Jednostka i ogół/Odpowiedź drowi Hertzowi

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Nałkowski
Tytuł Jednostka i ogół
Podtytuł Szkice i krytyki psycho-społeczne.
Data wyd. 1904
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Indeks stron
Odpowiedź drowi Hertzowi.


Czytelnik listu dra Hertza dostrzegł już, zapewne, że dla obrony mego zaatakowanego stanowiska muszę uczynić dwie rzeczy: 1) rozwiać wątpliwość (względnie — zachwiać „mocne przekonanie“) dra Hertza, kogo mianowicie ks. D. miał na myśli — Nietzschego, czy „jedynie“ Uebermenscha; 2) sprostować pogląd dra H. na etyczną stronę mej krytyki, mianowicie odeprzeć twierdzenie, jakobym podsuwał ks. D. motywy, których nie posiadał.

Co do 1-go: Jeżeli ks. Dębicki, jak to szlachetnie domyśla się dr. Hertz, miał na celu rzeczywiście nie samego Nietzschego, lecz „jedynie Uebermenscha“, to, wymierzając swe ciosy, powinien był to wyraźnie rozróżnić; gdy się wali pięścią w jedną głowę z dwóch, obok siebie stojących, to trzeba na włosek wytknąć granicę ciosu, bo inaczej można rozwalić drugą głowę, a w najlepszym jeszcze razie — obie. Tymczasem ks. D. nietylko rozgraniczenia takiego nie zrobił, ale owszem: wielu wskazówkami uwidocznił, że celem jego ciosów był Nietzsche; mianowicie: a) ks. D. poświęcił swój utwór „zwolenniczkom Nietzschego“, (szczegół ten dr. H, w cytacie opuścił), widocznie jakby chciał przez to powiedzieć: patrzcie oto jak pięknie wygląda wasz ulubiony pisarz! b) śród gradu obelg ks. D. używa wyrazu „arlekin“, który nie może przecież odnosić się do Uebermenscha, tego uosobienia brutalnej siły i grozy, lecz do pisarza, głoszącego ten ideał; c) winy, zarzucane przez ks. Dębickiego przeciwnikowi, są wymienione w czasie przeszłym (kładł ten satyr i t. d.), a zatem odnoszą się do, już popełnionych jakoby, win Nietzschego, nie do Uebermenscha, który jest przecież ideałem przyszłości; d) wreszcie szyderczy zwrot: „Rzeczecie: w jego piersi bije przecież serce“ jest widocznie skierowany ku obrońcom („zwolenniczkom“) Nietzschego, nikt bowiem chya nie brał w obronę serca Uebermenscha.
Powyższe wskazówki nabierają jeszcze większej wyrazistości, gdy je rozpatrujemy na charakterystycznem tle dawniejszej działalności literackiej ks. Dębickiego: okazują się one mianowicie tylko jako szczególny przypadek jego zwykłej metody rozumowania. Zwróciłem już na to uwagę w moim artykule, nie będę się więc tu powtarzał, położę tylko nacisk na to, że analogiczne słowa ks. Dębickiego w stosunku do Zoli nie mogą już ulegać żadnej dyskusyi: są zupełnie wyraźne, imiennie; powtóre, — że w tem zastosowaniu fałszywość logiki ks. Dębickiego jest jeszcze bardziej rażącą, widoczniejszą, (niż w zastosowaniu do „niezrozumiałego“ Nietzschego): jednego z najczystszych ludzi, który za cel życia radzi obrać jakąś „wielką pracę“ i radę tę sam praktykuje; człowieka, który nie wahał się poświęcić spokój, sławę, mienie, a nawet narazić życie, w obronie sprawiedliwości, nazwał ks. D. „plugawym“ i posądził o „geszefciarstwo!“ Jeżeli więc Zolę mógł zmieszać z tem błotem, jakie pisarz ten często odmalowywa obok rzeczy wzniosłych, to tembardziej mógł zmieszać Nietzschego z Uebermenschem, gdyż po za zwartym szeregiem bezlitosnych twierdzeń i nakazów tego autora, tylko głębsza analiza może odkryć serce czujące i zbolałe.
Taka metoda wnioskowania jest zbyt bezkrytyczna (szczególniej względem Zoli) na to, aby jej szczerość nie budziła powątpiewania. Jedno z dwojga: albo rozumowanie ks. D. jest nad wszelki wyraz płytkie, albo było użyte tylko w tym celu, aby Zolę zdyskredytować jako autora „Lourdes“ i „Rzymu“, oraz jako człowieka, który śmiał pokusić się o zdemaskowanie kliki wojskowo-klerykalnej.
Co do 2-go: Z artykułu mego, oraz ze słów powyższych, które są tylko bardziej szczegółowym, dopełniającym wyrazem tych myśli, jakie mną w artykule kierowały, łatwo wytworzyć sobie pojęcie, jakim był cały mój proces myślowy, jaką „metoda krytyki“, którą podobało się dr. Hertzowi zakwestyonować i to nawet z punktu etycznego.
Otóż proces był taki: w wierszu ks. Dębickiego znalazłem wyrażenia, wskazujące, iż godził on w Nietzschego; dla utwierdzenia się w tem, zwróciłem się po analogiczne fakta do poprzedniej działalności literackiej ks. D.; to pozwoliło mi wykazać, że ks. D. posługuje się w takich razach stale logiką zdrowego rozumu. Dalej przypomniałem fakt znany, że logika ta jest zwykle zawodna i okazałem, że jest taką w wypadkach ks. Dębickiego. Wreszcie postawiłem co do tej logiki alternatywę: „szczera czy udana“ i skłoniłem się raczej do drugiej części tej alternatywy. Podstawą do tego był mi ten wzgląd, że ks. D. jako filozof powinien był rozumieć całą płytkość takiej logiki: jeżeli zaś rozumiał, a mimo to logikę tę stosował, to musiał mieć w tem jakiś interes. Poparcie tego teoretycznego wniosku znalazłem w tym fakcie, że ks. D. stosował tę logikę do objawów i ludzi, które, lub którzy, w jakibądź sposób podrywają grunt pod interesami kasty, do której ks. D. należy; wiadomo zaś powszechnie, iż interesy kastowe tak silnie wkorzeniają się w umysł człowieka, stają tak silną sprężyną naszych sądów, że od jej wpływu nie mogą się nieraz uwolnić nawet bardzo sumienni skądinąd uczeni.
Z powyższego widać, że moja „metoda krytyczna“ była taka sama, jakiej używa się zwykle przy badaniach naukowych lub śledczych. W tym procesie myślowym wszystkie punkta są postawione prawidłowo, niema ani jednego, któryby można było wstrząsnąć; zwłaszcza za pomocą „być może“ i, choćby „najmocniejszych“, ale gołosłownych, „przekonań“. Tak więc troskliwość dra Hertza o moją „etykę literacką“ była zupełnie zbyteczna w stosunku do danego wypadku, a jak mniemam i w stosunku do mojej całej działalności literackiej.
Jakiż zresztą mógłbym mieć interes występować przeciw ks. D. w obronie Nietzschego lub Zoli? — nie jestem przecież ani „zwolenniczką Nietzschego“, ani żydem; nie mam też powodu, jako osobiście obznajomiony z regułą procentu, do szczególnych w tym kierunku wdzięczności. Owszem dr. H. dobrze to chyba rozumie, iż wystąpienie takie, zwłaszcza u nas, to wcale nie jest interes. Daleko korzystniej byłoby np. wstąpić do którego z naszych pism „moralnych“, „stojących na straży“ i ztamtąd denuncyować idee, będące czynnikami rozwoju ludzkości[1]; napadać na naukę jako utwor szatański lub żydowski (tak jakby nieżydzi musieli być koniecznie idyotami!); dowodzić, że „sprawa Dreyfusa nie powinna nas nic a nic obchodzić“ (naturalnie — jako najostatniejszych nędzarzy moralnych); „pluć na Zolę“, jako „plugawego pornografa, geszefciarza“; występować w obronie „obrażonych“ przez niego „wysokich dostojników armii“ — występować w obronie Henrych, Esterhazych, du Paty de Clamów i tym podobnych łotrowskich bękartów, zrodzonych z sutenerskiego związku między francuzką „szablą i kropidłem“. — To byłby dpiero interes! Wtedy zyskałbym z pewnością „złoto i hołdy“; wtedy „wypłynąłbym śród łotrów powodzi“.
Wtedy wreszcie odniósłbym jeszcze jedną specyalną korzyść: ujrzawszy dra Hertza w szeregu mych przeciwników, kwestyonujących mą etykę literacką, nie doznałbym z tego powodu — jak doznaję obecnie — niemiłego zdziwienia[2].





