — rzekł Geiss, bębniąc palcami po stole. — Sądziłem, że będziemy mogli odwlec moment kradzieży aż do chwili, gdy wysokość depozytów dosięgnie sześciu milionów. Dzięki tym przeklętym listom tracimy dwa miliony. Nie wolno nam jednak czekać dłużej. Najmniejsza zwłoka grozi nam niebezpieczeństwem.
— Dobrze więc. Jeszcze dziś w nocy dokonam włamania.
— Ja ze swej strony, przyślę o godzinie czwartej nad ranem auto, które będzie czekało na pana za rogiem ulicy. Będzie mógł pan przewieźć pieniądze do mojej willi.
— All right. Zobaczymy się jutro.
Po wyjściu Rafflesa Geiss szybko udał się do swego domu. Pieniąc się z wściekłości wpadł do pokoju Mc. Intosha. Irlandczyk leżał na kanapie z fajką w ustach.
— Jesteś największym osłem, jakiego widziałem w swym życiu, — zawył Geiss.
— Dlaczego? — zapytał Irlandczyk flegmatycznie.
— Napisałeś do inspektora Baxtera dwa listy w sprawie Rafflesa i zdradziłeś przed nim nasze plany. Czyś oszalał?
— Bynajmniej — odparł Mc. Intosh, zaciągając się wonnym dymem. — Właśnie ty popełniasz karygodną nieostrożność, związując się z Rafflesem.
— Nie mieszaj się do moich spraw. A przede wszystkim nie wtrącaj się do spraw banku. Jaki miałeś cel pisząc te listy?
— Ocalić miliony.
— Piękny ratunek! Gdyby nie udało mi się uspokoić inspektora Baxtera i przekonać go, że ma do czynienia ze zwykłym żartem, byłbym już teraz w Scotland Yardzie, zamknięty w samotnej celi.
— Nie rozumiem. Może zechcesz mi to jaśniej wytłumaczyć?
— Przecież to oczywiste — odparł Geiss, — gdyby po otrzymaniu twego listu inspektor Baxter zaaresztował Rafflesa, Raffles wskazałby następnie na mnie, jako na autora projektu.
— Nie pomyślałem o tym — odparł Mc. Intosh. — Mógłbyś przecież wyprzeć się wszystkiego.
— Wyprzeć się! Niczego nie mógłbym się wyprzeć! — Raffles posiada ode mnie dowód na piśmie.
— Jakiego rodzaju? — zapytał Mc. Intosh niespokojnie.
— Jest to deklaracja stwierdzająca, że Raffles dokonał włamania do banku na mój rachunek i że jestem gotów podzielić się z nim wysokością łupu.
— Jesteś naprawdę najbardziej nieostrożnym człowiekiem, jakiego spotkałem w życiu. Gdzież twój rozum? Jak mogłeś dać temu człowiekowi podobne pismo.
— Żądał tego. Zresztą miałem do niego zaufanie...
— Zobaczysz, dokąd cię zaprowadzi to zaufanie. Sprawa utonęła!
— Widzisz wszystko w zbyt czarnych barwach.
— Chciałbym abyś miał rację. Kiedy Raffles zaczyna działać?
— Dzisiejszej nocy.
— All right! Jutro z naszych milionów nie będzie śladu.
W tym samym czasie Raffles, zajęty był w swym gabinecie wraz ze swym przyjacielem Charley Brandem adresowaniem setek kopert, do których wkładano listy do wszystkich depozytariuszy banku Lincolna.

Około godziny dziesiątej wieczorem Raffles wraz z Charleyem Brandem udali się do Banku Lincolna.
Dozorca nocny zdziwił się na ich widok. Poznał odrazu pana prokurenta i nie czyniąc trudności otworzył przed nimi ciężkie metalowe drzwi.
Raffles i Charley Brand weszli do westibulu. Cisza panowała w całym tym ogromnym gmachu. Raffles poprosił dozorcę ex-wojskowego, aby szedł przed nimi i oświetlał im schody latarką, umocowaną na piersi.
Przybywszy do biura Rafflesa, dozorca uczuł, że nagle napadnięto go z dwuch stron, i zanim zdążył krzyknąć, został związany.
Spojrzał na Rafflesa błagalnym wzrokiem i szepnął:
— Nie zabijajcie mnie!
— Nikt wam tu nie zrobi nic złego — odparł Raffles. — Przykro mi, że musiałem użyć wobec was siły. Nie możemy jednak przebierać w środkach. A teraz musicie pozwolić, że wam zakneblujemy usta.
Dozorca, sparaliżowany z przerażenia, nie stawiał najmniejszego oporu. Raffles wziął klucze od banku, latarnię i udał się wraz z Charleyem do podziemia, gdzie znajdowały się opancerzone pokoje, mieszczące depozyty. Otworzyć z klucza drzwi, i zawładnąć założonymi milionami, — było to dla Tajemniczego Nieznajomego sprawą jednej chwili. Raffles schował banknoty do zwykłej drewnianej kasety. Wyszedł z banku wraz Charley Brandem. Zamknął spokojnie drzwi i, skierował się w stronę Oxford Street. Obydwaj przyjaciele zdążyli przebiec około stu kroków, gdy nagle Raffles szepnął do ucha Charleya Branda.
— Ktoś idzie za nami. Zwolnijmy kroku. Gdy człowiek ten z nami się z równa odwrócimy się nagle. W ten sposób przekonamy się z kim mamy do czynienia.
