Kordian/Akt III
- SPISEK KORONACYJNY
Scena I – Scena II – Scena III – Scena IV – Scena V – Scena VI – Scena VII – Scena VIII – Scena IX – Scena ostatnia
Scena I
edytuj- Plac przed zamkiem królewskim w Warszawie, okna dokolnych domów przystrojone kobiercami, pełne widzów. – Wielkie rusztowanie, czerwoném suknem nakryte, zalega większą część placu – na niém siedzą rzędami przystrojone kobiety... Najbliżéj widza kolumna Zygmunta, na podstawie lud zasiadł... Ludzie różnego stanu stoją dokoła i patrząc na zamek rozmawiają.
PIERWSZY Z LUDU
- No! patrzaj, panie kumie, co przed zamkiem stoi...
- To car nasz miłościwy kazał stawić w nocy
- Te wielkie rusztowanie... jeśli naród zbroi,
- To będą ścinać głowy...
DRUGI Z LUDU
- Waść rzucasz jak z procy,
- Niepomyślane baje... na te rusztowanie,
- Wchodzą wielmożni nasi i wielmożne panie,
- Co na koronacyją chcą patrzeć z wysoka...
PIERWSZY MŁODZIENIEC
- Kwiatem dam się pokrywa estrada szeroka.
DRUGI MŁODZIENIEC
- Estrada! jakie słowo – ja przyswoić wolę
- Wyraz wschodowidownia.
PIERWSZY MŁODZIENIEC
- Zgoda, mój purysto.
- Lecz patrzaj, pióra, kwiaty, tiule, parasole,
- To istna łąka. – Chciałbym zostać ziemną glistą,
- I pełzać po tych kwiatach.
DRUGI MŁODZIENIEC
- Wolisz zostać carem,
- I chodzić po tych głowach.
SZEWC
- Uf! jak duszno! tłumnie!
- Siła miejsca ubyło z grubym piwowarem,
- Odkąd się przy Zygmunta zatoczył kolumnie.
SZLACHCIC
- Toć ten sam, który niegdyś jak koń w taczkach chodził,
- Za jakieś przewinienie, z woli księcia pana,
- Tak wychudł biedak wówczas i tak się wygłodził,
- Że, jak mówią, aż własne obaczył kolana,
- I łzami się rozpłakał.
SZEWC
- Któż mu tu przyjść radził?
- Wstyd mu biją te kotły i wstydem gra trąba,
- Chyba żywot kulami i siarką nasadził,
- I chce się u nóg cara rozprysnąć jak bomba.
SZLACHCIC
- Ten szewc pojął honoru i zemsty prawidła.
- Prawidła... Mój kalambur upadł – o! lud głupi!
- Nie podjął kalamburu! o! zgrajo przebrzydła,
- Kto twoje berło kupi, kij pastucha kupi...
SZEWC
- Cha! cha! cha! jak się szlachcic czerwony jendyczy!..
PIERWSZY Z LUDU
- Cicho! słuchajcie – oto pierwszy szereg krzyczy
- Cesarz przechodzi – krzyczmy.
KILKU Z LUDU
- Niech żyje! Niech żyje!
PIERWSZY Z LUDU
- Nic nie widać... Chorągiew z wiatrami się bije
- I posuwa się z wolna...
DRUGI Z LUDU
- Idzie jakiś starzec,
- Siwy cały – oh siwy jak srebrzysty marzec,
- Niesie złotą poduszkę, na niéj szabla leży...
ŻOŁNIERZ
- Oj dobrze cessarzowi, że polskie szablice
- Spią sobie na poduszkach...
PIERWSZY Z LUDU
- Wielki książę bieży,
- I nakazał gardłowéj przegrywać muzyce.
Słychać śpiew na nutę: "God save the King".
ŻOŁNIERZ
- Ha! ha! dmą sobie ludzie w gardła jak w oboje.
PIERWSZY Z LUDU
- Sypnęły się zielone szambelanów roje,
- Pożółciałe haftami, niby pszczoły z ula...
- Ha! idzie...
KILKU
- Kto?
PIERWSZY Z LUDU
- Król.
ŻOŁNIERZ
śpiewa.
- Boże, pochowaj nam króla!
SZEWC
- Nie w takt spiewasz i nie w sens...
ŻOŁNIERZ
- Ha! nie moja wina,
- Pod Maciejowicami ogłuchłem od kuli,
- I przyznam się, że nie znam jak w mariasza króli,
- Gdy się z niemi kozyrna połączy dziewczyna,
- To sobie ze czterdziestu choć na dyszlu walę...
SZEWC
- Ciszéj no! waść o królach gadasz tak zuchwale,
- Jak gdyby szpiegi butów nie umieli skroić?
- Wierz mi waść – co masz gadać, to wolałbyś broić,
- A kiedy nié masz dratwy, to dziur nie kol szydłem...
KILKU
- Cha! cha! cha!
PIERWSZY Z LUDU
- To go wstrzymał skórzaném wędzidłem.
- GARBATY ELEGANT
- Pozwolcie też panowie spojrzeć człowiekowi...
KILKU
- Garbuś! garbuś! ustąpcie miejsca garbusiowi...
- Wsadzić go na ramiona...
SZEWC
- Zgodziłby się mały!
- Wszak o nim historyja świat obiegła cały.
- Wracając nocą, nie mógł rynsztoka przeskoczyć;
- Sajetowego sukna nie chciało się zmoczyć;
- Czeka... Aż tu przechodzi drogą pozytywek,
- Więc w prośby, by go ludzie zanieśli do domu;
- Zgodzili się, na skrzyni konno usiadł krzywek;
- Gdy go tam przywiązali jak garść suchą łomu,
- Nuż korbą kręcić, różne muzyki wygrywać,
- I do szynków zachodzić... musiał biedak spiéwać,
- A nie spiewać, to ludziom grać jak z dobréj woli...
KILKU
- Cha ! cha ! cha !
ŻOŁNIERZ
- Ze starego śmiejcie się żołnierza,
- Lecz wara z ułomnego przedrwiwać niedoli.
- Gdzie on...
PIERWSZY Z LUDU
- At w inną stronę poszła sobie wieża...
DRUGI Z LUDU
- Car przeszedł, a my wszyscy patrzali jak głupce
- Na garb i nie widzieli cara...
PIERWSZY Z LUDU
- Wielka szkoda!
- Idźmy lepiéj po bruku wybijać hołupce,
- Mówią, że z beczek wino leje się jak woda.
Lud się rozchodzi.
Scena II
edytuj- Wnętrze kościoła katedralnego – ołtarz wielki rzęsiście oświecony –Prymas z bogato przybraną assystencją odprawia mszę. – Muzyka...Cessarz stoi pod szkarłatnym baldakimem, na szczeblach tronu polscy dygnitarze państwa i jenerałowie moskiewscy... Prymas lud żegna, i przystępując do Cessarza podaje mu koronę, Cessarz kładzie ją na głowę – Kanclerz podaje na węzgłowiu miecz państwa, Cessarz mieczem robi znak krzyża na cztery strony świata. Prymas podaje księgę konstytucyjną.
CESSARZ
kładąc rękę na księdze
- Przysięgam!...
Znów cisza głęboka... Prymas odchodzi od ołtarza i intonuje psalm "Te Deum".
Scena III
edytuj- Plac przed zamkiem i lud jak w scenie pierwszéj. Muzyka gra pieśń "God save": Boże, zachowaj króla nam.
PIERWSZY Z LUDU
- Car się ukoronował, wychodzi z kościoła,
- Przysiągł konstytucyją święcić jak pacierze.
DRUGI Z LUDU
- Wróciwszy, pewnie w zamku zasiądzie do stoła?
- Choć królem, to jeść musi jak i każde źwierzę.
SZLACHCIC
- A wiecież, co jeść będzie?
DRUGI Z LUDU
- A proszę waszmości,
- Toć zapewne nie będzie ogryzał tam kości,
- Toż królowi na pokarm dostateczny stawa.
SZLACHCIC
- Będzie zjadał bażanty, a na wetty prawa.
SZEWC
- Waćpan musisz zagadki siać do Kuryjera.
- Co to za krzyk?
PIERWSZY Z LUDU
- Zapewne żandarm tłum przeciera.
STOJĄCY NA KOLUMNIE
- O! nie, to się sam książę wdał z babami w boje.
GŁOS DALEKI KOBIECY
- Dziecie moje! o! dziecie! dziecie! dziecie moje!
PIERWSZY Z LUDU
do stojącego na kolumnie
- Cóż to za krzyk, waszmości czoło aż pobladło.
STOJĄCY NA KOLUMNIE
- Książę uderzył starą kobietę z dziecięciem,
- Potknęła się i dziecko do rynsztoka padło.
- Zbiegł się tłum... teraz cały ucieka przed księciem,
- I tylko widać starą nad dzieckiem kobiétę,
- Ciałem dziecie zakrywa... To odwaga rzadka!
GŁOS DALEKI
- Dziecko zabite...
GŁOS BLIŻSZY
- Dziecko zabite...
STOJĄCY NA KOLUMNIE
do dalszych
- Zabite...
LUD
- A matka?...
STOJĄCY NA KOLUMNIE
- Kto wie, czy to matka.
LUD
- O! to matka,
- Inna by już uciekła; co się tam z nią stało!...
STOJĄCY NA KOLUMNIE
- Czekajcie! Dwóch żandarmów niebogę porwało,
- Zamietli przed cessarzem krwią polane bruki...
Lud częścią się rozchodzi ponury... Orszak koronacyjny powraca do zamku... Lud przerzedzony milczy – muzyka gra – ściemnia się. Lud rzuca się na sukno pokrywające estradę.
LUD
- To dla nas sukno! dla nas! rozerwać je w sztuki!...
Ściemnia się coraz bardziéj. – Ludzie rozerwali sukno, i w czerwone płachty okryci rozchodzą się po ulicach... Przy beczkach z winem, widać jeszcze garstkę pijących... Człowiek czarnym płaszczem okryty mięsza się między nich... i spiewa.
SPIEW NIEZNAJOMEGO
- Pijcie wino! pijcie wino!
- Nie wierzycie, że to cud,
- Gdy strumienie wina płyną,
- Choć nie sadzi winnic lud.
- Pij, drużyno! pij, drużyno!
- Chrystus wodę mienił w wino,
- Gdy weselny słyszał spiew,
- Gdy wesele było w Kanie...
głośniéj
- A gdy przyszło zmartwychwstanie,
- Chrystus wino mienił w krew...
- Jutro błyśnie jutrznia wiary,
- Pijcie wino! idźcie spać!
- My weźmiemy win puchary,
- By je w śklanny sztylet zlać.
- Niech ten sztylet silne ramie
- W piersi wbije i załamie...
- Pijcie wino! idźcie śnić!
- Lecz się będzie świt promienić,
- Trzeba wino w krew przemienić,
- Przemienione wino pić !...
Pieśń ustaje – Nieznajomy odchodzi.
PIERWSZY Z LUDU
- Kto to spiewał?
DRUGI Z LUDU
- Śpiew huczał we mnie i pode mną...
TRZECI Z LUDU
- Idźmy do domu... Jest coś strasznego... tak ciemno...
Scena IV
edytujLoch podziemny w kościele St. Jana, wkoło trumny Królów Polskich, w głębi mały ołtarz. Przed ołtarzem stół okrągły – jedna lampa, i krzesło. Prezes spisku sam jeden siedzi za stołem – w czarnéj masce i z siwémi jak śnieg włosami... Widać wschody prowadzące na górę do korytarzów kościelnych, na schodach szyldwach widny do półowy.
PREZES
sam
- Ciemna jaskinio trumien, znam ja ciebie!
- Nieraz w te prochy iskrę myśli kładłem,
- Budziłem królów, serca ich odgadłem,
- Działali... w dziejach jak na jasnym niebie
- Nigdzie czerwone nie padały plamy.–
- Gdybyście, króle, z trumien dziś powstali,
- Ludzie by rzekli: "O, znamy was! znamy!
- Starzec nam o was mówił, żeście biali
- Jako anieli... Tak nam starzec prawił".
- Jaż bym tron nieskalany Polaków zakrwawił?
