Horsztyński/Akt I
Scena I
edytuj[W pałacu Hetmana na wsi.]
[Szczęsny, Amelia]
SZCZĘSNY
- Piosenki świata zaczynają się od fałszywych akordów — a kończą się gwałtownym zerwaniem strun — stłuczeniem harfy...
AMELIA
- Smutny jesteś... zdziwaczałeś...
SZCZĘSNY
- Nudzę się.
AMELIA
- Szukaj zabaw.
SZCZĘSNY
- O!... nie potrzeba daleko szukać... Ojciec mój sprowadził mi dziesięciu arlekinów ewolucyjnych — otoczył mię płatnymi trefnisiami... i prawdziwie, że nieraz dziecinniejąc śmieję się do rozpuku, powiązawszy te wszystkie karciane figury jedną nitką, która pociągniona, nadaje skoczne ruchy i zwroty całej psiarni darmojadów.
AMELIA
- Ojciec nasz nie może pojąć nagłej zmiany twojego charakteru i dlatego używa wszelkich sposobów, aby ciebie z nieczynnego życia obudzić, wyrwać i między ludźmi postawić na wysokim szczeblu...
SZCZĘSNY
- Ojciec ma dla mnie wysoki ojcowski szacunek...
AMELIA
- Jak to?...
SZCZĘSNY
- Szacuje mnie jak Holender rzadkiego tulipana... szanuje mnie jako rzadką osobę, której nie płaci — a która go kochać musi
AMELIA
- To więc ja powinna bym droższą jeszcze być dla ojca osobą, bo mnie nie kocha, a ja mu płacę miłością. Zdaje się, że wszelkie uczucia moje zamykają się w miłości dla ojca... Nieprawdaż, Szczęsny, że on dobry i wielki człowiek?
SZCZĘSNY
- Tak... hetman... wielki, jak hetman...
AMELIA
- Pomyśl, bracie mój, że on podpiera spróchniały tron Stanisława Augusta.
SZCZĘSNY
- Tak, on podpiera tron Stanisława...
AMELIA
- Jakie ty dziwne echo masz w ustach...
SZCZĘSNY
- Trzy razy tylko powtarza twoje pochwały, a na pochwały i uwielbienie obcych ludzi ani razu.
AMELIA
- Dlaczego?
SZCZĘSNY
- Śmiesznie jest, kiedy syn ojca chwali... a potem, raz pochwaliłem ojca przy ludziach, to ml zaraz zapłacił... tureckim koniem...
AMELIA
- Cóż powiedziałeś ludziom o naszym ojcu?
SZCZĘSNY
- Co? Oto mówiłem, że lepszy od brata swego, a nam stryja, biskupa, bo nie włożył fioletowej sukni —
AMELIA
- Stój! stój!... gorzki jesteś — i obrażasz dziewiczą i czystą wiarę siostry twojej... Także nieszczęśliwy jest biedny starzec, że w sercu syna nie ma dla niego poważnego uczucia, miłości, sprawiedliwego sądu?... Patrz na te siwe głowy starców, które się przed nim schylają — patrz na oznaki zasług błyszczące na jego piersiach... a potem rzuć okiem na twoją samotność — na nieczynność życia...
SZCZĘSNY
- Jestem niczym.
AMELIA
- Dlaczego nie starasz się zostać użytecznym?...
SZCZĘSNY
- Nie mogę — nie mogę... nie chcę...
AMELIA
- Ty masz jakąś tajemnicę... może miłość...
SZCZĘSNY
- Może miłość...
AMELIA
- Wyznaj mi wszystko, bracie miły... Ach! jak musi być szczęśliwa ta dziewica, którą ty kochasz... Ty nie odpowiesz jej nigdy z gorzką ironią... ty musisz być przy niej wzniosły i piękny. Ja znam duszę twoją, znam ją aż do najgłębszych uczuć i tajemnic... Gdybym nie była twoją siostrą, to musiałabym zostać twoją narzeczoną... albo... mniszką.
SZCZĘSNY
- Co ty mówisz?... Jestem taki roztargniony, że nie słyszałem ani słowa... Już późno... powoje błękitne w twoim wieńcu otwierają się na księżyc... Idź, siostro, i czytaj biblią, moja świętoszko...
AMELIA
- Dobrej nocy!... Zawołaj maleńkiego Michasia, braciszka, muszę go rozebrać — i zmówić z nim pacierz. Czy ty mnie nie pocałujesz za to, że twojego braciszka uczę modlić się za ciebie?...
SZCZĘSNY
- Dobrze robisz, że przez usta dziecka posyłasz modlitwy do nieba. Błogosławieni maluczcy...
AMELIA
- Czy mnie nie pocałujesz, bracie?...
SZCZĘSNY
- Nie...
AMELIA
- Dobrej nocy!
Odchodzi smutna.
SZCZĘSNY
- Jak oświecone prawe skrzydło pałacu! Ojciec ucztuje w gronie pochlebników — i płaci za śmiech i żarty; bo żarty i śmiech stały się prawdziwie rzadkim towarem w Polszcze... O smutek! smutek! Czasem jakaś błyskawica pokazuje mi nicość wszystkiego, a nawet nicość samej myśli marzącej o nicości... Czasem zdaje mi się, że świat wart małpiarskich przymileń się twarzy...
