[40]EPILOG.
Nocował na cmentarzu — a kiedy się zbudzi,
Rozpytywał po wiosce o dawniejszych ludzi;
Znalazł chorych dwóch starców, których zapamięta
I dwie stare niewiasty — dawniejsze dziewczęta.
Przy nich szukał wytchnienia upragnionej chwili,
Lecz i oni, jak wioska, strasznie się zmienili:
Życie wionęło chłodem do ich starej duszy;</poem>
[41]
Jeszcze radzi pogwarzyć - lecz ich nic nie wzruszy;
Czas wyciska swe piętno i zarówno plami
Ich serce samolubstwem, jak czoło zmarszczkami
Janko, co znał ich dusze w dawniejszym rozkwicie,
Co się cieszyła początku, że tleje w nich życie,
Gdy widział, jak ich postać zmienia się i karli,
Pożałował, że jeszcze i ci nie umarli.
I na zawsze zaniechał wdawać się z żywemi:
Jego świat, jego wioska, leżą w głębi ziemi!
Najął chatkę — i codzień, ledwie jutrznia świta,
On się zrywa z pościeli, o jadło nie pyta,
Zachodzi do gospody, bierze flaszkę miodu,
Aby z ludźmi, z którymi żyło się za młodu,
Przepić na ich grobowcach. — Tak codzień a codzień
Zawsze go na cmentarzu spotykał przechodzień;
A płocha kupa dziatwy, co przed starcem znika,
Nadała mu przezwisko Janka Cmentarnika.
Znano jego sukmanę i barki pochyłe;
Codzień Janek Cmentarnik idzie na mogiłę,
Klęka przed jakim krzyżem i miód z kufla chyli;
W ręce twoje, Hrehory! Pij wesół, Wasili!
Czy pamiętasz, Hrehory? tyś był zuch do spółki!
Służąc do Mszy jak wino piliśmy z ampułki?
O! ja ciebie lubiłem, nazywałem swoim.
Nieraz my z tobą bracie, całą wioskę poim;
Tyś ostatkiem z bliźnimi podzielić się gotów,
Ale masz jedną wadę: skoryś do zalotów.
A kochać, mój Hrehory, powiem rzecz otwartą,
Mężczyznę, czy niewiastę — to niebardzo warto.
Na dwoje babka wróży — w miłości, mój bracie,
Albo zawód dla serca, lub żal po utracie.
Ja przynajmniej nie myślę pokochać na nowo!
Tu Janko machnął ręką i pokiwał głową,
Odszedł i do drugiego grobowca się chyli:
Wasili! Czy ty słyszysz? Czy ty śpisz, Wasili?
Czy chciałeś być żólnierzem — zapalonyś nieco;
Czy chciałeś widzieć wojnę, jak to kule lecą!
[42]
Wiesz, Wasili? Ja byłem w hiszpańskiej krainie,
Byłem w Niemczech, w Smoleńsku, wszędy, gdzie krew płynie!
Czy ty wiesz? To niestraszno! Leci pułk zuchwalczy,
Wierząc w Boga i wierząc w to, za co się walczy,
Kule zwyczajnie... lecą... no... może zabiją;
Ale tego, kto wrócił z niezłamaną szyją,
Jaką witają częścią, jakiemi krzyżami!
Szkoda!... szkoda, Wasili, żeś ty nie był z nami!
Przyniosłem miód dla ciebie, — w ręce, mój Wasili!
Lecz prawda, tyś umarły — Janek sam wychyli.
Nowe czasy nastały! Gdzie skryć się przed zgrają?
Tutaj mię Cmentarnikiem ludzie nazywają!
Bo cóż poradzisz sercu? Ja tu z wami gwarzę;
Mój dom, kościół, gospoda — to wasze cmentarze.
I u mnie w sercu cmentarz, my pokrewne trupy.
Cóż za dziw, że wolimy schodzić się do kupy
Niźli rękę żywego ściskać w bratniej dłoni?
My nie dla nich, Wasili, i nie dla nas oni!
Tak od grobu do grobu, pijąc, plotąc baśnie,
Janek spłacze się — spłacze — i nakoniec zaśnie;
Na noc wraca do chaty — nazajutrz to samo.
Lecz w rok po śmierci pana, pod cmentarną bramą
Znaleźli z kuflem w ręku już nieżywe ciało,
A miodu ani kropli w kuflu nie zostało;
Nic tedy po szaleńcu młody świat nie wskóra...
Ej ten Janek Cmentarnik — pocieszna figura!
1856. Borejkowszczyzna.