Kordian/Całość
Motto
edytujWięc będę śpiewał i dążył do kresu;
Ożywię ogień, jeśli jest w iskierce.
Tak Egipcjanin w liście z aloesu,
Obwija zwiędłe umarłego serce;
Na liściu pisze zmartwychwstania słowa;
Chociaż w tym liściu serce nie ożyje,
Lecz od zepsucia wiecznie się zachowa,
W proch nie rozsypie... Godzina wybije,
Kiedy myśl słowa tajemne odgadnie,
Wtenczas odpowiedź będzie w sercu – na dnie.
Przygotowanie
edytuj- Roku 1799 dnia 31 grudnia w nocy.
- Chata sławnego niegdyś czarnoksiężnika Twardowskiego w górach karpackich – przy chacie obszerny dziedziniec – daléj skały – w dole bezlistne bukowe lasy. Ciemność przerwana błyskawicami. Czarownica czesze włosy i śpiéwa...
CZAROWNICA
- Z gwiazd obłąkanych,
- Z włosów czesanych,
- Iskry padają,
- Jak z polskiéj szabli;
- Widzą je diabli,
- Odpowiadają
- Błyskami chmur.
- Lecą – świst piór
- Buki ugina.
Szatan zlatuje w postaci pięknego anioła.
SZATAN
- Ha, czarownico! czy biła godzina?
CZAROWNICA
- Która?
SZATAN
- Godzina, której żaden człowiek
- Dwa razy w życiu nie słyszy.
CZAROWNICA
- Uderzy
- Za dziesiątém mgnieniem powiek
- Z Babillońskiéj ludów wieży.
- A gdy bić będzie, choć głucha, usłyszę.
- Lecz gdzież są, panie, twoi towarzysze?
- Leniwo śpieszą z błękitu podniebień:
- Żółw, z którego to zgrzebło utoczył mi tokarz,
- Prędzéj chodził...
SZATAN
- To źgrzebło, pokaż mi je – pokaż!...
- Łzy mi płyną... poznaję Twardowskiego grzebień,
- On mię zgrzebłem tém czesał, gdy w psa wlazłszy skórę
- U nóg mu się łasiłem. Odejdź, moja pani;
- Goście sproszeni zlecą się na Łysą Górę.
Czarownica odchodzi Szatan woła:
- Szatani!
Błyska dziesięć razy i dziesięć tysięcy szatanów spada.
- Spadł z nieba deszcz szatanów, niech ziemię polewa,
- Jeśli jeszcze na ziemi są Edeńskie drzewa,
- Niech rosną, to jesienią człowiek owoc zbierze...
- Siadajcie! cóż między wami
- Nie widać Mefistofela?
ASTAROTH
- Zaszedł na grób przyjaciela,
- Na grobie Twardowskiego odmawia pacierze.
SZATAN
- Taki się teraz zrobił czuły i pobożny
- Jak poeta... Lecz księżyc zabłysnął dwurożny,
- Czas przystąpić do dzieła...
DIABLI
- Co nam król rozkaże?
SZATAN
- Obejrzeć trzeba koła w wiekowym zegarze,
- Krwią dziecięcia namaścić gwichty i sprężyny;
- Niech nam bije wyraźnie lata, dnié, godziny.
- Przynieście go, postawcie... Co? czy nie zepsuty?
ASTAROTH
- Wszystkie koła, wszystkie druty
- Całe, rdza wieków nie trawi;
- Godzinnik z hostij, co dławi,
- Po nim żądło Lewiatana
- Przez wieki wieków się toczy,
- Na dnie wskazuje ząb smoczy,
- Na godziny żądło osy;
- I dotąd trwa nie przerwana
- Włosień siwa, z kós szatana,
- Któremu zbielały włosy
- Od strachu, gdy grom z obłoku...
- Pamiętacie?... A sprężyna
- Z ojczyzny Tella, Kalwina,
- Na ludzkiém wsadzona oku,
- Chodzi jak na dyjamencie.
- W kółek i sprężyn zamęcie,
- Zamknięta grzesznika dusza,
- Kurant po kurancie jąka.
- Noga kossacza pająka
- Wszystkie sprężyny porusza,
- Jak wahadło...
SZATAN
- Dość opisów.
- Gehenno, Astarocie, najstraszliwsi z bisów,
- Jak assessory sądu, gdy zegar bić zacznie,
- Liczcie wieki, dnie, lata...
Zegar bije, szatani liczą.
- Świecie!, świecie! świecie!
- Wąż wieczności łuskami w okrąg ciebie gniecie,
- Zębem zatrutym boki ogryza nieznacznie;
- I wieki mrą nad tobą zasypując pyłem
- Umarłych pamiątek.
- Ja widziałem twój początek.
- Ta garść gliny powietrzem opasana zgniłem,
- Ten trup chaosu w trumnie zamknięty błękitów,
- Strawiony zgnilizną czasów,
- Okrył się rdzami kruszców, i kością granitów,
- Porósł mchem kwiatów i lasów;
- Potem wydał robaki, co mu łono toczą,
- I myślą.
- Biada im! jeśli marzeń ziemią nie okryślą,
- Kołem widzenia – biada, jeśli je przekroczą...
GEHENNA
- Królu, wiek dziewiętnasty uderzył.
SZATAN
- Astaroth
- Niech liczy lata; może ten, co za obłokiem
- Gromy ciska, chcąc wesprzéć jaki ziemski naród,
- Może wiek który ludziom skrócił jednym rokiem,
- Może ukradł szatanom dzień jeden, godzinę;
- Więc się o nią upomnę u Boga,
- Lub buntowną chorągiew rozwinę.
- We mnie, i w przyrodzeniu zgwałconém ma wroga.
ASTAROTH
- Tysiąc ośmset lat wybiło.
SZATAN
- Więc się koło fortuny całe obróciło?
- Każdy ząb jej rozdziera, każda szruba ciśnie.
- Teraz, gdy niebo zabłyśnie,
- Błyskawica trwa dłużéj niż te wszystkie lata,
- Zbiegłe męczarnią dla świata;
- A każdy rok, jak ślimak sunął się leniwo,
- Dla nędzarzy, dla głupich kochanków nadziei;
- A gdy śliną ośrebrzył ślad zbiegłéj kolei,
- Ślizgał się po niéj człowiek pamiątką pierszchliwą.
- Obłąkani w przeszłości żeglarze
- Brali imie dziejopisów;
- Sztuką ich było pisać wielkie kalendarze,
- Pełne królewskich imion i dat i napisów.
- Inni myślą ścigali treść myśli,
- Filozofy – głęboko myśleli,
- Aż nad ciemną przepaścią zawiśli,
- Obudzili się, w przepaść spojrzeli,
- I zawołali: – Ciemno! ciemno! ciemno!
- To hosanna dla nas szatanów,
- To spiew naszych kościelnych organów;
- Kto myślał przez godzinę, jest lub będzie ze mną.
- Wiek, co przyjdzie, ucieszy szatany.
Mefistofel wchodzi.
MEFISTOFEL
- Nasz szatan prorokuje w cudotwornym stroju,
- Ma płaszcz cały Woltera dziełami łatany,
- I pióro gęsie Russa sterczy na zawoju.
SZATAN
- Mefistofelu, przyszła do działania pora,
- Wybierz jaką igraszkę wśród ziemskiéj czeredy.
- Już nie znajdziesz cichego wśród Niemców doktora,
- Po szwajcarskich się górach nie snują Manfredy,
- I mnichy długim postem po celach nie chudną.
- Więc obłąkaj jakiego żołnierza.
MEFISTOFEL
- Trudno!...
- Żołnierz to ryba, która kruczkom nie dowierza,
- I ma rozsądek zdrowy, przy takiéj latarni
- Obaczy kurzą nogę diabła kusiciela.
SZATAN
- Samiż tylko rycerze ujdą nam bezkarni?
- Słuchaj! wśród narodów wiela,
- Jednemu się ludowi dzień ogromny zbliża.
- Idź tam, jego rycerze noszą krzywe szable,
- Jako księżyc dwurożny, jako rogi diable;
- I rękojeść tych kordów nie ma kształtu krzyża.
- Pomóż im – oni mają walkę rozpoczynać
- Taką, jakąśmy niegdyś z panem niebios wiedli.
- Oni się będą modlić, zabijać, przeklinać.
- Oni na ojców mogiłach usiedli
- I myślą o zemsty godzinie.
- Ten naród się podniesie, zwycięży, i zginie;
- Miecze na wrogach połamie,
- A potém wroga myślą zabije,
- Bo myśl jego ogniste ma ramię,
- Ona jak powróz wrogi uwiąże za szyje
- I związanych postawi na takim pręgierzu,
- Że wszystkie ludy wzrokiem dosięgną i plwaniem.
