<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Hrabina Kosel
Podtytuł Powieść historyczna
Wydawca Redakcya Biblioteki Warszawskiéj
Data wyd. 1874
Druk Józef Berger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



II.



Hrabina raz postanowiwszy widziéć króla i sama w obronie swéj stanąć przed nim, z małym dworem wybrała się w drogę chcąc pospieszyć tak, ażeby ją wiadomość o wyjeździe nie poprzedziła. Nie opuszczający jéj nigdy wierny Zaklika towarzyszył w téj podróży. Cierpiał on niewymownie nad losem swéj pani, ale w naturze jego było milczéć tém uparciéj, im więcéj bolał... Blady, wychudły, zczerniały, jechał przy wozie, spełniając rozkazy, niemy a zły.
Przed wyjazdem z Drezna, Cosel kazała go zawołać do gabinetu.
— Wszyscy mnie opuścili — odezwała się — nie mam nikogo, na kogobym liczyć z pewnością mogła.
Spojrzała nań: Zaklika stał chmurny.
— Czy i wy mnie porzucicie?
— Ja? nigdy! — rzekł krótko.
— Zdaje mi się że na wasz szlachetny charakter i poświęcenie dla mnie rachować mogę.
— Zawsze — odpowiedział uroczyście Zaklika, dwa palce podnosząc do góry jakby przysięgał.
— Chcę wam to co mam najdroższego powierzyć — odezwała się zniżając głos Cosel — powiedzcie mi, zaręczcie że chyba z życiem stracicie to co wam dam do przechowania, że nie dacie sobie tego wydrzéć siłą, że mi będziecie strzedz mego skarbu, honoru mego jak...
— Jak relikwij — rzekł Zaklika znowu rękę podnosząc — niech pani będzie spokojną...
— I nie trzeba by żywa dusza wiedziała o tém co złożyłam w waszych rękach.
— Każe mi pani przysiądz?
— Wierzę słowu.
Trzeba jednak byś wiedział co masz strzedz. Mówiłam, będziesz stróżem honoru hrabiny Cosel. Gdy król mnie rozdzielił z mężem, dostałam na piśmie z pieczęcią jego przyrzeczenie że po śmierci żony mnie poślubi, że wejdę w prawa małżonki. Inaczéj nie zgodziłabym się nigdy na takie życie. Teraz usiłować będą mi wydrzéć to przyrzeczenie, którego złamanie króla okrywa sromotą; mogą się targnąć na mnie, ale ust mi nie odemkną, ale mnie torturami nie zmuszą do wydania gdziem to pismo złożyła. Zamurować je? mogą mnie wygnać; zakopać? mogą mnie oddalić: na sobie nosić nie jestem pewna.
To mówiąc Cosel otwarła szkatułkę hebanową, sadzoną srebrem i kością słoniową, ze szkatułki dobyła pudełko złote, a z niego woreczek skórzany opieczętowany ze sznurem jedwabnym.
— Ty mnie nie zdradzisz? — odezwała się patrząc mu w oczy.
Zaklika upadł na kolana i łzy mu spadły na wąsy, pocałował podaną rękę, pochwycił oglądając się woreczek który złożył prędko na piersiach i odezwał się głosem stłumionym:
— Chyba z życiem go utracę.
Cosel prędko zamknęła szkatułkę.
— Jedziemy w drogę — dodała — nie wiem co się w niéj przytrafić może, a może zdarzyć się i najmniéj spodziewane i najgorsze, trzeba byś miał pieniądze zawsze.
Dała mu zielony worek ze złotem.
— Do rachunku — rzekł Zaklika.
W kilka godzin potém Cosel z nabitemi pistoletami, które ją nigdy nie opuszczały, ruszyła w drogę.
Podróż aż do Widawy, małéj mieściny na pograniczu Szlązka, szła szczęśliwie i szybko. W Widawie musiano się zatrzymać dla spoczynku, hrabina znużona kazała robić obiad naprędce i zajęła najlepszą, prawie jedyną gospodę. W drugim jéj końcu stało dziesiątek koni jakiegoś oddziału trabantów, który jak się domyślano, do Saksonii musiał powracać. Zaklika straż pełnił u drzwi. Montargon i la Hage[1] zjawili się przed nim, prosząc aby ich zameldował hrabinie, którą spotkawszy w drodze przypadkiem, radziby jéj złożyć uszanowanie.