Posuwali się naprzód powoli. Natomiast nieznajomy zupełnie wyraźnie przyśpieszył kroku, gdy znalazł się już w odległości kilku metrów od obydwuch przyjaciół, Raffles odwrócił się gwałtownie, wypuścił z rąk kasetę z banknotami i skoczył do gardła człowiekowi, który z sztyletem w ręce gotował się do zadania mu ciosu.
Silne uderzenie pięści padło na skroń napastnika. Bandyta osunął się na ziemię.
— Możemy się już go nie obawiać — rzekł Raffles, — chowając do kieszeni jago nóż.
— Widziałem już tę twarz — rzekł Charley — Nie pamiętam tylko gdzie.
— Przecież to nasz stary przyjaciel, Irlandczyk, któregośmy zostawili skrępowanego na wyspie skarbów — rzekł Raffles. — Zuch z niego. Udało mu się zwiać. Chciałbym wiedzieć, w jaki sposób dowiedział się o naszym planie ograbienia banku, i w jakich znajduje się stosunkach z Geissem. To musi być jego wspólnik. Od pierwszej chwili miałem wrażenie, że jest on tylko narzędziem w ręku Geissa, który za wszelką cenę postanowił się mnie pozbyć. Jutro rano dowiem się z jego ust, w jakim stopniu podejrzenia moje były słuszne.
Podnieśli z ziemi kasetę z milionami i, nie interesując się więcej nieprzytomnym człowiekiem, znikli w ciemnościach nocy.
Około godziny czwartej nad ranem, auto przysłane przez Geissa, zatrzymało się w umówionym miejscu. Napróżno jednak czekano na Tajemniczego Nieznajomego. Po godzinie daremnego oczekiwania szofer wrócił i oznajmił Geissowi, że osobnik którego miał przywieźć nie zjawił się wcale.
Nowina ta wywarła na finansiście olbrzymie wrażenie. Co mu się mogło stać? Czyżby Mc. Intosh miał rację, że Raffles postanowił sam zagarnąć łup? Z przekleństwem na ustach rzucił się w stronę pokoju Mc. Intosha. Nie było w nim nikogo. W chwili, gdy zastanawiał się, co się mogło przytrafić Irlandczykowi, drzwi otwarły się i stanął w nich Mc. Intosh.
Wygląd jego był opłakany. Prawe oko miał podbite, a krew, która obficie spływała mu z nosa, splamiła cały przód jego palta.
— Co ci się stało? — zapytał Geiss, chwytając go niespokojnie za ramię.
Ranny usiadł z trudem.
— Powinni byli już dawno zamknąć cię w domu wariatów! — zawołał Mc. Intosh.
— Skąd przychodzisz? — zapytał Geiss.
— Spotkałem się z Rafflesem. — Widzisz sam, jak mnie serdecznie przyjął. Przez pół godziny leżałam bez przytomności na Oxford Street. — Miliony diabli wzięli.
— Miliony? To niemożliwe! Raffles musi tu przyjść niedługo.
Mc. Intosh wybuchnął ironicznym śmiechem.
— Miałem rację. Nie wolno polecać złodziejowi, dokonania kradzieży, z której się samemu chce ciągnąć zyski. Jeszcze raz powtarzam, że miliony diabli wzięli. Szukaj teraz wiatru w polu. Nie zobaczysz z nich ani pensa.
Geiss usiadł. Nogi się pod nim ugięły.
— Czy to możliwe? — szepnął zduszonym głosem.
— Posłuchaj co mi się przytrafiło. Wziąłem mój malajski sztylet i zaczaiłem się przed Lincoln bankiem, czekając na wyjście Rafflesa i jego towarzysza. Gdyby był się skierował w stronę automobilu, tak, jak to było umówione, byłbym usiadł spokojnie obok szofera, którego znam i przyjechał tutaj. Przyznałbym wówczas ze skruchą, że się pomyliłem i wszystko byłoby w porządku. Ale stało się inaczej. Spełniło się to, co przewidywałem. Raffles zamiast pójść na lewo, skręcił na prawo. Zamiary jego były jasne. Szedłem, kryjąc się za występami murów. Chciałem najpierw zasztyletować Rafflesa, potym zaś jego towarzysza. Byłbym prawdopodobnie dokonał swego, gdyby Raffles nie miał tak wyczulonego słuchu. W chwili, gdy gotowałem się do zadania mu ostatecznego ciosu, uciekł się do znanego manewru. Odwrócił się gwałtownie, skoczył na mnie i zdzielił mnie pięścią tak silnie, że długi czas zachowam o tym wspomnienie. Nie wiem co stało się później. Jedno jest pewne: Nie przyszedł i nie odda ci milionów.
Geiss stał się trupio blady. Widział, że się pomylił. Jego zmęczony umysł nie podsuwał mu żadnego wyjścia z sytuacji.
— Przegraliśmy partię — rzekł Mc. Intosh, obmywszy twarz wodą. Gdybyś mnie był usłuchał i wydał tego człowieka w ręce policji, bylibyśmy teraz bogaci. Miałbym ochotę wychłostać się porządnie. Jedyna rada, jakiej mogę, ci udzielić to udać się o świcie do Scotland Yardu i złożyć zeznanie. Być może policja zdoła jeszcze odebrać łup.
Mister Geiss uchwycił się tej rady, jak deski zbawienia.
— Najmądrzej byłoby dla nas opuścić Londyn — rzekł Mc. Intosh. — Nie wiadomo jak się ta historia skończy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.