Kościół i Klasztor OO. Kapucynów we Włodzimierzu na Wołyniu

>>> Dane tekstu >>>
Autor Edward Nowakowski
Tytuł Kościół i Klasztor OO. Kapucynów we Włodzimierzu na Wołyniu
Pochodzenie „Dzwonek Trzeciego Zakonu Ś. O. N. Franciszka Serafickiego” (Rok I. nr 3. wrzesień 1885)
Wydawca Zakon Ś. O. N. Franciszka
Data wyd. 1885
Druk Drukarnia „Czasu“ pod zarządem Józefa Łakocińskiego
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
KOŚCIOŁY i KLASZTORY
Zakonów Reguły Śgo Ojca Franciszka
W POLSCE
lub z Polską mających związek.
I.
KOŚCIÓŁ i KLASZTOR OO. KAPUCYNÓW
we Włodzimierzu na Wołyniu.

Szczegół dotyczący się tego klasztoru, który podajemy, chociaż od wielu znany a w swoim czasie nawet powszechnie znany, nigdzie atoli dotąd dla pewnych powodów, chyba nie był ogłoszony i dlatego powszechnie niemal został zapomniany. Ciekawy jednak bardzo, zwłaszcza, że ma związek z najdroższemi pamiątkami naszéj przeszłości, i prostuje błędne mniemanie o zaborze tych pamiątek. Nie małą zapewne dla publiczności naszéj będzie pociechą dowiedzieć się, że te drogocenne pamiątki nasze narodowe nie w obcych lecz w naszych rękach zostają w depozycie.
Było to w r. 1842. W tym czasie przyjechał do Włodzimierza na Wołyniu z Petersburga cesarski Fligiel-Adjutant w towarzystwie trzech innych osobistości. Po przybyciu udał się do miejscowéj władzy (horodniczego) i kazał sobie wyznaczyć dom na tymczasowe mieszkanie i postawić przy nim straż wojskową. Zdziwiło to wszystkich nie mało i nabawiło wielkiego strachu, który objął nie tylko samo miasto lecz i całą okolicę, wiadomość bowiem o tym przyjeździe Fligiel-Adjutanta w oka mgnieniu na wszystkie strony się rozeszła i była przedmiotem największego niepokoju i zaciekawienia. Ciekawość ta jeszcze się wzmogła, gdy ów Fligiel-Adjutant nikogo zgoła do siebie niedopuszczał i żadnych nie przyjmował wizyt, i tylko w towarzystwie tych trzech z nim przybyłych osobistości chodził po mieście i ze szczególniejszem zajęciem się przypatrywał kolejno trzem pozostałym tam skasowanym klasztorom po Dominikanach, Bazylianach i Kapucynach.
Klasztory Dominikański i Bazyliański bardzo starożytne, zachowane wszakże były w całości, oba dość wielkie a nawet wspaniałe, Kapucyński zaś klasztor chociaż nie tak dawnéj fundacyi, był niemal zupełnie w ruinach. W jednéj oderwanéj przez wyłomy części na piętrze mieszkał ksiądz Wikary, a w drugiéj przytykającéj do kościoła, który zachował się był w całości, i gdzie obecnie Proboszcz mieszka, mieściła się kancelarya policyi.
Po dwóch tygodniach takiego oglądania tych klasztorów i kościołów Fligiel-Adjutant nakazał wynieść z po-Dominikańskiego kościoła Najświętszy Sakrament. Potem wezwał kilku rzemieślników i z nimi czynił jakieś tajemnicze poszukiwania w kościele i klasztorze i w przytykających murach, nadewszystko zaś w kościele. Czyniono wyłomy, świdrowano, rozwalano, bito młotkami po ścianach, ale chociaż nie było miejsca w całym kościele, którego by nie tknięto, snadź nie znaleziono tego czego szukano. Jakoż po dwóch tygodniach takich poszukiwań Fligiel-Adjutant zostawiwszy Horodniczemu potrzebne pieniądze na reparacye poczynionych w kościele rujnacyj nazajutrz do świtu wraz z towarzyszami jak przyjechał tak i odjechał.
Tymczasem tego samego dnia, kiedy wyjechał Fligiel-Adjutant, stróż policyjny mieszkający w kancelaryi policyi w klasztorze po-Kapucyńskim jak mówiliśmy mieszczącéj się, nad rankiem idąc do miasta w kierunku bramy będącéj w dawnem ogrodzeniu klasztornem postrzegł w murze po lewéj ręce jakieś wydrążenie świeżo uczynione, którego wpierw nie było. Postrzegłszy zaś to, uważał za obowiązek donieść o tem Horodniczemu. Horodniczy nie przyszedł lecz wczwał przybiegł oglądać owo zagadkowe wydrążenie z tego powodu, że świadczyło, że w niém coś być musiało w ukryciu zamurowane, a teraz zostało wyjęte. A to coś musiało być w jakiejś sporéj skrzyni dębowéj okutéj żelazem, gdyż pozostałe ślady rdzy żelaza i próchna dębowego o tem świadczyły. Natychmiast wysłano sztafetę w ślad za Fligiel-Adjutantem, który w największym pędzie powrócił i obejrzawszy to wydrążenie wpadł w wielki gniew i nakazał całe miasto opasać strażą i nikogo z miasta nie wypuszczać. Następnie uczynioną została najściślejsza rewizya wszystkich domów, niestety jednak, nie wykryto czego szukano. Badając tylko (a wszystkich badano i wypytywano się) dowiedziano się, że późno w nocy przyjechał był do zajezdnego domu żydowskiego parokonnym wozem, jakim tam zwykle jeżdżą, kwestarz, jakiś w szaréj kapocie szlachcic stary z siwą brodą i popasłszy konie jeszcze w nocy jak przyjechał tak i wyjechał. Wiadomość ta zwróciła uwagę Fligiel-Adjutanta. Wysłano więc na wszystkie drogi pogoń za tym starym szlachcicem w kapocie, ale ów szlachcie tajemniczy z siwą brodą jak w wodę wpadł; pomimo wszelkich starań i nakazów i obietnic nagrody nigdzie go nie znaleziono. Rewizya ta Włodzimierza połączona z ciągłem obsaczeniem miasta trwała przeszło dwa tygodnie, poczem Fligiel-Adjutant po niefortunnéj swéj wyprawie w najgorszym humorze, zostawiwszy pewne instrukcye Horodniczemu do dalszych poszukiwań, odjechał do Petersburga. Mało po mału wszystko z czasem wróciło do dawnego stanu, zostało tylko wspomnienie przebytéj trwogi.
Oczywiście musiało to być, czego szukano, coś bardzo a bardzo ważnego, kiedy tak bardzo szukano, i kiedy w tym celu z Petersburga umyślnie aż Fligiel-Adjutant cesarski przyjeżdżał.
Istotnie, rzecz to była wielkiéj wagi, jak się późniéj pokazało.
Chodziło tu o nic więcej, tylko o insygnia koronacyjne Królów Polskich.
Jakto? insygnia Królów Polskich? odpowie czytelnik. Wszak wiadomo, że Prusacy zająwszy przez zdradę dnia 15 czerwca 1794 Kraków zabrali z Wawelu Skarbiec, a z nim i Insygnia Królów Polskich. Że Skarbiec zabrali wykryty przez zdradę niejakiego Z., magazyniera ze Zamku, to rzecz pewna[1], ale że Insygnia królewskie nie dostały się im, to także nie ulega żadnéj wątpliwości, ponieważ wywiezione zostały z Krakowa jeszcze przed przybyciem Prusaków. Prusacy weszli do Krakowa dnia 15 czerwca 1794 r. a insygnia wywiezione zostały 25 kwietnia t. r. i zawiezione wprost do Włodzimierza na Wołyniu.
Jakże Moskale dowiedzieli się o ukryciu Insygniów we Włodzimierzu?
W papierach pozostałych po Arcybiskupie Cieciszewskim, zmarłym 1831 roku w Łucku, ktoś (nie wymieniamy imienia dla pewnych względów, zwłaszcza że niemasz pewności czy to on uczynił) znalazł wzmiankę, że insygnia Królów polskich mają być w ukryciu zamurowane we Włodzimierzu w klasztorze. Nie było tam tylko wyjaśnienia, w którym mianowicie.
Szukano w Dominikańskim — były one jednak w Kapucyńskim.
Kapucyński więc klasztor we Włodzimierzu od r. 1794 do 1842, to jest przez lat 48 przechowywał Insygnia Królów Polskich.
W nawiasie dodajemy, że oprócz Cieciszewskiego o ukryciu tem wiedzieli Biskup krakowski Turski i Naruszewicz; wyniesione zaś zostały przez jednego księdza zakonnika i braciszka zakonnego, który zamurował. Czy X. Sebastyan Sierakowski kustosz koronny, który wiedział o wywiezieniu, wiedział także i o miejscu ukrycia, niema pewności.


