Jan Bielecki (1857)/Bal maskowy
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jan Bielecki |
Wydawca | Bolesław Maurycy Wolff |
Data wyd. | 1857 |
Druk | Bolesław Maurycy Wolff |
Miejsce wyd. | Petersburg |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Uwagi | Zobacz również wydanie z 1894 roku |
Indeks stron |
Oto ubogie szlacheckie komnaty,
Skromne jak niegdyś naszych przodków życie.
Ściany drewniane, po ścianach obicie
W różne obrazy, w różne chińskie kwiaty.
Straszne jak mary, które roi dziécie,
Z ram poczerniałe patrzą antenaty.
A przed obrazem jedna lampa płonie,
Gdzie Matka Boska w gwiaździstéj koronie.
Noc nadchodziła, mrok zapadał szary;
Lecz budzą ciszę wieczornéj godziny
Głośném wahadłem po ścianach zegary.
A na dziedzińcu lipy i osiny
Szumiały smutnie — i gdzieś między szpary
Świérszcz się odzywał. — I pies, stróż rodziny,
U wrót podwórza nieraz się odwoła,
Na psów szczekanie z pobliskiego sioła.
Siedziała Anna, przy niéj ojciec stary
Otwiéra świętych poważne żywoty,
I czyta głośno, a spokojność wiary
Jak deszcz wiosenny krzepi bujną niwę,
Zamienia rozpacz w uczucie tęsknoty,
I łzy zamienia w płacze nieszkodliwe;
Jako płacz dziecka, kiedy rozkwilone,
Ściga za matką, chwyta za kraj szaty.
W tém zaszczekały brytany zbudzone,
I nagle drzwi się otwarły komnaty.
Wszedł mały karzeł — czapkę miał na głowie,
Brzmiącą dzwonkami, obszytą w galony,
I rzekł: „Niech będzie Chrystus pochwalony!”
— „Na wieki wieków” starzec mu odpowie.
A karzeł znowu nisko schylił głowy,
I rzekł: „Sieniawski, Pan mój na Brzeżanach,
Dziś mnie posyła po paniach i panach,
Jutro was prosi na swój bal maskowy.
Jutro do zamku tłum się wielki ściąga,
A wszyscy w dziwne przybrani maszkary”. —
— „Ha! precz mi z oczu!” krzyknął Cześnik stary,
„Precz! pan twój z nędzy, z łez naszych urąga!
Precz! bo na Boga....” Lecz nie skończył mowy,
Upadł na krzesło i zdjęty niemocą,
Już gniewu swego nie mógł wywrzéć słowy....
Była to straszna chwila przed północą,
W około słychać nocnych kurów pianie,
I psy szczekały, co wrót chaty strzegły.
Znagła zadrżały obrazy na ścianie,
Znów się drzwi domu na ścieżaj rozbiegły:
Wszedł blady człowiek — lecz na powitanie
Jak zwykle Boga imienia nie chwalił;
I opatrzone w pieczęć zawinięcie
Złożył na stole i sam się oddalił.
„O córko! córko! to Jana pieczęcie!”
Wykrzyknął starzec, wosk rozłamał kruchy,
I znalazł słowa: „Anno! bądź na balu....”
A daléj szaty z tureckiego szalu,
Wielkie ze złota ulane łańcuchy,
Brylanty lśniące jak gwiazdy w noc ciemną,
Perły daleko łowione w Basorze.
Anna spojrzała i zbladła: „O! Boże,
Zmiłuj się nad nim — zmiłuj się nademną”.
Jak cudny obraz oczom się odkrywa!
Czy Zygmunt z grobu wstaje, tron zasiada?
Czy znów z Wenecyi, co po morzu pływa,
Do Polski wnosi karnawału święta?....
Odkąd Batory sławną Polską włada,
Polak się bije, zabaw nie pamięta.
Snem mu się zdają te świetne Brzeżany.
Oto są złote Krakowskie komnaty,
Podobne kształtem, złoconemi ściany,
Strojne w atłasy i drogie bławaty.
Oto jest zgraja Królewska barwiona,
Szaty ma cudne, dorobione twarze;
Weszli na salę.... Ale gdzież jest Bona?
Może truciznę podaje Barbarze?....
Snują się tłumem pomiędzy kolumny,
Ujrzysz tu wszystkie zwyczaje, narody.
Patrz! oto piórem błyska hiszpan dumny,
Nadto poważny, chociaż jeszcze młody;
Krzyż ma na piersiach, jak obrońca wiary,
Krzyż ma na piersiach i szablę szlachcica;
A w ręku jego drżą struny gitary.
Patrz! oto w czarnéj zasłonie dziewica,
Z różanym wiankiem, a przy niéj młodzieniec.
Oboje widać z wysokiego stanu;
Ona zbierała w Neapolu wieniec,
On się urodził w Rzymie Oceanu.
A pieśni majtków i szum cichéj fali,
Ukołysały umysł jeszcze młody;
I rzucił ślubny pierścionek do wody, —
Poślubił morze i jak Tass się żali.
Lecz w jedną stronę zbiegł się tłum balowy;
Dziwna tam maska! dziwne jéj ubiory!
Kaszmirska szata w cudne szyta wzory,
Od szaty bije blask dyamentowy,
We włosach toną przepaski z korali....
Wnet się rozlega szmer wielki po sali:
Kto jest ta maska?.... Sam król nasz Batory
Nie ma tak wielkich brylantów w Krakowie,
W skarbcu królewskim.... Kto jest ta dziewica?....
Próżna ciekawość, pod maską jéj lica,
Ani się słowem wydała w rozmowie.