<<< Dane tekstu >>>
Autor Edward Boyé
Tytuł Fantazja wiosenna
Pochodzenie Sandał skrzydlaty
Wydawca Spółka wydawnicza „Vita Nuova“
Data wyd. 1921
Druk J. Burian
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Fantazja wiosenna

I to jest genetyczny bajki mej początek,
Szczęśliwość jaknajwyższa, bowiem niewcielona,
Fantazja, co mnie w twoje popchnęła ramiona,
Rozpachnione świeżością w dzień Zielonych Świątek.

Młodziutka, jak godzina w pąkowiu ukryta,
Bezbronna, niedotknięta, cicha i pierzchliwa,
Byłaś cudem, łączącym marzeń mych ogniwa,
Z czarodziejskim rozbrzaskiem dnia, który już świta.

Znalazłem cię w paprotnych gąszczach z seledynu,
Jak sarnę o spojrzeniu otęczonem łzami.
I stanęła milcząca zgoda między nami,
Że będziem żyć bez wcieleń, pracy i bez czynu.

Spryskałem sobie ręce dotykami trawy,
Wchłonąłem zapach świerków, mchu i leśnej kory.
I zostałem przy tobie na fantazję chory,
Jak promień przypadkowo w lasach zabłąkany...

W najgłębszych uroczyskach, kędy jest bezludnie,
Pod baldachim ze świateł i liści dziergany,
Ukryłem nasze szczęście, gdy przyszło południe,
Niosące dla oraczów chleb i pełne dzbany.

A potem miłość moja jęła cię szpiegować,
Podpatrywać i pytać o wskazówki tajne.
I wszystko nam się stało dziwnie niezwyczajne,
I nową wiedzę życia pragnąłem zbudować!

Błękitnym skrzydłem ważek, motylowym pyłem
I pawiooką trawą ubrałem twe łoże,

A potem symbol imion wyciąłem na korze
I już nigdy, przenigdy więcej nie wcieliłem!

Godzina za godziną schodziła milcząco,
Bojąc się spłoszyć czaru przez słowa zbyt ostre,
Miast kochanki, poranek znalazłem i siostrę
Przedwiośnia, pachnącego gałęzią kwitnącą!

Niech innym huczą młyny na życiową pracę,
Ożywiając zwierciadła wód umarłych pono!
Do naszych pustych młynów trud nie zakołacze
I tęsknot nie przetworzy na mąkę zmieloną.

A nawet między nami, choć żyjem miłością
I siebie tak pragniemy, jak niczego w świecie,
Nie siądą złote pszczoły z bajką o Hymecie,
Aby usta napełnić miodu złocistością!

Drżenie srebrnych osiczyn i brzozy płaczącej,
Lęk cichutko wznoszący twoją pierś dziewczęcą,
I trwoga, ciągła trwoga przed wcieleń obręczą
Naszą miłość ku Psyche powiodła marzącej.

Nie mogę rąk wyciągnąć, ani ust spłomienić.
I tylko jasne mary chwytając w ramiona,
Widzę, sen, co się niechce w rzeczywistość zmienić,
Bo form niedoskonałość jest mu pogardzona.

I pocóż życie uczy prawdy tak okrutnej,
Że w piasku codzienności, krzew uczuć usycha?
Że młodość, pierwsza młodość z prawicy rozrzutnej,
Utraciwszy marzenia pozostaje cicha...

...Bezradnie zadumana nad przepaścią żalu,
Nad wieczną rozbieżnością marzeń i spełnienia,

Kędy usta przenoszą sen o ust koralu,
Nad pierwsze, niesłychane zresztą upojenia!

Więc lepiej pozostańmy tak rusałko moja,
Ucząc się żyć poezją i poezją kończyć,
Jak dwa kwiaty daremnie pragnące u zdroja,
Z dwóch brzegów przeciwległych swe kielichy złączyć.

A gdy jesień w kwieciste wejdzie wirydarze,
I ostatni z wierzchołka strąci liść dębowy,
W alejach bladych astrów śmierć nam drogę wskaże,
Rozdzierając błękity przez okrzyk pąsowy.

Rozstaniemy się z sobą... A potem się stanie
Wiele, wiele dobrego... Zostanę artystą,
Urzędnikiem, lub stróżem, który zgarnia błoto,
A może nawet dobrym, pilnym kancelistą.

A ty? Ach! i przed tobą droga się otwiera,
Droga zasług, wartości i kobiecej cnoty
Będziesz swemu mężowi, jak promyczek złoty
(Prasując w międzyakcie chustki bohatera)

I tylko czasem, czasem, uśpiwszy na chwilę,
Wieczną czujność życiową u spraw kołowrotu,
Odprężymy marzenia do dawnego lotu
I dawne liście dębów znajdziem na mogile.

A oczy w onej chwili winny być świetliste.
Przesycone aż do dna dziękczynnemi łzami,
Za dobrowolną mękę, która między nami
Nie szczęście, ale piękno utworzyła czyste.

Bo oto się fontanny perlą tak, jak ongi
I brylantowym deszczem pierś całuję Twoją,

A nad ruchem rąk twoich i tęsknotą moją
Stoi miłość w niezmienne zaklęta posągi...

...Twórczym nakazem dłuta... Niby Samotracka
Nike, wiążąca sandał u strzelistej nogi,
Uchwycona cudownie, przeto, że znienacka,
Nim do dalszej, nieznanej się zerwała drogi!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Edward Boyé.