MICHAŚ
wpada
- Cha! cha! cha! braciszku!...
SZCZĘSNY
- Z czego się śmiejesz, chłopcze?...
MICHAŚ
- Przez dziurkę od klucza patrzałem do jadalnej sali... Tata nasz z piórem brylantowym, piękny jak w książce obrazek Pana Boga...
SZCZĘSNY
- Gdzie twoja piastunka?
MICHAŚ
- W kuchni; a ja wolny jak ptaszek.
SZCZĘSNY
- Amelka czeka na ciebie — idź, zmów pacierz.
MICHAŚ
- Ale posłuchaj no, braciszku, co ja widziałem. Papa nasz nalał wielką dudkę szklaną — i zawołał: „Zdrowie naszej Kasi!” — Otóż kiedy zawołał: „Zdrowie naszej Kasi”, wszyscy wstali jak świeczki — a jeden staruszek, biały jak gołąb, siedział na końcu stoła... i nie wstał. Nasz tata zamalował go w papę... paf!... i staruszek wywrócił się jak moja drewniana lalka...
SZCZĘSNY
- Okropność! okropność!...
Chce wybiec z sali.
- Michasiu! gdyby twoja mama żyła, płakałaby nad tobą!
MICHAŚ
- Za co?
SZCZĘSNY
- Idź mi zaraz, chłopcze, do siostry! To, co widziałeś przez dziurkę od klucza, był to obrazek, taki jak ten...
MICHAŚ
- A dlaczego ludzie się ruszali?
SZCZĘSNY
- Ja ci powiadam, że tata śpi — a to był obrazek... idź i nie mów nic Amelce, bo się będzie śmiać z ciebie, że ty się śmiejesz z obrazka. Pocałuj Amelkę w czoło.
Wtrąca go do pokoju Amelii.
- Ach, te ściany — to prawdziwa Sodoma! Starca, że nie pił zdrowia północnej nierządnicy, uderzyć w policzek? A gdybym ja ojca napiętnował znakiem?... Cicho!... Trzeba jednak tego starca ratować...
KSIŃSKI
[wchodzi]
- Ojciec twój każe, abyś przyszedł na ucztę...
SZCZĘSNY
- A ten starzec? Co się stało ze starcem?! Ksiński, idź, powiedz zhańbionemu, niech tu przyjdzie — ja mu dam karabelę... i zemstę!
KSIŃSKI
- Nad ojcem!
SZCZĘSNY
- Syn za ojca stanie. Powiedz mu: zrobię się starym jak on — że będę miał drżącą rękę jak starzec... że... idź, powiedz mu, jeżeli ma dzieci, niech się o dzieci nie lęka.
KSIŃSKI
- Daj mi rękę...
SZCZĘSNY
- Czy ty myślisz, że gram komedią?
KSIŃSKI
- Nie! bądź spokojny o tego starca. Skoro twój ojciec uderzył go w policzek, zwalił się pod stół — a potem nagle skoczył na nogi i zaczerwieniony
SZCZĘSNY
- Co?... Zarąbał... mego...
KSIŃSKI
- Nie!... nie!... ukłonił się nisko — i rzekł: „Dziękuję jaśnie oświeconemu panu memu hetmanowi, że mnie przebudził bom był zasnął”...
SZCZĘSNY
- Ha!... tak powiedział?!... Czy śmieli się?...
KSIŃSKI
- Śmieli się jak wariaty...
SZCZĘSNY
- A ty?
KSIŃSKI
- Pomyślałem sobie, że czytał Ewangelią... i śpiąc śniło mu się, że był świętym Piotrem...
SZCZĘSNY
- Wróć na ucztę... i pij za mnie i za siebie...
[TU BRAK W RĘKOPISIE KARTY]
KARZEŁ
- ...wyskoczy ci na połach munduru Adama krzyż albo klucz szambelański. Uręczam, że zezwoliłbyś na zieloną kuracją...
KSIŃSKI
- Błaźnie, obiję!
KARZEŁ
- Bij — ale słuchaj! Będziesz, panie Ksiński, posłem z Mediolanu?...
KSIŃSKI
- Ale mię Sforka pozna...
KARZEŁ
- Ugalonujemy ciebie jak zebrę, panie Ksiński. Zje diabła, nim odkryje, że zebra jest Ksiński... On ciebie zawsze widział bez galonów i brał za Chrystusowego konia...
KSIŃSKI
- Wysmagam, psie!...
KARZEŁ
- Będę wysmugłym... a ty, panie Ksiński, będziesz posłem z Mediolanu. Tylko jeżeli ciebie zaprosi pan Sforka na obiad, to nie jedz nic prócz sałaty — bo pan Sforka przekonany, że Włochy żyją liściami...
KSIŃSKI
- Powiedz mi, karle, coś odkrył w postępowaniu pana Szczęsnego; a może pohandlujemy z tobą słowem dobrze...