Piérwszy z nich znajomym jéj nawet nie był. Zdziwiła się niepomału hrabina, gdy jéj Zaklika to oświadczył, nawykła od niejakiego czasu do tego iż wszyscy od niéj stronili. Na myśl jéj nie przyszło żadne niebezpieczeństwo, kazała prosić.
La Hage[2] był człowiek grzeczny i z dworem obyty, umiał się znaleźć.
Hrabina Anna pomimo niepokoju i serca ucisku nawykła do poskramiania swych uczuć, usiłowała odegrać rolę spokojnéj a nawet wesołéj. Przyjęła oficerów grzecznie, uprzejmie bardzo, aże pora obiadowa się zbliżała, prosiła ich na skromny swój posiłek podróżny.
W czasie obiadu rozmowa szła dość swobodnie, ku końcowi Montargon który swe posłannictwo miał na sercu, począł opowiadać o Warszawie, o tém, o owém i zwrócił się do hrabinéj:
— Zdaje mi się — rzekł — że pani się niepotrzebnie w podróż tę wybrała. O ile my wiemy, król mocno zajęty i bodaj czy go to nie oburzy i nie rozgniewa. Możesz pani być wystawioną na nieprzyjemności.
Cosel na te słowa zmarszczyła brwi, cofnęła się z krzesłem od stołu.
— Jakto? pan! pan mi będziesz dawał rady? pan masz lepiéj znać króla nademnie i moje położenie i to co mi czynić wypada?
Zmieszał się Montargon.
— Pani daruje — wybąknął.
— Nie daruję panu tego — zawołała Cosel — bo to jest i niezręczność i niegrzeczność. Dajże mi waćpan pokój z radami, których ja od niego nie potrzebuję.
Montargon pobladł, skrzywił usta.
— Odemnie pani hrabina w istocie anibyś mogła rad potrzebować, anibyś ich powinna słuchać; ale gdybym miał polecenie od króla J. M.
— Od króla? — zawołała Cosel.
— Tak jest.
— W takim razie nawet nie czuję się zmuszoną do posłuszeństwa — rzekła hrabina — opanowali go nieprzyjaciele moi, zrobił to czego był niepowinien uczynić i czego w téj chwili żałuje sam. Mógł król chwilowo uledz, a pewna jestem iż sam będzie rad że go nie posłucham. To moja sprawa.
Montargon człowiek gładki, ale obrażony tonem jakim go piękna podróżna zrazu poczęstowała, odezwał się głosem niby słodkim a w istocie boleśnie obrażającym:
— Wdzięczenbym był pani hrabinie, gdyby mnie raczyła uwolnić od użycia nader nieprzyjemnego — siły.
— Jakto? — porywając się krzyknęła Cosel — waćpanbyś śmiał się targnąć na mnie?
— Mam stanowczy rozkaz króla zwrócić panią do Drezna — rzekł Montargon — i będę zmuszony być mu posłusznym.
Hrabina uniosła się porywem gniewu. Słyszała o panu szambelanie że był synem wioskowego pisarza i krzyknęła nań:
— Precz mi, piszczyku ty jakiś; precz! — porwała za pistolet — bo ci łeb roztrzaskam.
W progu stał już Zaklika.
Montargon, który także dobrze wiedział z kim miał do czynienia i był pewnym że hrabina mu słowa dotrzyma, wysunął się co prędzéj, nie otwierając już ust, a la Haye, który się dotąd nie odzywał, pozostał.
Sposób w jaki towarzysz jego dostał odprawę był dla niego nauką, la Haye zaczął z wielką łagodnością:
— Pani hrabino — rzekł — posłów ani ścinają, ani karzą; niech się pani uspokoi: myśmy niewinni że nam tak nie miłe dano polecenie. Byłbym w rozpaczy gdybym się mógł najmniejszą przykrością narazić pani, ale na miłość Boga, rozkazy króla! rozkazy z własnych ust N. Pana dla wojskowego, niéma ratunku, one się spełnić muszą.
— Widziałeś pan króla? — spytała spokojnie Cosel.
— Tak jest, z ust jego własnych odebrałem rozkaz. Zaklinam panią, nie byś ratowała siebie, ale byś mnie raczyła uratować.
Ten ton łagodny rozbroił ją nieco: Cosel padła na krzesło drżąca.
— Niech się pani uspokoi; niema, jak mi się zdaje nic dla niéj groźnego w tém wszystkiém.