MEFISTOFEL
- Królu, niechaj poszukam w diabelskim psałterzu,
- Modlitwy na dzień, co się zowie zmartwychwstaniem;
- Zmówię ją za ów naród... Dziś pierwszy dzień wieku,
- Dziś mamy prawo stwarzać królów i nędzarzy,
- Na całą rzekę stuletniego cieku.
- Więc temu narodowi stwórzmy dygnitarzy,
- Aby niemi zapychał każdą rządu dziurę.
- A gdy wzrośnie ich potęga,
- Ten naród, jak piękna księga,
- W starą oprawiona skórę,
- Pargaminowém świecić będzie czołem.
SZATAN
- Dobra rada, stańcie kołem,
- Stwarzajmy ludzi do rządu.
- Zawołajcie czarownicy...
Szatan daje rozkazy, diabli pracują.
- Żywioły ziemi i lądu,
- W atmosferowéj szklennicy
- Zamknięte i w jeden zlane,
- Przez chemików połamane;
- Kwasorody, gaz węglowy,
- Zlewam w kocioł platynowy;
- Dmijcie, duchy!...
Gromy biją w kocioł.
- W żywioł ziemi,
- Dorzucić szpilek kaprala
- Z główkami laku, któremi
- Kreśli plany, królów zwala,
- Szpilek czterdzieście tysięcy
- Rzućcie w kocioł...
DIABLI
- I nic więcej?
SZATAN
- Nic...
DIABLI
- Coś z rozumu Kaprala?...
SZATAN
- Nic.
DIABLI
- Skończony.
SZATAN
- Niechaj leci!
- gromy biją, duch ulatuje.
- Stary – jakby ojciec dzieci,
- Nie do boju, nie do trudu;
- Dajmy mu na pośmiewisko,
- Sprzeczne z naturą nazwisko,
- Nazwijmy od słowa ludu,
- Kmieciów, czyli nędznych chłopów.
- Teraz, jak z niebieskich stropów,
- Rzućcie wodza ludziom biednym.
DIABLI
- Panie! czy skończysz na jednym?
SZATAN
- Wrzucić do kotła dyjament,
- Dyjament w ogniu topnieje;
- Wylać sekretny atrament,
- Z Talleyranda kałamarza,
- Co w niewidzialność blednieje,
- Od okularów rozsądku...
- I dąć w kocioł... w kotła wrzątku
- Obaczemy, co się stwarza.
DIABLI
- Już gotowy! mimo czary
- Wyszedł jakiś człowiek godny,
- Złe w tym kotle były wary,
- Płyn za rzadki lub za chłodny.
SZATAN
- To nic – to nic! takich trzeba,
- Biednym ludziom rzucać z nieba;
- Będą przed nim giąć kolana,
- Jest to stara twarz Rzymiana,
- Na pieniądzu wpół zatarta.
- Dajmy mu na pośmiewisko,
- Sprzeczne z naturą nazwisko;
- Ochrzcijmy imieniem Czarta.
- Teraz puśćcie! niechaj leci!
DIABLI
- Lepszy będzie człowiek trzeci.
SZATAN
- Teraz z konstellacji raka
- Odłamać oczy i nogi,
- Dodać kogucie ostrogi,
- I z trwożliwego ślimaka
- Oderwane przednie rogi...
- Cóż tam w kotle?
DIABLI
- Ktoś z rycerzy.
SZATAN
- Wódz! chodem raka przewini,
- Jak ślimak rogiem uderzy,
- Sprobuje – i do skorupy
- Schowa rogi, i do skrzyni
- Miejskiéj zniesie planów trupy,
- Czekając, aż kur zapieje.
- Rzucić w kocioł Lachów dzieje,
- Słownik rymowych końcówek;
- Milijon drukarskich czcionek,
- Sennego maku trzy główek,
- Cóż tam?
DIABLI
- Starzec, jak skowronek,
- Zastygły pod wspomnień bryłą,
- Napół zastygłą, przegniłą.
- Poeta – rycerz – starzec – nic,
- Dziewięciu Feba sułtanic
- Eunuch...
SZATAN
- Przyśpieszajmy dzieła,
- Bo z tamtéj krakowskiéj wieży
- Słyszę dzwon rannych pacierzy;
- W powietrzu się rozpłynęła
- Woń kadzideł katedralnych.
CZAROWNICA
- Przeklęte wasze dzieło, wicher diabléj mowy ,
- Rozczesał z mojéj chaty włos słomianéj głowy;
- Czy mi na nią dachówek dacie z hostii mszalnych?
- Zawierucha wierzbowe gałązki obrywa,
- Ludzie nie znajdą rószczek na kwietną niedzielę.
SZATAN
- Milcz, padalcze! – Czas upływa,
- Twórzmy razem wielkich wiele.
- Co nakażę, rzucić w tygle.
- Rdzę pozostałą
- Na Omfalii igle,
- Od krwią wilgotnych Herkulesa palców;
- Z rdzy się narodzi niemało,
- Wymuskanych rycerzy – ospalców –
DIABLI
- Tłum, tłum, tłum poleciał na ziemię
- Jak chmura...
SZATAN
- Spieszmy nowe tworzyć brzemię,
- Nim jutrznia błyśnie ponura;
- Nim się żywioły ochłodzą,
- Rzucić język Balaama oślicy;
- A ci, co się z niego wyrodzą,
- Narodowéj się chwycą mownicy.
- Mowców plemię...
DIABLI
- Tłum, tłum, tłum poleciał na ziemię,
- Jak zwichrzone szpaków stado.
SZATAN
- Widzicie tę postać bladą,
- Z mętów kotła już na pół urodną;
- Twarz uwiędła i wzrok w czarném kole;
- Paszczę myśli otwiera wciąż głodną,
- Wiecznie dławi księgarnie i mole;
- I na krzywych dwóch nogach się chwieje,
- Jak niepewne rządowe systema.
- Chce mówić; posłuchajmy, co na świat posieje?...
TWÓR
- pokazując z kotła głowę.
- Czy lepiéj, kiedy jest król? czy kiedy go nie ma?...
SZATAN
- Precz z tym sfinksem, co prawi zagadki!
- Sam jéj diabeł rozwiązać nie umie;
- Niech w szkolarzów zasiewa ją tłumie,
- Oplątaną w dziejowe wypadki;
- Niech z ministerialnéj ławy,
- Nad rozlewem żyźniącym krwi Nilu,
- Ze złamanych kolumien podstawy
- Gada hieroglifem stylu.
ASTAROTH
- Panie! Patrz, tam z kotła pary,
- Znów się jakiś twór wylęga.
- Twarz ma okropnéj poczwary,
- Przez pierś jeneralska wstęga.
SZATAN
- Witajcie go! oto twór
- Niszczyciel, jakby horda Nogajca.
- On w stolicy owłada dział mur,
- On z krwi na wierszch wypłynie – to zdrajca!
- A gdy zabrzmi nad miastem dział huk,
- On rycerzy ginących porzuci;
- Z arki kraju wyleci jak kruk,
- Strząśnie skrzydła, do arki nie wróci...
- Kraj przedany on wyda pod miecz.
GŁOS W POWIETRZU
- W imię Boga! precz stąd! precz!...
- wszystko znika.
CHÓR ANIOŁÓW
- Ziemia – to plama
- Na nieskończoności błękicie;
- Ciemna gwiazda, w słonecznych gwiazd świcie,
- Grób odwieczny potomków Adama.
ARCHANIOŁ
- Onego czasu, jedna z gwiazd wiecznego gmachu
- Obłąkała się w drodze, jam ją zgonił lotem,
- Czułem w dłoni jéj serce bijące z przestrachu,
- Jak serce ptaka ludzkim dotkniętego grotem;
- I drzącą położyłem przed tronem Jehowy.
- A Bóg rzekł do mnie świato–tworzącemi słowy:
- Krew ludzka skrzydła twoje rumieni.
- Padłem twarzą na boskie podnoże,
- Na proch gwiazd, na kobierce z promieni...
- Boże! Boże! Boże!
- Skrzydeł pióry otarłem o ziemię,
- Krwawa była – widziałem! widziałem!
- Za grzechy ojców w groby kładące się plemię,
- Lud konał... gwiazda gasła... za gwiazdą leciałem –
- Lud skonał...
- Czas, byś go podniósł, Boże, lub gromem dokonał.
- A jeśli twoja dłoń ich nie ocali,
- Spraw, by krwi więcej niźli łez wylali...
- Zmiłuj się nad niemi, Panie!
- A Bóg rzekł: Wola moja się stanie...
CHÓR ANIOŁÓW
- Ziemia – to plama
- Na nieskończoności błękicie,
- A Bóg ją zetrze palcem, lub wleje w nią życie
- Jak w posąg gliniany Adama.
Prolog
edytujPierwsza osoba prologu
- Boże! zeszlij na lud twój wyniszczony bojem,
- Sen cichy, sen przespany, z pociech jasnym zdrojem;
- Niechaj widmo rozpaczy we śnie go nie dręczy.
