Intryga i miłość/8
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Intryga i miłość |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 2.12.1937 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Tytuł cyklu: Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Po otrzymaniu tej wiadomości pułkownik Goar chciał natychmiast pojechać do Kilburn. Niechętnie uległ namowie lorda Clifforda, który prosił go, aby zaczekał przynajmniej do świtu. Mgła bowiem panowała wówczas w Anglii i nocą całkowicie uniemożliwiała ruch na szosie. Jednak już o godzinie szóstej rano były pułkownik siedział w dużej sali i naganiał służbę do pośpiechu. On sam nie chciał nic jeść, ale bratanka jego oświadczyła kategorycznie, że nie wyjedzie przed śniadaniem. Mimo, że patrzył na nią niecierpliwie, miss Florence piła swą czekoladę małymi łykami, trzymając wzrok uparcie utkwiony w drzwiach, jakgdyby oczekując czyjegoś przyjścia. Markiz jednak nie zjawiał się i z głębokim westchnieniem piękna panienka zdecydowała się wreszcie wstać od stołu. Nagle w drzwiach dał się słyszeć hałas zmieszanych głosów: Był to miejscowy komisarz policji z dwoma żandarmami. Lord Clifford natychmiast po kradzieży, nie czekając nawet świtu, zawiadomił żandarmerię. Nie było nic dziwnego, że biorąc pod uwagę stanowisko lorda oraz szacunek jakim się cieszył powszechnie, komisarz przybył natychmiast na miejsce przestępstwa. Widząc pułkownika gotowego do drogi, komisarz przywitał go grzecznie i rzekł:
— Żałuję bardzo, że nie mogę pozwolić panu na opuszczenie zamku, zanim nie ukończę pierwiastkowego dochodzenia. Zbytecznym chyba dodać, że czynię to z prostej ostrożności, i że nie żywię w stosunku do nikogo żadnych podejrzeń.
W pierwszej chwili pułkownik chciał zaprotestować, lecz natychmiast prawie uznał bezcelowość podobnego wystąpienia. Żeby poskromić swą złość, począł wędrować wielkimi krokami po sali, rzucając w stronę swej bratanki pełne złości spojrzenia. W parę chwil później zjawił się również lord Clifford. Na widok pułkownika Goara przeprosił go uprzejmie, że stał się mimowoli przyczyną opóźnienia jego wyjazdu:
— Pułkownik z pewnością nie weźmie tego panu za złe, lordzie... Zwłaszcza że muszę z nim porozmawiać w bardzo pilnej sprawie....
Słowa te wypowiedział markiz di San Balbo. Przywitał obecnych uśmiechem i dodał:
— Przypomniał pan sobie niewątpliwie, pułkowniku, że wczoraj rozpoczęliśmy nader interesującą rozmowę. Musieliśmy ją przerwać z powodu braku czasu, lecz przyrzekł mi pan ponowić ją przy pierwszej nadarzającej się okoliczności...
Słysząc te słowa pułkownik Goar okazał niesłychane zdumienie. Nie przypominał sobie bynajmniej, aby rozmawiał kiedykolwiek z markizem o poważnych sprawach. Wzmogło to jeszcze uczucie niepokoju, które od pewnego czasu opanowało pułkownika. Nie wiedząc, co odpowiedzieć, udał się posłusznie za brazylijczykiem do biblioteki. Gdy znaleźli się sami w bibliotece, markiz wskazując pułkownikowi fotel rzekł ostro:
— Zechce pan usiąść.
Ruchem pełnym dystynkcji markiz wyciągnął z kieszeni swej marynarki grubą kopertę i rzekł, zniżając głos:
— Czy wie pan, co przygotowałem dla pana w tej kopercie?
Pułkownik wstał i odparł cierpko:
— Nie jestem w nastroju do rozwiązywania zagadek. Czy odważa się pan kpić z starszego od siebie człowieka? Czy nie uważa pan, że posiadam dostateczną przyczynę zdenerwowania, otrzymawszy wiadomość o nieszczęściu, które nawiedziło mój dom?
— Czy rozumie pan przez nieszczęście, fakt, że stary łotr, wspólnik pańskich bezwstydnych postępków został obezwładniony?.
Pułkownik Goar cofnął się jakgdyby uderzono go prosto w twarz. Mimo to głos jego pozostał dziwnie spokojny:
— Co chce pan przez to powiedzieć? Dokąd pan zmierza tymi niecnymi potwarzami?.
Markiz odpowiedział mu tym samym obojętnym tonem:
— Możliwe: człowiek ten był niesłychanie biegłym w podrabianiu charakterów pisma, do tego stopnia, że potrafił sfałszować testament pańskiego brata, tak, że najsprawniejsze oko nie mogłoby odróżnić charakteru pisma. Wskutek tego oszustwa, miss Goar została pozbawiona całego swego majątku i wydana na łup pana.
Pułkownik Goar wybuchnął nerwowym śmiechem, by pokryć swój niepokój:
— Pan chyba oszalał! Trzeba pana zamknąć w domu wariatów: Czy sądzi pan, że znajdzie się ktoś kto uwierzy w podobne brednie?