- Rzuciłem się w otchłani spisków czarne cienie
- Zapalonej młodzieży sztyletami władam,
- Mam sto rąk, sto sztyletów... gdy chcę, sto ran zadam;
- Wzrok mój przytępiał długim wiekiem, lecz sumnienie
- Ma bystre oczy, widzę, że światło zagasło.
- Lepiej przy Waszyngtonie było umrzeć...
SZYLDWACH
- Hasło!...
GŁOS
- Winkelried.
SZYLDWACH
- Tędy!
Schodzi do lochu zamaskowany w ubiorze księdza.
KSIĄDZ
- Prezes wszystkich nas ubiegłeś.
PREZES
- Nie dziw się, że mię w grobach pierwszego spostrzegłeś,
- Starość mię prowadziła.
KSIĄDZ
- Powiedz mi, prezesie,
- Jak się to skończy?
PREZES
- Nie wiém.
KSIĄDZ
- Burza nie rozniesie
- Sztyletów tak jak liści... Byle się udało!
PREZES
- Pomnij! że nosisz szatę Zbawiciela białą.
- Splamisz ją.
KSIĄDZ
- Głos twój drzący...
PREZES
- Zimno mi i ciemno...
KSIĄDZ
- A mnie krew pali...
PREZES
- Boże! zmiłuj się nade mną...
- Księże, powiedz mi, wiele lat masz?...
KSIĄDZ
- Pięćdziesiąty...
PREZES
- Gdyś się rodził, rok miałem dwudziesty dziewiąty,
- I biłem się za wolność...
KSIĄDZ
- Cóż stąd?
PREZES
- Nic... wspomnienie.
KSIĄDZ
- Zachwiałeś duszą moją – zbudziłeś sumnienie,
- Cóż rozkażesz? co robić?
PREZES
z zapałem
- Wstrzymać ich na Boga!
- Niech myśl młodych, ciemnicy nie przestąpi proga,
- Niech spisek z czarną twarzą na świat nie wychodzi,
- Bo tam na świecie białym błyszczy Boga słońce!
- Zwołałem tu szalonych, bo wiatr grobów chłodzi,
- Bo mogę wezwać prochy królów za obrońce.
- Jam niegdyś z piersi moich lał poety pienia,
- Dziś bym je chętnie wydarł z kart wiekowéj sławy,
- I spaliłbym je w ogniu, gdyby z ich płomienia
- Myśl wydobyć głośniejszą nad młodzieńcze wrzawy,
- Myśl łamiącą sztylety.
KSIĄDZ
- Źle począłeś sobie,
- Oni tu miecze jasne wyostrzą na grobie.
PREZES
- Na grobie królów naszych? O hańbo! o wstydzie!
- Ostrzyć miecz królobójczy? sztylety?
SZYLDWACH
- Kto idzie?
GŁOS
- Winkelried.
SZYLDWACH
- Tędy droga.
Schodzi zamaskowany Podchorąży.
PREZES
do księdza cicho
- Wesprzyj mię, biskupie.
KSIĄDZ
- Poznany jestem... Maski zdradzają nas trupie.
PODCHORĄŻY
- Ile się w trumnach królów robactwa wypasło?
- Chciałbym podnieść te wieka, zajrzeć w prochy...
SZYLDWACH
- Hasło!
GŁOS
- Winkelried...
Schodzi zamaskowany Pierwszy z ludu.
PIERWSZY Z LUDU
- Ha, prezesa głowa, chociaż stara,
- Dobre obrała miejsce... Bo kościoł otwarty
- Na czterdziestogodzinne pacierze za cara,
- A przy bramie kościelnéj stoją szpiegów warty,
- I spisują pochwały, dla człeka, co wchodzi
- Pomodlić się za cara. – Więc to nic nie szkodzi,
- Można jedném krzesiwem dwie hubki zapalić,
- Będzie nas i kraj kochać, i szpieg cara chwalić.
SZYLDWACH
- Kto idzie? ludzie, kto wy? hasło...
GŁOS
- Winkelriedy.
Schodzi wielu maskowych różnego stanu.
PIERWSZY Z LUDU
- Co to znaczy Winkelried...
DRUGI Z LUDU
- Jakieś słowo czarów.
PODCHORĄŻY
- Był to niegdyś dowodzca u wolnych Szwajcarów.
- Śród walki, w obie dłonie zgarnął wrogów dzidy,
- I wbił we własne serce i drogę rozgrodził.
PIERWSZY Z LUDU
- Toby się dziś ów rycerz dobrze z nami zgodził!
PREZES
- Cicho! modlcie się raczéj! miejsce nie do gwarów,
- Zeszliśmy się w grobowce składać sąd na carów,
- Patrzcie więc w serca wasze! patrzcie w serca wasze!
- Aby je wiecznéj ludów nie przedać ohydzie.
- Niech nas Bóg wieńcem prawdy gwiaździstéj opasze,
- Niech anioł cichy zejdzie pośród nas...
SZYLDWACH
- Kto idzie?
GŁOS
- Winkelried.
- Tu słychać ciągle glos szyldwacha i odpowiadanie spiskowych.Ludzie różnego ubioru zamaskowani schodzą po szczeblach i siadają w milczeniu na ławach – głosy szyldwacha coraz rzadsze, ustają zupełnie... cisza głęboka. – Zegar na wieży kościelnéj bije zwolna... godzinę dziesiątą.
PREZES
- Bracia, w imię Boga sąd otwarty
Chwila milczenia.
PIERWSZY Z LUDU
- W imię Boga sztyletem piszę zemsty słowo...
DRUGI Z SPISKOWYCH
- W imię Boga ja drugi.
INNY
- Ja trzeci.
INNY
- Ja czwarty...
PREZES
- Ludzie, stoję przed wami z osiwiałą głową
- I powiadam: czekajcie! Moje oczy stare
- Widziały wielkich mężów, i mówię wam święcie,
- Żeście wy niepodobni do nich! Jeśli wiarę
- Boga chowacie w sercu? na Boga zaklęcie
- Wzywam was, ludzie: stójcie! i sztylety wasze
- Zamieńcie na święcone w kościołach pałasze,
- A kiedyś uderzémy w zmartwychwstania dzwony,
- Tak że odgłosem królów zachwieją się trony
- Jak drzewa podrąbane.
PODCHORĄŻY
- W przeszłość patrzę ciemną
- I widzę cień kobiety w żałobie – kto ona?
- Patrzę w przyszłość – i widzę tysiąc gwiazd przede mną,
- A cień przeszłości ku nim wyciąga ramiona;
- Te gwiazdy to sztylety... Kraj nasz dawny widzę.
- Mądrość rządców na starém zaszczepiła drzewie
- Kraj młody, oba kwitły na jednéj łodydze,
- Jako dwie róże barwą różne w jednym krzewie.
- Jak dwaj równi rycerze w jednakowéj zbroi
- Chodzili pierś przy piersi z wrogiem staczać bitwy...
- Jako dwie w łonie Boga tonące modlitwy
- Jedną natchnięte myślą – jak dwa pszczelnych roi,
- Które pasiecznik zlewa w jednych ulów ściany...
- Onego czasu! wielkie południa Tytany
- Powstali przeciw Bogu – królom – i niewoli.
- Bóg uśmiechnął się tylko na tronie szafirów,
- Lecz króle padły na kształt zrąbanéj topoli;
- Gilotyna okryta łachmanami kirów,
- Niezmordowana, ręką wahała stalową,
- A ilekroć skinęła, tłum umniejszał głową.
- I widzieli ją króle, bo ta gilotyna
- Była tragedią ludu, a króle widzami.
- Więc zemsta! Nierządnica i car Katarzyna,
- Zabijające oko trzymała nad nami;
- Osądziła nas wartych męczeńskiego wieńca,
- Wymyśliła męczeństwo... Wziąwszy czaszkę spadłą
- Z Burbońskiego tułowu – krwawą i pobladłą,
- Wsadziła ją na tułów swego oblubieńca,
- I dała nam za króla, króla z trupią głową.
- Potém spod niego kradła dziedzinę grobową,
- A on ręką nie ruszył... I nie stało kiru
- Na szatę matki naszéj, więc w troje pocięto.
- A dziś – zapytaj mewy lecącéj z Sybiru,
- Ilu w kopalniach jęczy? a ilu wyrżnięto?
- A ilu przedzierżgniono w zdrajców i skalano?
- A wszystkich nas łańcuchem z trupem powiązano,
- Bo ta ziemia jest trupem. Brat się wściekł carowi,
- Więc go rzucił na Polskę, niech pianą zaraża!
- Zębem wściekłym rozrywa! Mściciele! spiskowi!
- Gdy car wkładał koronę u stopni ołtarza,
- Trzeba go było jasnym państwa mieczem zgładzić
- I pogrzebać w kościele i kościoł wykadzić
- Jak od dżumy tureckiéj i drzwi zamurować,
- I rzec: o Boże, racz się nad grzesznym zmiłować!...
- To wszystko – i nic więcéj... Teraz car za stołem,
- Satrapy nasze korni pokładli się czołem,
- Win tryskają brylanty z kielichów tysiąca,
- I palą się pochodnie, a muzyka grzmiąca
- Gipsy ze ścian oprósza. Kobiety dokoła
- Rozkwitłe, świeże, wonne jak Saronu róże,
- Na rossyjskich ramionach opierają czoła.
silnie
- Idźmy tam... i wypalmy ogniami na murze
- Wyrok zemsty, zniszczenia, wyrok Baltazara.
- Carowi nie dopita z rąk wypadnie czara,
- Błękitnym blaskiem mieczów napisane słowa,
- Wytłómaczy śmierć mędrsza niż głos Danijela.
- A potém kraj nasz wolny! potém jasność dniowa!
- Polska się granicami ku morzom rozstrzela,
- I po burzliwéj nocy oddycha i żyje.
- Żyje! czy temu słowu zajrzeliście w duszę?
- Nie wiem... w tém jedném słowie jakieś serce bije,
- Rozbieram je na dźwięki, na litery kruszę,
- I w każdym dźwięku słyszę głos cały ogromny!
- Dzień naszéj zemsty będzie wielki – wiekopomny!
- A dzień pierwszy wolności, gdy radość roznieci,
- Ludzie wesela krzykiem o niebo uderzą,
- A potém długą ciemność niewoli przemierzą,
- Siądą... i z wielkiém łkaniem zapłaczą jak dzieci,
- I słychać będzie płacz ogromny zmartwychwstania.
Słychać szmer zapału.
PREZES
- Piekielna myśl złoconym obrazom przygania,
- Nie śmiałbyś zgłębić myśli, sumnienia oczyma;
- Ciebie młodzieńczy zapał nad przepaścią trzyma.
- Patrz, car zabity – we krwi – zabita rodzina –
- Bo to następstwo zbrodni... lecz nas Bóg ukarze!
PODCHORĄŻY
- Z Cezara karła weźmy zemstę Rzymianina.
PREZES
- A gdy jaki Antoniusz Europie pokaże
- Płaszcz skrwawiony Cezara?... i do zemsty zbudzi?
- A kiedy się na Polskę wszystkie ludy zwalą,
- Wielu przeciw postawisz wojska? wielu ludzi?
- Czém zbrojnych? czy sztyletu zalkrwawioną stalą?...
KSIĄDZ
- Coż powie głos z mownicy? gdy ciało mocarza,
- Który swém berłem trony Europy podważa,
- Wśród kadzidł, świéc jarzęcych, na katafalk wniosą.
- O ludy! ludy! płaczcie łez rzęsistą rosą,
- I za ziemię Lechitów w prochy bijcie czołem,
- I posypujcie czoła prochem i popiołem,
- Bo ta ziemia Jaheli uzbrojona ćwiekiem,
- Niegodnie...
PODCHORĄŻY
- Strój cię świętym wydaje człowiekiem,
- Miałeś na cara pogrzeb mowę napisaną.
- Wiatr jakiś chorągiewkę okręcił blaszaną,
- Obosieczne kazanie przeciw nam obrócił.
- Miało być tak w kazaniu... Naród więzy zrzucił,
- Więc przed ziemią Lechitów ludy bijcie czołem,
- A króle niechaj głowy posypią popiołem
- I wyją na ulicach.