- Rozwieś nad nim kotarę z rąbka niebios tęczy,
- Niech się we łzach nie budzi, przed dniem zmartwychwstania:
- A mnie daj łzy ogromne i męki niespania,
- Po mękach wręcz mi trąbę sądnego Anioła;
- A kogo przed tron Boga ta trąba zawoła,
- Niechaj stanie przed tobą. Daj mi siłę, Boże,
- A komu palec przekleństw na czoło położę,
- Niech nosi znak na czole... Pozwól, Panie, tuszyć,
- Że słowem zdołam cielce złote giąć i kruszyć...
- Z brązu wzniosę posągi, gdzie pokruszę gipsy.
- A kto ja jestem? - Jestem duch Apokalipsy-
- Obróćcie ku mnie oczu zamglonych i twarzy...
- Oto stoję wśród siedmiu złocistych lichtarzy
- Podobny do człowieka... szata w długość szczodra
- Spływa do stóp; pas złoty przewiązał mi biodra,
- Głowa kryje włos biały, jak śniegi, jak wełna;
- Z oczu skra leci ogniów dyjamentu pełna,
- Nogi mam jak miedź świeżém ogniskiem czerwona,
- Głos huczy jako woda wezbraniem szalona,
- W ręku siedem gwiazd niosę, a z ust mi wytryska
- Miecz ostry obosieczny, a twarz moja błyska
- Jak słońce w całéj mocy wyświecone kołem.
- A gdy przede mną na twarz upadniecie czołem,
- Powiem wam... Jestem pierwszy... i ostatnim będę...
Druga osoba prologu
- Ja wam zapał poety na nici rozprzędę,
- Wy śmiéjcie się z zapału mego towarzysza...
- Kto on? - Do tureckiego podobny derwisza;
- Owe siedem lichtarzy, jest to siedem grodów,
- Stoi wśród siedmiu złotem nalanych narodów,
- Wygnaniec. - A włos czarny w siwość mu zamienia
- Nie wiek, ale zgryzota... W oczach blask natchnienia,
- W ręku gwiazdy... to myśli, z których jasność dniowa;
- Miecz w ustach obosieczny, jest to sztylet słowa,
- Którym zabija ludzi głupich... albo wrogów.
Trzecia osoba prologu
- Zwaśnionych obu spędzam ze scenicznych progów.
- Dajcie mi proch zamknięty w narodowéj urnie,
- Z prochu lud wskrzeszę, stawiam na mogił koturnie,
- I mam aktorów wyższych o całe mogiły.
- Z przebudzonych rycerzy zerwę całun zgniły,
- Wszystkich obwieję nieba polskiego błękitem,
- Wszystkich oświecę duszy promieniem, i świtem
- Urodzonych nadziei - aż przejdą przed wami,
- Pozdrowieni uśmiechem, pożegnani łzami.
Akt I
edytuj
Scena I
edytujKORDIAN, młody 15–stoletni chłopiec, leży pod wielką lipą na wiejskim dziedzińcu, GRZEGORZ, stary sługa, nieco opodal czyści broń myśliwską. Z jednéj strony widać dóm wiejski, z drugiéj ogród... za ogrodzeniem dziedzińca staw, pola – i lasy sosnowe.
KORDIAN
zadumany
- Zabił się – młody... Zrazu jakaś trwoga
- Kładła mi w usta potępienie czynu,
- Była to dla mnie posępna przestroga,
- Abym wnet gasił myśli zapalone;
- Dziś gardzę głupią ostrożnością gminu,
- Gardzę przestrogą, zapalam się, płonę,
- Jak kwiat liściami w niebo otwartemi
- Chwytam powietrze, pożeram wrażenia.
- Myśl Boga z tworów wyczytuję ziemi,
- I głazy pytam o iskrę płomienia.
- Ten staw odbite niebo w sobie czuje,
- I myśli nieba błękitem.
- Ta cicha jesień, co drzew trzęsie szczytem,
- Co na drzewach liście truje,
- I różom rozwiewa czoła,
- Podobna do śmierci anioła
- Ciche wyrzekła słowa do drzew: – Gińcie, drzewa !
- Zwiędły – opadły.
- Myśl śmierci z przyrodzenia w duszę się przelewa;
- Posępny, tęskny, pobladły,
- Patrzę na kwiatów skonanie,
- I zdaje mi się, że mię wiatr rozwiewa.
- Cicho. Słyszę po łąkach trzód błędnych wołanie.
- Idą trzody po trawie chrzęszczącéj od szronu,
- I obracają głowy na niebo pobladłe,
- Jakby pytały nieba: Gdzie kwiaty opadłe?
- Gdzie są kwitnące maki po wstęgach zagonu?
- Cicho, odludnie, zimno... Z wiejskiego kościoła
- Dzwon wieczornych pacierzy, dźwiękiem szklannym bije.
- Ze skrzepłych traw modlitwy żadnéj nie wywoła,
- Ziemia się modlić będzie, gdy słońcem ożyje...
- Otom ja sam, jak drzewo zwarzone od kiści,
- Sto we mnie żądz, sto uczuć, sto uwiędłych liści;
- Ilekroć wiatr silniejszy wionie, zrywa tłumy.
- Celem uczuć, zwiędnienie; głosem uczuć, szumy
- Bez harmonii wyrazów... Niech grom we mnie wali!
- Niech w tłumie myśli, jaką myśl wielką zapali...
- Boże! zdejm z mego serca jaskółczy niepokój,
- Daj życiu duszę i cel duszy wyprorokuj...
- Jedną myśl wielką roznieć, niechaj pali żarem,
- A stanę się téj myśli narzędziem, zegarem,
- Na twarzy ją pokażę, popchnę serca biciem,
- Rozdzwonię wyrazami, i dokończę życiem.
po chwili
- Jam się w miłość nieszczęsną całém sercem wsączył...
- Myśli – potém nagle obraca się do Grzegorza...
- Grzegorzu, porzuć strzelbę czyścić...
GRZEGORZ
- Jużem skończył.
- Co mi panicz rozkaże?
KORDIAN
- Chodź tutaj, mój stary...
- Nudzę się...
GRZEGORZ
- Nie nowina; cóż ja pocznę na to?
- Chcesz panicz, powiem bajkę, szlachetnie bogatą,
- Mam ja w szkatule mózgu dykteryjki, czary,
- Po babce mojéj staréj, co w Bogu spoczywa.–
- Chcesz pan téj, co się gada? czy téj, co się śpiéwa?...
Kordian milczy; Grzegorz mówi następującą bajkę).
- Było sobie niegdyś w szkole,
- Piękne dziecię, zwał się Janek.
- Czuł za wczasu bożą wolę,
- Ze staremi suszył dzbanek.
- Dobry z niego byłby wiarus,
- Bo w literach nie czuł smaku;
- Co dzień stary bakalarus,
- Łamał wierzby na biedaku,
- I po setnéj, setnéj probie
- Rzekł do matki: Oj, kobiéto!
- Twego Janka w ciemię bito,
- Nic nie wbito – weź go sobie!...
- Biedna matka wzięła Jana,
- Szła po radę do plebana.
- Przed plebanem w płacz na nowo;
- A księżulo słuchał skargi,
- I poważnie nadął wargi,
- Po ojcowsku ruszał głową.
- Wysłuchawszy pacierz złego:
- "Patrz mi w oczy", rzekł do żaka,
- "Nic dobrego! nic dobrego!"
- Potém hożą twarz pogładził,
- Dał opłatek i piętaka,
- I do szewca oddać radził...
- Jak poradził, tak matczysko
- I zrobiło... Szewc był blisko...
- Lecz Jankowi nie do smaku,
- Przy szewieckiéj ślipać igle.
- Diabeł mięszał żółć w biedaku,
- Śniły mu się dziwy, figle;
- Zwyciężyła wilcza cnota,
- Rzekł: W świat pójdę o piętaku!
- A więc tak jak był – hołota,
- Przed terminem, rzucił szewca,
- I na strudze do Królewca
- Popłynął...
- Jak do wody wpadł i zginął...
- Matka w płacz, łamała dłonie;
- A ksiądz pleban, na odpuście,
- Przeciw dziatkom i rozpuście,
- Grzmiał jak piorun na ambonie:
- W końcu dodał... "Bogobojna
- Trzódko moja, bądź spokojna,
- Co ma wisieć, nie utonie".
- Mały Janek gdzie się chował
- Przez rok cały, zgadnąć trudno.
- Wsiadł na okręt i żeglował,
- I na jakąś wyspę ludną
- Przypłynąwszy – wylądował...
- Owdzie król przechodził drogą.
- Jaś pokłonił się królowi,
- I dworzanom, i ludowi;
- A kłaniając, szastał nogą
- Tak układnie, że król stary
- Włożył na nos okulary.
- I wnet tymże samym torem,
- Dwór za królem, lud za dworem,
- Powkładali szkła na oczy...
