Jan Bielecki (1857)/Wyprawa nocna
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jan Bielecki |
Wydawca | Bolesław Maurycy Wolff |
Data wyd. | 1857 |
Druk | Bolesław Maurycy Wolff |
Miejsce wyd. | Petersburg |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Uwagi | Zobacz również wydanie z 1894 roku |
Indeks stron |
Oto się ciemne księgarnie otwarły....
Tu źródła bogactw w zapylonéj ramie!
Czytam.... Jak dziko ten język umarły,
Pod piórem w kształty nieżywe się łamie.
Język i gorszy przesąd zakonnika,
Jak rdzawa klamra myśl księgi zamyka.
Czy tu wygrzebiesz dzieła Giedyminów?
Czy głos Zygmuntów jak echo daleki?
Są to jak Sfinxsy, te ubiegłe wieki,
Mówią zagadką dziś ciemną dla synów.
Pamięć w dalekich wiekach obłąkana
Niech spocznie.... Okno klasztoru otworzę....
O! jak spokojne otchłanie błękitu!
Tam zdala płynie złote kłosów morze,
A tu klasztoru szumią ciemne lipy;
Myśl rozwesela daleki szmer lasów.
Gdy pogrzebałem pamięć dawnych czasów,
Jestem wesoły, jak biesiadnik stypy.
Snem jest ów obraz. Umysł się najgrawa
Z nieszczęść obecnych, — bezwładny — bez steru.
Gdzież jestem? Oto! mury Westminsteru,
Tam Izba Parów, tu Tamiza mgława
Połyska słońcem. Przebiegałem chmurny
Ów pałac zmarłych z uczuciem przestrachu;
Bo ja sam byłem jak umarły w gmachu,
A oni żyli.... Nie zajrzałem w urny,
Wybiegłem — więcéj nie wchodzę w te ściany....
Ale samotny wracam dziś i codzień,
W dziedziniec głazem grobów brukowany,
Po których stąpa niemyślny przychodzień....
Ci co posnęli w tych grobach dokoła,
Walczyli nędzni z niezdolności wrogiem;
Dążyli spiesznie do progów kościoła
I umiérając, kładli się przed progiem.
Z dziką rozkoszą napis mniéj widomy,
Niszczę do reszty śladem mojéj stopy.
I czuję rozkosz, gdy mój cień znikomy
Grobowi gmachu nie dopuści cienia.
Szaleni! dążyć pod świątyni stropy?
Nie mając w duszy wrącego płomienia.
Posępny — siądę na odłamie głazu.
Smutna się powieść w pamięci rozwija....
Czytałem w księgach — a godło obrazu
Było: „kraj zdradził, lecz zdrada zabija”.
W kronikach znajdziesz powieści osnowę,
Z kronik czerpane rysy i kolory.
Już Zygmunt August w grobie złożył głowę,
Na tronie zasiadł król Stefan Batory.
Ciężkie dla szlachty były rządy nowe,
Część po wsiach własne zamieszkała dwory.
Co było w kraju? nie skréślę do razu,
Jeden cień tylko maluję obrazu.
Pan Brzezan w cudnéj mieszka okolicy.
Zamek objęła rzeka w dwa ramiona,
Nad bramą klasztor, w murach zakonnicy,
Daléj kaplica blachą powleczona.
W komnatach żadnéj nie ujrzysz różnicy
Od złotych komnat, gdzie mieszkała Bona.
Pan Brzezan lubi żyć w królewskim dworze,
Co ma król polski i szlachcic miéć może.
Posadzki wzorem włoskim marmurowe,
Na ścianach srébrem tkane adamaszki;
Gęsto się lampy lśnią alabastrowe,
Z srebrnych sadzawek, niby dla igraszki
Wytryska woda, tchnąca wonią róży,
I nazad dészczem brylantowym spada.
Dwóch karłów wiernie na skinienie służy,
W oczy się patrzy i chęci odgada,
Ani się kiedy śmié odezwać słowy, —
Spodlonym tworom Bóg odmówił mowy.
Pan Brzezan huczne wydaje biesiady.
Oto go łatwo rozeznać za stołem,
W złocistéj szacie, ale bardzo blady,
Wydaje troski zachmurzoném czołem.
Może biesiada cierpienia ukoi?
Już od tygodnia szlachtę sprasza, poi.
Dzisiaj na czole pozbył zwykłéj dumy.
Już raz dziesiąty zagrzmiały wiwaty,
Wesołéj szlachty ozwały się tłumy,
Wesołym gwarem zabrzmiały komnaty;
Już wino słabsze zwycięża rozumy,
Dość jednéj iskry, wnet ogień wybucha.
Pan Brzezan mówi — szlachta wstaje, słucha.
„Bracia! na chwilę uciszcie te gwary,
Słuchajcie pilnie — a ja w krótkiém słowie
Wyjawię powód, wyłożę zamiary,
A potém każdy swe zdanie wypowie.
„Słuchajcie! szlachcic obraził mię podły!
Szedłem do króla, — nie błagałem łaski, —
Wnet sprawę długie indukta wywiodły,
I jam był winien! Winien był Sieniawski!
I oko w oko, przed króla obliczem,
Widziałem wroga, nie próżno przychodził;
Król go pochwalił, pochwalił, nagrodził,
Nie spojrzał na mnie i odprawił z niczém.
„Nasz dumny Stefan do czegoż on zmierza?
Smiałżeby władać jak Niemieckie książę?
Wszak nasze państwo to gotycka wieża,
Z tysiącznych kolumn składa się i wiąże;
Niechaj się jedna usunie kolumna,
Gmach cały runie, cały się rosprzęże.
Ja się usunę! — niech mię grom dosięże,
Gmach cały runie, dla mnie tylko trumna!....
„Hej! Szlachta, znacie Bieleckiego Jana?
Dawniéj w niewoli gnił u Bisurmana,
A dziś się z pany w jednym stawi rzędzie,
Jak król udzielny w darowanéj grzędzie.
A kiedy zamki walą się pod gromem,
On podparł domu walące się ściany,
I tak spokojny między niémi żyje,
I tak szczęśliwy, że nad jego domem,
Co wiosny bocian nowe gniazdo wije.
Lecz dzisiaj ptaka ja wypłoszę z gniazda,
Jękiem i dymem, iskrami płomieni.
Bracia! noc widna! — nie daleka jazda!
Słyszałem, dzisiaj Bielecki się żeni;
Nim wróci, niech mi Bóg tak dopomoże,
Dom zrzucę, spalę, grunt domu zaorzę”.
Miodem i winem i ucztą zagrzany,
Tłum szlachty powstał z ochotnym oklaskiem.
I tam widziałbyś jakim cudnym blaskiem
Migały w tłumie drogie axamity,
Złociste pasy i jasne żupany,
Jak się wahały brylantowe kity,
I oko ćmiły różnobarwne krasy:
Blask chyba równy, gdy w przedpotopowe
Wicher nowego świata zbłądzi lasy,
Gdy aż do ziemi nachyli drzew głowę,
Gdy się zmieszają wszystkie barwy borów;
Liście i kwiaty płyną jak potoki,
Zachwyca oczy cudna gra kolorów,
Szum razem miły, straszny i głęboki.
Pali się szlachta, już dosiadła koni,
Pieszym pan Brzezan rozdaje rumaki.
Już most zwodowy pod kopyty dzwoni,
Daléj! na pola przez ubite szlaki.
Wino zagrzewa, zemsta pośpiech radzi,
Już pojechali.... Niech ich Bóg prowadzi!