<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Izabella królowa Hiszpanii
Podtytuł Powieść historyczna
Wydawca Wydaw. "Powieść Zeszytowa"
Data wyd. 1939
Druk Drukarnia "Feniks"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Isabella, Spaniens verjagte Königin oder Die Geheimnisse des Hofes von Madrid
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział III.
OJCIEC I SYN.

Franciszek ani się domyślał tego co zaszło.
Spokojny wmieszał się w tłum gości, którzy dopiero nad ranem zaczęli zabierać się do powrotu do swoich zamków.
Tam dostrzegł brata i uderzyła go pełna troski powaga ojca, który zeszedł jedynie dla pożegnania gości — a syna swojego nie obdarzył ani jednem słowem, ani jednem spojrzeniem.
Gdy więc zmarszczywszy czoło, Franciszek rozmyślał o tem co zajść mogło, zbliżył się do niego stary Domingo, który go kochał prawie ojcowską miłością i troskliwością, który go na swoich rękach wypiastował i posiadał jego zupełne zaufanie.
— Don Franciszku, — mówił stary, a na jego twarzy ciężarem lat pofałdowanej osiadł wyraz prawdziwej obawy, — będzie burza, przygotujcie się do niej zawczasu! Wasz dostojny ojciec bardzo rozgniewany, niespokojny, chodzi po swojem mieszkaniu tam i napowrót, a widziałem, że pierwej długi list przygotował. Właśnie rozkazał mi, abym was do niego poprosił!
— O mój stary, poczciwy Domingo! prosić mnie w każdym razie nie potrzebujesz; ty pewno przez uszanowanie i przywiązanie zupełnie inaczej tłómaczysz słowa mojego ojca. On jest gwałtowny, porywczy — ale wiesz dobrze, iż dotychczas nigdy mi jeszcze przykrego słowa nie powiedział; wiesz, że Don Miguel kocha mnie, i że zawsze byłem i jestem z radością jego posłusznym synem. Dla tego idę do niego spokojny i bez obawy! Pójdź naprzód, mój Domingo i powiedz mu, że jego rozkaz niezwłocznie wypełnię!
— Mówcie tylko potem w ten sposób z waszym dostojnym ojcem, Don Franciszku, a wszystko znowu dobrze będzie! — poważnie rzekł stary sługa i spiesznie udał się przez korytarz do mieszkania pana zamku Delmonte, aby mu zameldować pierworodnego. Przytem wpatrywał się w rysy rozgniewanego, i musiał przyznać przed sobą, że nic dobrego nie zapowiadały.
— Don Franciszek natychmiast będzie służył! — doniósł, i na niemy znak Don Serrany, z ciężkiem sercem wyszedł z pokoju.
Don Miguel, którego wysokiej, wspaniałej postaci wiek jeszcze nie pochylił, zdjął był lekki kapelusz, który zwykle nosił, i ukazały się w świetle jego srebrzyste, poszanowanie wzbudzające włosy. Stał przed stołem zapełnionym skryptami, mapami i książkami, i składał jakieś duże pismo, które zepewne ważne być musiało, bo je starannie obejrzał, a następnie wielką pieczęcią opatrzył.
W tej chwili syn jego, jak zawsze z ręką na piersiach i z ukłonem, wszedł do wysokiego, starożytnemi rzeźbionemi meblami i wielkiemi obrazami przyozdobionego pokoju, a gdy Don Miguel nie odwrócił się i nie powitał go, stanął przy drzwiach i czekał, aż ojciec rozkaże mu bliżej przystąpić.
Don Miguel, może dla większego uspokojenia się, pierwej powoli skończył swoją robotę, nie troszcząc się bynajmniej, że noc przeszła mu bezsennie, bo przeglądający już przez okna poranek zaczął przyćmiewać blask świec. Nakoniec wyprostował się i spojrzał na oczekującego słów jego Don Franciszka.
— Za nadejściem dnia udasz się do Madrytu, w towarzystwie Dominga, który przy tobie pozostanie, tam niezwłocznie doręczysz to pismo mojemu niegdyś towarzyszowi oręża, teraźniejszemu generał-kapitanowi armii królowej, Don Esparterze. Z zamku Delmonte nie ruszysz się ani krokiem, dopóki nie będą przygotowane wierzchowe konie dla ciebie i dla Dominga! — Oto mój rozkaz!
