[422]
FRAGMENT IV. Czyż wam dalsze przygody Filipa powtórzę?
Nie spisaćby ich wszystkich na wołowej skórze.
Wyszedłszy na młodziana, pracuje jak może,
Bo służył i rycersko, i na pańskim dworze.
Zawsze mu się nieszczęście jak z rękawa sypie:
Nie wyrywaj się naprzód! dobrze ci Filipie!
Czyń, jako czynią drudzy, wierz, jak każdy wierzył —
Tak mu często radzili towarzysze szczerzy;
Ale niełatwa rada, kto nieszczęścia dziecię,
Kto Filipem z Konopi zrodzon na tym świecie.
Kiedy trąba bojowa na wojnie zazgrzyta,
On wyrywa się naprzód i pali z kopyta,
Nie bacząc, gdzie jest odsiecz — czy koledzy biegą,
Wrąbie się w środek hufca nieprzyjacielskiego;
Nim nadbieży szczęśliwa pomoc od współbraci,
Zawsze gęstemi rany swą płochość przypłaci,
A jeszcze mu nałaje obozowa władza,
Że im szyki pomieszał, że w planach przeszkadza.
[423]
Gdy insi brali łupy lub wojny honory,
On nigdy się nie stawił, bo zawżdy był chory;
Wtenczas, gdy pole bitwy hojnie krwią pokropi,
Wyrywał się z chorobą, jak Filip z Konopi.
Raz z hufcy tatarskiemi jak lew szedł w zawody,
Pan chorąży przedstawić miał go do nagrody;
Lecz Filip, jak mu często pomylić się zdarza,
Zaskarżał chorążego do regimentarza.
Skarga była prawdziwa, jak to wiedzieć możem,
Lecz chorążym przez zemstę mianował go tchórzem,
Zaświadczył, że go znalazł za wojskiem na ziemi,
(A pan Filip w tej chwili czuwał nad rannemi).
Wyrwał się biedny Filip jak raz w samą porę,
Zaskarżać naczelnika, opatrywać chore!
Służył, rzuciwszy wojsko, u dworskich podwoi.
Pan mówi: Bracia szlachta, przyjaciele moi,
Na sejmiku zakrzyczeć, niepozwolić całkiem,
Aby skarbnik piltyński był u nas marszałkiem.
Ja dzisiaj waszych wotów domagam się prosto
Za moim przyjacielem, rzeczyckim starostą!
Tedy krzyczą dworzany, szlachta zaściankowa:
Niechaj żyje starosta! niech skarbnik się schowa!
Kto nas dziś przekreskuje, jesteśmy ciekawi!
A kto inaczej trzyma, z nami się rozprawi!
— Jakto! czy my nie szlachta? czy poddani chłopi? —
Zawołał wielkim głosem pan Filip z Konopi: —
Prawda, żem na twym chlebie, mości wojewodo!
Ale mnie na sejmiku wyższe względy wiodą.
Syn Rzeczypospolitej, znam krajowe prawa,
I za tym podam kreskę, kto lepszym się zdawa.
Pan skarbnik ma i serce, i głowę nielada,
Toć jemu marszałkować sejmikiem wypada.
Choć mi szyję zetnijcie, póki serce żywe,
Ja dla pana starosty rzucę negatywę:
Tak mi każe sumienie! — Więc po takiej sprawce,
Pan go wygnał ze dworu, a dworscy szubrawce
Urągali się nad nim, że ma zmysły chore,
[424]
Że się wyrwał ze sumieniem jak raz w samą porę,
Istny Filip z Konopi!
Więc głodno i pieszo
Spieszył Filip na sejmik, kędy wszyscy spieszą;
Przekrzyczał, przekreskował i do tyla sprostał,
Że marszałkiem pan skarbnik piltyński pozostał.
Ale skarbnik piltyński, nic tego nie świadom,
Kiedy ucztę dziękczynną wydawał sąsiadom,
Kiedy szlachtę po uczcie hojnie winem kropi,
Nie zaprosił na obiad Filipa z Konopi.
Filip tedy w gospodzie ochoty zażywa,
Zajada kawał chleba, pije szklankę piwa;
A choć w duchu był wesół, lecz drudzy się śmieli,
Że porzucił sztandary dworskiej klienteli.
I dlaczegóż porzucił? że jak Filip czysto
Wyrwał się w samą porę ze sprawą ojczystą!
Ze śmiechu poszła bitwa — dzięki szerpentynie,
Dostał kreskę przez wąsy, krew z czoła mu płynie;
Więc złorzecząc sejmikom, w nędznej alternacie
Osiadł Filip z Konopi w rodzicielskiej chacie...
............
|