Jeździec bez głowy/XXXII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jeździec bez głowy |
Wydawca | Stowarzyszenie Pracowników Księgarskich |
Data wyd. | 1922 |
Druk | Drukarnia Społeczna Stow. Robotników Chrz. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Luiza nie dała Geraldowi czekać na siebie zbyt długo. O umówionej godzinie, zaledwie doleciał ją plusk wioseł i lekkie skrzypnięcie furtki, wybiegła z domu i skierowała się akacjową aleją w stronę drzewa, pod którem oczekiwał Maurice.
O, jakie słodkie i radosne było ich spotkanie! Ale po chwili zamroczył je smutek. Maurice oznajmił, że nazajutrz, zaledwie błyśnie świt, musi jechać do Alamo, chcąc się dowiedzieć, co porabia Felim.
— Ale nie długo będziesz bawił w Alamo? — zapytała ze łzami w oczach Luiza.
— Najwyżej dwa dni, potem już raz na zawsze pożegnam życie w prerji. Czy cię to dziwi, Lu?
— Bardzo.
— Dowiesz się reszty później. Tymczasem musimy się rozstać.
— Rozstać się... Ach, Maurice, na długo?
— Na przeciąg czasu, niezbędny na przebycie oceanu Atlantyckiego tam i z powrotem.
— Ale to wieczność! I w jakim celu ta podróż?
— Jadę do swoich, do Irlandji. Ale gdy wrócę, dowiodę twemu dumnemu ojcu, że biedny dotychczas łowca mustangów nie jest tym, za kogo go mają. Wierz mi!
— Ach, Maurice, Maurice... — szepnęła z głęboką wiarą Luiza i reszta jej słów utonęła w jego długim, długim pocałunku.
Było uroczyście cicho dokoła, bo nawet zamilkły świerszcze w trawie i nocne ptactwo posnęło na drzewach. Ale zakochani tak byli zajęci rozmową, że nie zauważyli, jak boczną ścieżką przemknął się cień człowieka, najprzód przystanął za posągiem, potem przyczaił się za drzewem w odległości kilku kroków od nich, mogąc z tej zasadzki słyszeć każde słowo, widzieć każdy ruch. Nikt nie wątpi, że był to Kasjusz Calchun.