Interesująca historja, w której nie ma nic
Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Interesująca historja, w której nie ma nic | |
Pochodzenie | „Kolce“, 1877, nr 27 | |
Redaktor | J. M. Kamiński | |
Wydawca | Aleksander Pajewski | |
Data wyd. | 1877 | |
Druk | Aleksander Pajewski | |
Miejsce wyd. | Warszawa | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
INTERESUJĄCA HISTORJA,
w której nie ma nic.
|
Mili słuchacze!
Miałem zamiar napisać wam opowieść pełną okropności, pod tytułem:
ale dam pokój.
Spółcześni ludzie są bardzo draźliwi, łatwiej im jest obrażać się niesłusznie, aniżeli słusznie na kawałek chleba pracować w spokoju i cichości.
Taki już widać czas, takie powietrze.
Bohaterowie rosną jak grzyby po deszczu, a cochwila chodzą głuche wieści, że ten lub ów wrzący Achilles zraniony w piętę honoru, dobrawszy sobie do pomocy dwóch Ajaksów, postanowił uciąć głowę swemu przeciwnikowi — wpakować go na dzidę jak na rożen, lub też wsadzić mu dwie torpedy w kieszenie od fraka i podminować tak, aby wyleciał w powietrze jak okręt... lub (dla jasności wyrażenia) jak pancernik turecki.
Szczęściem dla świata i dla ludzi, ten proch zapalczywości dzisiejszej bywa zwykle zamoczony w winie, i traci swoją moc wybuchającą, zaś strach pomimo ciężkich czasów, ma jeszcze dotychczas wielkie oczy, chociaż wszystko zmniejsza się do minimum.
Gdyby nie to, — księgi ludności byłyby zupełnie zbyteczne, a nowonarodzone niemowlęta strzelały by się jeszcze w kołyskach o obrazę honoru — ludzie wszyscy wyginęli by co do nogi, zabrakło by obrażonych niewinności, bohaterskich mścicieli krzywd, walecznych pikaderów, wychodzących na arenę z czerwonemi chustkami... zabrakło by literatów, wydawców i czytelników...
Na świecie zostałyby tylko istoty wieczne, nieśmiertelne. Genjusz włóczyłby się jak dziad po ziemi, szukając istoty którą by natchnął, dowcip położył by się spać pod cieniem drzew, cnota zaczęłaby z nudów zażywać tabakę i robić pończochy, a waleczność paliła by spokojnie fajkę, siedząc na obszarach pustego świata w szlafroku i w bawełnianej szlafmycy na głowie.
Pytanie coby wtedy robił honor?
Przyzwoity ten staruszek, lubiący wzorem wszystkich staruszków gawędzić, a niemając komu powierzać myśli, wziąłby kilka tysięcy ryz papieru i rozpoczął pracę zajmującą pod tytułem:
„Pamiętniki Honoru, przez niego samego opowiedziane; czyli studnia pomysłów dla fabrykantów i rękodzielników literackich.“
O ile wieszcze duchy, ożywiające doczesne nasze futerały literackie, mają stosunki z istotami abstrakcyjnemi, żyjącemi w świecie naszej własnej wyobraźni, o tyle możemy się domyślać mniej więcej treści a nawet formy tych pamiętników. Jeżeli łaska to tedy posłuchajcie:
— Jeżeli idee i pojęcia, pisze dziadzio Honor, mogą być męczennikami, to ja byłem największym i najnieszczęśliwszym zarazem męczennikiem na świecie. Jak olbrzymi polip oplatałem nogami swemi każdego człowieka i czułem jak każdy człowiek szarpał mnie i męczył na swój sposób. Był czas w którym zdawało mi się że dostanę pomięszania zmysłów, i dziś swobodny i spokojny, kiedy mogę z zimną krwią zastanowić się nad tem com przecierpiał, to dziwię się że przeżyłem ten świat i żem nie skończył w szpitalu warjatów, jako szaleniec lub idjota!
Cnoto! najdroższa moja połowico! która dziś z takim błogim spokojem gotujesz mi rumianek zażywając tabakę, czy przypominasz sobie ile w samej Warszawie naprzykład mieliśmy kłopotów i nieprzyjemności. Co moment, ktoś porywał się w twojej obronie, i w mojem własnem imieniu, na mój rachunek, popełniał głupstwa takie, że ja stary musiałem się za niego rumienić.
Nie umiem sobie zdać dokładnie sprawy co to było? i co ci ludzie wyobrażali sobie pod mojem imieniem, ale że nie mnie samego, o tem jestem jak najmocniej przekonany...