KARZEŁ
- Odkryłem, że pan Szczęsny kocha się.
KSIŃSKI
- W kim?
KARZEŁ
- Wróciwszy tu z Warszawy pan Szczęsny przepędzał dnie całe w łódce na stawie, wywrócony twarzą do nieba. Otóż razu jednego na staw nasz przyleciało parę białych łabędzi. Pan Sforka zagrabił je, jako należące do pana Horsztyńskiego z pobliskiej wioski, z którym pan hetman ma jakieś zatargi. Pani Horsztyńska przyjechała sama nad staw nasz kolaską — i pan Szczęsny oddał na prośbę jej białe ptaszki. Ale tak długo rozmawiali o łabędziach, że... eta, etc...
KSIŃSKI
- Któż jest ten pan Horsztyński?
KARZEŁ
- Stary konfederat barski. Wpadł niegdyś w r,ęce Drewicza i Moskale zaprowadzili go do kościoła — położyli krzyżem na wznak i gromnicami zapalonymi kapali na oczy. Dziś nie potrzebuje okularów.
KSIŃSKI
- I pan Szczęsny przypawił mu to, czego w zwierciedle mężom nawet nieślepym widzieć nie można... Jakże? Ten stary ma młodą żonę? Bo młoda być musi...
KARZEŁ
- Była to biedna dziewczyna, wychowana w klasztorze. Matka jej zwariowała i znaleziono ją utopioną w rowie błotnistym. Doktor przepowiedział, że młoda panna Salomea wzięła dziedziczne usposobienie do melancholii, i dlatego panienka, mająca za posag ekspektatywę wariacji, nie mogła się spodziewać męża młodego — ani bogatego. Pan Horsztyński, ani młody, ani bogaty, ofiarował jej swoją rękę... i dziś... żałuje może danego pierścionka więcej niż wykapanych gromnicami oczu. Ale sądzę, że starzec nie wie o niczym, bo pan Szczęsny zgrabny chłopak w takich rzeczach.
KSIŃSKI
- Powiedzże mi, moja beczułko śledzi holenderskich, co to ma obchodzić pana hetmana, że pan hetmanowicz zbałamucił żonę ślepego człowieka?
KARZEŁ
- Panie Ksiński, zgódź się naprzód na to, że ja mam więcej rozumu od ciebie.
Rzecz nie dowiedziona!
KARZEŁ
- Wszakże nie jesteś zupełnie, panie Ksiński, pozbawiony zdrowego rozsądku. Mów zatem, że szukasz rozumu, gdziekolwiek bądź sądzisz, że się znajduje.
KSIŃSKI
- Z czego to wnosisz?
KARZEŁ
- Kiedy wczoraj dano kurczęta, uważałem, że z wielką rozwagą wyjadałeś móżdżki w główkach kurczęcych...
KSIŃSKI
- Dalibóg, że ten błazen kpi ze mnie...
KARZEŁ
- Panie Ksiński, jakże można tak posądzać? A, wstydź się!
KSIŃSKI
- Pamiętaj, że ze mną niebezpiecznie...
KARZEŁ
- Boję się ciebie, bo jak się wyciągniesz, to podobny jesteś do pamfila.
KSIŃSKI
- A ty krótki! ty niźniku — ty kulko!...
Wybiega za uciekającym Karłem
Scena II
edytujSkromny pokój szlachecki w domu Horsztyńsklego. Ksiądz Kapucyn i Horsztyński.
HORSZTYŃSKI
- To powiadasz, że moja szkółka owocowa dobrze podrosła?
KSIĄDZ
- Renety i bery szare już kwitną.
HORSZTYŃSKI
- Jesienią, mości księże, będziemy z sobą dzielić czerwone jabłuszka.
KSIĄDZ
- Jeśli Bóg da doczekać.
HORSZTYŃSKI
- Tak, jeśli Bóg da doczekać! Czy nie widziałeś gdzie Salusi?
KSIĄDZ
- Żona twoja chodzi sama jedna po lipowej alei.
HORSZTYŃSKI
- Księże, straciłem oczy i widziećnie mogę jej anielskiej twarzy. Czy ona zawsze tak piękna, jak była?
KSIĄDZ
- Zdaje mi się, że zawsze piękna.
HORSZTYŃSKI
- Ale nie tak wesoła, jak niegdyś...
KSIĄDZ
- Dosyć zawsze wesoła. — Czy chcesz, panie Horsztyński, to ci przeczytam jaki rozdział z „Pamiętników Janczara”.
HORSZTYŃSKI
- Dziękuję, księże... już późno. Słuchaj, zdaje mi się, że żona moja nie tak wesoła jak dawniej...
Chwila długa milczenia.
KSIĄDZ
- Mówią, że wielka jest niespokojność między wileńskim ludem. Coś nowego gotuje się w garnku.
HORSZTYŃSKI
- Nie mów mi o tym, księże —
KSIĄDZ
- A gdyby też Wilno powstało...
HORSZTYŃSKI
- To mu gromnicami wykąpią oczy.