SPISKOWI
- Cha! cha! cha!
PREZES
- Przeklęty,
- Kto śmiéchem groby królów znieważa...
KSIĄDZ
- Wyklęty!
PIERWSZY Z LUDU
- Zwołali nas, ażeby naśmiać się do woli,
- Obłąkać i przeklinać...
KSIĄDZ
- Sam Bóg nie pozwoli,
- Aby zbrodnia w kościelnym rozwinięta domu,
- Miała ogień błyskawic, ze skrzydłami gromu.
- Bóg! co zabójców rzuca w piekielne ogniska.
STARZEC Z LUDU
- Wiele potrzeba zabojstw, nim się kraj odzyska?
GŁOS Z TŁUMU
- Car...
STARZEC
- To jedne...
GŁOS
- Carowa żona...
STARZEC
- Drugie...
GŁOS
- I dwóch braci...
STARZEC
- Cztéry... Licz daléj, bracie, bo się liczba straci...
GŁOS
- Syn cara...
STARZEC
- Piąte..
GŁOS
- I już wszyscy.
STARZEC
- Zabijajcie!!!
- A krew niech na mnie spada...
PREZES
- Masz włos biały, starcze!
STARZEC
- Do ciebie nic nie mówię... spiskowi, sluchajcie!
- Jeśli krwi ciężarowi jeden nie wystarczę,
- Syny moje i córki za was się poświęcą.
- Krew dziecka i kobiety sam wezmę – książęcą
- Syny wezmą. Dwóm córkom nieszczęsnym na głowy!
- Na dwie – bo słabe – rzucę lekką krew cessarza.
- A kiedy Bóg zawoła w straszny dzień sądowy,
- Stanę przed Bogiem, obok jakiego mocarza,
- Co się codzienną zbrodnią we łzach ludu pławi;
- I powiem: Boże! Boże, patrz, otośmy krwawi!
- Zdjęliśmy tę krew z ludzi, aby drzewo krzyża
- Lżejsze było płaczącym, na ziemskim padole;
- A teraz się zna twoję opuszczamy wolę...
PODCHORĄŻY
- O! Błogosław mi, starcze!
KSIĄDZ
- On Bogu ubliża.
- Sprawiedliwości boskiéj...
PODCHORĄŻY
- Milcz, księże! milcz, księże!
- Myśli w niebo lecącéj twój wzrok nie dosięże...
- Więc oto jest ogromna poświęceń nauka!
- Mnie samego ten starzec nową natchnął wiarą.
- Chyba was po tych słowach sam szatan oszuka,
- Chybam ja Boga jakąś obciążony karą,
- Jeśli wyrazy sieję jak kwiat bezowocny.
- Wierzcie mi! wierzcie, ludzie! jam jest wielki, mocny.
- Jedyną słabość zamknę w sercu tajemniczém,
- Robak smutku mię gryzie... tak że mówiąc z wami,
- Chciałbym przestać... i usiąść i zalać się łzami;
- Lecz ten smutek – to żałość dziecinna, po niczém,
- Może po kraju... Ludzie, wierzyć powinniście
- Człowiekowi, co cierpi... nie siadać pod drzewem,
- Któremu wiek spróchniałe poobrywał liście...
z rozpaczą
- O gdyby lutni! ja bym was poruszył śpiewem;
- Gdyby historii księga!... przeczytałbym kartę
- O Polszcze, kiedy była kwitnąca, szczęśliwa,
- A wstalibyście wszyscy jak groby otwarte
- Rzucające mścicieli... Mnie zapał rozrywa,
- Zdaje mi się, że piersi otworzył na poły,
- Że powinniście widzieć czyste serce moje...
- Nie przyszedłem was błąkać jak ciemne anioły,
- Ani się waham myślą przecięty na dwoje,
- Jestem cały i jeden... A gdy kraj ocalę,
- Nie zasiądę na tronie, przy tronie, pod tronem,
- Ja się w chwili ofiarnéj jak kadzidło spalę!
- Imienia nie zostawię po ciele spalonem,
- Tylko echo... i miejsce jakieś wielkie! próżne!
- A dzieje będą memu imieniowi dłużne
- Pochwałą, a zapłacą tylko zapomnieniem.
- Nic! nic po mnie!... lecz imię ON, i tém imieniem
- Piastunki na królewskie dzieci będą swarzyć,
- Królątka zaczną płakać i nocami marzyć
- O bezimiennym duchu, co zrywa korony...
- Dla was życie, kraina wolna, dla was trony;
- Ja wszystko skończę z chwilą ogromną odrodu.
- Lecz dajcie mi się w ręce, zamiast trzymać berło
- Niechaj piastuję siłę olbrzymią narodu!
- A koronę Jehowy przyozdobię perłą
- Ludu zmartwychwstałego... Dajcie mi się w ręce!
- Ani mię duma wstrzyma, ani sny zwierzęce,
- Póki długiéj wolności nie zaszczepię wieki,
- Niechaj się sen do moich powiek nie przybliża.
- Lękacie się? więc weźcie, przybijcie do krzyża,
- Niech mam jako Regulus obcięte powieki,
- Niechaj wiecznie bezsenny, na kraj patrzę mrący,
- Potém nieście przed sobą godło – krzyż cierpiący
- Nie zgubi was... Przysięgam na ojcowskie cienie!
- I na mękę Chrystusa!... Przysięgam, że wiara
- Mówi nam: wy jesteście krainy sumnienie,
- Zburzcie się – i z dusz waszych odrzućcie grzech cara.
- I przysięgam wam jeszcze! że przysięgłem szczerze!
- Jak chcę zbawienia duszy mojéj! jak w nią wierzę!
- Tak dajcie mi się w ręce...
PREZES
- O! głos mi zastyga,
- Nie mogę mówić...
Siada i płaszczem, twarz zakrywa.
PODCHORĄŻY
- Starcze! zapał cię prześciga?
- Oto pierwsze zwycięstwo... pokonam! lub zginę!...
- Ha! carze, ty nam polską ukradłeś krainę?
- Za to śmierć! bo wiedziałeś kradnąc, żeś wart śmierci!
- Ha! carze, tyś ją zabił i rozdarł na ćwierci,
- Potém kawały spadłe z gilotyny ścienic
- Przybiłeś do trzech tronów, jak do trzech szubienic,
- Gdzie na nie patrzą wzgardą królewscy zbrodniarze;
- Carze! gdybyś dwa razy mógł umrzéć? O! carze,
- Dwa razy ciebie przed sąd Boga zapozywam...
Słychać szmer w tłumie... podnoszą sztylety... wstają z ław.
PREZES
zrzuca płaszcz z głowy... Wstaje, i robi znak umywania rąk, potém mówi z wolna i poważnie.
- Róbcie, jak chcecie... Lecz ja ręce z krwi umywam.
PODCHORĄŻY
do spiskowych
- A wy?...
Milczenie długie.
SZYLDWACH
przy wejściu
- Kto idzie? hasło?
Milczenie.
SPISKOWI
- Zginęliśmy! zdrada!
PODCHORĄŻY
- Ciszéj...
Słychać odgłos padającego człowieka.
SZYLDWACH
- Nie wiedział hasła...
PIERWSZY SPISKOWY
- Trup po schodach spada.
PODCHORĄŻY
- Nie drżyj, prezesie! wszakże z krwi umyłeś dłonie?
Zbliża się z lampą do trupa.
- Dajcie mi lampę... sztylet w zabitego łonie...
- Na piersiach jakiś papier pomięty, rozdarty...
- Tak... jest to zdanie sprawy ze szpiegowskiéj warty.
- To szpieg... Więc go zakopać tam – w kącie ciemnicy.
Dwóch ze spiskowych unoszą w kąt trupa, zapalają dwie latarnie – i grób kopią.
PREZES
- Rozchodźmy się ze schadzki... drugiéj nie naznaczam.
PODCHORĄŻY
- Starcze, umiesz korzystać z losu błyskawicy?
- Z marnego przerażenia? Lecz ja nie rozpaczam,
- Każdy z osobna cara osądzi zbrodniarza,
- Rozłam myśli na głosów pojedyńcze wota,
- A obaczemy, zapał, trwoga–li przeważa?
PREZES
- Niech tak będzie... przeważy staropolska cnota.
- Czémże będziem głosować?...
KSIĄDZ
- Radzi sługa boży,
- Kto jest za śmiercią cara, rzuci na stół kulę,
- Kto za uniewinnieniem, niechaj grosz położy...
- Ten grosz znajdzie się zawsze w ubogich szkatule...
- Rzuca pieniądz – za nim Prezes pieniądz kładzie, potém spiskowi kolejno
- rzucają z brzękiem kule lub pieniądze...
PIERWSZY ZE SPISKOWYCH
- Za prezesa przykładem niechaj grosz utracę.
INNY
- Nie mam grosza przy duszy, a więc kulę kładę,
- Niech żyje wolność!
INNY
- A ja grosza nie zapłacę
- Za cara życie...
INNY
- Może kupujemy zdradę,
- Niech z grosiwa nasz Prezes zda sprawę, czas przyjdzie.
PIERWSZY ZE SPISKOWYCH
do ludzi kopiących grób
- Wy, co tam grób kopiecie, chodźcie... rzecz tu idzie
- O to, czy grosz, czy kulę rzucić.
KOPIĄCY GRÓB
- Wiemy! Wiemy!
- My dla głuchego człeka mogiłę kopiemy,
- Lecz sami z łaski Boga nie głuszce.
PIERWSZY ZE SPISKOWYCH
- Grosz dali;
- Widać, że się w grabarzy nie chcą pisać cechu,
- Lękają się, by carom grobu nie kopali.
- Obaczémyż, z którego wiatr powieje miechu,
- I pogra na organach?
Wszyscy koleją przeszli... Prezes liczy...
PREZES
- Świećcie mi pochodnią –
- Dzięki ci, Boże, tylko pięć głosów za zbrodnią.
PODCHORĄŻY
- Więc car zginie...
PREZES
- Młodzieńcze, pięć kul tylko padło...
- Stu pięćdziesięciu przeciw zbrodni głosowało...
PODCHORĄŻY
- Jakże mi nagle w oczach życie moje zbladło!
- Na jedną kartę przyszłość postawiłem całą,
- I nic... Olbrzymy spadli ze szczudeł – to karły!
- Ludzie, warto by przejrzeć wszystkich trumien wieka,
- Czy w każdéj leży człowiek przed wiekiem umarły?
- Czy z któréj trumny nie wstał ten szkielet człowieka.
do Prezesa
- Starcze, gdy w twoje myśli zaglądam zgrzybiałe,
- Widzę, żeś się ty w inne urodził stolecie,
- Po co ta maska? ciebie nikt nie zna na świecie.
PREZES
- Wszak maski nie włożyłem na me włosy białe.
PODCHORĄŻY
- Wiecznie spiéwasz to samo! hymn starości piejesz;
- Jako bakałarz szkolny w duszę dzieci siejesz
- Naukę, aby wstali przed zbielałym włosem. –
- Pamiętaj, że są ludzie tknięci nieszczęść ciosem,
- Ludzie z bijącém sercem, i z duszą płomienną,
- Których włosy zbielały w jedną noc bezsenną;
- Więc ich uszanuj – wstań przed niémi, stare dziécię...
do spiskowych
- A wam wszystkim śmiem długie przepowiedzieć życie,
- Boście umieli wybrać gwiazdę przewodnika;
- Idźcie za srebrną głową w noc niewoli czarną–
- We mnie wszystka nadzieja upada i znika;
- Boście z tłumu wysiani jak największe ziarno,
- A tak mali jesteście... idźcie! gardzę wami!
- Kto nie śmiał się poświęcić, może zdradę knuje?
- Więc na znak wzgardy, ludziom okrytym maskami
- Rzucam pod nogi życie moje... i daruję...
Zrywa maskę z twarzy.
SPISKOWI
- To Kordian! Kordian! Kordian! nie znasz nas, Kordianie!...
- Nie ma tu zdrajcy! nie ma! Patrzaj w nasze twarze.
Wszyscy demaskują się... Kordian rzuca wzrok dokoła, zamyśla się – i potém wznosząc głowę mówi zwolna.