- Owoż król ten posiadł sławę,
- Jakoby miał wzrok proroczy;
- I choć stracił oko prawe,
- Tak kunsztownie lewém władał,
- Że człowieka zaraz zbadał,
- Na co mierzy, na co zdatny;
- Czy zeń ma być rządca kraju,
- Czy podstoli, czy też szatny...
- Lecz tą razą, wbrew zwyczaju,
- Król pan oczom nie dowierza,
- Czy żak Janek na tancerza?
- Czy na rządcę dobry kraju?
- Więc zapytał: "Mój kochanku,
- Jak masz imię?"
- "Janek".
- "Janku,
- Coż ty umiesz?"
- "Psóm szyć buty".
- "A czy dobrze?"
- "Oj tatulu!
- Czyli raczéj, panie królu!
- Jak szacuję, ręczyć mogę,
- Że but każdy ostro kuty,
- I na jedną zrobię nogę,
- Czyli raczéj na łap dwoje...
- To na zimę. – Z letnich czasów
- But o jednym szwie wystroję,
- Na opłatku, bez obcasów;
- A robota takiéj wiary,
- Że psy puszczaj na moczary,
- Suchą nogą przejdą stawy".
- "Masz więc służbę, złotem płacę",
- Rzekł do Janka pan łaskawy,
- I za sobą wiódł w pałace.
- A gdy dzień zaświtał czwarty,
- Szły na łowy w butach charty;
- A szewc chartów w aksamicie,
- Przy królewskiéj jechał świcie;
- Złoty order miał na szyi,
- W trzy dni został szambelanem,
- W sześć dni rządcą prowincyji,
- W dni dwanaście został panem.
- Starą matkę wziął z chałupy,
- Król frejliną ją mianował.
- A plebana, pożałował
- W biskupy...
KORDIAN
- Cha! cha! cha! przednia powieść.
GRZEGORZ
- A widzi pan, widzi,
- Jak zabawiłem gadką... Niech się pan nie wstydzi,
- W téj powieści moralna kryje się nauka.
KORDIAN
- Jaka? pawiedz mi, stary.
GRZEGORZ
- A któż jéj wyszuka?
- Dość, że jest sens, powiadam.
KORDIAN
- Wierzę.
GRZEGORZ
- Trzeba wiary.
- Bo widzi panicz, kiedy gada sługa stary,
- To w słowach dziecku dawać nie będzie trucizny.
- Błąkałem się ja długo z dala od ojczyzny,
- I tak mi było ciężko od tęsknego żalu,
- Że żołnierze ciesali kołki na wąsalu;
- Odcinając się szablą, nie brałem pociechy,
- Bo żadnych kłosów ludziom nie wysieją śmiechy,
- A smutek niby mądra książka w sercu żyje,
- I mówi wiele rzeczy, i człowiek nie gnije
- Jak muchomór pod sosną, lecz zbiera po szczypcie
- Przestrogę do przestrogi... Byłem ja w Egipcie!
- Ponoś no o téj walce nie mówiłem panu?
- Czy wolno?
KORDIAN
- Mów! mów, stary.
GRZEGORZ
Kręcąc wąsa
- Daj go tam szatanu,
- Kaprala... tęgi człowiek!... Wywiódł wojsko w pole,
- Nie w pole, w piaski raczéj; równo jak po stole,
- Otwarto na wsze strony, kędyś wzrok obrócił,
- Oko biegnąc po piaskach Boga szuka w niebie.
- Wódz szyki w pięć kwadratów sprawił ku potrzebie,
- I niby pięć gwiazd jasnych na pustynie rzucił.
- Mnie świecącemu w jednéj, widać było cztery.
- Przed walką, przypominam, śmiech nas ruszył szczery;
- Bo trzeba panu wiedzieć: na wojska ogonie
- Snuły się z bagażami osły... przy bagażach
- Przywlekli się z Francyji w bagnetów zachronie,
- Mędrkowie, co to baśnie piszą w kalendarzach.
- Gardziliśmy jak Niemcem tą chmurą komorów,
- Tą psiarnią, co jak truflów wietrzyła kamieni;
- Więc gdy do walki wiele stanęło pozorów,
- Zawołaliśmy głośno: Osły! i uczeni,
- Chowajcie się w kwadraty! daléj za pas nogi!
- Dalibóg, korzystali z łagodnéj przestrogi.
- Przyznam się jednak panu, że choć żołnierz bitny,
- Przed walką byłem nieco nad zwyczaj ponury.–
- Jak dziś pamiętam, z dala lał się Nil błękitny,
- Daléj jakiegoś miasta widać było mury;
- I nad głowami niebo czyste, bez obłoku,
- A powietrze choć bardzo jasne, grało w oku,
- Nad katafalkiem niby od gromnic płomyki...
- Lecz co najbardziéj ludu zadziwiło szyki,
- To były owe wielkie, murowane góry;
- Stąd by je było widziéć, gdyby nie Karpaty,
- I gdyby z nieba można zetrzeć wszystkie chmury.
- Wtém wódz przyjechał konno... zagrzmiały wiwaty,
- Acz bez winnych kielichów. Wódz wskazał na wieże
- I rzekł: Soldats! co znaczy, powiedział: żołnierze!
- Słyszałem wszystko; wódz rzekł: Patrzcie, wojownicy!
- Ze szczytu piramidy – co znaczy: z dzwonnicy,
- Ze szczytu tych piramid sto wieków was widzi.
- Więc spojrzałem, gdzie wskazał po nieba błękicie;
- Aż tu patrz... niech kto ze mnie jak z prostaka szydzi,
- Opowiem... Klnę się panu, na piramid szczycie,
- Jak w kościołach sławnego malują Michała,
- Taki stał rycerz, w zbroi, promiennego ciała,
- I płomienistą dzidą przebijał z wysoka,
- Wijącego się z dala na pustyni smoka,
- Co ku nam leciał w chmurze kurzawy i piasku.
- Sto dział zagrzmiało, oczy zgubiłem od blasku.
- A kiedym wzrok odpytał, aż tu mameluki
- Krzywemi nas szablami dziobią gdyby kruki,
- To końmi do ucieczki obróceni wrzkomo
- Siadają na bagnetach jak małpy.
KORDIAN
- Cóż daléj?...
GRZEGORZ
- A wstydźże się pan pytać, każdemu wiadomo,
- Żeśmy zawsze łamane parole wygrali,
- I gdyby nie ta dżuma... – Ale pan nie słucha!...
KORDIAN
zamyślony, mówi sam do siebie.
- Wstyd mi! Starzec zapala we mnie iskrę ducha.
- Nieraz z myślą zburzoną w ciemne idę lasy,
- Szczęk broni rzucam w sosen rozchwianych hałasy,
- Widzę siebie wśród świateł czarodziejskich sławy,
- Wśród promienistych szyków; szyki wstają z ziemi,
- Ziemia wstaje jak miasto odgrzebane z lawy...
- Głupstwo... dzieciństwo marzeń... Z myślami takiemi
- Nie śmiałbym się wynurzyć przed starców rozsądkiem,
- Więc szukam – kogo? – sługi, co rozwlekłym wątkiem
- Snuje głupie powieści.
Myśli... potém nagle do Grzegorza.
- Idź sobie, Grzegorzu!
- Jak się panna na konną przechadzkę wybierze,
- Dasz mi znać.
GRZEGORZ
- Panicz może dziś nie dospał w łożu?
- Bo starego odpędza jak natrętne zwierzę.
- Bywszy niegdyś w niewoli, znałem ja młodziana,
- Co miał wiele nauki, nie gardził mną przecie,
- I dziękował za powieść, gdy dobrze dobrana.
- Było to piękne wcale, i szlachetne dziecie!
- Smutno skończył!
KORDIAN
- Cóż, umarł?
GRZEGORZ
- A gdzie tam, mój panie!
KORDIAN
- Więc żyje!
GRZEGORZ
- Oj nie żyje! Gdy nas Rossyjanie
- Wzięli w dwunastym roku, spędzili jak trzodę,
- I na Sybir zawiedli... Dwóchset naszych było,
- Wiarusy kęs nadpsute, oficerstwo młode;
- A jak wzajem sprzyjali, wspomnieć starcu miło,
- Jeden drugiemu nigdy nie powie jak: "bracie",
- Chleb łamią jak opłatki, w jednéj chodzą szacie.
- Ten, o którym rzecz wiodę, zwał się Kazimierzem.
- Otóż kiedy się Moskal pastwił nad żołnierzem,
- Pan Kazimierz za wszystkich cierpiał, potém z głowy
- Dobył myśli – zawołał na tajemne zmowy,
- I odkrył zamiar wcale dostojny, bo śmiały.
- Nie szydź, panie, kto kupi niewolą włos biały,
- Ten rozpaczy szalonéj w ludziach nie potępi.
