Jak wielki naród utracił swoją ojczyznę
Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Jak wielki naród utracił swoją ojczyznę |
Pochodzenie | Świat R. I Nr. 13, 31 marca 1906 |
Redaktor | Stefan Krzywoszewski |
Wydawca | Tow. Akc. S. Orgelbranda Synów |
Data wyd. | 1906 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI |
Indeks stron |
Staranny i pracowity przekład wybitnego dzieła jest u nas rzadkością. To też rzadkość tę, myślę, należy uczcić zwróceniem na nią uwagi publicznej. Taką rzadkość mam przed sobą. Jest to słynne dzieło historyczne Józefa Flawiusza „Dzieje wojny żydowskiej przeciwko rzymianom“. Autor był świadkiem zburzenia Jerozolimy przez rzymskie legiony i spalenia świątyni Salomona. Sam żyd, umiał się ocalić, co mu miano zdrajcy ściągnęło. Literat, napisał historyę wojny, na którą patrzył i w której brał udział, a to dzieło jego wyrobiło mu długą nienawiść wieków. I dziś jeszcze sądzony jest człowiek ten rozmacie. To pewna, iż talent posiadał niepospolity. I na wiele lat przed tem, zanim nauka historyi określiła swoje zadanie główne, Józef Flawiusz stworzył samorzutnie typ pamiętnika historycznego.
Tłomaczenia dokonał p. Andrzej Niemojewski. Pozostawiając zawodowym filologom naukową ocenę tej pracy, zatrzymam przy niej uwagę czytelników naszych ze względu na sam przedmiot, który powinien zainteresować polskiego człowieka kulturalnego głębiej. O tłomaczeniu więc powiedzmy, iż wyłożone jest stylem czystym, jędrnym, barwnym i być może poprawniejszym i gładszym aniżeli styl oryginału. W pierwszym wieku naszej ery modnym językiem była greczyzna. I Józef Flawiusz żyd, mówiący po aramejsku i mieszkający śród rzymian, dzieło swoje pisał w mowie greckiej.
Przedmiotem, który mnie do głębi poruszył, była historya, jak wielki naród utracił swoją ojczyznę. Izrael na przydomek „wielki“ zasłużył nie mniej od Grecyi i nie mniej od Rzymu. Wydał on wprawdzie jedną kategoryę tylko wielkich mężów: proroków. Ale ci mężowie dali ludzkości Religię. Wydał on i Tego, który na tej ziemi ma więcej pomników, aniżeli wszyscy wielcy ludzie wszech czasów i narodów.
Subtelna Grecya, inteligentny Rzym, przekroczyły w umysłach wybranych ludzi swoich przez ciasne granice naiwnego politeizmu, aby wkroczyć w mroczną i beznadziejną krainę ateizmu. Umysł genialnych heleńskich filozofów, którzy nas tylu rzeczy nauczyli, nie odnalazł dróg do tego stadyum, jakie się monoteizmem nazywa, a w jakie wkroczył kolektywnie cały mały ludek semicki w zaraniu wieków.
Tego monoteizmu Izrael bronił, jak wielkiego, bezcennego skarbu. I jak jedynego swego skarbu. Bronił go przeciwko wiekom i przeciwko ludom. Przeciwko własnym królom nieraz. Parę razy nawet przeciwko własnym kapłanom. Bronił go i przeciwko kulturze — raz egipskiej, drugi raz babylońskiej, innym razem perskiej; i w końcu przeciwko najpotężniejszym wpływom kultury greckiej, która podbiła i zniewoliła sam Rzym, pana świata. Na obronę świętego depozytu zużywając wszelkie siły swoje, nie rozwinął Izrael w sobie ani umiejętności, ani kunsztów, nie nagromadził bogactw, i wszystko co było kulturą materyalną, aż do form zbytku włącznie i objawów sztuki, zapożyczał od innych.