— Jakto? a ta Denhoffowa?
— A! to bałamuctwo przemijające — zawołał la Haye — coś nakształt romansu króla z Duval, o któréj dziś tak dobrze zapomniał, że nie wiem czy sobie jéj imię przypomina. Pani Denhoff jest zamężną, mąż jéj na wsi, o niczém nie wié, nie ma najmniejszego podobieństwa ażeby przybyła do Drezna. Król zaś powrócić musi; zobaczysz go pani i łatwo odzyszczesz wpływ swój nad nim.
Coraz spokojniéj zaczęła go Cosel o wszystko rozpytywać, la Haye umiał jéj historyą w takiém świetle przedstawić, aby jéj znaczenie zmniejszyć. Po kwadransie rozmowy, hrabina grzecznemi prośby dała się wreszcie pokonać, la Haye odniósł zwycięztwo, kazano zaprzęgać, wracała do Pillnitz.
Montargon już się jéj na oczy nie pokazał, ale ze szczęśliwą nowiną wysłał zaraz kuryera do pani marszałkowéj. Obawiając się zaś ażeby Cosel nie zmieniła w drodze postanowienia, on i la Haye z oddziałem żołnierzy prowadzili ją niepostrzeżeni; noclegi i popasy odprawując w kilka godzin po niéj, aż pod Budziszyn, zkąd już spokojni mogli wrócić po dziękczynienia tych pań do Warszawy.
Montargon, który dawno tak blizko nabitego pistoletu nie widział przy głowie, śnił o nim długo i mówił sobie pocichu, że drugi raz na tego rodzaju wyprawę narażaćby się nie chciał.
Tymczasem pani Denhoffowa coraz jawniejszém występowaniem przy królu i przyjmowaniem go u siebie, poczęła zwracać oczy wszystkich i mowy w których jéj nie oszczędzano. Jakkolwiek wpływ obyczajów obcych dał się już wówczas czuć w Polsce, choć nie był to pierwszy skandal tego rodzaju, tu jednak ludzie poważni gorszyli się i sarkali, a poniewieranie dobréj sławy przez kobietę zamężną, pod niebytność męża, oburzało.
Raziło to tém więcéj, iż wspólniczką i pomocnicą była matka, że świadkiem była siostra, że się raczéj chlubiono tém niż tajono z poniżeniem. Na Denhoffa, którego rozkazy króla i umiejętne intrygi trzymały oddalonego na wsi, nalegać zaczynała rodzina, ażeby żonę do siebie wezwał. Denhoff słał coraz gniewniejsze listy, coraz usilniejsze nalegania, coraz straszniejsze groźby.
Wymówek wreszcie nie stawało, wyprawiono doń matkę żony, która umiała sobie wszędzie dać radę.
Nazajutrz po swém przybyciu, pani marszałkowa odezwała się do zięcia:
— Nie męczże nas temi wymaganiami powrotu, bo z tego nic być nie może. My szczęścia całéj rodziny dla twoich fantazyj poświęcać nie myślimy; mamy króla w ręku, król się w Maryni szalenie pokochał. Chcesz żebym przez śmieszną pruderią, odwiozła ci ją tutaj... a nasze interesa przez to zabiła!
Denhoff był człowiekiem trochę starego kroju, coś zasłyszał o bałamuctwach żony.
— Słuchaj waćpan — dorzuciła pani marszałkowa — masz do wyboru: albo milczéć i zostawić rzeczy jak są i korzystać z łask monarszych, coby ci do twych interesów nie zaszkodziło, lub zgodzić się na rozwód. Nuncyusz Girmani jest nam dosyć przyjazny i w Rzymie rozwód łatwo wyrobi.
— Moja pani — odezwał się Denhoff — dzielić się sercem żony z N. Panem, nie mam najmniejszéj ochoty, a prawdę rzekłszy, ledwieby mi się co z niego okroiło... bo to tam dużo ludzi do córki jéjmościnéj konkuruje. Dajcież mi święty pokój z łaską królewską i z królewską kieszenią, a uwolnijcie mnie od Marysi, za co jeszcze wdzięczen będę, byle prędzéj.
Marszałkowa była nieco zdziwioną, że pan Denhoff przystał tak łatwo i tak rezolutnie łaską pańską pogardził, ale rozmówiwszy się z zięciem i otrzymawszy podpis jego, powróciła z nim do Warszawy do Grimaniego; nuncyusz napisał do Rzymu: Klemens XI rozwód dać kazał.