  1. Ponieważ kwestyę denuncyacyi podjęła „Rola“ w odpowiedzi Przeglądowi, twierdząc, że nazwa ta odnosi się tylko do postępków tajnych, muszę więc określić, co tutaj rozumiem przez tę nazwę. Denuncyacyą w walce ideowej nazywam takie wystawienie na pokaz idei przeciwnej, które przywołuje do pomocy w walce z nią jakąś postronną siłę brutalną: np. odjęcie środków do życia głoszącemu, lub zakneblowanie mu ust. Z taką pomocą idea najgłupsza i najpodlejsza może zwyciężyć najprawdziwszą i najwznioślejszą. Denuncyacya nie potrzebuje być wcale tajną: tajną jest tylko wtedy, gdy ma powód czegoś się obawiać lub strzedz, gdy zaś jest dostatecznie zabezpieczoną, może prowadzić swój proceder jawnie. Jakby na dowód tego „Rola“ w tym samym numerze walczy przeciw, ultra-postępowym jakoby, ideom Tygodnika Ilustrowanego w ten sposób, iż podmawia prenumeratorów, by go opuścili! — Gdy się czyn jakiś popełnia często, traci się zupełnie świadomość jego charakteru: świeży przykład tego mamy na Henrym, który nie mógł zrozumieć, co u licha zrobił złego i za co go mogli uwięzić! Co za szkoda, że u nas niema takich uprzejmych oficerów generalnego sztabu, którzyby składali naszym Henrym równie przekonywające wizyty. (Henry po wizycie oficera sztabowego poderżnął sobie gardło).
  2. W kwestyi „niezrozumiałości“ Nietzschego i niemoralności nietzscheanizmu spierać się z dr. H. nie będę: strona zewnętrzna, etyczno-społeczna nietzscheanizmu jest zbyt łatwa do krytykowania, a strona wewnętrzna, uczuciowo-psychiczna, zbyt trudna do wytłomaczenia.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Nałkowski.