KORDIAN
- Pośród szlachetnych, Kordian zwyciężcą zostanie.
- Wy oblicza, on myśli i serce pokaże.
- Kordian ma wartę w zamku téj nocy... słyszycie?
- Kordian ma wartę w zamku w nocy...
Zbliża się do stoła; na kawałku papiéru pisze słów kilka i rzuca je spiskowym.
PIERWSZY SPISKOWY
czyta.
- "Narodowi
- Zapisuję, co mogę... Krew moją i życie
- I tron do rozrządzenia próżny".
KORDIAN
opiera się o ołtarz i patrzy z obłąkaniem na milczących spiskowych... potém macha ręką i mówi...
- Precz, spiskowi!
Rozchodzą się wszyscy w milczeniu... Kordian stoi oparty o ołtarz, pogrążony w myślach... Dwaj grabarze zakopali ciało i zostawiwszy na mogile palące się latarnie odchodzą... Prezes sądu sam zostaje – i klęka u stopni ołtarza za stojącym Kordianem.
PREZES
- Kordianie !
KORDIAN
obraca się i mówi z obłąkaniem coraz wzrastającém.
- Któż mię budzi? czy godzina biła?
- Przychodzę do pamięci... latarnie – mogiła...
- Jesteś jednym z grabarzy i żądasz zapłaty?
- Ha – oto masz z Najświętszą Panną dwa dukaty,
- Które mi dała matka błogosławiąc syna.
- Musisz mieć dzieci? słuchaj! niech twoja rodzina
- Westchnie za mną do Boga.
PREZES
- Oh! ja nie mam. dzieci!
KORDIAN
- Nie masz? a włos twój biały jako srebro świeci;
- Tyś nic za twoje życie nie odpłacił Bogu.
PREZES
- Kordianie! oto klęczę na ołtarza progu,
- Lecz nie przed Bogiem, klęczę, Kordianie, przed tobą.
- Jam cię na śmierć poświęcił, teraz walczę z sobą,
- Z sumnieniem, jam sąd zmroził sumnieniem...
KORDIAN
- Ha! stary!
- Kładziesz zbrodnią na zbrodnią, klękłeś przed zbrodniarzem.
- Chodź ze mną – zajrzym w księgi i światu wykażem,
- Że Polska cała żadnéj niegodna ofiary,
- Że ja będę zbrodniarzem...
PREZES
- Na Boga, Kordianie!
- Ty masz gorączkę, w oczach dziwne obłąkanie...
KORDIAN
- To nic, starcze... To włos mi siwieje i boli,
- Włos każdy cierpi, czuję zgon każdego włosa;
- To nic... Na grobie wsadzisz dwie rószczki topoli,
- I różę... Potém spadnie łez rzęsistych rosa,
- To mi włosy ożyją... Masz pióro przy sobie?
- Chciałbym spisać imiona płaczących nade mną. –
- Ojciec w grobie – i matka w grobie – krewni w grobie,
- Ona – jak w grobie... Więc nikt po mnie! wszyscy ze mną!
- A szubienica będzie pomnikiem grobowym...
PREZES
- Kordianie! oto pismo, któreś dał Spiskowym,
- Schowaj je, spal, bądź wolnym od przyrzeczeń słowa.
KORDIAN
- Raz, dwa, trzy, broń na ramię, warta pałacowa...
- Czujność... Głupie wyrazy, stąpać jak nakażą?
- Starcze, nudzisz mię! nudzisz nieruchomą twarzą,
- Nie będę mógł zapomnieć, że starym nie będę.
- Jeśli cię kiedy z kołem mych dzieci obsiędę,
- Pluń mi na siwe włosy.
Zegar na wieży bije jedynastą.
- To z nieba wołanie.
Wybiega. Prezes za nim wyciąga ręce.
PREZES
- Kordianie – stój na Boga, zaklinam... Kordianie!
Wychodzi za nim.
Scena V
edytujSala tak nazwana koncertowa w Zamku królewskim oświecona lampą – w koło kolumny z marmuru, ściany zamalowane arabeskami – widać przez drzwi otwarte na przestrzał ciąg długi ciemnych pokojów, w końcu błyska słabe światło sypialnéj komnaty cara. Kordian oparty na bagnecie karabinu. Różne widma.
KORDIAN
idąc naprzód z karabinem
- Puszczajcie mię! puszczajcie! jam carów morderca;
- Idę zabijać... ktoś mię za włos trzyma.
IMAGINACJA
- Słuchaj! ja mówię oczyma.
STRACH
- Słuchaj! mówię biciem serca.
KORDIAN
- Nikogo nié ma,
- Ktoś gada...
IMAGINACJA
- Nie patrz na mnie, lecz patrzaj, gdzie ja palcem wskażę.
KORDIAN
- Palca twego nie widzę, lecz mój wzrok upada
- Tam, gdzie wskazujesz palcem. Widzę jakieś twarze.
- To arabeski, ścienne malowidła.
STRACH
- Przekonaj się! wpatrzaj się w ściany,
- Ściana gadem się rusza... przebrzydła... .
- Każdy wąż złota ogniem nalany,
- Pierścieniami rozwija się z muru.
- Kolumny potrząsają wężów zwitych grzywę;
- Sfinksy straszliwe,
- Spełzły z marmuru;
- Sfinksy płaczą jak dzieci – węże jak wiatr świszczą.
- Nie nastąp na nie... patrzaj... wiją się i błyszczą.
IMAGINACJA
- Jako motyl płocha, powiewna,
- Odleciała od ściany dziewica;
- Może jakaś zaklęta królewna?
- Królewna –lub czarnoksiężnica?
- Przypomnij! widziałeś jéj lica,
- Przypomnij! do kogoś podobna,
- Przypomnij!
- Tamta była pasępna i patrzała skromniéj,
- U téj szata gwiazdami ozdobna,
- To gwiazdy prawdziwe – to światy,
- Błyszczą na szafirze szaty...
- Jest to pasterka z gwiazd sioła.
- Kosz na głowie, w koszu kwiaty,
- I twarz anioła.
STRACH
- Lecz patrz na oczy! nieruchome oczy!
- Gdzie się obrócisz, patrzą za tobą.
IMAGINACJA
- Czy czujesz woń jéj warkoczy?
STRACH
- Rozgniotłeś węża pod sobą.
- Pękła żmija.
KORDIAN
- Jezus Maryja!!!
Przeciéra oczy.
- Sen zniknął... Naprzód! naprzód z bagnetem w pierś cara!
Wchodzi do następującéj sali – zupełnie ciemnej. Na lewo drzwi otwarte do gabinetu konferencyjnego. Pokój ten w kształcie wyzłoconego jaja zupełnie księżycem oświecony. W środku stoi trojnog sztucznie ze złota urobiony – a na nim leży carska korona.
OBIE WŁADZE
- Stój!...
KORDIAN
- Puśćcie! Boska cięży na mnie kara!...
OBIE WŁADZE
- Słuchaj ! szum głuchy z milczeniem się bije,
- Jak gdyby wicher wleciał w komnat szyje.
- Niby szum suchego drzewa,
- Niby ulewa
- Grzmi o dachy pałacu... grzmi... a księżyc świeci!
KORDIAN
patrząc do gabinetu konferencyjnego
- Ta komnata srebrnego nalała się blasku,
- Trójnog złoty – korona leży na trójnogu,
- Jest to korona carów dzisiaj – lecz o brzasku
- Ta korona należeć będzie tylko – Bogu...
- Idźmy! nie mogę oczu odpiąć od korony.
IMAGINACJA
- Patrz dłużéj – krew z niéj kapie, a pod nią schylony
- Człowiek czarny jak smoła,
- Zajęty pracą...
STRACH
- Dwa rogi wytrysły mu z czoła,
- Oczy jak żar – bez powiek...
- Skąd on? i na co?
KORDIAN
- Skąd? i na co ten człowiek?
WIDMO
- Koronę nosił car,
- Krew Piotrów, krew Iwana
- Leje się z niéj jak z czar;
- Podłogę polską czyszczę,
- Bo krwią carów zwalana;
- Ale śladu nie zniszczę,
- Chyba za drugi wiek!...
KORDIAN
- Jeśli nie zmyjesz wodą z polskich rzek,
- Przyniosę krwi – podłogę całą
- Wymyjemy, będzie białą
- Jak twarz trupa.
po chwili
- Jeszcze jedną komnatę przejść trzeba,
Wchodzi do sala tronowéj.
- Ciemno – i czarne okna; żadnéj gwiazdy z nieba, –
- Tam wiedzie – droga na kształt ognistego słupa.
- Lampa strzeże cessarza, oświeca mu łoże,
- I leje światło na posadzki szkliste,
- Jak księżyc po wód jeziorze.
- Chwyta łódź moją, w kręgi ogniste...
- Płynę zawrotem głowy... któż doda podniety?
IMAGINACJA
- Twój bagnet łysnął... płomienne bagnety
- Zleciały się w powietrzu i z ostrzem się zbiegły...
- Jak rybki, gdy w krysztale kruszynę spostrzegły...
- Zleciały się i stal szczypią
- I palą.
- W powietrze uderzasz stalą,
- Z powietrza jak iskry się sypią.
- Czekaj, aż się ul cały płomyków wyroi...
STRACH
- Nie patrz tylko za siebie – bo tam u podwoi...
Kordian obraca się.
IMAGINACJA
- Dwie z malakitu wazy, w nich dwa drzewa rosną
- Zimą i wiosną.
- Patrz! liście z ludzkich uszu, z oczu ludzkich kwiaty
- I zwykły nasionami języków się plemić,
- Lecz cessarz rwie nasiona, by drzewa oniemić...
- Więc jak nieme hajduki, przy wejściu komnaty
- Patrzą kwiatem – liściem słyszą;
- A wszystko z grobową ciszą,
- W grubiejący pień się wlewa...
KORDIAN
- Widzą! słyszą! drzewa...
STRACH
- Nie zaglądaj przez okna, na ciemną ulicę!
Kordian patrzy przez okno.
IMAGINACJA
- Z kościoła aż do zamku orszak zmarłych długi,
- Niosą żółte gromnice,
- Wiele trupów... jeden, drugi,
- Setny, nie przeliczysz więcéj...
- Tysiąc tysięcy...
- Berła – korony – szaty króleskie.
- Z gromnic dymy niebieskie,
- Mglą trupom twarze kościane.
- A trumien ile trupów – każdy niesie trumnę;
- Rzucają pod zamku ścianę,
- Budują wschodów kolumnę,
- Wysoko jak stogi gumien...
- Trumny się kruszą,
- Lecz tyle trumien!
- Wejść muszą.
KORDIAN
- Gdzie idą?
IMAGINACJA
- Tu.
KORDIAN
- Czy cara trumnami uduszą?
IMAGINACJA
- Ciszéj! patrz... jakieś straszydło,
- Z ognistą twarzą, wyszło z sypialnéj komnaty.
- Nie słychać kroku jego, choć posadzek kraty
- Rozstępują się – łamią pod nogą obrzydłą.
STRACH
- Czuć krew! Wyszedł z tamtéj komnaty...
- Tam spi cessarz w łożu białem,
- Ten człowiek stamtąd wyszedł...
IMAGINACJA
- Widziałeś?
KORDIAN
- Widziałem!
STRACH
- Co on tam robił?
KORDIAN
- Co on tam robił?
DIABEŁ
- Zdławiłem cara – i byłbym go dobił,
- Lecz tak we śnie do ojca mojego podobny.
IMAGINACJA
- Słyszysz dzwonów jęk żałobny...
- Po całém mieście i na wszystkie strony?...
KORDIAN
z przerażeniem
- Słyszę – dzwony –
IMAGINACJA
- Błysk w szybach sali...
- Po trumnach wszedł trup, i stoi cichy w oknie,
- Gromnicą szyby pali.
- Wiatr zrywa mu płaszcz – a robak w każdém włoknie
- Jak nić biała...
- Gdzie oczu blask, tam świeci kość spróchniała.
- To trupów kat... wykona, co uchwalą...
- Patrz, w okno bije... rozbija...
KORDIAN
- Jezus! Maryja!
IMAGINACJA
- Zniknął... trumny się walą
- Jak grom.