Tymczasem zmarł marszałek Bieliński, który chorował dawno i zgon ten był przewidzianym. Zostały po nim długi ogromne, majątki obciążone, interesa zawikłane i cała nadzieja podźwignięcia rodziny spoczęła w pięknych rączkach pani Denhoffowéj, która gorliwie się wzięła do kassy J. K. M. Sprawiono najprzód panu Bielińskiemu jeden z najwspanialszych pogrzebów, na jakie w tym wieku patrzała Warszawa; potém dla nieszczęśliwych sierot umiano wzruszyć czułe serce Augusta II. Posypały się dary dla całéj rodziny. Kronika ówczesna powiada, iż sama pani Denhoffowa nie byłaby nigdy umiała poprowadzić rokowań o nieustanne wsparcia i indemnizacye, gdyby nie rozum, doświadczenie i zapobiegliwość matki, niewypuszczającéj ją z opieki i czuwającéj nad dobrem całéj familii. Pani marszałkowa prosiła o coś ciągle, prosiła nader zręcznie, bardzo słodko i grzecznie; znajdowała zawsze tak słuszne powody, tak konieczne potrzeby, tak tkliwie umiała przemówić do serca N. Pana, iż August dawał chętnie i choć nań Sasi już sarkali, nie bardzo zważał na to.
Pogrzeb marszałka był tak przepyszny, iż od żałoby uwalniał; król się musiał bawić, nie śmiano utrudniać mu rozrywek i zaprawiać je tęsknotą oddalając się od nich, tak, że bardzo prędko córki, syn i marszałkowa zaczęli bywać na balach i widowiskach, które król nieustannie wydawał.
Nie szło mu to jednak w Warszawie, dokąd wszelkie wytwórcze przybory zwozić potrzeba było z Drezna; nie miał tu całéj téj armii posługaczów, którzy go otaczali w Saxonii, rozumiejąc jego skinienia, odgadując myśli, siląc się na nowe coraz sztuki i wynalazki. Stolica Polski była ubogą stosunkowo w to co zbytek i wystawę karmić miało. Król chciał pokazać w oczach swej pani, na co go stało, zdumieć ją i zachwycić. Zaczęto mówić o wyjeździe do Drezna, gdy się pani Denhoff obawiająca pistoletów Cosel, upewniła że jéj tam na drodze swéj nie znajdzie.
Wyjazd z Warszawy całéj rodziny, która szła za wozem tryumfatorki, zbierając co z niego spadało, nie prędzéj nastąpił, aż się upewniono, że Cosel w drogę jéj nie wejdzie.
Pani Denhoffowa dla pozbycia się rywalki, któréj w istocie więcéj się lękała dla króla niż dla siebie; udawała ciągle przerażoną, otaczała się strażami, prosiła o opiekę, kazała strzedz od jakiejś wymarzonéj napaści.
Być bardzo może iż nieprzyjaciele hrabinéj, chcący zapobiedz by wróciwszy do dawnych łask u króla nie mściła się doznanéj zniewagi, wpływali na panią Denhoffową, pobudzając ją do prześladowania hrabiny. Dosyć że król, który rad ją był oszczędzać, i który łagodnie dosyć obchodził się po rozstaniu z innemi ulubienicami swemi, był teraz nieustannie pobudzany do coraz nowego, a coraz przykrzejszego znęcania się nad panią Cosel. Chciano się jéj pozbyć koniecznie, pozbyć w ten sposób aby powrócić nie mogła.
Flemming nie bez przyczyny obawiał się spotkania z nią króla, wiedział że ona szukać go będzie, był przekonany, iż obudzi żal w Auguście. Jątrzono więc i pobudzano Denhoffowę, która wzdragała się prześladować kobietę, i kobietę nieszczęśliwą.
Ale Flemming i Fürstemberg przestraszali ją ciągle tém, iż Pillnitz będzie o parę mil od Drezna, że z królem spotkać się może, że naówczas pani Denhoff strąconą zostanie ze stopni tronu, a z nią cała jéj rodzina.
Tak z jednéj strony, nasadzając panią Denhoff na króla, ażeby ją wygnał z sąsiedztwa stolicy, z drugiéj Flemming sam przypomniał mu, iż nieopatrznie, w chwili namiętności, dał na piśmie przyrzeczenie ożenienia, że tym dokumentem przechwalała się hrabina Cosel, że należało bądź co bądź, papier ten, bodaj zań opłaciwszy, odebrać, aby króla nie kompromitował.