KSIĄDZ
- Może się uda...
HORSZTYŃSKI
- Księże, nie masz nadziei, że będziemy jedli czerwone renety z mojej szkółki — a spodziewasz się owoców na spróchniałym drzewie!... Słyszysz, ktoś nadjeżdża konno...
KSIĄDZ
- Młody hrabia.
HORSZTYIŃSKI
- Dobrze, pogawędzimy sobie.
KSIĄDZ
- Lubisz tego młodzieńca?
HORSZTYŃSKI
- Głos jego przypomina mi... Potem ci powiem, księże, dlaczego lubię dźwięk głosu Szczęsnego... Jutro będę się komunikował.
KSIĄDZ
- Ten młodzieniec jest wielkim, ale niedokończonym tworem Opatrzności.
SZCZĘSNY
wchodząc
- Witam cię, panie Horsztyński! Jak się miewasz, ojcze Prokopie?
HORSZTYŃSKI
- Siadaj, mój sowizdrzale! Cóż? Nic nie przynosisz nowego?
SZCZĘSNY
- Nic.
HORSZTYŃSKI
- Powiedz mi, jakże tak żyć na świecie nie wiedząc o niczym?
SZCZĘSNY
- Tak, jak gdybym spytał ciebie, panie Horsztyński, jak ty żyjesz nie patrząc na nic?
KSIĄDZ
- Młodzieńcze! źle, że przypominasz kalectwo...
SZCZĘSNY
- Przez zazdrość — przez zazdrość...
HORSZTYŃSKI
- Widzisz, księże, że mi ktoś jeszcze na świecie zazdrości.
SZCZĘSNY
- Ten, komu wypalono gromnica rai wielkości oczy rozumu, oczy nadziei... który w krainie myśli błądzi jak ślepy... Ty musisz mieć piękne, słońcem oświecone wspomnienia, panie Horsztyński...
HORSZTYŃSKI
- Tak, mani miłe wspomnienie... Raz koło Baru, na wielkim polu, przychodziło do walki z Drewiczem. Piękny był ranek — tak cicho. Skowronki tylko śpiewały — na prawo był lasek brzozowy — za nami...
Wchodzi Salomea i staje cicho — Szczęsny słucha starca i oczy ma zakryte dłonią.
- ...mości panie, było miasteczko z blaszanymi wieżami. Dowodziłem całą jazdą... Marsz, marsz!... Pomyślałem sobie: Co teraz robi moja żona?... Spojrzałem na zegarek, bo jeszcze miałem oczy, na zegarku była piąta godzina... Ha! żona moja śpi, spokojna jak dziecko, ani wie, że tu jej stary mąż, jak młody chłopiec, z rozwianymi włosami, z dobytym pałaszem krzyczy: „Marsz! marsz!...” Myślałem, że zginę, a żona moja będzie spała spokojnie w godzinę śmierci mojej... Było mi smutnie i miło... Jeszcze mi wtenczas przyszło do głowy jakieś dziwne zachcenie; chciałem był mieć przy sobie białego gołębia z mojej wioski. Nie, prawda! to po wygranej bójce, kiedy odpoczywałem w lasku brzozowym, przyszło mi takie zachcenie, żeby to wysłać gołąbka z listkiem, ołówkiem napisać: „Buzi, moja Sally!... Mości panie, zbiliśmy wtenczas dwa kara-bataliony na miazgę...
SZCZĘSNY
- Muszę ciebie pożegnać, panie Horsztyński. Przypomniałem, że mnie w domu czekają dwa kara-bataliony przyjaciół z szampanem.
Wstaje i spotyka się z Salomeą.
- Ha! Pani...
HORSZTYŃSKI
- Co? Żona moja słyszała?... Jak ty cicho weszłaś, moja Salusiu... Będziesz się śmiała z męża gaduły, co chciał wysłać gołąbka...
KSIĄDZ
- Jak ona zbladła..
SALOMEA
- Nigdy mi o tym nie opowiadałeś, mój... mężu...
HORSZTYŃSKI
- A kiedy, a kiedy... Słuchajcie mnie, bo i to wspomnienie nie może zawsze leżeć w sercu moim... Kiedy mię wzięto w niewolę... wieczorem, wieczorem to było... dwóch Moskalów prowadzili mię do kaplicy — pamiętam... cmentarz cały ocieniony lipami... na cmentarzu — okropnie!... dwudziestu moich żołnierzy, zakopani w mogiłach po szyję. Moskale kosili głowy... skoszone głowy toczyły się czasem pod moje nogi... Jedna spojrzała na mnie, przysięgam wam, że spojrzała na mnie!... A pod wielką lipą ujrzałem jakiegoś białego człowieka... nagi — stary. — Na piersiach miał wycięte mieczem wyłogi — w ciele wycięte wyłogi ułańskiego munduru. Spojrzał na mnie i rzekł: „Żegnaj mi, panie Horsztyński”... Nic mu nie odpowiedziałem. Bóg mię skarze w godzinę śmierci mojej za to, że nic nie odpowiedziałem temu człowiekowi w godzinę męki... Ale bo też ja nie mogłem rozpłakać się jak dziecko... Był to Grzegorz, stary rybak z pobliskiej wioski... musiałeś go znać, panie Szczęsny, to twój chłop...