STRACH
- Wracaj, tu czarta dom...
KORDIAN
- Pójdę mimo diabłów głosy,
- Abym się we krwi ochłodził.
- Tłum jakiś drogę zagrodził,
- Przejść nie można... jak przez kłosy
- Trzeba deptać... nie roztrącę.
- Widma blade i milczące,
- Jak stooki strażnik pawi,
- Zaglądają w tamte drzwi,
- Gdzie spi cessarz... czy ciekawi,
- Jaka barwa carskiéj krwi?...
- Ha... mówcie... czy się nie budzi...
- Pożarłbym teraz mowę stu tysiąca ludzi...
- Jak w grobie głucho...
Słychać dzwon na jutrznią.
- Ktoś mi przez ucho
- Do mózgu sztylet wbija...
- Jezus Maryja!
Wymawiając ostatnie słowo, pada bez czucia krzyżem na bagnecie u drzwi sypialnego cara pokoju.
- Car. Wychodzi z sypialnego pokoju z lampą nocną w ręku.
CAR
- Słyszałem jakiś stuk, i czułem we snów burzy,
- Jakby mię ktoś za gardło cisnął szarfą.
- Czułem, co niegdyś ojciec mój, lecz czułem dłużéj.
- Czyż zawsze sen ma być sumnienia harfą,
- Po której grają wichry strachu?...
- Idźmy. – Lecz nie znam dróg, zabłądzę w gmachu.
Chce iść i potyka się o leżącego Kordiana.
- Cóż to? co to się znaczy... tu trup jakiś leży...
- Z bagnetem w ręku, mundur polskich ma żołnierzy,
- Ze szkoły podchorążych. Pewnie stał na warcie
- I szedł do mnie zabijać?... Padł na samym progu...
- Wszak brat mi za nich ręczył? Kusicielu! czarcie!
- Nie natrącaj mi na myśl brata – w każdym wrogu
- Pokazujesz mi brata, nie, to być nie może...
- O gdyby wstał ten człowiek i przemówił słowo!...
- Ciepły... Wstań! mów! bo szpadą gardło ci otworzę.
- Mów, czy to brat ci kazał?
Szpadą rani w rękę Kordiana, który oczy otwiera.
KORDIAN
z obłąkaniem
- Z pochodnią grobową
- Trupy w oknie.
CAR
- Przemówił... Otwórz jeszcze usta,
- Wymów: brat? – słowo krótkie... brat?
KORDIAN
- Blady jak chusta
- Car spi... Jezus Maryja!... świt zaczął pobielać...
CAR
- Nic z niego się nie dowiem ni z ust ani z twarzy...
- O! to brat... brat mój pewnie...
Woła.
- Straży! moja straży!
Wbiegają żołnierze. Car pokazuje na Kordiana.
- Jeśli nie zwaryjował ten żołniérz... rozstrzelać...
Scena VI
edytuj- SZPITAL WARYJATÓW
- Widać klatki, w których siedzą łańcuchami powiązani waryjaci, niektórzy chodzą wolno. – Kordian leży na łóżku w gorączce. Dozorca szpitalu. – Doktor obcy.
DOZORCA
do Doktora
- Wać pan przyszedłeś zwiedzić szpital waryjatów?
DOKTOR
- Oto jest pozwolenie.
Daje dukata.
DOZORCA
- Z podpisem dukatów...
- Wolno panu, gdzie zechcesz, zazierać do klatek,
- Tu waryjaci, daléj sala waryjatek...
- Cały szpital rozłożę jak zegar po sztuce...
- Pan zapewne w medycznéj ćwiczysz się nauce?
DOKTOR
- Tak.
DOZORCA
- Jakież systemata pan doktor zachwala?
DOKTOR
- Macanie głów...
DOZORCA
- Rozumiem, to systemat Galla.
DOKTOR
- Tak.
DOZORCA
- Ciekawość mię bierze, czy się pan przekona
- Z głów, która tutaj głowa najostrzéj szalona?
DOKTOR
- O! ja odgadnę z twarzy sądem Lawatera.
wskazując na Kordiana
- Ot – ta...
DOZORCA
- Wzrok Eskulapa niedobrze przeziera,
- Ten młodzieniec wszedł tutaj, bo cessarz osądził,
- Że musi być szalony – lecz cessarz pobłądził.
- Ten młody ma gorączkę, lecz rozsądek zdrowy,
- Zdrowszy niż twój, doktorze, niż mój nawet.
DOKTOR
- Nawet?
DOZORCA
- Ha! obraziłem ciebie, paluszku Gallowy!
- Chciałbyś mi ostrém słówkiem odpalić wet za wet,
- I abyś dowiódł, że ten młody pstro ma w głowie,
- Może dowiedziesz, żem ja szalony?
DOKTOR
- Któż to wie?...
- Pozwól mi pan zapalić cygaro hawańskie...
DOZORCA
- Nie mam ognia.
rzucając dukat
- Do kroćset! dukat dłoń mi piecze.
DOKTOR
podejmuje dukat i zapala przy nim cygaro – potem go oddaje dozorcy...
- Dziękuję.
DOZORCA
- O! na Boga, to sztuki szatańskie!
DOKTOR
- Tak ci się to wydało, rozumny człowiecze,
- Patrz, dukat zimny jak lód, pali, bo czerwony.
DOZORCA
- Czy mi się zdało? czym ja doprawdy szalony?
- Niech mię Najświętsza Panna w swéj opiece trzyma!
DOKTOR
- Nie patrz nigdy na dukat rozsądku oczyma,
- Dukat jest elementem, żywiołem...
DOZORCA
- Prawdziwie!
- Odejść muszę, gdy słucham, rozum sobie krzywię.
Dozorca odchodzi.
DOKTOR
- Wypędziłem go przecie, jutro oszaleje
- Myśląc o tym dukacie; teraz mam nadzieję,
- Że sam na sam z szalonym pogadam młodzieńcem.
Siada na łóżku Kordiana.
KORDIAN
- Ktoś ty jest? brat mój? krewny?
DOKTOR
- Jestem zapaleńcem.
KORDIAN
- Musiałeś się więc chyba urodzić dziś rano?
- Wszyscy dotąd mówili, żem jeden na świecie.
DOKTOR
- Ciebie znali, mnie jeszcze dotąd nie poznano,
- Siedziałem sobie cicho zamknięty w sztylecie.
KORDIAN
- Daj mi pić... mam gorączkę... słów twych nie rozumiem.
DOKTOR
- Natęż uwagę... jasno tłómaczyć się umiem,
- Ale natęż uwagę mocno! mocno! mocno!
KORDIAN
- Natężyłem... Znam ciebie...
DOKTOR
- W godzinę północną
- Wychodziłem z sypialnéj cessarza komnaty.
KORDIAN
- Cóż tam robiłeś?
DOKTOR
- Ha! nic, polewałem kwiaty...
KORDIAN
- Co? owe drzewa pełne uszu, bez języków...
DOKTOR
- Tak, to klony... a inne rosną w liść krzyżyków
- Jak gwoździki maltańskie; inne jako trzciny
- Pełne kolan i puste, a cessarza syny
- Na pustych kolankowych trzcinach grać się uczą.
KORDIAN
- Czemu twoje wyrazy tak brzęczą i huczą?
- Gadaj ciszéj... czy jakiéj nie umiesz modlitwy?
DOKTOR
- Umiem jedną, co ludzi popycha do bitwy.
KORDIAN
- Nie chcę... za głośna będzie, a może bezbożna?
DOKTOR
- To modlitwa turecka, jak księżyc dwurożna,
- Jednym rogiem zabija wroga, drugim siebie...
KORDIAN
- Wszak potrzeba bić wrogów?
DOKTOR
- Wiem o téj potrzebie...
- Naród ginie, dlaczego? – aby wieszcz narodu
- Miał treść do poematu, a wieszcz rym odlewał,
- Aby nieliczną iskrę ognia, pośród lodu,
- Z pieśni wygrzebał anioł i w niebie zaspiewał.
- Widzisz, jak cenię wieszczów gromowładne plemię.
KORDIAN
- Nie – to nie tak... inaczéj... idź z nieba na ziemię.
DOKTOR
- Rozumiem. Hymn anioła w wieszcza się przelewa,
- Zaśpiewał – naród ginie, bo poeta spiewa.
KORDIAN
- Głupiś! Mów co ze starych testamentów księgi.
DOKTOR
- Faraon kiedy stanął na szczycie potęgi,
- Śniło mu się, że siedem wypasionych wołów,
- Siedem chudych pożarło.
KORDIAN
- Nie! to nie tak było...
DOKTOR
- Ale tak jest, zapytaj potomka Mogołów...
KORDIAN
- Mów o czém inném, Pismo święte mię zabiło.
- Czy nie jesteś botanik?...
DOKTOR
- Żądam tajemnicy,
- A zwierzę się, żem wcale nowe odkrył ziele;
- Rośnie na mojém oknie, w rycerskiéj przyłbicy,
- Posiane w stu miast dawnych ostygłym popiele.
- Wkrótce, jak się spodziewam, wyda pączek liczny,
- Jak myśli milijonów... a potém kwiat śliczny,
- Czerwony jak krew ludzi, a potém nasienie
- W strąkach wielkich zawarte, które pękną z trzaskiem
- Jak milijony harmat... Wpadasz w zachwycenie?
- Oczy twe poetycznym zapłonęły blaskiem.
KORDIAN
- Czy ta roślina kwitnie? plemi się...
DOKTOR
- Już wschodzi.
KORDIAN
- Wschodzi dopióro?
DOKTOR
- Tak jest, a że mróz jéj szkodzi,
- Więc ją do czasu garnkiem przykryłem kuchennym.
KORDIAN
- Dręczysz mię – nudzisz – łamiesz – gryziesz –
- Gadaj mi nie o kwiatach. [jestem sennym...
DOKTOR
- Trzy są elementa,
- Które składają rozum, trzy wielkie myślniki.
- Przez nie wytłómaczona jasno Trójca święta.
- Myślnik jedność, urodził wielości liczniki,
- Z nieskończoności starszéj, określność wypływa;
- A związek między niémi, myśl, co porównywa,
- Jest trzecim elementem, z trzech trójca się składa;
- Bez wyobrażeń liczby, wnet jedność upada;
- Bez określności bytu, nieskończoność niknie;
- Więc jedna równa drugiéj jak Ojciec Synowi,
- Względność ich dała życie świętemu Duchowi,
- A wszystkie trzy ideje są trójcą – rozumem.
KORDIAN
- Napełniłeś mi uszy oceanu szumem,
- Mam gorączkę... Człowieku, co prawisz u kata?
DOKTOR
- Wyleczę ciebie... Teraz o stworzeniu świata,
- Czy o stworzeniu ludów... Świat przed ludźmi ginie;
- Ziemia to orzech w chmurnéj zawarty łupinie.
- Bóg przez sześć dni wiekowych stwarzał ziemskie ludy.
- W pierwszym dniu, stworzył państwo modlące się Judy,
- To była ziemia, na niéj wyrosły narody.
- W drugim dniu, porozlewał wschodnich ludów wody,
- W trzecim, jak drzewa greckie wyrosły plemiona;
- W czwartym dniu, zaświeciło z gór Sokrata słońce;
- W piątym, wzleciały orłów rzymiańskich znamiona,
- To były ptaki – a na dnia piątego końce,
- Padła noc wieków średnich, długa, zachmurzona,
- W szóstym człowieka zlepił Bóg... Napoleona.
- Dziś dzień siódmy, Bóg rękę na rękę założył,
- Odpoczywa po pracy, nikogo nie stworzył.
KORDIAN
- Łżesz, podły! Każdy człowiek, który się poświęca
- Za wolność – jest człowiekiem, nowym Boga tworem.
DOKTOR
- Cha! cha! wolność gancarskie koło dziś pokręca,
- Dobrze mówisz, te koło nowym idzie torem,
- Wyda gliniany garnek.
KORDIAN
- Wyda wielkich ludzi!...
DOKTOR
- Widzisz, jak ci się płomień gorączkowy studzi,
- Gadasz wcale do rzeczy...
KORDIAN
- Słuchaj! powiedz szczerze,
- Czy nie widziałeś nigdy człowieka? anioła?