August znalazł to słuszném: raz rozpocząwszy prześladowanie, obudziwszy gniéw i pragnienie zemsty, musiał iść daléj i odebrać nieszczęśliwéj wszelkie narzędzia obrony i usprawiedliwienia.
Nie dano jéj w Pillnitz spoczynku.
Watzdorf zjawił się znowu. Jakkolwiek był dla niéj wstrętliwym, Cosel nawykła teraz, z pozorną przynajmniéj cierpliwością znosić wszystko: musiała go przyjąć, wiedząc że przybywa z wiedzą i za wolą króla.
Tym razem był on znacznie oględniejszy w postępowaniu z hrabiną.
— Życzę pani dobrze — odezwał się przy powitaniu — najlepszym tego dowodem, że tu przybywam, abym dopomógł do jakiéj zgody i układów. Wpłyniemy wszyscy na króla, aby jak najkorzystniéj wypadło to dla pani... ale...
— Ale co? — zapytała Cosel, spoglądając nań.
— Ale ze strony pani, trzebaby téż trochę powolności — rzekł Watzdorf.
— Posłuchaj mnie pan — odezwała się Cosel — byłam królową, panią, bóstwem; jestem matką trojga przyznanych przez króla dzieci jego; nie dałam mu powodu do żadnych podejrzeń i zazdrości: najzłośliwsza potwarz zęby skruszyła, rzucając się na mnie. Jeśli sobie co mam do wyrzucenia, to zbytnią miłość dla króla.
Po tylu latach pożycia, w ósmym roku, nagle po świeżych jeszcze przysięgach i łaskach, najnikczemniejsza intryga odbiera mi nie jego serce, ale namiętność tylko. Każe mi zrzec się miłości... milczę... wypędzają mnie z darowanego pałacu, idę; każą mi się oddalić z Drezna, usuwam się do Pillnitz, chcę widziéć króla, zawracają mnie siłą z drogi. Pomimo to wszystko, ogłaszają mnie zuchwałą, mściwą, niebezpieczną, lękają się mojéj wściekłości, mówią żem gotowa z rozpaczy godzić na życie króla.
— Tak jest, wszystko to mówią, prawda, — rozśmiał się Watzdorf — ale pani możesz temu zadać kłam i spokojnie skończyć jak Teschen i Aurora.
Cosel zarumieniła się i porwała.
— Teschen i Aurora były faworytami — zawołała — ja mam przyrzeczenie ożenienia, ja byłam i jestem żoną.
Watzdorf się rozśmiał w głos.
— A! kochana hrabino — rzekł z poufałością obrażającą... — to są stare dzieje. Pani wiesz co na człowieku może namiętność? Ona bywa despotyczną, człowiek wówczas nie jest panem siebie, nie wié co czyni.
August II pan nasz najmiłościwszy podpisał przecie zmuszony pokój Altransztadski... a ogłasza go nieważnym; podpisał téż pani może przyrzeczenie ożenienia, ale do niego nie przywiązuje téż wagi.
Z trudnością mogła Cosel utrzymać oburzenie swe.
— A! królowi wolno — zawołała — do słów, przysiąg i przyrzeczeń najuroczystszych, żadnéj nie przywiązywać wagi; ale ja mam go za uczciwego człowieka, który wié co czyni i nie oszukuje siebie i ludzi... dla mnie słowo jego święte i ważne.
Zaczęła się przechadzać po pokoju... po namyśle Watzdorf odważył się przystąpić do tego z czém przybył.
— Niech mi pani powié otwarcie — odezwał się — jakie są jéj żądania? Król ma dla niéj wdzięczność i dobrą wolę... uczyni wiele; tylko znowu nie trzeba wymagać rzeczy niepodobnych ani żartów podnosić do znaczenia, jakiego nie miały. Ten papierek królewski pani oddasz.
Żywo zwróciła się Cosel ku niemu:
— Z tém pan przybyłeś? — zapytała.
— No, muszę wyznać: tak jest.
— Wracajże nazad — odparła Cosel rozpłomieniona, — bo pókim żywa nie oddam nikomu. Jest to obrona mojego honoru, a ten mi droższy jest nad życie. Myślicie że zgodziłabym się za wszystkie skarby i pałace Augusta, za blask jego łaski, podać mu rękę, gdybym téj obietnicy ślubu nie otrzymała.
