Jeździec bez głowy/XLI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jeździec bez głowy |
Wydawca | Stowarzyszenie Pracowników Księgarskich |
Data wyd. | 1922 |
Druk | Drukarnia Społeczna Stow. Robotników Chrz. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W domu łowcy mustangów nie zaszła żadna zmiana. Felim siedział, jak dawniej, pośrodku izby, oczekując z utęsknieniem na mającego wrócić Geralda i skracając sobie czas gorzałką, pies, Tara, leżał wyciągnięty na końskiej skórze i co chwila podnosił uszy, nasłuchując. Tylko broń, książki i inne drobiazgi były uprzątnięte i powiązane w tłumoki, a w izbie odczuwało się pewną przykrą pustkę.
Godziny mijały monotonnie i cisza, zalegająca całe osiedle, zaczynała coraz bardziej dokuczać. Tak długo trwająca nieobecność Geralda nie na żarty zaniepokoiła podchmielonego już Felima. Zawoławszy na psa, wyszedł szybko z mieszkania i skierował się na wzgórze, skąd widać było step cały, jak na dłoni. Czekał nie długo, bo w dali ukazał się jeździec, pędzący prosto do Alamo, Felim natychmiast poznał swego pana, chociaż zdziwiło go tylko jedno, że mimo tak nieznośnego upału, Maurice jechał w płaszczu szczelnie nim owinięty. Ale w miarę, jak jeździec stawał się coraz lepiej widzialnym, Felima uderzył jeszcze inny, przejmujący zgrozą szczegół. Oto wydało mu się, że pan jego miał odciętą głowę.
— Matko Najświętsza! A to co takiego? — zawołał w najwyższym osłupieniu i zaczął patrzeć wytężonym wzrokiem, aby się przekonać, czy nie śni. Ale nie! jeździec miał głowę odciętą i trzymał ją w ręce, przyciskając kurczowo do siebie.
Postać Felima była wyrazem skamieniałej zgrozy. Pies Tara miał ślepia dzikie, rozgorzałe nienawiścią i zaczął wyć ponuro i ujadać naprzemian.
W tej chwili koń, na którym siedział jeździec bez głowy, zawrócił nagle i jak szalony popędził z powrotem w step, ukazując rozszerzonym oczom Felima straszną umazaną we krwi głowę jeźdźca. Oniemiały z przerażenia Felim odwrócił się od tego potwornego widziadła i co tchu rzucił się do panicznej ucieczki. Wpadłszy do domu zatarasował za sobą drzwi, jakgdyby to okropne straszydło pędziło za nim. Wzywając wszystkich świętych i miotając się, jak oszalały po izbie, Felim długo nie mógł się uspokoić i pozbyć mrożącego mu w żyłach krew lęku, dopiero, gdy uprzytomnił sobie, że ten straszny jeździec pomknął w przeciwną stronę i zniknął w stepie, usiadł bezpiecznie na poprzedniem swem miejscu i dla zabicia przykrego wrażenia zaczął nanowo pić gorzałkę pełnymi kubkami. Wreszcie od nadmiaru trunku runął na podłogę, jak kłoda, i po chwili zasnął snem twardym, kamiennym.