- Co swe cierpienia ludom przynosi w ofierze,
- I gromom spadającym wystawia cel czoła,
- I śmierć za Zbawiciela ponosi przykładem
- Za lud cierpiąc...
DOKTOR
- Ten człowiek szedł tu moim śladem.
- Zawołam go.
Woła dwóch waryjatów, jeden z nich trzyma rozkrzyżowane ręce, drugi jedną rękę podniesioną ma do góry.
- Dwóch widzisz, za lud cierpią oba;
- A jak cierpią, powiedzą; abyś sam ocenił...
do waryjata z rozkrzyżowanymi rękoma
- Bracie! powiedz mi, coś ty za wielka osoba?
- PIERWSZY WARYJAT
- Jam nie osoba, jam się dawno w krzyż zamienił.
- Ja byłem krzyżem w Chrystusa męce,
- Do mnie zmarłego przybili;
- A jam go zamiast ćwieków unosił za ręce,
- Jak małe dziécię, gdy kwili.
- Jestem krzyżem; gdy papiéż daje krzyża drzewo,
- Nie wierzcie! ja mam nogi, rękę prawą, lewą,
- Nic ze mnie nie ubyło, niech kto części liczy...
Smutnie mówi odchodząc.
- Boże! odwróć ode mnie ten kielich goryczy.
DOKTOR
do Kordiana
- Widzisz, on się poświęcił za lud.
KORDIAN
- Zwaryjował!...
DOKTOR
do waryjata z podniesioną ręką
- A ty, czemuś tak ręką w niebo wygórował?...
DRUGI WARYJAT
- Ciszéj mów! nieba sufit lazurowy
- Trzymając na téj dłoni, zasłaniam świat cały.
- Niebo, słońce, księżyc biały,
- Chcą upaść ludziom na głowy;
- Lecz ja stoję pod nieba nachylonym stropem,
- Znużony, tęskny, bezsenny.
- Módlcie się do mnie, jam zbawca codzienny,
- Zasłaniam ludy przed nieba potopem...
- Spijcie, ludzie! dobréj nocy!
Odchodzi.
DOKTOR
- A cóż? to wielki człowiek! za lud się poświęcił!
KORDIAN
- To waryjat!...
DOKTOR
- Bluźnierstwa rzucasz z ustnéj procy!
KORDIAN
- To waryjaty oba! i tyś sam mózg skręcił.
DOKTOR
- A cóż wiesz, że nie jesteś jak ci obłąkani?
- Ty chciałeś zabić widmo, poświęcić się za nic.
- O! złota rybko w kryształowéj bani,
- Tłucz się o twarde brzegi niewidzianych granic;
- Mały kryształ powietrza, w którym pluszczesz skrzelą,
- Jest wszystkiém, a świat cały nicości topielą.
KORDIAN
- Myślę.
DOKTOR
- Więc świat jest myślą twoją.
KORDIAN
- Cierpię.
DOKTOR
- Nie myśl.
KORDIAN
- Nie mogę...
DOKTOR
- Możesz, sposób niemyślenia przemyśl,
- Oszalej, będziesz świętym w Stambule.
KORDIAN
- Szatanie!
- Przyszedłeś tu zabijać duszy mojéj duszę;
- Ostatni skarb wydzierasz, własne przekonanie;
- Ostatni promień gasisz.
DOKTOR
- Glinę boską kruszę...
KORDIAN
- Niechaj Bóg litościwy wyrwie z twéj paszczęki.
Wielki książe Konstanty wpada z żołnierzami i wskazuje na Kordiana.
WIELKI KSIĄŻĘ
- Wziąść go, prowadzić zaraz na śmierć i na męki!
KORDIAN
- To głos ludzi, o! Boże, raczyłeś mię przecie
- Choć śmiercią wyswobodzić od tego człowieka...
Pokazuje na miejsce, z którego Doktor zniknął.
- Gdzież on! gdzież on?
WIELKI KSIĄŻĘ
- Skoro go w mundur ubierzecie...
- Prowadzić na plac Saski...
Wychodzi.
KORDIAN
- Gdzież on!
ŻOŁNIERZ
- Książę czeka.
Scena VII
edytuj- PLAC SASKI
- Wojsko polskie, jeszcze nie ustawione... W jednéj stronie placu widać grono jenerałów, pośród nich CAR, WIELKI KSIĄŻE KONSTANTY niecierpliwy przechadza się... Z dala naokoło placu lud warszawski.
CHÓR
- Tysiące żołnierzy, bagnetów tysiące,
- Obwisłe sztandary, bagnety nie drzące,
- Cicho jak w ostatin sąd.
WIELKI KSIĄŻĘ
komenderując
- Do frontu! równać front!...
CHÓR
- W jeden rząd długi, prosty piechota się zwarła.
- Gdybyś o cal w szeregu wykazał pierś cara,
- A z drugiéj strony szyku miał Tella Szwajcara;
- Strzała by się o każdą pierś polską otarła,
- I nie raziwszy żadnéj, zbiła jabłko carskie.
WIELKI KSIĄŻĘ
- Grać!
CHÓR
- I zagrzmiały muzyki janczarskie,
- Ucichły znowu... dają głos carowi.
CAR
do żołnierzy
- Zdrowiście, dzieci?
GŁOS
ŻOŁNIERZY
- Z łaski Boga zdrowi.
CHÓR
- Co powiedzieli gwarem, Bóg tylko zrozumie,
- Jak modlitwę rozbita w morza głuchym szumie.
Sześciu żołnierzy przyprowadzają bladego Kordiana. Stawią go przed Carem... Wielki Książe przybiega z wściekłością.
WIELKI KSIĄŻĘ
do Kordiana, pieniąc się
- Ha! psie polski! przyszedłeś – czemuś taki blady?
- Przewidziałeś, co czeka? Kacie! raskolniku...
- Ty nosisz szlify? precz! precz! precz! Rozciskam gady.
- Rzucę cię pod kopyta trójrzędnego szyku,
- Albo tu zwalę w piasek... i moją ostrogą
- Napiszę wor na czole. Car ciebie darował
- Zemście mojéj... Car ciebie sam w grobie pochował!
- Z książęcéj dłoni diabły wydobyć nie mogą!
CAR
na stronie
- Myśli, że mię oszuka?
WIELKI KSIAŻE
- Dać tu cztery. konie.
- Ha, ty psie, masz gorączkę, ale ciało zdrowe?
- Każdy z członków zostawisz na końskim ogonie,
- A koń mój najsilniejszy zerwie z karku głowę.
- Milczysz!... Ha, ja się wścieknę... ten pies ciągle milczy.
Uderza kułakiem w pierś Kordiana.
- Słuchaj, do twego ciała głód uczułem wilczy,
- Kąsałbym.
Zgrzyta zębami.
- Cha! cha! Carze, lubisz konne sztuki?
- Pokażę ci ogromny skok... Znieść karabiny,
- Ustawić w piramidę, posczepiać za kruki
- Ostrzem do góry – związać, jak snopy, jak trzciny.
Żołnierze ustawili piramidę z karabinów.
- Teraz, psie! siadaj na koń... i leć z nim do diabła.
- Ty milczysz... co? Na widok dusza ci osłabła?
- Myślisz, że się zlituję. – Wszak poświęcam konia,
- Konia poświęcam, słyszysz? a ciebie? No! w drogę!
- No! ruszaj ! ruszaj ! ruszaj ! czemuż trąbą słonia
- Wziąść ciebie i na kolce zarzucić nie mogę?
- Wrzuciłbym...
ostygając
- No posłuchaj, Lachu, wstydem płonę...
- Mówiłem o Polakach, że chłopy szalone,
- Gotowi z królewskiego zamku w Wisłę skoczyć...
z wściekłością
- Skacz! bo każę cię w lochy Karmelitów wtłoczyć!
- Głodem zamorzę! wsadzę pomiędzy szkielety!
proszącym tonem
- No, Lachu! jeśli żywy przeskoczysz bagnety,
- To daruję ci życie...
KORDIAN
- Dzięki, książę! dzięki,
- Żeś mi powiedział wszystko... gdyby dar żywota
- Można zyskać ruszeniem palca u téj ręki?
- To nie ruszyłbym palcem.
WIELKI KSIĄŻĘ
- Boi się hołota!
CAR
- Jeśli o to ci chodzi, ręczę, że choć zdrowy
- Jako ptaszek przelecisz nad las bagnetowy,
- To kule cię nie miną... Książę, on się boi!...
WIELKI KSIĄŻĘ
- Widzisz! więc car zaręczył... zginiesz... martwy stoi!...
- Żołnierze! kto z was skoczy, dam krzyż świętéj Anny,
- Świętego Stanisława... jeśli wyjdzie ranny,
- Tysiąc złotych pensyji... tysiąc – dwa tysiące,
- Cztery tysiące... o wy psy! nie psy – zające!
- Polaki!...
KORDIAN
- Niech mi konia podadzą...
Siada na konia i odjeżdża w koniec placu.
WIELKI KSIĄŻĘ
woła Kurutę.
- Kuruta!
- O gdyby on przeskoczył!...
KURUTA
- Ten człowiek wart knuta.
WIELKI KSIĄŻĘ
- Niechaj przeskoczy! słuchaj! ja chcę, niech przeskoczy!
- Car ujrzy, jak mój żołnierz nad Moskale lotny...
- Patrz! jedzie... zatrzymał się... tam obraca oczy,
- Do ludu... tam lud stoi cichy, czarny, błotny.
Marszczy się jak tygrys.
- Nie lubię tego ludu... Patrz, chustkami wieje,
- Kapelusze podrzuca... Kruta! masz nadzieję?
KURUTA
- Jak Wasza Książęca Mość...
- KSIĄŻE
gwałtownie
- Patrz! patrz! piasku chmura!
- Nie widzę... Spinaj konia! Ha! przeskoczył...
- WOJSKO
krzyczy
- Urra!
LUD
krzyczy z dala.
- Żyje!
Żołnierze przyprowadzają chwiejącego się Kordiana, Książe bierze go w swoje objęcia.
WIELKI KSIĄŻĘ
- Cóż ci, mój druhu? No! no! chwat młodzieniec!
- Nieprawda, koń mój żartki? skacze jak szaleniec?
- Musiałeś nie czuć skoku? – Wasza Mość Cessarska
- Widziałeś. – Odprowadzić konia, niech wyparska. –
do Kordiana
- Ręczę za twoje życie... idź! tyś chory? senny?
- Wziąść go... odnieść do łóżka...
Odprowadzają Kordiana.
CAR
do jenerałów tak, że Książe nie słyszy.
- Złożyć sąd wojenny,
- Godził na moje życie... Rozstrzelać...
WIELKI KSIĄŻĘ
wesoło
- Trębacze!
- Niech grają Dombrowskiego, książę sam poskacze...
Parada na Placu Saskim.
Scena VIII
edytuj- Izba klasztorna obrócona na więzienie, okno kratowe, stół i łóżko drewniane. KORDIAN skazany na śmierć gada z Księdzem zakonnym. GRZEGORZ. stary sługa, chodzi po pokoju ze łzami w oczach.
GRZEGORZ
do siebie
- Ten ksiądz już od godziny dręczy mego pana,
- Ot! dajcie mu przed śmiercią pokój! dajcie pokój!
- Jaki tam Bóg powiedział: Dziecko w więzy okuj?
- Nie ma Boga, przystaję do cechu szatana...
KORDIAN
- Grzegorzu, módl się za mnie.
Grzegorz jak skarcone dziecko pada na kolana i modli się... Kordian klęka u stóp Księdza, ten błogosławi... i mówi podnosząc Kordiana.
KSIĄDZ
- Synu! powstań z prochu
- I leć do Boga, ale przebacz światu.
- Bóg cię wyrywa z lwiéj paszczy, i z lochu,
- W którym byś uwiądł na kształt mdłego kwiatu...
- Teraz, mój synu, przed wieczności drogą
- Nié masz co komu przekazać na ziemi?
KORDIAN
- Nic.
KSIĄDZ
- I nikogo na ziemi?...
KORDIAN
- Nikogo.
KSIĄDZ
- Nie byliż ludzie przyjaciołmi twemi?...