Klasztor OO. Kapucynów we Włodzimierzu fundowany był w 1751 r. przez ks. Adama Woynę Orańskiego Sufragana kamienieckiego, proboszcza włodzimierskiego.
Kiedy zaś ten klasztor po 1831 r. został zniesiony, i zakonnicy po odprawieniu ostatniej Mszy św. poprzedzeni niesionym przez jednego zakonnika krzyżem wyszli z kościoła, całe miasto, a nawet tłum żydów przeprowadzał ich do Uściługa odległego o dwie mile, gdzie Kapucyni także mieli klasztor, który niestety w ślad za tym był także zniesiony i na cerkiew moskiewską przerobiony.
Miasto Włodzimierz znane nadto ztąd, że tam się urodził r. 1579 św. Józafat Kuncewicz, którego Relikwie Moskale ostatniemi czasy wyrzucili z ołtarza w Białéj i zakopali w sklepie kościelnym.
We Włodzimierzu także umarł i pochowany tam został w katedrze unickiéj (dzisiaj w ruinach) Metropolita unicki Hipacy Pociej.
Tu także profesor kijowskiego uniwersytetu Iwaniszew zdradziecko wykrył oryginalny Akt Unii Brzeskiéj i zabrał do Kijowa.

Edward z Sulgostowa.





  1. Obacz szczegóły bardzo ciekawe zaboru skarbca z Wawelu opisane przez Rektora Uniw. Jagiellońskiego J. Łepkowskiego: Z przeszłości szkice i obrazy str. 89. — Rektor Łepkowski mniema, że ukrywana we Włodzimierzu mogła być tylko korona Zygmunta III, szczerozłota, o wydaniu któréj ma być ślad udowodniający. Ale zdanie to Rektora nie utrzyma się.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Edward Nowakowski.