— Jeśli nie uwierzą mnie, uwierzą w każdym razie pismu pańskiego brata, które zostało uwierzytelnione przez świadka! Majątek wydarty pańskiej bratanicy będzie musiał pan zwrócić, sam zaś wtrącony zostaniesz do więzienia, pomiędzy przestępców.
W wypielęgnowanej ręce markiz trzymał prawdziwy testament, który stary hipokryta zdołał ukryć. Testament ten ustanawiał miss Florence dziedziczką ogólną po jej ojcu.
Stary pułkownik stał jak skamieniały. Nienawiść, wściekłość i strach malowały się na jego twarzy.
— Czy mam zgłosić się z testamentem tym do sędziego? Czy też woli pan zwrócić swej bratanicy skradziony majątek?
Pułkownik Goar odzyskał wreszcie panowanie nad sobą. Na twarzy jego pojawił się ironiczny wyraz.
— Skądże pochodzi ów testament, mój drogi panie? — zapytał ironicznie — pamiętam dokładnie, że umieściłem go własnoręcznie w tajnym schowku mego biurka. Wiem już teraz, kto jest sprawcą włamania, popełnionego u mnie w Kilburn! To pan! a więc....
Uśmiechnął się zjadliwie...
— Jest pan również tym...
Jednym skokiem markiz znalazł się przy nim:
— Więcej ani słowa Ani sylaby! Kim jestem nic pana nie obchodzi. Ale kim pan jest, tym zainteresuje się towarzystwo tu zebrane i zapewniam pana, pułkowniku Goar, że nie długo cieszyć się pan będzie swym tytułem wojskowym.
Bezczelność starego fałszerza załamała się jak szkło, wobec energicznej postawy i spokoju markiza
— Czego żąda pan ode mnie? — rzekł cicho.
— Po pierwsze, aby pan zwrócił całe zagrabione mienie miss Florence Goar, powtóre, żeby pan zrezygnował całkowicie ze swych niecnych zamiarów w stosunku do jej osoby. Jeśliby miss Florence nie była tak dzielna i szlachetna, gdyby nie potrafiła z bronią w ręku bronić swego honoru, nie wiem do czegoby doszło — dodał spoglądając wymownie na zabandażowaną rękę pułkownika.
— Cóż wielkiego? Byłaby dzisiaj moją kochanką... Sprawa ta nie powinna pana obchodzić pod żadnym pozorem. Natomiast widzę — rzekł zgrzytając zębami — że to niemądre stworzenie zadurzyło się w panu. Jedynym powodem, który skłonił pana do włamania się do mego mieszkania jest to, że pan uważa ją za smaczny kąsek — ją i jej majątek!
Markiz nie odpowiedział na ten zarzut. Po chwili namysłu dodał:
— Stawiam panu następujące warunki, pułkowniku: Gdy tylko policja na to zezwoli, ruszy pan natychmiast do Kilburn i tam się pan uda do notariusza, którego adres zechce mi pan podać. U notariusza tego zezna pan akt darowizny, która obejmować będzie cały majątek pańskiej bratanki, uwzględniony w prawdziwym testamencie. Pominiemy sprawę procentów, których jednak nie zużył pan na rzecz miss Florence. Jeżeliby kiedykolwiek doszło do nowych napastowań dziewczyny, pociągnie to za sobą natychmiastowe pańskie aresztowanie. To samo nastąpi, gdyby, nie zastosował się pan zupełnie dokładnie do wszystkich moich instrukcyj.
Z głową podniesioną wysoko, markiz zamierzał opuścić pokój, nie zważając na wściekłość fałszerza. Gdy był już przy drzwiach, przypomniał sobie widać o jeszcze jednej sprawie:
— Jeśli chodzi o służącego Boba, to wie pan lepiej jeszcze ode mnie, że oddawna zasłużył na szubienicę. Nędznik ten zniszczył materialnie i doprowadził do ruiny wielu ludzi. Zdeprawował szereg niewinnych młodych dziewcząt. Musi go pan usunąć. Wiem jednak, że on ma młodą żonę i małe dzieci. Nie mogę pana zmusić do tego, aby zajął się pan ich losem, dlatego też sam się nimi zaopiekuję. Muszę jednak przestrzec pana przed jednym:
Markiz utkwił w oczach pułkownika ostre spojrzenie:
— Niech pan nie myśli, że może pan ze mną prowadzić podwójną grę. Mimo pańskiej zręczności, natychmiast odkryję każdy podstęp i każdą schadzkę. Konsekwencję takiego postępowania poniesie wyłącznie i jedynie tylko pan.
— Czy pan już skończył? — zapytał pułkownik, pieniąc się z wściekłości —
— Oczywista — przytaknął markiz. — Mam nadzieję, że nie będę zmuszony więcej rozmawiać z panem na ten temat.
— I ja również! — mruknął stary w sposób niewątpliwie szczery.