Skutkiem tej misyi, jaką Izrael w sobie poczuł, była jego izolacya. Prawdziwie „wniosła izolacya“. Misyi też swojej dokonał Izrael za cenę swego konserwatyzmu, nieznanego w dziejach.
Ten kto studyuje historyę żydowską według naszych współczesnych idei, w których się odbijają pojęcia rzymskie i greckie, — mówi historyk ludu izraelskiego, Renan — na każdym kroku doznaje obrazy: musi być on za Saulem przeciwko Samuelowi, za Izbozetem przeciwko Danielowi, za królami przeciwko prorokom, za partyą helenizującą przeciwko Machabeuszom, za samarytaninami przeciwko żydom, za saduceuszami przeciwko faryzeuszom. A jednak gdyby zwyciężyli Saul i Izbozet, Izrael byłby małem państewkiem oryentalnem, dziś zapomnianem, jak Moab i Idumea. Gdyby udało się królom zdusić proroków, Izrael dosięgnąłby znaczenia i dobrobytu Tyru lub Sydonu, ale jego rola religijna byłaby pogrzebana. Gdyby nie znaleźli się Machabeusze, Judea pochłonięta byłaby przez Grecyę naprzód, przez Rzym potem, i w nich rozpuszczona.
Czy Izrael spełnił swoją misyę?
Tak, odpowiada bez wahania Renan.
Izrael był tym pniem, na którym zaszczepioną została religia rodzaju ludzkiego. Żaden naród nie wziął tak poważnie swej misyi. Żaden nie odczuwał tak żywo narodowych radości i bólów. Żaden nie żył tak silnie dla idei.
Jednak najgłębsza to może śród historycznych sprzeczności: Izrael, w imię tego samego konserwatyzmu, będąc więc stróżem świętego depozytu wiary w jednego Boga, odtrącił Chrystusa, który przyszedł, jak sam ogłosił, „wypełnić zakon“ i w którym idea monoteizmu osiągła szczyt swój, najwyższy swój wyraz, ostatnie swoje słowo.
I kiedy religia żydowska, w najszlachetniejszej, najwyższej, najpiękniejszej formie swojej poczynała świat zdobywać, Izrael, zamykając się w swem odosobnieniu, teraz już próżnem i jałowem, do samobójczej śmierci się gotował. Historya wojny żydowskiej przeciwko Rzymianom nie jest niczem innem jak tylko historyą narodowego samobójstwa.
I kiedy się czyta okropnościami z każdej stronicy tchnące dzieje tej straszliwej wojny, pojęcie samobójstwa nie tylko wyłania się jako obraz, jako alegorya polityczna; z samym faktem samobójstwa spotykamy się na tych kartach raz po razu; z faktem samobójstwa materyalnym, istotnym. Sam Józef dla tego tylko uszedł tej śmierci, że jego umysł, charakter duszy, sposób myślenia nie był właściwie żydowski; co świadczy sam fakt napisania dzieła historycznego, rodzaju całkowicie żydowskiej cywilizacyi obcego. W czasie wojny tej był on dowódcą jednej z twierdz żydowskich. Załoga, widząc niemożliwość ocalenia się, a nie myśląc o poddaniu się, postanowiła sama siebie unicestwić. Ciągniono losy, kto ma być zabitym wprzód, kto ma zabijać innych. I kiedy z załogi zostaje dwóch tylko ludzi, Józef przekonywa jedynego swego podwładnego, że lepiej jest poddać się rzymianom, którzy dla tych, co oręż składają, są łaskawi.
I tak ocaleli obaj.
Można-ż się dziwić pogardzie, żydów która towarzyszyła odtąd pamięci Flawiusza?
Inny, wzniosły, nieporównany w tragicznej swej grozie obraz takiego sztyletowania się wzajemnego, znajdujemy u Józefa Flawiusza ku końcowi opowiadania, kiedy Jerozolima już otrzymała, po długiem, bezprzykładnem, bohatersko odpieranem oblężeniu, cios ostatni.
Kartkę tę pozwolą mi czytelnicy tu przepisać, według przekładu p. Niemojowskiego. W literaturze świata mało jest jej równych.