KORDIAN
- Nikt.
KSIĄDZ
- Tyś mi tego nie powiedział grzechu!
- Zlituj się nad nim, Boże! Wielki Boże!
KORDIAN
- Nim zimne ciało do grobowca złożę,
- Jakiś głos tęskny, słyszę w duszy echu;
- Pamiątek woła... i śladu na świecie...
KSIĄDZ
- I to grzech, synu... Wy młodzieńcy chcecie
- Schodząc ze świata ślad wieczny zostawić,
- Myślą wypalić, lub mieczem wykrwawić;
- Po cóż ta żądza? Ani te opady
- Liści uwiędłych chciwa rola zbierze,
- Ani pomogą duszy jak pacierze
- W ustach przechodnia... I po cóż te ślady?...
- Jam cię zasępił... przebacz! bo ja może
- Jestem za stary, a ty dziécie wiosen...
- Więc nie rozumiem... Słuchaj... przy klasztorze
- Jest ciemny ogród, szpalerami sosen
- Różnie pocięty... dzisiaj w tym ogrodzie
- Zasadzę różę miesięczną i twojem
- Nazwę imieniem... by zakwitła w chłodzie
- Posępna, blada...
KORDIAN
- Niech ci pociech zdrojem
- Bóg wynagrodzi... i nazwiesz tę różę
- Mojém imieniem? i może nie zwiędnie!...
Ksiądz odchodzi.
- Spłyńcie się teraz w jednéj myślnéj chmurze
- Wszystkie sny marzeń latające błędnie!
- I bądźcie ze mną! Niebo! ty mi zapal
- Słońce i księżyc i gwiazdy, bo konam!
- Bo tam przed ludźmi, choćby wbity na pal,
- Zamknę cierpienia i bole pokonam;
- Lecz tu łez moich duma nie zatrzyma...
- O! gdybym wiedział, że tak bez powrotu
- Ziemię żegnałem; przed chwilą odlotu
- Patrzałbym na świat innemi oczyma,
- Dłużéj! ciekawiéj, a może ze łzami...
- Bo tam pomiędzy ogrodu kwiatami
- Jest pewnie piękny kwiat... a ja go nie znam!...
- Może dźwięk jaki nowy struna daje...
- A jam nie słyszał... Czegoś mi nie staje!
- Ludzi znać nie chcę, lecz niech się obeznam
- Z ziemią, piastunką ludzi!... O! ty ziemio!
- Byłażeś dla mnie piastunką troskliwą?
po chwili ze wzgardą
- Niech się rojami podli ludzie plemią,
- I niechaj plwają na matkę nieżywą,
- Nie będę z niémi! – Niechaj z ludzkich stadeł,
- Rodzą się ludziom przeciwne istoty,
- I świat nicują na złą stronę cnoty,
- Aż świat, jak obraz z przewrotnych zwierciadeł,
- Wróci się w łono Boga, niepodobny
- Do tworu Boga... Niechaj tłum ów drobny!
- Jak mrówki drobny! ludem siebie wyzna!
- Nie będę z niemi! – Niech słowo ojczyzna,
- Zmaleje dźwiękiem do trzech liter cara;
- Niechaj w te słowo wsięknie miłość, wiara,
- I cały język ludu w te litery,
- Nie będę z niemi! – Niech szubienic drzewa
- W ogrodach miejskich rosną jak szpalery,
- Niech się w ogrody takie tłum wylewa,
- Śmiechom przyjazny, a łzom nienawistny;
- Niech nianki w ogród szubienic bezlistny
- Prowadzą dziatki, by tam dla zabawy
- Grzebały piasek krwią męczeńską rdzawy...
- Nie będę z niemi! – O zmarli Polacy,
- Ja idę do was!... Jam jest ów najemny,
- Któremu Chrystus nie odmówił płacy,
- Chociaż ostatni przyszedł sadzić grono;
- A tą zapłatą jest grób cichy, ciemny;
- Tak wam płacono...
GRZEGORZ
- Panie! nie mogę skończyć pacierza, co każe
- Przebaczyć wrogom. Bóg ich na ziemi ukarze!
- Oj, paniczu mój drogi, na cóż tobie było
- Ten pistolet przykładać do białego czoła?...
- Pamiętam, w lesie oko miesięczne świeciło,
- Szedłem, a ciągle za mną ktoś: Grzegorzu! woła.
- Szedłem po lesie... nagle widzę me dzieciątko,
- Na wrzosach, krew czerwona płynie jak rubiny...
KORDIAN
- Nie wspominaj mi o tém.
GRZEGORZ
- Szatańską pieczątką
- Pan naznaczyłeś czoło, giniesz z owéj winy.
- Widzi pan... Człowiek siebie nad brata miłuje,
- Gdy Bóg karał Kaima, a on zabił brata;
- Więc każdy, co się kulą zabija lub truje...
Zatrzymuje się i z rozpaczą:
- Przewidziałem nieszczęście... lecz śmierć z ręki kata!!!
- O! o! o! Panie drogi! pociesz mię, mów do mnie!
- Pisarzowi napisać każę twoje słowa,
- W życiu je stary Grzegorz na piersi przechowa;
- Każę je dzieciom w grobie położyć – koło mnie,
- Blisko... bo słowa dziecka, to staremu kwiaty...
KORDIAN
- Czy ty masz dzieci?
GRZEGORZ
- Oh! mam syna...
KORDIAN
- Czy żonaty?
Grzegorz daje znak głową, że tak.
- Więc jeśli się synowi twemu syn narodzi,
- To go ochrzcij imieniem mojém, Kordian...
GRZEGORZ
- Panie,
- Będę płakał, wołając na wnuczka: Kordianie!
KORDIAN
- O! nie, tak nie nazywaj... imie mu zaszkodzi...
- Nie nazywaj Kordianem...
GRZEGORZ
- Paniczu mój drogi,
- Nie wydzieraj, coś dawał; jam się już oswoił
- Z tą myślą, że mój malec, choć nędzarz, ubogi,
- Ja go będę nazywał Kordian... jeśli zbroił,
- Ja go nie będę karał... Niech rośnie jak kwiatek
- Kordianek mały! mój Kordianek! mój bławatek!...
Śmieje się ze łzami w oczach.
- O! panie! panie! czemuż ty go nie zobaczysz?
KORDIAN
- Boże! dziecka za imię ukarać nie raczysz,
- Ani mu stworzysz życie, równe memu życiu?
- To dziwnie! że jak człowiek tonący w rozbiciu,
- Chwytam się każdéj słomki... szukam przeżyć siebie...
zamyślony
- Więc gdy mi wezmą życie... a starzec pogrzebie!...
- Kiedyś!... za błędném dzieckiem, po łąkach, lub w borze,
- Głos matki wołać będzie... Kordian! Kordian! – długo...
- Dziécie śmiechem odpowié, nad kwiecistą strugą...
- A pośród ciemnych murów, gdzieś w cichym klasztorze,
- Róża moja zakwitnie... Ksiądz w czarnym habicie
- Pacierze nad nią zmówi... Więc róża – i dziécie. –
Oficer wchodzi z Księdzem zapłakanym.
KSIĄDZ
- Synu!...
KORDIAN
- Na jaką idę śmierć?...
OFICER
- Na rozstrzelanie...
Grzegorz pada ma kolana. Kordian bierze w obie ręce jego siwą głowę i całując mówi przerywanym głosem.
KORDIAN
- Bądź zdrów – mój wierny – ojcze...
Odchodzi.
GRZEGORZ
wyciągając ręce
- Panie! panie! panie!
Pada na ziemię... Potém zrywa się i wybiega spiesznie za Kordianem.
Scena IX
edytuj- Pokój w zamku królewskim.
CAR
sam
- Nudno! Szkoda, żem puścił tego szambelana,
- Co jak mops na dwu łapach przede mną tańcował.
- Skacz! skacz! skacz! Rad bym dostać Machmuda sułtana,
- Aby skakał przede mną... Będę go częstował
- Dymami siarki, prochu, aż w dymie uduszę...
Patrzy na ściany.
- Cóż to, na ścianach gmachu pył spostrzegam brudny?
- Tam w końcu; pająk sidła zastawuje musze.
- Pył... pył... Ten pył mię bawi, świadczy gmach odludny,
- To chwast na grobie wroga... Polska już ostygła,
- Umarła i na wieki. – Jak magnesu igła
- Na północ obrócona, w Sybir patrzy mroźny.
- Z dala trup tego kraju zdawał mi się groźny...
- Marzące o podbojach myśli nieraz zwichnął...
- Przyjechałem... trup zadrżał, nawet się uśmiéchnął...
- Łez nie widziałem... domy kobiercami kwietne...
- Daléj więc... Europę jak jabłko rozetnę,
- A nóż zatruty obie zatruje połowy.
- Króle! dajcie mi pokłon koronami z głowy!...
- Ha! ha! albom ja wielki? albo świat ten mały?
- Albo głupi świat cały? albom ja rozumny?...
- Część ogromnego kraju Szach mi oddał dumny;
- Garść téj ziemi kazałem spłomienić w kryształy
- I kryształowe łoże Szach dostał, i wdzięczny.
- O wielki synu słońca! o bracie miesięczny!
- Czy ci nie zimno w łożu kryształowém cara?
- Na zachodzie stugłowa wyrasta poczwara,
- Lecz wkrótce w petersburskiéj każę ulać
- Łoże drugie z kryształu, dla ludów zachodu;
- Miarę na długość wezmę z moskiewskiego rodu,
- A który naród dłuższy nad łoża okucie,
- Kryształu nie rozciągnę, lud skrócę o głowę.
- Ludy! poszlę wam! poszlę łoże kryształowe.
- Któż to?. .. Brat mój !
Książe Konstanty wbiega zadyszany.
- Jak się masz, Kostusiu! co słychać?
WIELKI KSIĄŻĘ
- Wasza Cessarska Mość... niech..
CAR
- Nie możesz oddychać?
- Widać, żeś się tu spieszył? czemuż ci tak śpieszno?
- Zapewne mi przynosisz jaką wieść pocieszną?
WIELKI KSIĄŻĘ
- Ha, Sasza Cessarska Mość... kazałeś...
CAR
- Mów śmiało...
WIELKI KSIĄŻĘ
- Rozstrzelać... Ha!
CAR
- Tak mi się, bracie, podobało...
WIELKI KSIĄŻĘ
- Niech Wasza Cessarska Mość odwoła! niech raczy
- Odwołać wyrok śmierci.
CAR
- Książe; co to znaczy?
WIELKI KSIĄŻĘ
- Proszę Waszéj Cessarskiéj Mości, niech ten człowiek
- Żyje... Nie traćmy czasu – chwili, mgnienia powiek,
- Oto ułaskawienie, pióro...
CAR
- Pióro moje
- Spisałem na wyroku śmierci, przy nim stoję.
WIELKI KSIĄŻĘ
- Wasza Rska Mość niech stawi żyda na papierze,
- Byle podpis... do kroćset...
CAR
- Bracie, mówmy szczerze,
- Chcesz ocalić Kordiana?
WIELKI KSIĄŻĘ
- Chcę! chcę! chcę!
CAR
- I właśnie
- Dlatego zginie.
WIELKI KSIĄŻĘ
z zadziwieniem
- Co? Co?
CAR
- Bracie, skończmy waśnie,
- Spać mi się chce...
Książę chodzi po sali, widać w nim burzę wściekłości... bierze z kominka porcelanę i rozciska w dłoni...
WIELKI KSIĄŻĘ
- Dlaczegoż Wasza Mość Cessarska
- Nie chce téj małej łaski? – Jam ci tron darował!...
CAR
- Bracie, pohamuj wściekłość, co nozdrzami parska.
WIELKI KSIĄŻĘ
- Przebacz, Wasza Cessarska Mość, będę hamował,
- Lecz proszę, niech ten człowiek żyje.
CAR
- Tyś morderca,
- Jeśli on nie morderca... Odejdź, bracie miły,
- Nie chce mi się zaglądać w brudy twego serca;
- Wolałbym dwumiesięczne rozrzucać mogiły.
WIELKI KSIĄŻĘ
- Co? Nie rozumiem...
CAR
- No! no! idź i bądź spokojny.