Zdawało im się, że są bardzo drażliwi i byli tego pewni, że są niesłychanie waleczni — według mego zdania zaś nie byli oni ani drażliwi, ani waleczni, ale po prostu nie mieli co robić.
W braku lepszego zajęcia zaczęli bronić sprawy honoru...
Przypominam sobie jak pewnego razu, na dużem zebraniu towarzyskiem, gdzie firma moja reprezentowaną była przez kilkunastu honorowych ludzi, ktoś kichnął, a ktoś drugi nie powiedział mu na zdrowie! Wzięli to za obrazę honoru i wyzwali się.....
Mało mnie wszyscy djabli nie porwali ze złości! po co oni mnie mięszali w tę sprawę — cóż ja Honor, mogłem mieć wspólnego z tem, że ktoś miał katar, a ktoś drugi przytępiony słuch?! Gdybym nie był pojęciem i posiadał język, byłbym im obydwom stan te pede porządnie nawymyślał... ale cóż, honor jest tak biedny, że ma obrońców massę, a sam się bronić nie może...
Wyzwali się... już mi żal było jednego, który gorzej strzelał, ale na szczęście przekonałem się, że się pogodzili, a nawet, że obadwa pragnęli tej zgody...
Wreszcie zaczęło to wchodzić w użycie i w modę, obrońców moich namnożyło się jak piasku... cały świat podzielił się na wyzywających i na wyzwanych, tak, że już sekundantów zabrakło... i ceremonję przeprosin odbywano w obecności dwóch luster..... A wiecie kto na tej waleczności najgorzej wychodził? ja, bo ci warjaci darli się z sobą o byle głupstwo jak koguty, a kiedy moje interesa były już naprawdę zagrożone, to wtenczas... nie było obrońcy...
Moje sprawy, czyli sprawy honorowe tak były częste, że już nietylko spowszedniały, ale stały się banalnemi, i obrzydliwie nudnemi.
Wyrażenie — „wyzywam pana“ stało się tak popularnem jak „dzień dobry“ a moje imię, to szlachetne imię, które niegdyś czczonem było i szanowanem jak najdroższy klejnot, stało się po prostu musztardą, każdy jadł je łyżką i na wąsach jeszcze zostawiał.
Myślałem, że się spalę ze wstydu, ta obrzydliwa popularność mego imienia zabijała mnie — byłem wmięszany jako aktor do tylu niedorzecznych fars, tylu komicznych sytuacji, że myślałem, że się wścieknę już w końcu. Ludzie umieścili mnie w butach i jak kto kogo nie chcący udeptał, to mówili, że nie noga ale honor cierpi.
Chwała Bogu, że się już świat skończył a z nim i moja bieda, że przestałem być szmatą, którą się wszystkie kurze ścierały i że nareszcie mogę.... odetchnąć spokojnie.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Tak to duch wieszczy przedstawia nam pamiętniki Honoru pisane po końcu świata; a teraz wyobraźmy sobie, żeśmy z niesłychanym wdziękiem ukończyli okropną powieść pod tytułem: „Skaleczony Honor, czyli pistolet szklany głośno strzelający.“
Powieść rozchodzi się odrazu w miljonie egzemplarzy...
Czy wiecie co się dzieje na drugi dzień w mieszkaniu autora?
Wchodzi dwóch jegomościów ubranych czarno — ludzie ci mają miny uroczysto-grobowe.
Autor sądząc że to są wydawcy, którzy przyszli coś obstalować i dać zaliczkę, z rozkoszą podaje im dwa kulawe stołki i wręcza tym panom po jednym papierosie groszowym pytając:
— Czem mogę służyć?
Panowie chrząkają, a jeden z nich utarłszy nos, powiada z rozrzewnieniem:
— Panie! sprawa honorowa „Strzelający pistolet“ wyszedł z pod pańskiego pióra!
— Tak jest...
— W takim razie zechce się pan strzelać z panem Wyrwizębskim, który widzi swój portret w „Pistolecie“ czekamy na świadków pańskich...
Wychodzą.
Piękna zaliczka! w dwadzieścia cztery godzin później w lasku na Bielanach autor szklanego pistoletu leży już na piasku z ogromną dziurą w głowie, przez którą świszcząc, piszcząc i sycząc wylatuje natchnienie, gotowe ramotki, niedokończone wiersze i tym podobne osobliwości...
Tak byłoby gdybym się poważył napisać ową powieść, ale ponieważ mam zamiar, jeszcze jakiś czas żyć i pisać głupstwa, przeto wybaczcie szanowni czytelnicy, ale muszę na samym tytule poprzestać.
Cóż robić, dziś lwy już nam tak spowszechniały, że lepiej być skromnym i w cichości ducha żyjącym zajączkiem.