[167]Julian Apostata.
Na czele bitnych rzymskich legionów,
Spaliwszy na Tygrze floty, —
Gdzie przed wiekami wódz Macedonów
Rozbijał swoje namioty,
Stanął zazdrosny jego podboju,
Świeżą okryty purpurą
Cezar, co, wedle sługi pokoju,
Na słońcu prawdy był chmurą.[1]
Pieszcząc w swem sercu przeszłości marę,
Chrystusa sieciom niechętny,
Zamierza wskrzesić imperyum stare
I Olimp bogów ponętny.
[168]
Jedzie i marzy o swoim wrogu,
Co berło świata wydziera, —
O tym nieznanym i cichym Bogu,
Co gdzieś na krzyżu umiera.
„Duszę mam, — mówi — blasków słonecznych
„Pełną i niemi obrzucę
„Ludzkość spragnioną jutrzenek mlecznych,
„I dawną pogodę wrócę.
„Przeze mnie błyśnie dawna potęga
„Obrządku, co światem władnie,
„A nowa wiara, co Rzym rozprzęga,
„Pod stopą moją upadnie.
„Nie w ciemnem, nawpół dzikiem marzeniu
„Leży zbawienie dla świata,
„Lecz w tym Heliosa jasnym promieniu
„Dojrzewa przyszłość bogata.
„Mądrość, na którą wieki się całe
„Składały w ciężkiej kolei,
„Mamyż wymienić za to niestałe
„Zaziemskich widmo nadziei?
„I barbarzyńską targnąć się ręką
„Na święte przodków spuścizny?
„Za galilejską biegnąc jutrzenką,
„Odstąpić wrogom ojczyzny?
[169]
„O nie! mój mistrzu, co wzrok odrywasz
„Od ziemi, gdzie życia cele,
„I myślą w sennem niebie spoczywasz:
„Ziemią się z tobą nie dzielę;
„Lecz ją sam ujmę w żelazne dłonie,
„Promienną przeszłość odtworzę:
„A na zwycięskim wejdzie zagonie
„Słońce, co zgasnąć nie może.”
Tak dumał Julian, patrząc się w gwiazdy,
I szukał swojej w niebiosach,
Aż wtem z pod ziemi perskie podjazdy
Przyszły rozstrzygać o losach.
Wzięły zwycięztwo bitne legiony,
Pierzchają hordy przed niemi;
Ale wódz, strzałą perską raniony,
Chyli się z konia ku ziemi
I laur ostatni rwąc na tej niwie,
Obficie krwią swą go zmywa...
Spojrzał się w górę dumnie, wzgardliwie,
I sny stracone przyzywa.
Potem, zgarniając w dłonie już drżące
Strumień krwawego koralu,
Cisnął nim w niebo jasne, milczące,
Z wymówką skargi i żalu —
[170]
I zionąc duszę w namiętnym krzyku,
Słabnący rzekł Apostata:
— „Dziś zwyciężyłeś, Galilejczyku!
„Lecz jutro!.. gdzie jutro świata?
„Cóż, że my padniem przy tych bożyszczach,
„Tchnących wdziękami młodości?
„Cóż, że na naszej potęgi zgliszczach
„Ponury krzyż się rozgości?
„Że ten świat grecki w mgły się rozwieje
„Z harmonią tęczowych mytów,
„Że w miejsce niego niebo zadnieje
„Męczeńskich pełne zachwytów?
„Czy krzyż otworzy swoje ramiona
„Tułaczej narodów rzeszy?
„Czy w cieniu jego spocznie strudzona
„Ludzkość, co nie wie gdzie śpieszy?
„Czy tak, jak teraz kona świat stary
„Pod znakiem boskiego zbawcy,
„Nie będą padać ludów ofiary,
„Wleczone pod miecz oprawcy?
„Czy w imię tego czarnego krzyża
„Świat się nie spławi krwi strugą,
„I wiara, co dziś niebo przybliża,
„Ciemności nie będzie sługą?
[171]
„O! przyjdzie chwila, w której o Tobie
„Gromady zwątpią cierpiące,
„Gdy ujrzą na swych nadziei grobie,
„Jak ja dziś, niebo milczące —
„I wołać będą w dzikim okrzyku,
„Padając pod topór kata:
— „Dziś zwyciężyłeś, Galilejczyku!
„Lecz jutro!.. gdzie jutro świata?”