SZCZĘSNY
- Rybak... Grzegorz...
KSIĄDZ
- Co tobie, młodzieńcze?
HORSZTYŃSKI
- Bądź tam dobry dla jego dzieci... jeżeli ma dzieci...
SZCZĘSNY
- Rybak... Grzegorz...
HORSZTYŃSKI
- Wszak musisz wiedzieć, jego chata naprzeciwko pałacu, na drugim brzegu Wilii; musisz wiedzieć... czy on ma dzieci...
SZCZĘSNY
- Ma... córkę...
HORSZTYŃSKI
- Czy hoża dziewczyna?... Wydaj ją za mąż, dam ze sto złotych na krówkę.
SZCZĘSNY
- Powiedz mi, panie Horsztyński — jakiego uczucia doznawałeś, kiedy ci gromnicami oczy wysmalano?
HORSZTYŃSKI
- Zrazu ból wielki — potem niby kłucie szpilek... a kiedy zdzierano z rzęsami skorupę zastygłego wosku, aby... Czy żona moja jest w pokoju?
KSIĄDZ
- Niech kobieta wycierpi słuchem, co inni wycierpieli ciałem... Mów, panie Horsztyński...
HORSZTYŃSKI
- Wy, księża, zawsze chcecie, aby ludzie cierpieli dla niczego... dosyć, niech umieją cierpieć, kiedy potrzeba... Sally!... dalibóg myślałem wtenczas o tobie... myślałem, że już nigdy nie zobaczę ciebie oczyma — że głosek twój będzie jak spiew niedojrzanego w niebie skowronka...
SALOMEA
- O anieli niebiescy! czemużeście wy nie bronili?
HORSZTYŃSKI
- Czy ty myślisz, Salusiu, że ten świat podobny do moskiewskiego obrazu w cerkwi, gdzie Abraham ze strzelby mierzy do syna Izaaka, a zaś anioł z nieba leje dzbankiem wody na panewkę, aby nie spaliło?
SZCZĘSNY
- Bóg się nie mięsza do wypadków światowych... Słuchajcie — kiedy byłem paziem króla Stanisława, raz zrobiłem okropny występek... oto na Bielanach w ptaszkami księżny Sapieżyny zacząłem rąbać pawie i papugi — podchmieliłem był sobie solennie... Dalibóg, żaden anioł z palmą nie stanął w obronie biednych ptaszków... okropna była rzeź. — Nazajutrz sławny byłem w Warszawie jak książę Józef... Cha! cha! cha!... nie śmiejcie się, państwo... chciałem wam pokazać, żem wielki człowiek... Wszak, księże, miałeś o mnie wielkie i zarozumiałe wyobrażenie... Chciałem, żebyś dziś uwierzył, że ja jestem... czym jestem... Jakiś Francuz w napisanej podróży o Polszcze czyn mój umieścił... będę żyć na wieki wieków... cha! cha!... nieprawdaż?... Dodajcie jeszcze, że miałem taki faeton jak książę Józef Poniatowski, i Francuz umieścił opis faetonu w swojej podróży...
SALOMEA
- Pan żartuje z nas smutnie...
SZCZĘSNY
- Na Boga... to wszystko prawda... przyniosę pani książkę, będziesz łaskawa przeczytać mężowi kart kilka o moich dziełach...
SALOMEA
- Pan hrabia był dzieckiem...
SZCZĘSNY
- Byłem rozumniejszy od wielu starych... Sława to piękna rzecz... warto na nią pracować... Czyny ludzi dają blask krajowi.
HORSZTYŃSKI
- Młodzieńcze, rozumiem ciebie... Dajesz mi wieniec laurowy na moje siwe włosy...
SZCZĘSNY
- Ja? ja? ja?... Powiem ci szczerze, że gdybym nie był mną, chciałbym być tobą, panie Horsztyński. — Ludzie tak dziwnie stworzeni są od Boga, że zawsze przywiązują się do tego słowa ja — oprócz kobiet, które przywiązują się czasem do słowa mój... Ale źle robią — źle robią...
KSIĄDZ
- Salomeo, idź przygotuj dla męża szarą polewką.
SALOMEA
- Zaraz... o! nie teraz...
SZCZĘSNY
- Kobiety biorą nas za aniołów, a potem musiemy z największym wysileniem grać komedią, aby się utrzymać na jednej nodze na wysokiej kolumnie, na której nas postawiły... każde słowo rzucamy z bojaźnią, aż nareszcie znudzeni rzucamy się z kolumny w błoto... Od razu trzeba zakończyć z miłością własną... i być sobą... niczym...
HORSZTYŃSKI
- Do czego zmierzasz ironiją taką?
