Jezuici w Polsce (1908)/Rozdział 35
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jezuici w Polsce |
Wydawca | W. L. Anczyc i Sp. |
Data wyd. | 1908 |
Druk | W. L. Anczyc i Sp. |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Synowie młodsi Zygmunta III odebrali wychowanie »jak dzieci prywatnego obywatela«. Dość długo zostawali pod dozorem i opieką panny Urszuli Mejerin i niewiast, uczyli się pod kierunkiem akademika ks. Prewancego Władysławskiego, rodem z Chełmży, i Jezuitów, zwłaszcza O. Przemysława Rudnickiego, humaniorów, filozofii i języków niemieckiego i włoskiego i do śmierci ojca prowadzili żywot bezczynny, do spraw publicznych wcale nie przypuszczani.
Oddziałało to niekorzystnie na »flegmatyczno-melancholijny« temperament Jana Kazimierza i wyrobiło charakter niezdecydowany, potrzebujący wiecznie oprzeć się na kimś, niestały i niespokojny, kapryśny i kobiecy raczej jak męzki, acz w gruncie szlachetny, do wzniosłych porywów pochopny, których jednak wykonać brakło wytrwałej woli i siły. Pobożności był wielkiej, odziedziczył ją po rodzicach.
Król Władysław kochał go więcej niż resztę braci, a trzymając go przy sobie, chciał nieznacznie ukształcić i braki wychowania usunąć. Więc też starał się wprowadzić go w życie czynne, publiczne i już 1633 r., w wojnie moskiewskiej oddał mu komendę nad pułkiem 1200 piechoty. Powiódł go też z sobą na potrzebę turecką w marcu 1634 r. Do wojny nie przyszło, król zatrzymał się we Lwowie, z nim Jan Kazimierz. Tu 10 paźdz. zachorował królewicz na ospę i już wtenczas, czując się blizkim śmierci, po przyjęciu św. Sakramentów, uczynił ślub wstąpienia do zakonu, od którego, wyzdrowiawszy, został od papieża uwolniony i puścił się na żołnierkę w wojnie cesarza Ferdynanda II z Ludwikiem XIII i Gustawem Adolfem. Wnet wrócił do Polski. Król wyjednał u senatu 1637 r., »żeby królewicz (który miał już lat 28) na sejmach, aktach publicznych bywał, przy królu siadał, przypatrywał się Statui Rei publicae i praxim niej brał«. Ale jałowe obrady, kłótnie niesfornych posłów, nie mogły zająć umysłu królewicza; nie mając co w Polsce robić, udał się w lutym 1638 r. na dwór madrycki.
W drodze przez Francyę, uwięziony z rozkazu kard. Richelieu 10 maja w Tour de Bouc, trzymany w Salon, w zamku Sisteron i w Vincennes pod Paryżem, dopiero 28 listop. 1640 r., za staraniem Władysława, odzyskał wolność. Towarzyszył mu w podróży i więzieniu spowiednik Jezuita O. Jerzy Leyer, Prusak, kapłan pobożny, roztropny, średniej nauki. Snać w długich onych samotnych godzinach niewoli, wśród kłócących się z sobą myśli i wspomnień, nasunął się więźniowi ów ślub lwowski, zbyt łatwo, bez słusznej przyczyny, rozwiązany, więc ponowił go, z silną wolą spełnienia, skoro wyjdzie na wolność. Nie stało się to bez wewnętrznej walki i pasowania się jakoby dwóch ludzi, dwóch światów z sobą.
Wróciwszy do Polski, zamieszkał dla opłakanego stanu majątkowego, w dziedzicznym Nieporęcie i stąd w lutym 1641 r. zgłosił się przez wizytatora jeneralnego O. Banfi, do jenerała Jezuitów Vitelleschi z zamiarem wstąpienia do zakonu, pierw jednak chciał otrzymać święcenia kapłańskie. Dnia 24 kwietnia t. r. odpisał jenerał O. Banfiemu i królewiczowi: »Kładę za podstawę, że przed jakiemkolwiek załatwieniem tej rzeczy, otrzymać należy wyraźne pozwolenie (bonam gratiam expressam) starszego brata Władysława IV króla, wyłożywszy mu należycie wszystko., inaczej, bez obrazy króla i ściągnięcia jego gniewu, nie może się zakon mieszać w tę sprawę. Więc jenerał zakonu postawił kwestye jasno, należało tylko dodać, że to królewskie pozwolenie dane być ma na piśmie. Ostrożność tę jenerał uważał za zbyteczną, okazało się potem, że była konieczną. Jan Kazimierz bowiem zamiast zażądać od króla brata wyraźnego i to pisemnego pozwolenia na święcenia kapłańskie i wstąpienia do Jezuitów, otrzymał od niego, jak twierdził, pozwolenie wstąpienie do jakiegobądź zakonu i to ustne a nie dość jasne, skoro potem król czynił mu wymówki, iż bez jego pozwolenia na krok tak stanowczy się odważył. Za to nudził królewicz listami O. Banfiego, a przez niego jenerała, wymyślając coraz to nowe powody zwłoki, między innemi tę, że spowiednik O. Leyer, przeciwny zamiarowi jego, utrudnia mu raczej, jak ułatwia sprawę. Nareszcie w kwietniu 1642 r. królewicz rozpuścił służbę, rozdarował szaty, przygotował się do podróży, gdy Gazette de France puściła wieść, że królewicz wstępuje do Karmelitów bosych. Więc on napowrót przyjął służbę, prowadził dom otwarty, podczas godów weselnych siostry swej Anny Katarzyny z Filipem Wilhelmem, synem palatyna Renu, kciem nejburskim, urządził w Nieporęcie od 16—19 czerwca 1642 r. huczną zabawę, wreszcie odwiózł siostrę aż do Nejburga. Wróciwszy, całą zimę »deliberował« z O. Leyerem nad swem przedsięwzięciem, aż nareszcie z końcem maja 1643 r. wyruszył incognito do wód badeńskich, skąd, zwiedziwszy po drodze Wenecyę i Padwę, z początkiem września przybył do Loretu.
Przyjął go z wielką czcią rektor Pelegrino Alegardi, ale już nazajutrz zażądał pisemnego pozwolenia króla na przyjęcie święceń kapłańskich i wstąpienie do nowicyatu Jezuitów. Nie miał go królewicz, pod słowem jednak upewnił rektora, że takie pozwolenie otrzymał od króla ustnie i to kilkakrotnie. Poprzestano na tem; d. 24 września królewicza przyobleczonego w suknię jezuicką wprowadził rektor, mistrz zarazem nowicyuszow do sali nowicyackiej i po odmówieniu Veni Creator, przedstawił młodziutkim towarzyszom il Padre Casimiro, jak go powszechnie nazywano; miał wtenczas lat 34. W kilka dni potem wyjechał do Rzymu, aby u św. Andrzeja, jak niegdyś bł. Stanisław Kostka, nowicyat odprawić... Towarzyszył mu rektor Alegardi z bratem zakonnym, a lubo jechali na chłopskim wózku, oddawano mu po drodze książęce honory, zapraszano na obiady, wieczerze i noclegi.