— Ojcze — ten rozkaz jest za surowy.
— Dla czego? — Don Miguel obrócił się i zmierzył syna wzrokiem, dowodzącym, że gniew na nowo w nim powstaje. — Biada tobie, jeżeli się ośmielisz sprzeciwić mojemu rozkazowi — jeżeli zapragniesz odszukać ową dziewkę, która umiała oplątać lekkomyślnego głupca w swoje sieci.
Don Franciszek zbladł — teraz wiedział już o wszystkiem! Ale stał śmiało, i chociaż drżał ze wzruszenia, gdy ojciec powyższe słowa z lekkim naciskiem wymawiał — czuł, jak z gniewu i przerażenia dłoń jego się zaciskała, jak pochwyciła za wiszącą pod półpłaszczykiem u jego boku szpadę. — „To twój ojciec!“ — napomniał go głos wewnętrzny, a zaciśnięta pięść opuściła rękojeść szpady.
— Aż do dzisiejszego dnia, — zdołał zaledwie wyrzec, — z radością słuchałem każdego twojego rozkazu, każdego najmniejszego życzenia; — ale tego, który przed chwilą raczyłeś mi objawić wypełnić nie mogę, choćbym to nieposłuszeństwo nawet życiem miał przypłacić!
— Chłopcze — jak śmiesz opierać się temu, od którego masz dzienne światło? temu, który cię znowu w nicość obrócić może?
— Ten, kto przed tobą stoi, nie jest już dzieckiem; wyrosłem już na człowieka, który sam myśli i działa!
— Dopóki ja żyję, mój ty mędrku, zawsze dzieckiem mojem jesteś i twój los w mojem ręku spoczywa!
— Skoro tak, to raczej przebij mnie tu na miejscu, ale nie zmuszaj do nikczemności. Kocham Henrykę, jestem z nią przysięgą związany na wieki, i dochowam jej wierności aż do ostatniego mojego tchnienia, choćbym był jak najdalej, choćbyś mnie Bóg wie gdzie wyprawił! Jesteś moim ojcem! Możesz mi odebrać życie — ale nie zmusisz mię nigdy, abym zdradził miłość moją!
Stary Don Miguel ponuro patrząc w ziemię, słuchał śmiało i stanowczo wyrzeczonyh słów swojego wyniośle poglądającego syna, w którego oku świeciła duma.
— Nie mamy więcej nic do mówienia, — rzekł nakoniec zimno. — Dalej do Madrytu, precz z moich oczu, za nadto mnie rozczarowałeś, za nadto oszukałeś!
— I to ostatnie twoje pożegnalne słowo, ojcze? To duchowny talizman, który dajesz synowi wyruszającemu na niebezpieczne drogi rozległego świata? Zawsze z dziecinną miłością i czcią byłem do ciebie przywiązany — cóż więc uczyniłem, że mi tak ciężko gniew swój uczuwać dajesz? O ojcze mój! — zawołał całą doniosłością głosu, całą siłą swojego dotychczas tyle w sercu rodzicielskiem mającego wpływu przywiązania: — nie przewiniłem nic więcej, prócz tego, że kochałem i jeszcze kocham piękną, przez Boga stworzoną kobietę — czyliż za to potępić mnie pragniesz? Zajrzyj w serce twoje — wspomnij na dni upłynione — cofnij się wstecz w owe czasy, w których i twoja krew równie jak dzisiaj moja dziko i ogniście w żyłach krążyła, w których świat wydawał ci się jeszcze wonnym, jasnym ogrodem wiosennym — kwitła wówczas i twoja droga, stąpałeś po niej śmiało i swobodnie, bo wiodła cię po niej także miłość.
Stary Don Miguel drżącą dłonią szukał stołu, który stał na boku, aby się oprzeć, tak go te słowa głęboko przejęły. Starzec o białych srebrnych włosach, słysząc je przypomniał sobie własną swą przeszłość i daleką młodość.