SZCZĘSNY
- Nie! Zamiast kobiety położę słowo księdza. Mości Prokopie, wiele nocy nie spałem myśląc o tym, coś mi powiedział... a powiedziałeś: „Widzę w tobie wielkiego człowieka”. Zrazu postanowiłem dążyć ciągle do tej wielkości, nareszcie znudziło mnie napięcie niezgrabne przyrodzonych władz — przerabianie ciągłe nicości na wielkość olbrzyma. Na Boga, powiedz mi, że zmieniłeś swoje zdanie, bo chcę spać spokojnie... Znudzony jestem starając się myśleć tak, jak ludzie sądzą, że ja myślę... Dusi mię maska, którą mi na twarz włożono... Ludzie krępują nas nitkami pochwał i człowiek mija się z drogą swego przeznaczenia, nie śmiejąc rozerwać słabych węzłów. Pan Horsztyński opowiadał o wielkich cierpieniach; słuchałem wtenczas uderzeń mego serca... i na Boga! — co uczułem w sercu, powiedzieć nie mogę... Coś okropnego urodziło się we wnętrznościach mojej myśli... jakaś szalona duma...
HORSZTYŃSKI
- Obróć ją ku dobremu celowi!
SZCZĘSNY
- Trzeba mieć charakter, panie Horsztyński... Trzeba się naprzód nauczyć ludziom nie zazdrościć, a ja czasem zazdroszczę pastuchowi, co grzeje swoje ręce przy ognisku rozpalonym w głębi lasu. A czasem zazdroszczę królowi Stanisławowi, że w teatralnym ubiorze siedzi na tronie izby poselskiej. Pokażcie mi jaki cel, co by zaspokoił te dwie dziwne zazdrości!... Trzeba być aktorem krotofili i tragedii.
SALOMEA
- Pan dziś jesteś jak moja biedna harfa. Muzyk z Wilna nie przyjechał i nie naciągnął strun... Chciałam grać wesołą piosenkę mężowi, a z rozstrojonej harfy wychodziły takie dzikie tony, że nie mogłam dokończyć.
SZCZĘSNY
- I rozpłakałaś się może pani, że harfa tak dziko grała...
HORSZTYŃSKI
- Widzisz, jak pan Szczęsny zna ciebie, Sally...
SZCZĘSNY
- Biada kobietom, które słuchają nadto długo szumu płaczącej brzozy albo śpiewu słowika!... Czasy świeże mają dziwne lekarstwo na chorobę smutku, poezją.
SALOMEA
- Chciałabym znać naszych słowików...
SZCZĘSNY
- Zimna woda — letnia woda... rymowana!... Przyniosę pani bajki Krasickiego i strofę: „Święta miłości kochanej ojczyzny, Czują cię tylko...”
- Panie Horsztyński, zapomniałem, że ty nie umiesz smakować w poezji, nie umiesz czuć wdzięku...
HORSZTYŃSKI
- Lubię hymn: Święty Boże — Święty mocny!...
SZCZĘSNY
- Nie ma rymów, nie ma rymów! — Ja wolę słuchać rymowanego galopu mego konia niż poezji bez rymów!... Żegnaj mi, sąsiedzie!
SALOMEA
- Pan siostrze zawiezie bukiet naszych kwiatów.
SZCZĘSNY
- Moja siostra lubi tylko belles-de-nuit, dlatego że się po francusku nazywają.
SALOMEA
zdejmuje z warkocza jedną
- Więc niech jej pan ten kwiatek zawiezie — chciałabym kiedy widzieć moją klasztorną przyjaciółkę...
SZCZĘSNY
- Bardzo zatrudniona! Wyszywa na kanwie historią mego ojca czerwonym jedwabiem i uczy pacierza mojego maleńkiego braciszka... Dobrej nocy!
Odchodzi.
HORSZTYŃSKI
- Księże, co mówisz o tym młodzieńcu?
KSIĄDZ
- Widzę, że w jego sercu jest jakaś okropna walka.
HORSZTYŃSKI
- Sądzisz, że ojciec nakłania go do jakiego przestępku przeciw sumnienia i dobrej sławy?
KSIĄDZ
- Słyszałem, że hetman zbiera silną partią; dom jego pełny płatnej namówionej zgrai...
HORSZTYŃSKI
- Czas, księże, użyć tych papierów.
KSIĄDZ
- Jutro... Sam pojadę do Wilna...
HORSZTYŃSKI
- Salomeo, odprowadź mnie do mego pokoju.
SALOMEA
- Księże, oto jest twoja latarnia, zapalona... Chodź, mężu! — Dobrej nocy, ojcze!
Odchodzi z Horsztyńskim.
KSIĄDZ
- Ta kobieta zgubiona...
Wychodzi.
Scena III
edytujSala w pałacu Hetmana.
Wchodzi Hetman, Ksiński.
HETMAN
- Więc to pewnym jest, co mi acan powiadasz o moim synie?
KSlŃSKI
- Niestety...
HETMAN
- Czy przypadkiem waszmość nie jesteś żonaty?
KSIŃSKI
- Nie, jaśnie wielmożny panie.
HETMAN
- Ha, bo widzi mi się, że bardzo ubolewasz nad losem małżonka. Nie zapomnę o tobie, mości Ksiński. — Zawołaj mi mego karła albo Sforkę. Muszę niektóre z nimi załatwić interesa.