- Więc on myślał, że straże kozackie wytępi,
- Zmarłym wydrze żelazo, i polskie wiarusy
- Do Polski odprowadzi... Poznali się Russy
- Na malowanych lisach; wywiedli na pole;
- Cały nas pułk Baszkirów ostąpił w półkole,
- Wołga stała za nami... pułkownik tatarski
- Przeczytał głośno niby jakiś dekret carski,
- A w tym dekrecie stało, aby polskie jeńce
- Rozdzielić na dziesiątki i w pułki powcielać.
- Wtenczas nasze wiarusy wziąwszy się za ręce
- Krzyknęli: Nie pójdziemy... Zamiast nas wystrzelać,
- Czy wierzysz pan, że owe tatarskie szatany
- Rzucali nam na szyje rzemienne arkany,
- Właśnie jakby na koni zdziczałych tabuny.
- Oh! co czułem, to z sobą poniosę do truny!
- Związaliśmy się wszyscy rękoma co siły...
- Pamiętam, z prawéj strony – nie, z lewéj od serca –
- Stał przy mnie żołnierz wiekiem, ranami pochyły,
- Ku niemu zwinął koniem baszkirski morderca;
- Więc biedak rękę moją na kształt szabli ścisnął,
- Potém ociężał na niéj, bezwładny obwisnął,
- Patrzę mu w twarz, posiniał cały na kształt trupa,
- Oczy wybiegły, szyja związana powrozem.
- Tu Baszkir zaciął konia, koń spięty dał słupa,
- Skoczył – a starzec jak koń uwiązany lozem
- Pociągnął się po piasku, po krzemiennéj warście.
- Widziałem na krzemieniach włosów siwych garście
- Z krwi wyrwane kroplami... Koń leciał jak strzała,
- Już trup zniknął – a jeszcze widać było konia,
- I myśl przy koniu starca krwawego widziała.
- Staliśmy jak garść kłosów pożółkłych śród błonia;
- Głuche było milczenie, zgroza, obłąkanie.
- Piszcząc, kołem jak krucy krążyli poganie,
- Wybierali oczyma, gdzie powrozem skiną,
- Śmierć dając, chcieli zabić przedśmiertną godziną.
- Wtém, panie! nasz Kazimierz! ów Kazimierz młody!
- Skoczył w tłumy Baszkirów, i z tłumu wyskoczył
- Z pułkownikiem tatarskim, rzucił się do wody;
- Tak ujętego wroga między dwie kry wtłoczył,
- A kry się zbiegły, głowa z Baszkira odpadła
- Jak mieczem odrąbana i na krze usiadła
- Z otwartemi oczyma...
KORDIAN
- A Kazimierz?
GRZEGORZ
- Zginął...
KORDIAN
- Grzegorzu, czy nie pomnisz zmarłego nazwiska?
GRZEGORZ
- Nie wiem: on pod imieniem Kazimierza słynął,
- Co mu tam dziś nazwisko po śmierci? Pan ściska
- Rękę starego sługi...
KORDIAN
- Boże! jak ten stary
- Rósł zapałem w olbrzyma; lecz ja nie mam wiary,
- Gdzie ludzie oddychają, ja oddech utracam.
- Z wyniosłych myśli ludzkich, niedowiarka okiem,
- Wsteczną drogą do źródła mętnego powracam.
- Dróg zawartych przesądem nie przestąpię krokiem.
- Teraz czas, świat młodzieńca zapałem przemierzyć,
- I rozwiązać pytanie: żyć? alboli nie żyć?
- Jam bezsilny! nie mogę jak Edyp zabójca
- Rozwiązać wszystkich sfinksów zagadki na świecie;
- Rozmnożyły się sfinksy, dziś tajemnic trójca
- Liczna jak ziarna piasku, jak łąkowe kwiecie;
- Wszędzie pełno tajemnic, świat się nie rozszerzył,
- Ale zyskał na głębi... wierszchem człowiek płynie,
- Lecz jeśli drogi węzłem żeglarskim nie mierzył,
- Nie wie, czy bieg jest biegiem, gdy brzeg z oczu ginie...
- Chyba że w owéj drodze jak milowe słupy,
- Mija stare przesądy – zbladłe wieków trupy...
- Nie, są to raczéj krzyże przy ubitéj drodze,
- Prostak przy nich koniowi zatrzymuje wodze,
- I żegna się, i pokłon oddaje – gdy mija...
- Potém mędrkowie prostsze wytkną ludziom szlaki,
- Zwolna na drogę nową zjeżdżają prostaki;
- Na zapomnianym krzyżu bocian gniazdo zwija,
- Mech rośnie, pod nim dzieci w piasku sadzą kwiaty;
- Nieraz krzyż, u stóp samych podgryziony laty,
- Pada, zabija dzieci z sielskiego pobliża,
- A lud płacze, że zwalić nie pamiętał krzyża.
- Więc idę na świat rąbać nadpróchniałe drewna.
- Miłość? zapomnę o niej – wśród światowéj burzy
- Pozostanie głos wspomnień... jak pieśń dzika, rzewna,
- Jak pieśń żurawia, co się opóźnił w podróży,
- I samotny szybuje po błękicie nieba,
- Ostatni, z licznych, szczęsnych tłumów odbłąkany.
- Trzeba mi nowych skrzydeł, nowych dróg potrzeba,
- Jak Kolumb na nieznane wpływam oceany
- Z myślą smutną, i z sercem rozbitém...
LAURA
wołając z ganka
- Kordianie!...
KORDIAN
- Ten głos rozwiewa złote zapału świtanie.
- Zamknięty jestem w kole czarów tajemniczém,
- Nie wyjdę z niego... Mogłem być czémś... będę niczém...
Scena II
edytujOgród. – Lipowe aleje krzyżują się w różne strony – wśród drzew widać dóm opuszczony z wybitemi oknami... Jesień – liście opadają – wietrzno... KORDIAN i LAURA zsiadają z koni, przy których GRZEGORZ zostaje, i wchodzą do alei... Długo nic do siebie nie mówią.
LAURA
z uśmiechem napół szyderczym
- Czemu Kordian tak smutny?
Kordian patrzy na nią oczyma zamglonemi – i milczy.
- Znalazłam dziś rano
- W imionniku wierszami kartę zapisaną,
- Poznałam rękę, pióro – o! nie, raczéj duszę...
Kordian zarumieniony schyla się ku ziemi.
- Czemu się pan mój schyla?
KORDIAN
- Odmiatam i kruszę
- Gałązki, ciernie, chwasty spod stóp twoich, pani. –
- Cierń, co mi zrani rękę, nikogo nie zrani!
LAURA
- Kordian zapomniał, że ma matkę, matkę wdowę.
- Cóż to? Kordian brwi zmarszczył, chmurzy się, rumieni?
KORDIAN
- Zapytaj się drzew, pani, dlaczego w jesieni
- Szronem dotknięte, noszą liście purpurowe?
- To tajemnica szronu...
LAURA
- Usiądźmy w alei.
- Któż z nas pierwszy obaczy gwiazdę dobrze znaną?...
KORDIAN
- Nie ujrzę jéj, jeżeli to gwiazda nadziei!...
LAURA
- A jeśli gwiazda wspomnień?
KORDIAN
- O! dla mnie za rano
- Na bladą gwiazdę wspomnień!...
LAURA
- Gdzież gwiazda Kordiana?
Kordian wznosi oczy na twarz Laury i odwraca się.
- Jak się nazywa?
KORDIAN
- Przyszłość.
LAURA
z uśmiechem
- W któréj stronie nieba?
KORDIAN
- O! nie wiem! nie wiem – jest to gwiazda obłąkana,
- Co dnia ją trzeba tracić, co dnia szukać trzeba...
LAURA
- Kordian ma piękną przyszłość, talenta, zdolności...
KORDIAN
- Tak, gdy mię spalą męczarnie,
- To będę świecił ludziom próchnem moich kości.
- Talenta, są to w ręku szalonych latarnie,
- Ze światłem idą prosto topić się do rzeki.
- Lepiéj światło zagasić, i zamknąć powieki,
- Albo kupić rozsądku, zimnych wyobrażeń,
- Zapłacić za ten towar całym skarbem marzeń...
LAURA
- Jaki dziś Kordian gorzki?
Usiada na ławce darniowéj – Kordian u nóg jéj się kładzie i mówi patrząc na niebo.
KORDIAN
- Czarowna natura!
- Jak koń Apokalipsy szara leci chmura
- Jesiennym gnana wiatrem; a w chmurze myśl gromu
- Omdlała zimnem, iskry wydobyć nie może;
- Więc co ma w łonie gniewu, nie powie nikomu?
- I przepłynie nad światem... Z gromem myśli złożę,
- Niechaj płyną nad światem zimne i bez głosu...
Zrywa kwiat – i obraca się z uśmiechem do Laury.
- Pani, weź tę gałązkę purpurową wrzosu,
- Ale jéj nie otrząsaj ze szronu brylanta...
Zamyślony patrzy na niebo.
- Pani – patrz tam na niebo... oto duchy Danta.
