[2]
Jest w naszym kraju skromniutki zakątek,
Co się wśród borów jak fijołek kryje, —
Tam wieczorami, moc leciuchnych łątek
Buja nad rzeczką, co się w lesie wije.
Komary brzęczą... żaby skrzeczą w rowach,
Na łąkach kwitną żółtawe kaczańcekaczeńce,
Kołatki dzwonią na poważnych krowach,
I konie pasą dorodni młodzieńce.
Tam... może jeszcze góry narysować?
Albo też wiatry huczące wśród stepu,
W książce, która ma pół rubla kosztować?
(Nas samych drożéj kosztuje do sklepu).
Nie — cóż bo znowu w takim kalendarzu,
Nie można dawać świetnego pejzażu..
.................
Ot krótko mówiąc, była sobie wioska.
A jak ją zwano... to już wszystko jedno..
Kapliczka stała a w niéj Matka Boska.
Kościół drewniany z plebanijką biedną.
Karczma i młynek na poblizkim stawie,
I wiatrak z wzgórka spoglądał ciekawie,
Daléj jak gęsi, gdy wyciągną w pole,
Długim szeregiem stały chatki nizkie,
I spoglądały na łany pobliskie.
Tam bocian gniazdo miał swe na stodole.
Jaskółki czarne ze swoją pociechą,
Lepiły gniazdka pod słomianą strzechą...
W téj wsi mieszkała szlachta... znacie szlachtę,
Co ma majątek nie większy nad płachtę,
Co sama chodzi za pługiem i broną,
Lecz za obrazę każe płacić słono...
Dobry to naród tylko nieco dumny
A lubi respekt, lubi tytuł szumny,
Bo każdy i to od dziada pradziada
Zwykł mówić, wasan, na swego sąsiada. —
A nawet żydzi w okolicznych miastach..
(Choć demokracją ród się ich odznacza),
Szanują godność Wasana oracza,
Równie jak tytuł Wasani w niewiastach..
Gdy na jarmarku przyjdzie aż do kłótni,
Żydek spekulant nigdy szlachcicowi
Ty mówić nie śmie — choć mu język utnij.
On swoją skargę z respektem wypowie.
I choć obelgi miota jak upustem
To mówi: — wasan! wasan sobie myśli,
Że my z wasanem bicz tu sobie przyśli!?
Wasan, wasanem nie jest, lecz oszustem!
.................
W téj wsi był jeden szlachcic pan Onufry,
Syt rewerencyi wszelkiéj i sukcessów,
Bo wygrał w życiu sto jeden procesów.
I miał papierów ważnych pełne kufry...
A w razie sporów sąsiedzkich lub zwady...
Był jak adwokat wzywan do narady. —
Człek ten miał syna, pana Jacentego,
Który był bardzo pracowitym chłopcem
Lecz że próżniactwo było mu dość obcem,
Ojciec mu mawiał — tyś jest do niczego. —
A oprócz tego, chłopak paliwoda
Kiedy w kościele był na mszy przy święcie,
To wciąż oczami przewracał zawzięcie,
I patrzył tylko, gdzie dziewczyna młoda...
Zwykła to wada... ale rodzic stary
Marsowem okiem rzucał na junaka,
Bo już mu dobrał szlachciankę do pary,
Przyrzekł dać konia, krowę i prosiaka...
Aby rozpoczął gospodarstwo własne...
.................
Gdzież chodzi Jacek? kiedy noce jasne,
Gdzież to go siła nieczysta prowadzi,
Że się samotny po pod lasem włóczy...
Czy się polować w cudzym lesie uczy,
Czy tak z myślami własnemi się wadzi...
Że żadna siła w domu go nie wstrzyma?
Jak tylko wieczór — myk! już Jacka niema!
Och! Jacku! Jacku, nie łaź ty w opłotki,
Bo się na ciebie we wsi zbiera burza,
Bo baby ciągle znoszą na cię plotki,
A nos ojcowski, czerwony jak róża,
Wpada w granat z nadmiernéj turbacyi,
Z ciągłych kłopotów, trosk i alteracyi.