KSIŃSKI
- Nie mogęż ja usłużyć hrabiemu?
HETMAN
- A to właśnie każę acanu zawołać moich ludzi.
[Ksiński wychodzi.]
- Ha, panie Horsztyński! jeszcze jedna broń przeciwko tobie! Gdzie twoje stare serce, panie Horsztyński? Nauczę ciebie cierpieć. — Pójdź tu!
Wchodzi Sforka.
- Sforka, posłałeś ludzi do miasta?
SFORKA
- Szpiegują, jaśnie wielmożny panie.
HETMAN
- Trzeba zająć szewców i krawców wileńskich. Sprowadź tu ze dwieście tych pijaków i każ im szyć w zamku liberią nową dla ludzi.
SFORKA
- Jutro poszlę pięć ławek zaprzężonych po tę hołotę.
HETMAN
- Wybierać najśmielszych — i najburzliwszych!
SFORKA
- Prochy sprowadzone.
HETMAN
- Wiele?
SFORKA
- Dziewięć beczek i dwa jaszczyki ruskie.
HETMAN
- Gdzie je złożono?
SFORKA
- Na tej wieży.
HETMAN
- Kto musztruje moją legią?
SFORKA
- Pan Horda.
HETMAN
- Nakaż mu, niech zawsze zamyka bramy w tylnym dziedzińcu, gdzie się odbywa musztra. Nikt teraz nie zaziera do tego dziedzińca? — Czy dobrze pilnujesz acan?
SFORKA
- Od czasu, jak jaśnie wielmożny hetman zastrzelił tego kuchtę, co przez ciekawość wysunął głowę z bocznej strzelnicy...
HETMAN
- Myślałem, że to był kot.
SFORKA
- Prawda, jaśnie wielmożny panie! w kociej chodził czapce nieboszczyk kuchta... Otóż ja znów wrócę do dawnej piosenki: życzyłbym panu hrabiemu wykorczować las koniecznie... i zbudować osadę braci morawskich — poczciwi ludzie!... sto chat przyniesie czynszu na rok dwadzieścia tysięcy złotych polskich... Drzewa handlowego...
HETMAN
- Potem, potem o tym!... Czy nie widzisz, panie Sforka, że ja coś mam ważniejszego w głowie?
SFORKA
- Polityka, jaśnie wielmożny panie!... Znam się i ja cokolwiek na polityźmie. Życzyłbym panu hrabiemu...
HETMAN
- Dobrej nocy... co?
SFORKA
- Nie! jest ważna rzecz w zamku, która może obrazić najjaśniejszą panią carową, jeśli się dowie.
HETMAN
- Co takiego w zamku moim?
SFORKA
- Oto jaśnie wielmożny pan wie, że na tej wieży jest zegar tak mechanicznie ukształcony, że po uderzeniu godziny dwunastej w południe lub w nocy wyskakuje Pogoń litewska i pałaszem rąbie Orła rosyjskiego. To może właśnie obrazić najjaśniejszą panią.
HETMAN
- Cha! cha! cha!... stary polityku! — Dziękuję ci bardzo, że tak ułatwiasz mi drogę wielkości... Prawdziwie, że rozsądny jesteś i przezorny.
SFORKA
- To ja każę, najjaśniejszy panie, zegar wygrzebać z muru.
HETMAN
- Ani się waż, głupcze! Ten zegar bawił mnie, kiedy byłem dzieckiem. Pilnuj kur, mości Sforka. I ty, stary, bawiłeś mnie, kiedy byłem dzieckiem — dlatego siedzisz w murze pod zegarem.
SFORKA
- To już, kiedy pan hetman łaskawie mię traktuje, muszę mu udzielić jednej wiadomości. Oto spada na mnie fortunka.
HETMAN
- Skąd... po jakim siwoszu?
SFORKA
- Jak z nieba.
HETMAN
- Winszuję... idź spać!
SFORKA
- Czy jaśnie wielmożny pan zastanowił się kiedy nad moim nazwiskiem?
HETMAN
- Wdzięczne.
SFORKA
- Ale czy jaśnie wielmożny pan zastanowił się kiedy nad moim nazwiskiem — jak mówi jeden uczony mój przyjaciel — estymologicznie?
HETMAN
- Estymuję...
SFORKA
- Jaśnie wielmożny pan słucha tak łaskawie, że mi się usta zamknąć nie mogą... Oto nazwisko moje pochodzi...
HETMAN
- Od — od?....
SFORKA
- Od Sforcji...
HETMAN
- Głupi siwoszu! Ojciec twój czy dziad był pisarzem w domu mojego ojca czy dziada i psy wiązał na sfory i od tego nazwano ciebie Sforką. — Idź, bo mię już nudzisz. Niech tam karzeł przyjdzie do mego sypialnego pokoju odmówić ze mną litanią.
SFORKA
- Natychmiast, jaśnie wielmożny panie!
Odchodzi.