- Tam się na starém drzewie wichrzy szpaków stado,
- Zaleciały przelotem i do snu się kładą,
- Wiatr przez noc będzie liście zbijał – one prześnią
- Noc całą, drzew ginących kołysane pieśnią;
- Anioł przeczucia spiącym wskaże lotu szlaki,
- A gdy się zbudzą, drzewo powie...: Lećcie, ptaki.
- Nie mam już dla was liści, jam się zestarzało
- Przez noc, kiedyście spały...
LAURA
- Cóż stąd za nauka ?...
KORDIAN
- Cha! cha! nauka smutku, że drzewo nie spało,
- A ptaki spały...
LAURA
- Kordian, co przyszłości szuka,
- Powinien spać jak ptaki...
KORDIAN
- Gdzież anioł przeczucia?
- Czy przyjdzie? poprowadzi? Więc myśli i czucia
- Trzeba skąpca przykładem na lata rozłożyć,
- I nigdy zmysłów w jednéj nie utracić burzy.
- Trzeba się dziś zwyciężyć, aby jutra dożyć.
- Dziwna ciekawość życia prowadzi w podróży,
- A za ciekawość trzeba nieszczęściami płacić,
- I nigdy zmysłów w jednéj burzy nie utracić...
gwałtownie
- Jam je utracił! Boże! zmiłuj się nade mną!
LAURA
- Kordianie!...
Kordian milczy.
- Czas powracać, już wietrzno i ciemno...
KORDIAN
- O! pani, zostań jeszcze...
LAURA
- Więc pan mi przyrzeka,
- Że będzie spokojniejszy?
KORDIAN
z obłąkaniem
- Tak...
LAURA
- Przyszłość daleka,
- Póki jesteśmy młodzi, wszystko jest przed nami...
KORDIAN
zamyślony patrząc na niebo
- Ciemny się błękit nieba wyświeca za mgłami,
- Ach księżyc! patrz tam, pani! księżyc srebrny, pełny
- Stanął i patrzy na nas; chmur srebrzyste wełny
- Spadły nań – leci, jakby wyrywał się z chmury;
- Teraz go na pół gałąź rozcina spróchniała,
- Teraz śród czarnych liści krąg chowa ponury...
- Pani! gdy kiedyś! kiedyś! twarz księżyca biała
- Błyśnie wśród chmur lecących na jesienném niebie;
- Będziesz mój cień natrętny odpędzać od siebie.
po chwili
- Bóg, promień duszy wcielił w nieskończone twory,
- Dusza się rozprysnęła na uczuć kolory,
- Z których pięć, wzięło zmysły cielesne za sługi,
- Inne zagasły w nicość... ale jest świat drugi!
- Tam z uczuć razem zlanych wstanie anioł biały,
- Mniejszy może niż człowiek, atom, środek koła
- Rozpryśnionych promieni; ale jasny cały,
- I plam ludzkich nie będzie na sercu anioła.
- Nieskończoności zmysłem dusza się pomnoży,
- Bóg aniołowi oczy na przyszłość otworzy,
- Aż przestanie zaglądać w ciemną wspomnień trumnę.
- Bóg mu pod nogi światła wywróci kolumnę,
- Po niéj gwiazd mirijady zapali i słońca;
- Anioł je przejrzy wzrokiem nadziei do końca,
- I do gwiazdy podobny, będzie w przyszłość płynął...
- O! duch mój chce się wyrwać! już pióra rozwinął.
- Dusza z ust zapalonych leci w błękit nieba...
Opuszcza ręce i z rozpaczą:
- Na jednego anioła dwóch dusz ziemskich trzeba!...
LAURA
- Źle, jeśli się pan będzie marzeniem zapalał,
- Prawdziwie nie pojmuję, co mu jest?
KORDIAN
ze wzgardą
- Oszalał...
Laura odchodzi ku drzwióm ogrodu, siada na koń... i odjeżdża z Grzegorzem. Kordian zostaje sam w ogrodzie nieruchomy.
KORDIAN
sam
- Światła nocy błyskają na nieba szafirze,
- Myśl zbłąkana w błękity niebieskie upadła,
- Oto ją gwiazdy w kręgi porywają chyże,
- I kręcą, aż zmęczona, posępna, pobladła,
- Powróci z tańcu niebios, w nudne serce moje...
- Czekam – nad otchłaniami niebieskiemi stoję,
- Zalękniony o myśli, w gwiazd tonące wirze.
- Gwiazdy! wy gdzieś lecicie jak żurawi stada!
- Gwiazdy! polecę z wami po niebios szafirze!
Dobywa pistoletu.
- Nabity – niechaj krzemień na żelazo pada...
- Ból, chwila jedna, ciemno – potém jasność błyśnie.
- Lecz jeśli nie zaświeci nic?... i ból przeminie?
- Jeśli się wszystko z chwilą boleści rozpryśnie?
- A potém ciemność... potém nawet ciemność ginie,
- Nic – nic – i sobie nawet nie powiem samemu,
- Że nic nié ma – i Boga nie zapytam, czemu
- Nic nié ma?... Ha! więc będę zwyciężony niczém?...
- Śmierć patrzy w oczy moje dwustronném obliczem,
- Jak niebo nad głowami i odbite w wodzie...
- Prawda, lub omamienie – lecz wybierać trudno,
- Gdzie nie można zrozumieć...
Przykłada broń do czoła...
- Nie... nie w tym ogrodzie.
- Znajdę śród lasów łąkę kwietną i odludną.
Wychodzi z ogrodu.
Scena III
edytujNoc. LAURA sama w pokoju przy lampie.
LAURA
- Dotąd Kordian nie wrócił, jedynasta biła.
- Natrętna niespokojność w serce się zakrada,
- Gdybym też dziécię płochym szyderstwem zabiła?
- Dmucham w różę, co słońcem palona opada?
- A jeśli jego serce z takich kruszców lane,
- Że co na niém napiszę, przetrwa napisane
- Na wieki wieków? Boże! jeśli jego oczy
- Przywykną do ciemności i do łez? Co gorsza!
- Jeśli miasto łez, w dzieciach zapalonych skorsza
- Duma gorzkie uśmiechy na twarz mu wytłoczy?:..
Zamyśla się, potém bierze sztambuch i przewraca.
- Nudnémi grzecznościami zapisane karty,
- Ten mię równa do kwiatu, ci do gwiazd – a czwarty
- Do Dyjanny bogini – on sam jak bóg Apis
- Zwierzęcą nosi głowę. – Ten kwiat chce rozkwitać...
- Rysunek siostry mojéj. – Ach! Kordiana napis;
- Spojrzałam mimowolnie, muszę raz odczytać...
Czyta wiersz Kordiana.
- O! przypłynę ja kiedyś we wspomnień łańcuchu,
- Zatrzymam się... wspomnienia krokiem się nie ruszą...
- Aż powiész: "Natrętny duchu!
- Ciężysz na duszy mojéj twoją cichą duszą,
- Jak księżyc mórz oczyma podnoszący ciemnie.
- Jesteś wszędzie, koło mnie, nade mną i we mnie..."
- Luba, jam koło ciebie i z tobą i w tobie...
- Nie przychodzę wyrzucać ani przypominać,
- Ani śmiem błogosławić, ani chcę przeklinać;
- Przyśniło mi się tylko kilka pytań w grobie...
- Słuchaj, niegdyś ze szczęściem brałaś zaręczyny,
- Pokaż mi ów pierścień złoty;
- Ha! szczerniał? szczerniał pierścień? – to nie z mojéj winy!
- Dlaczego na twarz włosów rozpuszczasz uploty?...
- Spostrzegłem we włosów chmurze...
- Bladość twarzy, i coś błyska!...
- Może to blask w pereł sznurze?
- Może światło brylanta? albo kornaliny?
- Może rozgrane słońcem topazu ogniska?
- Może to łzy? – ty płaczesz? – to nie z mojéj winy!...
- Mój aniele! mój Aniele!
- Kwiat ci niegdyś wieńczył głowę,
- A było kwiatów tak wiele,
- Że nim zwiędły, brałaś nowe.
- Dlaczegoż dzisiaj w stroju zmianę widzę jawną?
- Wszak kwiaty przeżyć burze musiały i spieki;
- Prócz jednéj bladej róży, która dawno! dawno!
- Nie pomnę, z jakiéj przyczyny,
- Zwiędła na wieki...
- Jeśli tak wszystkie zwiędły? – to nie z mojéj winy!...
Przestaje czytać.
- Słyszę tentent... to Kordian!... więc okno otworzę –
- Nie, może bym za zbytnią troskliwość wydała...
- Co nikt drzwi nie odmyka?
Otwiera okno.
- Boże! wielki Boże!
- Koń przeleciał bez jezdca... Co to jest? drzę cała!
Dzwoni, panna pokojowa wchodzi.
- Gdzie Grzegorz?
PANNA
- Nie wiem, pani, nie siadł do wieczerzy,
- Widać było, bo dzbankiem z nami się nie dzielił
- Jak żyd płaszczem Chrystusa.