Nie słucha Jacek — wszak kochać tak słodko...
A tam za rzeczką, gdzie siedziby chłopie,
Tak miło gruchać z nadohnąnadobną Dorotką,
Po za stodołą lub przy siana kopie...
Tak miło patrzeć, kiedy ta dziewoja,
Swem modrem okiem jak piorunem błyśnie,
Kiedy za rękę serdecznie uściśnie.
I powie., Jacku! tyś mój — a jam twoja...
Ach któż nie zaznał takiego momentu?
Kto go w wspomnieniach nie pieścił, kołysał...
A świat pisarski morze atramentu
Na te uroki wypsuł i wypisał..
Znacie to wszyscy, bo i cóż za dziwy,
Jacek nasz marzył, kochał, był szczęśliwy...
.................
[3]
Och czemuż Jacek był z wielkiego rodu!?
.................
Raz do Doroty wyrzekł on te słowa,
Pod gruszką, która rosła wśród ogrodu:
Dziewczyno moja! już idę — bądź zdrowa,
I albo tutaj powrócę do Ciebie,
Albo się ujrzym tam... dopiero... w niebie...
Bo już bez ciebie nie żyć mi dziewczyno,
Bo mi bez ciebie słońce zda się ciemne,
Kwiaty nie kwitną i wody nie płyną...
I długo słowa szeptał jéj tajemne,
Twarz przykładając do małego uszka,
Rękę ściskając w twardéj swojéj dłoni,
A jéj łzy biegły z oczu do fartuszka,
Jacek formalnie oświadczył się Doni.
.................
Stary Onufry wdział nową kapotę,
Zastawa była w izbie jak od święta,
I nawet wina flasza za dwa złote —
Takiego balu dawno nie pamięta
Nie tylko mała szlachecka wiosczyna,
Lecz okolica, nawet... cała gmina. —
Szlachty jak mrowia stanęło przed chatą,
Na długich ławach poważnie zasiedli,
A inni, zwłaszcza że to było lato,
Pod gołem niebem dary Boże jedli,
Skrzypce piszczały cienko jak nieszczęście,
Drugi muzykant dudniał na marynie,
Trzeci na flecie — a czwarty zaś pięście
Zbijał na głośnym statku — tamburynie,
Gdyż była wielka i powszechna radość,
Onufrowemu sercu czyniąc zadość.
Wozy stanęły przed chatą szeregiem,
Młoda już ojcu do nóg padła plackiem,
Ale o zgrozo! cożcóż się stało z Jackiem?
Uciekł... moc ludzi pobiegła za zbiegiem,
Tu narzeczona, łzy rzęsiste leje.
Ojciec się gniewa i klnie piorunami
Nie jedna baba po cichu się śmieje,
Ogólny smutek między dziewczętami...
Bo cóż za głupie są weselne gody,
Gdy od ołtarza ucieka pan młody..
Wtem.. widać z dala jak rzeczułki brzegiem
Gromada ludzi powraca ze zbiegiem.
.................
Już Onufrego gniew okrutny łechce,
Huknie na syna — A ty infamisie!
Kiedy ci mówię, to zaraz żeń mi się...
A syn spokojnie odpowiedział: — Nie chcę!!
Zamilkli wszyscy na zgrozę tak wielką,
Onufry w górę wzniósł rękę z butelką,
Skraśniał na twarzy, przewrócił oczami,
Wtém organista rzecze — Pokój z Wami,
Ty ojcze ręki nie podnoś na syna.
Ty Jacku powiedz — cóż to za przyczyna,
Że gwałcisz Boże przykazanie czwarte,
Kompromitujesz szlachciankę uczciwą,
Jakby zbawienie nie było nic warte?..
Onufry krzyknął — Jacku! gadaj żywo,
Organistego usłuchałem rady,
Cofnąłem rękę gotową do zwady...
Lecz ty, co w tobie djabeł jakiś siedzi,
Gadaj mi prawdę... jakby na spowiedzi...
