Jeździec bez głowy/XXX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jeździec bez głowy |
Wydawca | Stowarzyszenie Pracowników Księgarskich |
Data wyd. | 1922 |
Druk | Drukarnia Społeczna Stow. Robotników Chrz. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Spełniając wolę ojca, Luiza Pointdekster zaniechała konnych wycieczek, ale pochłonął ją inny sport — strzelanie z łuku. Plantator cieszył się w duchu, widząc taką uległość córki, której wystarczał teraz ogród, mający z jednej strony wysoki murowany parkan, z drugiej zaś wijącą się szarfę rzeki. Myślał przytem, że spotkanie Luizy z Geraldem mogło być zgoła przypadkowem, bo wszak dobrze wychowana panienka nie wyminęłaby w drodze człowieka, któremu zawdzięcza dwukrotne uratowanie życia. Zresztą gdyby Luiza żywiła względem Geralda jakieś głębsze uczucie, to nie uległaby z taką łatwością życzeniom ojca.
Tymczasem piękna kreolka spędzała całe dnie w ogrodzie, nad brzegiem rzeki, w upiększonych posągami alejach i oddawała się z zapałem sztuce strzelania. Najczęściej jednak przebywała nad rzeką w cieniu stuletnich drzew, skąd też lubiła strzelać do biednych pliszek, które jakby na swą zgubę przylatywały w to miejsce.
Pięćdziesięcioletni ojciec widocznie zapomniał, że był kiedyś młodym i że kipiała mu w żyłach krew, bo w przeciwnym razie odgadłby tajemnicę pozornego spokoju córki i przekonałby się, że jego córka nie jest znowu taką bezwzględną tępicielką niewinnych ptasząt. Podczas, gdy ptaki z największem zaufaniem krążyły nad jej głową, Luiza przyczepiała do ostrza strzały jakąś kartkę i wyrzucała ją z łuku w zarośla na drugi brzeg rzeki. I rzecz dziwna. Strzała krążyła tam i na powrót, przynosząc na swym ostrzu jakieś zapisane strzępy papieru. Zjawisko to mogłoby się wydawać tajemniczem i nadprzyrodzonem, gdyby nie wchodziła tu w grę zmowa dwojga młodych ludzi: Luizy Pointdekster i Mauricea Geralda.