— Ależ to była śmieszność — rzekł Watzdorf. Sama pani uznasz! królowa żyła i żyje.
Któż jest w prawie rozporządzać tak przyszłością: takie przyrzeczenie w oczach prawa, ludzi, świata, nic nie waży.
— A pocóż mi je odbierać chcecie? — zapytała Cosel, — bo wam wstyd tego, że król mnie słabą, nieświadomą, uwiedzioną oszukiwał? Lękacie się, aby go ta lekkomyślność i zdrada nie napiętnowała tak jak godzien.
— Pani, ja przeciw królowi wyrzutów słuchać nie mogę, — rzekł Watzdorf.
— To wracaj zkąd przybyłeś — zimno odezwała się Cosel, chcąc wyjść z pokoju. Poseł poruszył się z siedzenia i wstrzymał ją.
— Zastanów się pani, do czego to prowadzi! Króla zmuszasz pani do użycia ostatecznych środków, do surowości bezprzykładnéj. Wszak może użyć siły! wszak papieru tego nie ukryjesz pani tak, aby go ci wyrwać nie mógł.
— Więc niech probuje, — odparła hrabina.
— Toby była ostateczność nader smutna — kończył Watzdorf — téj właśnie wszyscy, co jéj życzą dobrze, radziby uniknęli; téj ja pani chcę oszczędzić.
Jeśli zmusisz do gwałtu, nic się spodziewać nie możesz; dobrą wolą otrzymasz pani...
Cosel nie dała mu dokończyć i zapytała:
— Chcesz bym sprzedała mój honor i oceniła go na pieniądze? Zaręczam ci, że skarbiec królewski niema tyle, ażeby kobiéty jak ja honor zapłacił. Za skarby świata go nie oddam.
Z dumą i siłą wypowiedziała te słowa.
— Chcę żeby świat wiedział jak niegodnie byłam oszukaną, jak niepoczciwą zrobiono sobie ze mnie igraszkę.
Łzy potoczyły się jéj z oczów.
— Nie — zawołała nagle — waćpan kłamiesz, to nie jest wola królewska: nie wierzę. Czernicie króla chcąc go obronić. Wierzę w płochość chwilową jego, ale nie zwątpiłam o sercu szlachetném. Król nie może tego żądać!
Posłany milczał, zwolna rozpiął suknię, zaczął szukać w pliku papierów królewskiego listu i pełnomocnictwa, które miał przy sobie: w milczeniu podał je hrabinie.
Rzuciła na nie okiem prawie pogardliwém.
— Jeśli to co mnie podpisał i poprzysiągł niéma wagi — odparła ręką papier usuwając — jakąż mam przywiązywać do tego pisma i podpisu? Jutro król może ten list kazać wam odebrać i odwołać!
Zmieszany widocznie Watzdorf, list złożył i schował nazad: litość odmalowała się na jego twarzy.
— Pani hrabino — odezwał się cicho — jéj postępowanie budzi we mnie litość, wierz jéj lub nie, ja więcéj nad nią dać nie mogę. Na Boga, zważ pani na co się narażasz. Nie śmiałbym słowa jednego wyrzec przeciw królowi. Król jest jak najlepszym, najszlachetniejszym, ale w sobie musi bronić godności królewskiéj, za którą przed monarchami i ludami odpowiada. Tam gdzie idzie o sprawy stanu, niéma środków jakichby nie wolno było użyć. Niech pani przypomni los ludzi wielu, wielu. Niebezpiecznie jest sprzeciwiać się królowi, gdy nim owładnie namiętność.
— Znam go lepiéj od was — wrzuciła Cosel.
— Król nasz umie być dobrym, ale potrafi być strasznym — rzekł Watzdorf.
— Wiem o tém — powtórzyła hrabina.
— Zaklinam panią!
— Oszczędź pan sobie czasu i zachodu, to rzecz próżna — zaczęła Cosel spokojnie — groźbą mniéj na mnie możesz podziałać niż namową: wstydziłabym się jéj uledz.
Watzdorf napróżno usiłował jeszcze przekonać hrabinę, która spojrzawszy nań długo i pogardliwie wyszła z pokoju. Nie pozostało mu nic nad powrót do Drezna i zdanie sprawy z nieszczęśliwéj znowu próby...






  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Haye.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Haye.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.