„Każdy, przepełniony żądzą niepowstrzymaną, rwał się do wskazanego czynu, a jak gdyby gnały ich demony, jeden wyprzedzić chciał drugiego, wszelaki mężczyzna dzielnym się być mniemał, jeżeli siebie w rzędzie ostatnich nie zobaczy. Każdego dzika ogarnęła wola zabić siebie, zabić żonę, zabić dzieci... Mężowie, ściskając żony miłośnie, pieścili dziatki, z płaczem ostatnie pocałunki na ustach ich wyciskając, a potem wykonali co było postawionone, jak gdyby im z ciał do tego czynu obce ręce wyrosły, bo śród nieubłaganych mordów ta im przyświecała otucha, że nie dostaną się ukochane istoty do rąk nieprzyjaciela, że nie będą znieważone. I w końcu okazało się, iż ani jeden tak się małodusznym nie znalazł, coby się cofnął przed dokonaniem tego okropnego postanowienia, wszyscy za koleją zabijali sobie blizkich, nieszczęśni, tak przyparci koniecznością, że pomordowanie żon i dzieci własnemi rękami za najmniejsze dla siebie zło uznać musieli. Nie posiadając się z bólu po spełnieniu tego, czując, że niegodziwie względem zabitych postąpią, jeśli bodaj czas krótki ich przeżyją, szybko cały swój dobytek na jedno zebrali miejsce, zapalili, następnie wybrali losem dziesięciu, którzy wszystkich uśmiercić mieli.“
I oto, że przerwę na chwilę bieg opowiadania tego, zginęło w tej chwili ostatnie dziewięćset pięćdziesiąt oblężonych, garść, która została po wygubieniu wielu setek tysięcy walczących i walecznych.
I pozostało już tylko dziesięciu. Ci dziesięciu, pomordowawszy wszystkich tych, którzy ich wybrali, „zaraz między sobą ciągnęli losy względem siebie samych“. W ten sposób miał pozostać jeden najostatniejszy, który musiał spełnić krwawy obowiązek podwójny, względem innych i względem siebie. „Ten, na którego padł los miał zabić pozostałych dziewięciu, a potem siebie. A tak sobie wzajem ufali, że każdy bez wahania spełniał postanowienie, czy to czynnie występując, czy biernie wykonaniu się poddając. I wszyscy do ostatniego podstawiali gardła, a ów jeden, ów ostatni, rzuciwszy jeszcze okiem na to mnóstwo pomordowanych, żali śród tej wielkiej rzezi taki nie został, co by potrzebował jego ręki, gdy ujrzał, że wszyscy już martwi, zapalił pałac królewski, pewną ręką przebił się mieczem i padł obok swych blizkich."
A tymczasem rzymianie, oczekując bitwy, rano stanęli pod bronią. Z grobli rzucili pomosty na mury i wtargnęli do warowni, a nie postrzegając nigdzie nieprzyjaciela, jeno pustkę, pożar, milczenie, zrozumieć nie mogli co się stało; nakoniec sądząc, że wywabią przeciwnika, zagrzmieli okrzykiem wojennym, jak gdyby zaraz po nim spaść miała chmura pocisków.
A kiedy rzymianie spostrzegli i zrozumieli, co się stało w ostatniej, niezdobytej cząstce Jerozolimy i okiem po górach trupów przesunęli „nie radość ich ogarnęła nad upadkiem nieprzyjaciela, ale uczuli podziw dla tak męskiego postanowienia i nieustraszonej pogardy śmierci tylu w tem jednem okropnem dziele złączonych ludzi."
Podziw?!
Tak, niezawodnie. Uczucia tego doznawać będzie do końca czasów każdy, kto przejrzy opowiadanie Józefa Flawiusza.
Ale dla narodów jest coś znacznie więcej droższego od podziwu obcych — a to byt własny. I naród nie ma większego obowiązku nad ocalenie swego bytu.