— Bóg, Pan nasz najwyższy, serce człowieka natchną miłością, abyśmy już tu na ziemi mogli kosztować choć odrobiny szczęścia, choć kropli rozkoszy, jaka nas tam, po naszej pielgrzymce, oczekuje — miałożby cię to oburzać? Wobec Boga wszyscy jesteśmy równi, ojcze, i wyższy i niższy grand i żebrak — miłość swoją rozdzielił on między wszystkich zarówno i wszystkim jedno służy prawo! Serce stanowi — a chwała niech będzie Najświętszej Marji Pannie! — serce moje czyste — Henryka zaś wyższą jest nad wszystko.
W tej chwili dały się słyszeć w parku niby jakieś jęki — ale wnet wszystko znowu ucichło.
Franciszek przybliżył się do mocno drżącego starca i spojrzał nań z całą pokorą błagającej miłości.
— Bywaj zdrów, mój ojcze! pierwsze promienie słońca wpadają w okna, a rozkaz twój brzmiał, abym za nadejściem dnia opuścił Delmonte, siedlisko rodu mojego! Kto wie ojcze, czy je kiedykolwiek znowu ujrzę — kto wie, czy mi dopuszczono będzie jeszcze raz stanąć przed tobą i błagać cię o błogosławieństwo! Wola twoja wyprawia mnie w zamęt walki! — poznaję to z adresu na liście: „Generał — kapitanowi wojsk Jej Królewskiej mości, Don Esparterze“ — wschodzi dla mnie słońce sławy, i przysięgam ci, że wrócę do ciebie osypany zaszczytami, albo też umrę śmiercią bohatera! Ale Henryka pozostaje moją, a ja należę do niej na ziemi i w niebie!
Don Miguel głęboko był wzruszony — i gdy syn jego, pełen odwagi i rezygnacji upadł przed nim na kolana i głowę uchylił, to chociaż stary twarz odwrócił, jednak błogosławiącą rękę położył na głowie pierworodnego.
Franciszek powstał — Domingo z rżącemi rumakami czekał nań na tarasie.
— Dalej do Madrytu! — zawołał do niego — oznaczona godzina wybiła! Dalej w wir tego świata, na łowy za sławą! A wpierw tam do tych chatek, gdzie jeszcze jedno czeka mnie pożegnanie!
— A Don Józef, wasz brat? przypomniał Domingo.
— Nigdzie go znaleźć nie można — i on nie wiele dba o moje pożegnanie, wiem ja o tem dobrze! Tam zaś są dwie dusze wielce mi przychylne!
Franciszek wskoczył na koń — Domingo, obficie zaopatrzony przez Don Miguela we wszystkie potrzeby podróżne upoważniony do pamiętania o wszystkiem, jechał za nim na również dzielnym koniu. Wyjechali za bramę okalającego muru — wtedy w Wysokiem arkadowem oknie ukazał się stary ojciec, aby raz jeszcze ujrzeć na wieki — może oddalającego się syna.
Poranne słońce właśnie rozpostarło swoje złote promienie po parku i okolicy, kiedy obaj jeźdźcy zbliżyli się do małych, ubogich chatek robotników, którzy wraz z pasterzami opuszczali już swoje siedziby i wychodzili w pole.
Z głośno bijącem sercem pośpieszył Franciszek do chatki Henryki — drzwi jej były otwarte; struchlał przerażony, nie wiedząc co zaszło.
Wszedł do niskiej izdebki — była pusta — łóżko dziecka także puste! suknie, krzesła i inne rzeczy leżały porozrzucane na ziemi — i żadnego śladu, żadnej wiadomości, co się stało z Henryką i jej dziecięciem!
Straszna chwila trwogi i niepewności! Franciszek wypadł na dwór — zwołał wszystkich mieszkańców chatek — bo za wszelką cenę musiał powziąć jakąś wiadomość! Domingo nadaremnie starał się uspokoić zrozpaczonego.
Nikt nie mógł go objaśnić!
Nakoniec spotkał przy zamku jedną pasterkę, która o świcie miała widzieć Henrykę, trzymającą na ręku swoje dziecię.
— Widziałem, że szła biegnąc z parku i śpieszyła ku lasowi należącemu do Bedoi! — rzekła pasterka.
Franciszek i Domingo bez zwłoki popuścili koniom wodze, udając się we wskazanym kierunku a tędy także szła droga do Madrytu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Füllborn i tłumacza: anonimowy.