[82]PIEŚŃ XX.
Jaką, rozumiesz, zazdrość zjednałeś sobie,
Zacny Biskupie,[1] w mojej małej osobie,
Żeś mię z domu wyciągnął w te dalsze strony,
Od małych dziatek i od teskliwej żony?
Nie myślić ona o tem, że ja przy tobie
Głowy nie ufrasuję bynamniej sobie;
Że w twym pałacu mieszkam, że przy twym boku
Siadam, koń mój, sługa mój na twym obroku.
Rychlej, niesposobnego będąc świadoma
Zdrowia mego, frasuje swe serce doma,
Żebych jakiej choroby nagłej nie użył,
Nie mając kto by mi w tem jej sercem służył.
Ciężar także domowy społeczny nama,[2]
Teraz w mej niebytności musi nieść sama,
Strzegąc w domu porządku, warując szkody,
Dziatek lichych[3] pilnując, zakładów zgody.
Któż wie, jeśli i tego przedsię nie bierze,
(Acz wątpić nie potrzeba o mojej wierze)
Że na świecie rodzą się takowe zioła,
Których smak pamięć domu wygładza zgoła.
[83]
Że taka jest muzyka i takie strony,
Których człowiek słuchając, już ani żony,
Ani dziatek nawiedzi, ale w niewoli
Pod pany sromotnymi wiecznie trwać woli.
To, i czego jest więcej, zawżdy w miłości
Serca trapi, chocia też zstawa[4] ufności;
A ty nie bądź przyczyną, biskupie drogi,
Niczyjej, lubo słusznej lub płonej trwogi.
Ale złącz, jakoś rozwiódł, bo acz oboje
Twój urząd niesie,[5] wszakże wyroki twoje
Na ludzkiej chęci wiszą: i ja i ona,
Nie pragniewa[6] do śmierci być rozdzielona.