LAURA
- Szukaj go! niech bieży!...
GRZEGORZ
wchodząc
- Nieszczęście! Och, nieszczęście! panicz się zastrzelił!...
Akt II
edytuj- Rok 1828
- WĘDROWIEC
James Park w Londynie – wieczór... Kordian siedzi pod drzewem – wokoło łąki zielone – daléj sadzawka ocieniona drzewami, trzody – dokoła parku pałace i dwie wieże Westminsteru.
KORDIAN
- Wyspę łąk porzucono na pałaców stepy,
- Uciekam tu opodal od wrącego gminu;
- Lud woli pić dym węgli i zaglądać w sklepy;
- A ten ogród, czarowna sielanka Londynu,
- Jak ustęp złoty w nudnym ginie poemacie.
- Ludzie! wy się tym drzewom przypatrywać macie,
- Jak cudom Boga, obok cudów waszej ręki.
- Drzewa nie tknięte, rajskie zachowały wdzięki;
- Nieraz mgły nadpłynione w kłęby czarne zwiną,
- I liściowym wachlarzem na miasto odwieją.
- Po sadzawkach łabędzie rozżaglone płyną.
- Ludzie piaskiem Paktolu węże ścieżek sieją,
- A łąki flamandzkiego aksamitu puchem.
- Tam! miasto... Zegar ludzkim kręcący się ruchem,
- A tu cisza – tu ludźmi nie kwitną ogrody,
- Ale się po murawach wyperliły trzody...
- Był wiek, żem ja w dziecinnych marzeniach budował
- Wszystkie stolice ziemskie, dziś je widzę różne;
- Alem pierwszych obrazów w myśli nie zepsował,
- Są dziś porównań celem, jak księgi podróżne.
- Rzeczywistości naga, wynagródź marzenie!
- Obym się sam ocenił, skoro świat ocenię...
- Kto wie? może w szczęśliwych grono mnie powoła...
- Chciałbym bliznę Kaima zmazać z mego czoła:
- Pierwszy wzrok ludzi czoło samobójcy bada...
Zbliża się dozorca ogrodu, biorący opłatę za krzesła.
DOZORCA
- Panie mój! pens za krzesło!...
Kordian daje szyling i nie przyjmuje reszty.
- Pan mój jak lord płaci,
- A jak lord siąść nie umie!
KORDIAN
- Jakże więc lord siada?
DOZORCA
- Na trzech krzesłach zarazem siadają magnaci:
- Na jedném lord się kładzie, a na drugim nogi,
- A na trzeciém kapelusz, to trzech pensów suma.
KORDIAN
- Dziękuję, bracie! będę korzystał z przestrogi.
DOZORCA
- Szlachetny to jest zwyczaj, żyźna ludziom duma,
- Lękam się, by go nowa reforma nie zniosła.
Ściemnia się.
KORDIAN
- Tam, gdzie gęstymi drzewy sadzawka zarosła,
- Jakiś człowiek samotny jak cień się przesuwa,
- Patrzy na księżyc, wzdycha – to miłośnik czuły,
- Zapewne wielkie serce smutkami zatruwa;
- Może mu się marzenia złotym wątkiem snuły,
- I przerwały się nagle – od świata ucieka.
- Chciałbym go poznać... Bracie, znasz tego człowieka?
DOZORCA
- To pewien dłużnik, bankrut potępion wyrokiem.
KORDIAN
- Dlaczegoż nie w więzieniu duma, lecz w ogrodzie?
DOZORCA
- Prawo w domy nie wchodzi; po słońca zachodzie
- Nie biega po ulicach za dłużnika krokiem;
- Więc dłużnik we dnie sypia, a chodzi po nocy.
- Myślałem, że pan także przy Boga pomocy
- Mijasz się z prawem.
KORDIAN
- Nędzny!...
DOZORCA
- Pan jakby lord płaci.
- Mam honor mu polecić siebie, moich braci...
- Jeden, jak ja, przedaje krzesła w parlamencie,
- Drugi, jak ja, przedaje groby w Westminsterze;
- Trzeci robi na przedaż herbowe pieczęcie,
- Na każdéj ryje łokieć, szalki i dwie wieże,
- Podobne kształtem do wież dłużników więzienia.
- Czwartego lud nazywa Garrikiem tragicznym;
- Prawdziwie małpi talent wziął od urodzenia,
- I Punsza bohatera przed tłumem ulicznym
- Pokazuje, przez Punsza usta opowiada,
- Jak zabił żonę, dziecię wyrzucił przez okno,
- Obwiesił kata, wreszcie w szpony diabła wpada;
- A gdy go diabeł porwie, widze we łzach mokną...
Kordian odchodzi.
Dover. KORDIAN siedzi na białéj kredowéj skale nad morzem, czyta Szekspira – wyjątek z tragedii pod tytułem: Król Lear...
KORDIAN
czyta.
- "Chodź! oto szczyt, stój cicho... Zakręci się w głowie,
- Gdy rzucisz wzrok w przepaści ubiegłe spod nogi...
- Wrony przelatujące w otchłani półowie
- Mało większe od żuków... a tam – na pół drogi
- Czepia się ktoś... chwast zbiera... z ciężkiéj żyje pracy!...
- Stąd go nie większym widać od człowieka głowy.
- A owi, co się snują po brzegu, rybacy
- Wydają się jak mrówki... Okręt trójmasztowy,
- Spoczywający w porcie, widać stąd bez żagli,
- Łupinę tylko, mniejszą od węzła kotwicy...
- A szum zhukanej fali, którą wicher nagli,
- I pokłada na brzegów skalistéj granicy,
- War piany i kamieni, równy głośnéj burzy,
- Ucha tu nie dochodzi... O! nie patrzę dłużéj,
- Bo myśl skręcona głową w otchłań mię zanurzy..."
Przestaje czytać.
- Szekspirze! duchu! zbudowałeś górę,
- Większą od góry, którą Bóg postawił.
- Boś ty ślepemu o przepaści prawił,
- Z nieskończonością zbliżyłeś twór ziemi.
- Wolałbym ciemną mieć na oczach chmurę,
- I patrzeć na świat oczyma twojemi.
Wstaje.
- Próżno myśl genijuszu świat cały pozłaca,
- Na każdym szczeblu życia rzeczywistość czeka.
- Prawdziwie jam podobny do tego człowieka,
- Co zbiera chwast po skałach życia. – Ciężka praca!...
Odchodzi.
- Willa włoska – pokój cały zwierciadłami wybity – kobierce – wazony rznięte z lawy pełne kwiatów – przez okna widać piękną okolicę. – Kordian i Wioletta, młoda i piękna Włoszka
KORDIAN
- Duszo! niechaj ci włosy na czole rozgarnę!
- Weź mię w twoje ramiona, rozkoszą odkwitnę.
- Patrz na mnie! Twoje oczy jasne, skrzące, czarne,
- Białka oczu jak perły śnieżysto błękitne.
- Gdy rzucasz wzrok omdlony, padam, słabnę, mdleję;
- Tak na przesłodkiéj róży mrą złote motyle;
- A gdy spojrzysz iskrami twych oczu – szaleję!
- I ożywam na całą pocałunku chwilę.
WIOLETTA
- Puść mię! omdlewam.
KORDIAN
- Luba! gdy padasz omdlona,
- Odpychając mię falą kołysaną łona,
- Wtenczas gdy z rozkwitłego na pół ust koralu
- Płomień z niewysłowionym wybłyska wyrazem,
- W którym miłość złączyła wszystkie głosy razem,
- Dźwięk strun urwanych, wstydu głos, i skargę żalu,
- Jęk, śmiech dziecka, westchnienie... Wtenczas, moja droga,
- Ty mię kochasz...
WIOLETTA
- Nad życie! Wszak lorda i Boga
- Porzuciłam dla ciebie, czyż wątpisz, szalony?
KORDIAN
- Wierzę! na koralowych ustach zawieszony
- Jako motyl na róży. Twoja szyja płonie,
- A perły takie zimne na płomienném łonie!
- Rozerwij perły – czekaj, rozgryzę nić!...
WIOLETTA
- Szkoda!...
KORDIAN
- Perły po twoich piersiach leją się jak woda;
- Boisz się łaskotania pereł, moja miła?
- Drżysz jak liść... Czy mię kochasz?
WIOLETTA
- Jam stokroć mówiła,
- Żeś mi droższy nad życie; wiszę u twéj szaty
- Jak kropla rosy, strząśniesz? rozprysnę się cała.
KORDIAN
coraz zimniéj, i z większém zamyśleniem
- Patrzę na wazon z lawy, w którym rosną kwiaty;
- Niegdyś ta lawa ogniem zapalona wrzała,
- Skoro ostygła, snycerz kształt jéj nadał drogi...
- Świat jest nieraz snycerzem, a serce kobiety
- Lawą ostygłą.