Oko Jackowe niepewne się błąka,
Widzi dokoła taką ciżbę ludu,
Chce palnąć mowę — a tu ani dudu,
Więc oczy spuszcza... mieni się i chrząka...
(Kto chrząka — znaczy, że nie podrwi głową.
Wszak Demostenes kaszlał też przed mową).
Nareszcie miłość poparłszy odwagą,
Wypalił ojcu taką prawdę nagą...
Ojcze! a przecież ta piękna szlachcianka
Ani mi miła — ani mi kochanka —
Jamże w zaloty nie chodził ni razu.
Ani prosiłem żeby za mnie poszła,
Toż jak wiadomość o ślubie mnie doszła,
Chciałem uciekać do lasu, odrazu.
Niby to serce może się przemienić,
Ani jéj kocham, ani chcę się żenić!
— Panie Onufry, rzecze ojciec panny,
Wasan podszedłeś mnie brzydko, zdradziecko,
Kompromitujesz moje drogie dziecko,
Ale poczekaj i jam ptaszek ranny,
Ja się przed Tobą więcéj nie rozżalę,
Ale odpowiesz wasan w trybunale...
A szlachta krzyczy — tak! tak! w kryminale!
Co on się będzie tu jak wąż wywijał.
Hańba szlachcianki! kryminał! kryminał!
Tu pan Onufry w głos wielki uderzy:
— Panowie bracia! ja mam iść do wieży?!
A za co? za to że ten pan Barnaba,
Tak się przed Wami rozpłakał jak baba?
Za to? a zasie! a wara! a hola!
Nie zmuszę chłopca kiedy jego wola...
On nie jest cielę, choć głupszy niż cielę...
— Oj święta prawda!
— Cicho! kto tu gada?
Ja się rozprawię z Wami — ach gromada!
Ja Was nauczę gwizdać po kościele. —
Ten i ów szlachcic bierze się do kija,
Ten i ów pyta czyja lepsza? czyja,
I tak się w szereg stawią jak do bitwy,
(Baby ze strachu zaczęły modlitwy).
Wtem organista, stanąwszy na płocie,
Krzyczy — czas koniec położyć niecnocie!
Zgoda!.. bez krzyku... człowiek może zbłądzić,
Trzeba wysłuchać naprzód, potem sądzić...
— Sądzić go! sądzić! niechże i tak będzie,
Szlachta zasiada jakby na urzędzie.
A organista z wąsami od biesa,
Sam się pakuje na godność prezesa,
— Dawaj tu Jacka!
— Jestem, czekam, stoję.
— Złe duchy w tobie widzi oko moje,
Coś ci ze ślepiów patrzy niepoczciwie...
No, gadaj wszystko — tylko sprawiedliwie,
Ty winowajco! krnąbrny, nocny szczurze!
My ci tu wyrok wypiszem na skórze!
[4]
— Panowie bracia! rzecze Jacek z płaczem,
Nie ma tak bardzo rozbijać się za czem,
Obronę moją wypowiem niedługo,
Z tą się nie żenię — bo się żenię z drugą.
I żebyście mnie w kawałki pocięli,
Już mnie grób jeden chyba z nią rozdzieli.
— Takiś ty mądry... a gdzież masz tę drugą?
— Tam naprzeciwko, we wsi, po za smugą,
I wioskę chłopską Jacek wskazał palcem..
Wtem szlachta huknie — a precz z tym padalcem!
W tobie honoru tyle co pies płakał,
Ty nam tu hańbę przynosisz i zakał!
Z chłopką się żenisz.. a kija tu na cię,
W kije go chłopcy!! wal go panie bracie!!
Że miłość zawsze jest wielkie szaleństwo.
Dowiodły tego romanse Jackowe,
Bo biedny chłopak zapaloną głowę
Dziś w bardzo wielkie wdał niebezpieczeństwo.
I Bóg wie jaka czekała go dola,
Wtem organista znowu krzyknął — hola!
Teraz już bracia nie możemy zbłądzić,
Wiemy co zrobił i jak go osądzić..
Ty ojcze gadaj. —
— Wypędzić! niecnota.
