Przed godziną, źrenicy nie zdjąwszy z zegarów,
Chciałaś naglić oczyma skazówek pochopy,
I słuchem natężonym pośród miejskich gwarów,
Rozpoznawałaś zdala łoskot mojej stopy.
Dzień miał jedną godzinę, w której — wspomnieć miło,
Że nie u mnie jednego serce żywiej biło!
Ja w tę godzinę, wieczną wpleciony katuszą,
Jak Iksyjon[1] wkoło niej krążyłem z mą duszą.
Nim nadeszła, dzień cały ja na nią czekałem,
Gdy minęła, dzień cały o niej rozmyślałem,
Bawiąc się z mnóstwem drobnych, lecz miłych pamiątek.
Jakie było przyjęcie, rozmowy początek,
Jak się czasem przykremu dało wymknąć słowu,
Po niem niezgoda, po niej milsza zgoda znowu.
Smuciłem się: ty z oczu powody wyśledzasz;
Przychodziłem z prośbami: ty jedne uprzedzasz,
Drugich wymówić nie dasz; na jutro odkładam
I znowu jutro nie śmiem. Czasem gniewny wpadam:
Rozbrajasz mię uśmiechem, a gdym w gniewie przebrał,
Gniewałaś się, jam znowu przebaczenia żebrał.
Ach! każde słowo twoje, wszystkie twe spojrzenia,
Pieszczoty i nadzieje i wspólne cierpienia,
Wszystko to pamięć wiernie malowane trzyma!
Przeprowadzam ten obraz przed duszy oczyma,
Jak sknera, gdy mu skarbiec udało się schwycić,
Patrzy i schnie, i oczu nie może nasycić.

Tą godziną jam przeszłość z mą przyszłością łączył,
Od niej milsze dni zaczął i na niej zakończył.
Ona w zbrukanem pasmie mojego żywota
Zabłysnęła mi jedna, jedna nitka złota;
Jam się do niej, jak prządek skrzydlaty uczepił,
Snuł ją wkoło, i w niej się na wieki zasklepił.

Słońce wbiegło w tę samą nieba okolicę,
Godzina uderzyła. — Gdzież są jej źrenice?
Gdzie myśli? — Ona teraz w czułej pieści dłoni
Cudzą rękę, niewierna! i do cudzej skroni
Usta ciśnie, i łza jej na cudzą twarz spada,
I serce biciom cudzej piersi odpowiada.
Dziś możeby tej nowej pary nie rozdzielił
Piorun, któryby we mnie przed progiem wystrzelił.

Samotności wzgardzona! O tejże godzinie
Niegdyś cię porzuciłem; wracam w twą świątynię,
Jak do piastunki dziecię ze łzami powróci,
Obłąkane na chwilę ponętą łakoci.
Daruj. Ponęta szczęścia zawsze nazbyt silna;
Zbyt trudno się przekonać, że zawżdy omylna.
Może jeszcze ten ogień niegodny zatłumię;
Wszak jest nadzieja w czasie i milczącej dumie.

Lecz nadzieje dalekie! Dziś pogoda nęci
W polach, w niebie, na falach szukać niepamięci.
Czas przechadzki: dlaczegóż me odejście zwlekam?
Za każdem drzwi ruszeniem jej posłańca czekam!
Niekiedy rąk jej zdradne charaktery czytam,
Niekiedy mój zegarek bez potrzeby chwytam.
Raz porwałem się z miejsca, stanąłem u progu:
Ach! była to godzina dawna — moc nałogu!

Jak ten, co mu śmierć lubą wydarła osobę,
Mimo dotkliwą boleść i długą żałobę,

Zabłąkawszy się w myślach — niestety, błąd luby! —
Na chwilę, mgnienie oka, zapomni swej zguby,
Bieży i tak się mocno złudzeniem omami,
Że już progi przestąpił i zalał się łzami.

1825.





  1. Iksyon w mitologii za obrazę najwyższej bogini, Hery, żony Zeusa (Jowisza), przywiązany był w kraju zmarłych do koła, z którem za powiewem wiatru wciąż się obracał.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Adam Mickiewicz.