Jeździec bez głowy/LXVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jeździec bez głowy |
Wydawca | Stowarzyszenie Pracowników Księgarskich |
Data wyd. | 1922 |
Druk | Drukarnia Społeczna Stow. Robotników Chrz. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Podczas zeznań Calchuna jakiś niemłody pan, stojący w tłumie zachwiał się i jęknął boleśnie. Był to Woodley Pointdekster, nieszczęsny ojciec syna, którego zamordowano w ohydny sposób, i córki, na którą rzucono cień podejrzenia, że urządzała sobie schadzkę w nocy z jakimś łowcą mustangów zabójcą jej brata. I oto teraz jej zeznania.
— Gdzie pani była, miss Pointdekster, w nocy, gdy zabito pani brata?
— W domu mojego ojca.
— Czy wychodziła pani tej nocy do ogrodu?
— Owszem.
— O której godzinie?
— Mniej więcej o dwunastej.
— W ogrodzie była pani sama?
— Nie. Później nadszedł mój brat.
— A czy przed nadejściem pani brata był jeszcze tam ktokolwiek?
— Naturalnie. Był mister Maurice Gerald.
Młodzieniec, siedzący na ławie oskarżonych, spojrzał na Luizę oczami, pełnemi zachwytu. W tłumie nastąpiło poruszenie. Jednych wzruszyła szczerość Luizy, inni byli zgorszeni. Sędzia badał dalej,
— Proszę powiedzieć, czy schadzka pani w ogrodzie była przypadkowa, czy umówiona?
— Umówiona.
— A może nie odmówi nam pani dalszego wyjaśnienia, jaki mianowicie cel miała ta schadzka, miss Pointdekster?
Luiza zawahała się chwilę, potem, spojrzawszy śmiałym wzrokiem na obecnych, rzekła:
— Nie będę ukrywała. Wyszłam do ogrodu, aby zobaczyć się z człowiekiem, którego kocham, którego kocham nawet w tej chwili, mimo, że został posądzony o zbrodnie.
— Czy to prawda, że pani brat był oburzony na podsądnego w chwili rozstania się z nim?
— Tak.
W tłumie rozległy się szemrania. Otóż powód zabójstwa został dostatecznie wyjaśniony. Potwierdziły to zeznania samej Luizy Pointdekster.
— Powiesić go! Powiesić! — zaczęto krzyczeć zewsząd.
Sędzia z trudem przywołał zebranych do porządku.
— Brat mój jednak wybaczył mister Geraldowi i pojechał do niego, aby pogodzić się z nim.
— Kłótnia pomiędzy nimi wynikła później! — zawołał z tłumu Calchun.
Skończywszy swoje zeznania, Luiza wróciła na poprzednie miejsce z ciężarem w sercu. Była przekonana, że jej szczere odpowiedzi na pytania sędziego pogorszyły sprawę Geralda.
Po niej znów przemawiał Calchun. Wprawdzie nie dodał do poprzednich swych zeznań nic nowego, ale doborem słów i tragicznym patosem podsycał dzikie instynkty w tłumie, który coraz natarczywiej domagał się sądu Lyncha.
— Na stryczek go! Powiesić! — wyła tłuszcza, nacierając na areopag sędziowski
— Obywatele! — zwrócił się z wymówką przewodniczący. — Jakże można wieszać człowieka, który we własnej obronie nie wyrzekł ani słowa? Jakiż byłby to sąd? Byłaby to zbrodnia raczej.
— Na zbrodniarza tylko śmierć! — krzyknięto z tłumu, w którym znajdował się Calchun.
— Nawet nie wszyscy świadkowie jeszcze zeznawali! — rzekł sędzia i przywołał Felima, potem Zeb Stampa.
Zeznania Irlandczyka były poplątane, niewyraźne, wymijające, stary myśliwy zaś prosił o zezwolenie na zeznanie po słowie podsądnego. Chociaż wogóle nie jest to przyjęte, aby świadkowie zeznawali w ten sposób, ale w danym razie sąd zrobił wyjątek i przychylił się do prośby Stampa.