Niech głowy nawet nie wsadzi z za płota,
Niech mu obetną u kapoty poły,
Niech idzie sobie w świat, jak patyk goły..
— I cóż wy na to? — wypędzić! wypędzić!
Aż za granicę — czego mamy szczędzić,
Kiedy on do nas w taki sposób pije,
Niech chłopem będzie, niech z chłopami żyje.
Rzekł organista — Nie osądźmy krzywo,
— Nie! jako żywo nigdy! jako żywo!
— Sprawiedliwości stanie się zadosyć,
Gdy mu się ze wsi każemy wynosić.
Ale Onufry! choć on syn wyrodny,
Wydziedziczenia przecie nie jest godny...
Wydziel mu słusznie, to co mu przypada,
Niech twoje dziecko nie wyjdzie na dziada!
Natychmiast szlachta zaczęła też krzyczeć:
— Obliczyć zaraz, obliczyć! obliczyć!
A pan Onufry siadł z kredą do stołu,
I zaczął liczyć ze szlachtą pospołu...
Grunt mu przypada, co idzie pod cmentarz,
Że go nie weźmie, spłacić mu gotówką,
Dać mu sto rubli! — Dobrze — a inwentarz,
Wóz, krowa czarna z centkowaną główką,
Kobyła siwa... pół sadła z komory...
A ile świni?
— Wypada półtoréj. —
Tu się znów szlachta łamie nad trudnością,
Jak tę połówkę wydzielić. — Z łatwością,
Ozwie się jeden — toście bracia głąbie,
Świnia się zarznie i na pół rozrąbie.
.................
Kwiczy nieszczęsne zwierzę.. już dorżnęli.
Ojciec siekierę bierze, na pół dzieli,
Koń zaprzężony... krowa na powrozie,
Skrwawionéj świni połowa na wozie,
Jacek sto rubli do kieszeni schował,
Ojcu padł do nóg... w rękę pocałował.
A kiedy wózek już miał ruszyć w drogę,
Stary rzekł — zostań... Syn odparł, nie mogę.
Wśród śmiechu wszystkich wielkiéj nawałnicy,
Jacka — Bannitę wygnano sromotnie,
I szydząc z niego i klnąc go stokrotnie,
Odprowadzono do saméj granicy. —
.................
Czekała Dosia spłakana przy płocie,
Kiedy nadjechał ów wózek Jackowy
I spadły z serca rozpaczy okowy,
I Jacentemu i pannie Dorocie. —
I wkrótce w chłopskiéj chacie na wsi skraju,
Było im dwojgu dobrze jakby w raju...
.................
Och czemuż Jacek był z wielkiego rodu?
.................
Przez to on kochał i cierpiał za młodu,
Został bannitą z wsi swojéj — a potem
Życie mu było długi czas kłopotem,
Bo gdy się tylko zjawił na jarmarku,
Zaraz go szlachta otaczała wieńcem,
Zwiąc go wyrzutkiem, albo odszczepieńcem:
A czasem pięścią sięgając do karku..
Więc plunął Jacek na to marne życie,
Wprzągł kobylinę w swój mały wózeczek,
Zabrał dobytek... sprzedał mająteczek,
I wraz z Dorotką emigrował skrycie..,
Wyemigrował biedak na kraj światu,
Cóś do trzeciego podobno powiatu.
Tam znalazł także skromniutki zakątek,
Co się wśród borów jak fijołek kryje,
Gdzie nad wieczorem moc leciuchnych łątek
Buja nad rzeczką, co się w lesie wije....
I tam podobno, jak tradycja niesie,
Jako gajowy osiadł w wielkim lesie...
.................
A na podlasiu,.podlasiu, kiedy mrok zapadnie,
I gdy łuczywo w kominie zabłyśnie..
Moc dziewcząt młodych do babki się ciśnie.
Bo babka bajki opowiada ładnie.
I kiedy wicher zahuczy w kominie,
To przy kądzieli o późnéj godzinie,
Dziewczęta sobie powtarzają skrycie
Okropne dziwa o Jacku Bannicie.
|