Grześ niepiśmienny/Rozdział czwarty
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Grześ niepiśmienny |
Podtytuł | Powiastka |
Data wyd. | 1889 |
Druk | Józef Jeżyński |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Minęło lat pięć, czy sześć od tego czasu. Grześ wyrósł na prawdziwego parobka, latał za Marynką po muzykach, po odpustach, umizgając się, hulając, nie robiąc sobie nic z tego, że tam kiedyś na Marcinka słodkie oczy rzucała. Marcinka wzięli do wojska, dwa lata przeszło nie pokazał się już we wsi i dziewczyna nigdy o nim nie wspominała. Co z oczu, to i z myśli. Tak przynajmniej tłumaczył sobie Grześ.
Jemu także przyszedł czas stawać do wojska; ale tatuś jak zaczęli chodzić za nim, tak powiedziano, że niezdatny i puszczono do domu. Na drugi rok ta sama historja się powtórzyła. Starzy więc uradzili między sobą, że jak w trzecim roku uda się wykpić Grzesia od wojska, to się młodych pożeni — niby jego i Marynkę. Ale na trzeci rok jakoś coś się pozmieniało i uznano Grzesia za zdatnego. Jak niepyszny musiał iść w rekruty; ostrzygli, ubrali w mundur i odkomenderowali do pułku, gdzieś aż na Węgry. [1]
Oj byłoż płaczu i lamentu w domu. Marynka jak Marynka — tarła oczy fartuchem, więcej dla zwyczaju, jak z żalu. Ale matka Grzesia — widziało się, że się rozpłynie we łzach. Całą gromadą odprowadzili wojaka do stacji, skąd miał jechać na Węgry. Było tam jeszcze paru takich świeżo ostrzyżonych kamratów, co mieli z nim razem jechać za jednym biletem i kapral niemiec z nimi.
Kiedy pierwszy raz zadzwoniono i kapral za omenderował marsz, Wojciechowa zaczęła płakać tak strasznie, jakby ją zarzynano, Wojciechowi, choć chciał udawać spokojnego, łzy z oczu ciekły, jak przez dziurawe sito, a twarz krzywiła się z żałości. Marynka tylko nie płakała, bo wstyd jej było wobec tylu ludzi; udawała wesołą i podając na pożegnanie rękę Grzesiowi, powiedziała mu: — „no bywaj zdrów — a pisz!“
Powiedziała to tak sobie, bo nieraz tego rodzaju pożegnania obiły się jej o uszy. Grzesiowi jednak utkwiły te słowa w pamięci, szczególniej to ostatnie: a pisz!
To się rozumie, że pisać będzie musiał, bo jakżeby inaczej dał im znać o sobie; ale jak tu pisać gdy się nie umie? Przyszło mu na myśl, że może który z towarzyszy wyuczy go tej trudnej sztuki. Przecie to znowu nie tak wielka rzecz. Pomęczy się miesiąc, dwa, a koniec końców nauczy się choć tyle, żeby list od ojców przeczytać i kilka słów bodaj odpisać na niego.
Pokazało się jednak, że żaden z jego towarzyszy czytać ani pisać nie umiał. Jeden wprawdzie przechwalał się, że umie czytać z drukowanego; ale jak zaczął im czytać jakieś ogłoszenie na stacji kolei, jak zaczął dukać stękać, tak nikt jego, ani on sam siebie nie zrozumiał. A cóż dopiero z pisanego.
Grzesia desperacja brała, co to będzie, gdy wlezie między samych Niemców i Węgrów a tu list przyjdzie od rodziny, może i od Marynki a on ani rusz nie będzie mógł przeczytać.
W pułku akurat nie było żadnego piśmiennego Polaka, wszyscy albo Niemcy albo Węgrzy i Słowacy. trzeba było na gwałt napisać coś do rodziny o sobie, a nie było komu napisać. Mówiono mu wprawdzie, że o parę wsi od miejsca, gdzie stali, jest jakiś kapral piśmienny z Galicji; ale Grześ nie miał śmiałości do kaprala i z dnia na dzień odkładał zamiar udania się do niego. Kapral — myślał sobie — to może nie zechce pisać rekrutowi albo może będzie chciał dużo za swoja fatygę. Gdy jednak upłynęło parę miesięcy, nie podobna było dłużej odkładać pisania i Grześ, korzystając z wolnych chwil, udał się do onej wsi, w której on kapral przebywał. Przybywszy tam, zaczął się dowiadywać o owego kaprala, gdzie mieszka i jak się nazywa. Wskazano mu dom za kościołem i powiedziano: idźcie tam i pytajcie się o kaprala Marcina Dudziaka.
Grześ, usłyszawszy to nazwisko, skoczył, jakby go kto pałką w łeb ugodził i zbladł okrutnie. Nie było wątpliwości, że to będzie ten sam Marcin, którego on znał. Wiedział, że został kapralem, że także gdzieś na Węgrzech przebywał. Więc pewnikiem to ten sam. I on miałby do niego iść, prosić o pisanie listu do ojców, do Marynki — za nic w świecie.
Zamiast iść do domu, który mu wzkazano, poszedł w przeciwnym kierunku i wracał do siebie tak prędko, jakby go kto gonił.
- ↑ Cała ta historja działa się w Galicji, która należy do Austrji; stamtąd często posyłają rekrutów do Węgier.