HETMAN
- Za kilka dni wszystko się rozwiąże... Bogdaj tylko syn mój chciał stanąć na czele... Za kilka dni wszystko się rozwiąże... Dlaczego te psy tak wyją smutnie na moim dworcu?... Te psy wypędzą mię do mojego pałacu w Wilnie... Czyny wielkie zawsze są ponure barwą... i smutne nastręczają myśli... Chodź, karle...
Karzeł wchodzi.
KARZEŁ
- Czy śmieszyć pana, czy cicho siedzieć i w pięty skrobać?
HETMAN
- Chodź mówić litaniją...
Odchodzą.
Scena IV
edytujNoc. Ogród nad Wilią... na górze widać biały wielki pałac, na drugiej stronie Wilii — chatę rybacką.
SZCZĘSNY
sam
- Patrząc na te gwiazdy dusza moja wyrywa się do nieba. Gdyby rozszerzenie i wzniosłość myśli, jaka przelatuje błyskawicami przez moję duszę, były naturalnym stanem człowieka — i nie znikały ze słońcem: człowiek ten byłby wielkim bohatyrem... a przynajmniej byłby szczęśliwy uczuciem wewnętrznym wielkości i dumy...
GŁOS DALEKI
- O! ho!...
SZCZĘSNY
świszcze
- To on... Nie spóźnił się o kwadrans...
Przypływa łódka — Nieznajomy człowiek w szerokim płaszczu wysiada na brzeg.
NIEZNAJOMY
- Czekałeś na mnie?
SZCZĘSNY
- Krótko...
NIEZNAJOMY
- Namyśliłeś się?
SZCZĘSNY
- Głęboko — i płasko...
NIEZNAJOMY
- Czy możemy liczyć na ciebie?
SZCZĘSNY
- Nie...
NIEZNAJOMY
- Ale ja ci uręczam, że nasza sprawa pewna...
SZCZĘSNY
- Więc ja waru niepotrzebny...
NIEZNAJOMY
- Niepotrzebni są przeciwko nam!
SZCZĘSNY
- Niepotrzebni jednak muszą żyć, bo nie wiedzą, jak być na świecie, a nie zajmować dwóch stop ziemi... Człowiek, póki żyje — dwie tylko, jak umrze — sześć stop potrzebuje miejsca... Pokaż mi jakie Eldorado dla niepotrzebnych ludzi, a będę ci bardzo wdzięczny... wystaram się o obywatelstwo w kraju niepotrzebnych...
NIEZNAJOMY
- Nie wiem, co mam o tobie myśleć, panie kollego...
SZCZĘSNY
- Myśl o mnie tak, jak ja o sobie myślę... Raz zdaje mi się, że jestem zanadto wielki, abym mógł skonać na bruku między bijącą się zgrają — i przeciąć niewiadomą śmiercią życie przeznaczone do wielkich czynów... drugi raz zdaje mi się, że jestem tak mały — tak mały... że nie ma czym nabić harmaty...
NIEZNAJOMY
- Poświęć się wielkiej sprawie, a urośniesz z wypadkami...
SZCZĘSNY
- Otoż tu nieszczęście, że wypadki wydają, mi się raz tak wielkie, że nie smiem stanąć przy posągu olbrzyma, bojąc się, aby mnie ludzie nie wzięli za karła... drugi raz wypadki wasze zdają mi się tak małe, że boję się rozgnieść ludzi chodząc nieuważnie...
NIEZNAJOMY
- Bądź zdrów... szkoda mi ciebie...
SZCZĘSNY
- Gdybym co zaczął — skończyłbym... To bieda, że nic zacząć nie mogę... Gdybym był Rzymianinem, zacząłbym od okropnej rzeczy... Wczoraj śniło mi się o niej... a oczy miałem otwarte...
NIEZNAJOMY
- Masz teraz twarz zabójcy!
SZCZĘSNY
- Okropniejszą... Znów mi się śni... Bądź zdrów... bądź zdrów... Mam tutaj rendez-vouz miłośne...
NIEZNAJOMY
- Żal mi ciebie, Szczęsny...
SZCZĘSNY
- Nie żałuj... nie żałuj! Ja używani życia...
NIEZNAJOMY
- Więc nie chcesz być z nami?
SZCZĘSNY
- Nie chcę... nie mogę...
NIEZNAJOMY
- Koledzy moi [osądzą] ciebie tchórzem...
SZCZĘSNY
- Będzie to bardzo zasmucać mego ojca...
NIEZNAJOMY
- Sądzę, że jeszcze się zobaczemy razem... masz czas do jutra... Bądź zdrów!
Odchodzi.
SZCZĘSNY
- To jest przecie — to się nazwać może postanowieniem... Odrzucam dziś od siebie mary... Ty, kwiatku błękitny, zwiędły we włosach Sally... rzucam ciebie także na fale... to się nazywa także postanowieniem... Jak się te rybki pluszczą wesoło na błękicie rzeki!...
[Woła.]
- Maryno!
Światełko pokazuje się w chacie rybaka...
Słychać głos.
- Płynę...
SZCZĘSNY
- Jak Nereida...