WIELKI KSIĄŻĘ
- Bracie! bracie, z tygrysem nie zaczynaj wojny!
- Jam ci tron dał, na którym siedzisz, ja przy tronie
- Leżę jak lew brązowy, jeśli ja zawyję?
- Jeśli usłyszą ludy, że lew ryczy? żyje?
- Ludy przypomną, żem ja winien żyć w koronie,
- A ty w stajni, w kazernie musztrować szeregi...
CAR
- Książę! widzę, że wina przelałeś nad brzegi,
- Co, tyś mi tron darował? Było go wziąść, bracie,
- Boś ty się w purpurowej urodził komnacie,
- Sto dział grzmiało nad twoją złocistą kołyską
- I dano ci greckiego cesarza nazwisko;
- Lecz potém matka twoja, żona Pawła cara,
- Zbrzydziła cię, wyrodku! Tyś miał nos Tatara,
- Zamiast ssać łono, tyś je pokąsał jak szczenię...
- Wyrosłeś. Przyszła matka i rzekła: Tyś głupi,
- A tobie powiedziało to samo sumnienie.
- Rzekła ci: Daj tron bratu! rzekłeś: Niech brat kupi...
- Więc kupiono u ciebie zrzeczenie się tronu.
- Było go wziąść... a co by ci zostało z plonu?
- Czy śmiałbyś w oczy matki spojrzeć okiem cara?
- A uśmiech jéj? a słowo: Tyś głupi? a czara
- Nalana zmarszczonymi rękami twéj matki?...
WIELKI KSIĄŻĘ
- Carze! carze! truciznę schowaj na ostatki.
- Znałem was dobrze, katów bezczestnych i dumnych,
- Was matka nauczyła zabijać słowami.
- Dwóch było mądrych, trzeci głupi; do rozumnych
- Ktoś rzekł: Waszego ojca udusim szarfami
- Odpowiedzieli: Dobrze. Poszli... udusili...
- Pomnisz, Beningsen przyszedł i rzekł: Pawła cara
- Udusiliśmy... rzekli: Amen... Więc zabili,
- Sami zabili ojca – a noc szarfy kara...
- Ha! szarfy wyrzucili jak zużyte sprzęty
- Za granice moskiewskie, na kraje sąsiadów;
- Darowali Europie gniazdo żółtych gadów.
- A do lochu rzucili zewłok ojca święty,
- Zaledwo ksiądz odszeptał jeden pacierz prędki.
- Nie wynieśliście trupa na tron złotolity?
- Bo spod nogi zabójców wyszedł zmięty, zbity,
- Podobny do tygrysa z błękitnymi cętki.
- Lecz naród krzyczał: Syny! wyście nam ukradli
- Komedyją pogrzebu, łzy wasze książęce
- I widok miły królów, co tak nisko spadli...
- Wynieście ojca ciało! całujcie mu ręce!
- Bo my chcemy obaczyć, jakie to są cary,
- Których można zabijać bez sądu i kary...
- Pamiętasz! jak zduszony kadzideł wyziewy
- Całowałeś tę rękę, i całun żałobny?...
- A potém myłeś usta całą wodą Newy.
- O! jak ty jesteś, bracie, do ojca podobny.
- Patrzeć nie mogę! Zmyj twarz! zmyj twarz, podobieństwo...
- Bo ja patrzeć nie mogę... Bo rzucę przekleństwo,
- Które aż Bóg usłyszy...
CAR
- To królewska zbrodnia.
WIELKI KSIĄŻĘ
- A wszakże ci Sybircy, których karzesz co dnia,
- Mogą krzyczeć z kibitek: Carze! z nami razem!
- Jedź z nami! bo zabiłeś ojca; niechaj katy
- Pocałują cię w czoło czerwoném żelazem...
- Lecz ty lud trzymasz głupi, bez żadnéj oświaty.
- Kilka kłosów z gwardyjskiéj wyrosło równiny,
- Więc na Turków! – Michale, wiedź ich... On nie umie...
- Wiesz, czego chcę po tobie? – Michał nie rozumie.
- Głupcze, krzyknąłeś podsadź pod szeregi miny,
- I wysadź na powietrze!... Brat Michał dwa palce
- Do czoła – pokłon niemy – i odszedł – a w miesiąc
- Pod gwardią zatopione saletry padalce
- Wybuchnęły jak piorun... aż grunt musiał przesiąc
- Krwią ruską... Car się uśmiał... i rzekł: To pomyłka!...
- A wiesz, carze? że za to mało knuty! zsyłka!...
- Katorgi nawet mało!...
CAR
- Bracie, twego serca
- Powstydziłby się może najęty morderca.
- Przypomnę ci zdarzenie...
WIELKI KSIĄŻĘ
- Co? jakie?
CAR
- Nie skłamię.
- Znałeś?
Mówi kilka słów do ucha Księciu.
WIELKI KSIĄŻĘ
- Carze! milcz! milcz! milcz!
CAR
- Nie! aż cię połamię
- Słowami knutowymi... aż czoło wypiekę
- Do mózgu myśli twoich.
WIELKI KSIĄŻĘ
- Carze, ja się wściekę!
- Milcz !
CAR
- Milczeć?... Wszak nie jestem sumnieniem książęcia
- Ani pochlebcą płatnym...
WIELKI KSIĄŻĘ
- Na wszystkie zaklęcia!
- Milcz!
CAR
- Gdzie się owa piękna Angielka podziała?
- Lat szesnaście, dziecinna, płocha, jak śniég biała,
- Z błękitnymi oczyma, na balach szczęśliwa,
- Na pół smutna, wesoła, mdlejąca i żywa;
- Tak nieświadoma uczuć i światowéj burzy,
- Że mogłaby się kochać sercem w białéj róży,
- I bronić się kotarą zakrytego łoża
- Przed róż kwitnących wzrokiem...
Książę siada – i trzyma oczy wlepione w ściany.
- Na nią ręka Boża
- Wysypała brylanty wszystkie i gwiazd ognie...
- Lekki twór kryształowy złamie się, nie pognie –
- Tak właśnie ona...
WIELKI KSIĄŻĘ
- Ona... widzę ją...
CAR
- W dzień pewny
- Przed dóm Angielki, dworska zajeżdża kareta;
- Zapraszają lokaje na bal do królewny.
- W lekkich szatach, niemyślna jak motyl kobieta,
- Przyjeżdża, wiodą w zamek – w nieznane komnaty.
- Pyta, gdzie bal? gdzie światła? gdzie muzyka? kwiaty?
- Wszędzie cicho... prowadzą... wiesz, gdzie wprowadzona?
- Nie starłeś jeszcze z czoła śliny, którą plwała.
- Mściwy – wołasz... żołnierzy wściekłych rota cała...
- Wali się...
WIELKI KSIĄŻĘ
- Nie kończ, carze! bo ci język skona!
CAR
- Siedź i słuchaj! Wiem koniec zabawnéj powieści.
- Na piękny żart się zdobył lubownik niewieści;
- Jak ukryć trupa? Lato – nie włożyć do lodu!
- A trzeba skryć przed carem, przed posłem narodu,
- Z którego książę ukradł człowieka – gdzież schować
- Jeden z przyjaciół księcia podjął się usługi,
- Nie zaniedbał wszelako włosów przemalować,
- Twarzy przekształcić... Potem jak Pylades drugi,
- Wziąwszy odzież bogatą, krzyże, tytuł grafa,
- Najął w mieście część domu i zapłacił z góry.
- Do pokojów z meblami weszła wielka szafa;
- Co było w szafie? nie wiem – odźwiernego córy
- Myślały, że w niej szaty wieszano dziewicze.
- Zamknąwszy drzwi na zamek zniknął Pylad wierny.
- Upływa tydzień – drugi:.. szmery tajemnicze...
- Przez szpary do pokojów zagląda odźwierny,
- Nikogo... nagle krzyknął: Zaraza! zaraza!
- Więc drzwi wywalił, z szafy odbija żelaza,
- Okropnego coś razem wszystkie zmysły bije;
- W szafie szkielet człowieka topi się i gnije...
- Na trupie zapomniany brylant ogniem błyska.
- Ten pierścień mówił... i dwa powiedział nazwiska:
- Jej i twoje. –
WIELKI KSIĄŻĘ
budzi się z głębokiego osłupienia – i mówi z wyciem stłumioném zrywając się z krzesła.
- Ha! carze! carze! znasz mordercę?
- Ja ci muszę te słowa nazad w gardło wdławić!
- Połknąłeś tajemnicę i nie możesz strawić?
- Pomogę mieczem... Ona w sercu? wydrę serce!
- Ona w mózgu? więc z mózgiem na ściany rozprysnę!
- Czy wiesz, że skoro szpadą z okna tego błysnę,
- Wnet czterdzieście tysięcy bagnetów poruszę?
- No co? – Ja ci na gardle siądę i uduszę,
- Do szaf zamknę królewskich i wyjdę wesoły.
- Na ulicach Warszawy tłum ludu natrafię,
- Cha! cha! cha! zapytają... gdzie brat? gdzie car? – w szafie!
- Cha! cha!!! Cara zamknąłem jak miecz kata goły
- W pochwę zgnilizny... Cha! cha! niechaj go rdza toczy!
- Niech lud czuje w powietrzu! A co? drżysz, mój bracie?
- Wiesz, żem silny jak tygrys... wiesz, że w téj komnacie
- Jesteś sam na sam ze mną... A co? patrz mi w oczy!...
Car spogląda w oczy brata... i patrzą długo na siebie, jeden drugiego chce wzrokiem przełamać... Konstanty pierwszy spuszcza oczy... i oddala się... chodzi po sali. Car... uważa każde jego poruszenie i mówi do siebie...
CAR
- Dobrze! wyszedłem cało... ta moskiewska żmija
- Buntu dźwignąć nie mogła... myślą się zabija...
- Gdyby zamiast słów szpady dobył, już bym nie żył...
- Zamyślony – w zmarszczone czoło się uderzył;
- Muszę tę myśl uprzedzić... Konstanty!...
WIELKI KSIĄŻĘ
odpasuje szpadę i podaje bratu.
- Niech Wasza
- Cessarska Mość tę szpadę weźmie...
CAR
- Brat przeprasza...
Konstanty stoi milczący z czołem spuszczoném ku ziemi. Car bierze szpadę jego... potém podpisuje ułaskawienie Kordiana i zatknąwszy je na koniec szpady podaje Księciu mówiąc:
- Weź je razem ze szpadą.
Książę schyla głowę – bierze szpadę, potém dzwoni gwałtownie. Adiutant wchodzi... Książę daje mu ułaskawienie.
WIELKI KSIĄŻĘ
- Leć na plac Marsowy!
- Weź mego konia, zabij w galop – a leć ptakiem...
- Zanieś to... Biada! jeśli włos z Kordiana głowy
- Spadnie, nim ty dojedziesz.–
Adiutant wychodzi.
CAR
ściskając dłoń wściekle
- Mój brat... już Polakiem.
Scena ostatnia
edytuj- PLAC MARSOWY
Z dala widać Kordiana przed plutonem żołnierzy. Na przodzie sceny lud rozmawia.
PIERWSZY Z LUDU
- Patrz! teraz kat nad głową łamie lśniącą szpadę.
DRUGI Z LUDU
- Jaki to krzyk? czy krzyknął?
PIERWSZY Z LUDU
- Nie, usta ma blade
- I nic nie mówi – ale gdy kat szpadę łamał,
- Jakiś starzec padł z jękiem, może stary sługa?...
DRUGI Z LUDU
- Więc mu wzięli szlachectwo...
TRZECI Z LUDU
- Dekret dobrze skłamał:
- On jako chłop nie pójdzie do chłopskiego pługa,
- Pług po nim orać będzie...
PIERWSZY Z LUDU
- Chcą zawiązać oczy –
- Nie pozwolił...
DRUGI Z LUDU
- Oficer wystąpił po przedzie...
- Już ma komenderować... coś mi serce tłoczy!
- Podnieśli broń do oka...
KRZYK W TŁUMIE
- Stój, Adiutant jedzie!..
PIERWSZY Z LUDU
- Oficer go nie widzi... rękę podniósł w górę.
KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