WIOLETTA
- Wyrzut dla płci naszéj srogi!
- Nie zasłużony wierném sercem Wioletty...
KORDIAN
- Luba! gdzieś na północy stał zamek wiekowy,
- Herby pradziadów moich świeciły na bramie,
- W salach, portrety dziadów w ozłoconéj ramie
- Patrzały na mnie; dzisiaj wzrok ojców surowy
- Aż tu, do włoskiej willi, ściga za mną – goni.
- Bo zamek ojców moich stopiłem na złoto,
- A z tego złota nosisz przepaskę na skroni.
WIOLETTA
- Luby! zatruwasz serce niewczesną zgryzotą.
KORDIAN
- Droga! gdybym pałace mógł nazad odzyskać
- Jedną łzą twoją, nie chcę, abyś łzę wylała.
- Luba! tobie przystoi brylantami błyskać.
- Tak droga mléczna światów milijonem biała.
- Chciałbym w téj pięknéj willi przeżyć z tobą wieki,
- Wśród laurów, wodospadów, róż, brązów, zwierciadeł;
- A kto wie? jutro może otworzysz powieki
- I spojrzysz w lice nędzy, najsroższéj z widziadeł...
- Przekleństwo! jam utracił wszystko!
WIOLETTA
- Mio caro,
- Co się to znaczy?
KORDIAN
- U drzwi stoją wierzyciele!
- Lecz bogactwo w miłości znikomą jest marą,
- Dawałem ci brylanty, dziś sercem się dzielę.
WIOLETTA
- Ach brylanty... gdzie klucze?
KORDIAN
- Stój! stój, moje życie!
- Wczoraj – aby opóźnić majątku rozbicie,
- Z twojemi brylantami, siadłem do gry stoła;
- Gra mi wszystko pożarła... Lecz serce anioła!...
WIOLETTA
ze łzami i gniewem
- Ach! ach! ja nieszczęśliwa, zabrał mi klejnoty!
KORDIAN
- Zabijasz mię, kochanko, niewczesnemi łzami–
- Serce twoje przekładam nad wszelki dar złoty.
WIOLETTA
- Przegrałeś moje serce razem z klejnotami!!
- Nędza! nędza mię czeka!...
KORDIAN
- Mnie zaś koń mój czeka.
WIOLETTA
- Jedź z diabłem!...
KORDIAN
- Droga moja nie nazbyt daleka,
- Koń ma złote podkowy, tysiąc czątych warte;
- Wygrałem je był wczoraj na ostatnią kartę,
- Przed wierzycieli okiem w podkowach uniosę.
- Przez noc całą galopem popędzę przez błonia,
- Złotemi kopytami srebrną bijąc rosę.
- Potém w najbliższém mieście każę rozkuć konia,
- I za cztery podkowy, uczt wyprawię cztery;
- A potém, jako czynią modne bohatery,
- W łeb sobie strzelę... Panią na uczty śmiem prosić.
- A jeśli po kochanku chcesz żałobę nosić,
- Upewniam, że ci będzie do twarzy z żałobą...
- Pani! czy jedziesz ze mną?...
WIOLETTA
po chwili
- Luby! jadę z tobą...
Wychodzą.
- Droga publiczna. Kordian na koniu, za nim Wioletta, przelatują czwałem – koń ślizga się i pada, Kordian zsadza z konia Wiolettę.
WIOLETTA
- Cóż to?
KORDIAN
- Nic... koń rozkuty upadł.
WIOLETTA
- Koń rozkuty?
KORDIAN
- To nic... Kazałem słabo przybić mu podkowy,
- Nie przybić, raczéj związać spróchniałymi druty,
- Zgubił je przy wyjeździe...
WIOLETTA
z gniewem
- Wężu Adamowy!
KORDIAN
- Ewo moja! Adama zastąpią ci drudzy,
- A ja cieszę się z serca, że gdzieś moi słudzy,
- Wygnani z willi, z czołem spuszczoném ku ziemi,
- Pójdą tą samą drogą, za ślady mojemi,
- I będą zbierać złoto, tam gdzie łzy upadną.
WIOLETTA
- Niech ludzie z pistoletów kule ci wykradną!
- Niechaj cię głód zabije, zapali pragnienie!...
Odbiega drogą, Kordian siada na konia i patrzy na nią z uśmiechem wzgardy.
KORDIAN
- Prawdziwie ta kobieta kocha mię szalenie,
- Poszła, szukając śladów kochanka po drodze...
- Daléj, mój koniu! leć, gdzie zechcesz! puszczam wodze...
Odjeżdża.
- Sala adamaszkami wybita w Watykanie. Papież siedzi na krześle w złocistych pantoflach, koło niego na złotym trojnogu tiara, a na tiarze papuga z czerwoną szyją. Szwajcar odmykając drzwi dla wchodzącego Kordiana, krzyczy głośno:
SZWAJCAR
- Graf Kordian, Polak!
PAPIEŻ
- Witam potomka Sobieskich.
Wyciąga nogę – Kordian przyklęka i całuje.
- Polska musi doznawać zawsze łask niebieskich?
- Dziękczynień modły niosę za ów kraj szczęśliwy,
- Bo cessarz jako anioł z gałązką oliwy,
- Dla katolickiéj wiary chęci chowa szczere;
- Powinniśmy hosanna spiewać...
PAPUGA
cienko i chrapliwie
- Miserere!!!
KORDIAN
- W darze niosę ci, Ojcze, relikwiją świętą,
- Garść ziemi, kędy dziesięć tysięcy wyrżnięto
- Dziatek, starców i niewiast... Ani te ofiary
- Opatrzono przed śmiercią chlebem eucharisti;
- Złóż ją tam, kędy chowasz drogie carów dary,
- W zamian daj mi łzę, jedną łzę...
PAPUGA
- Lacryma Christi...
PAPIEŻ
z uśmiechem do papugi machając chustką
- Precz, Luterku, precz mówię... Cóż, synu Poloniae,
- Byłeśże w Piotra gmachu? w Cyrku, w Panteonie?
- Ostrzegam, bądź w niedzielę w chorze Bazyliki,
- Bo właśnie nowy spiewak przyjechał z Afryki,
- Dej mi go przysłał Fezki... Jutro z majestatu
- Dam wielkie przeżegnanie Rzymowi i światu,
- Ujrzysz, jak całe ludy korne krzyżem leżą;
- Niech się Polaki modlą, czczą cara i wierzą...
KORDIAN
- Lecz garści krwawéj ziemi nikt nie błogosławi.
- Cóż powiem?
PAPUGA
- De profundis clamavi! clamavi!
PAPIEŻ
zmięszanie śmiechem pokryć usiłuje i spędza papugę.
- Precz, szatanku! Z tiary na pastorał rusza,
- Przeklęte zwierzę ptasie... o mało nie powiem,
- Że w niéj zaklęta Lutra pokutuje dusza;
- Pełna przysłowków ergo, ponieważ, albowiem.
- Raz za firanką skryta, wdała się w dysputy
- Z kardynałem, prezesem dataryji biura.
- Rozumiał, że mu doktor jakiś tęgo kuty
- Odpowiadał na kwestie – ona trzęsła pióra,
- A kardynał rwał włosy i nadrabiał krzykiem;
- Papuga odrzucała odpowiedzi ślepe;
- Na koniec go zabiła hebrajskim językiem,
- Krzycząc... "Pappe satan! pappe satan! aleppe..."
- Głupie stworzeńko! Tak to czasem Bóg pozwala,
- Że słaby, Golijatów rozumu obbala...
- No mój synu, idź z Bogiem, a niechaj wasz naród,
- Wygubi w sobie ogniów jakobińskich zaród,
- Niech się weźmie psałterza i radeł i sochy...
KORDIAN
rzucając na powietrze garść ziemi
- Rzucam na cztery wiatry męczennika prochy!
- Ze skalanymi usty do kraju powrócę...
PAPIEŻ
- Na pobitych Polaków pierwszy klątwę rzucę.
- Niechaj wiara jak drzewo oliwkowe buja,
- A lud pod jego cieniem żyje.
PAPUGA
- Alleluja!...
Kordian odchodzi.
KORDIAN
sam, z założonemi na piersiach rękoma, stoi na najwyższéj igle góry Mont–Blanc.
KORDIAN
- Tu szczyt... lękam się spojrzeć w przepaść świata ciemną.
- Spojrzę... Ach! pod stopami niebo i nad głową
- Niebo... Zamknięty jestem w kulę kryształową;
- Gdyby ta igła lodu popłynęła ze mną
- Wyżej – aż w niebo... nie czułbym, że płynę.
- Stąd czarne skrzydła myśli nad światem razwinę.
- Ciszéj! słuchajmy... o te lody się ociera
- Modlitwa ludzka, po tych lodach droga
- Myślom płynącym do Boga.
- Tu dźwięk nieczysty głosu ludzi obumiera,
- A dźwięk myśli płynie daléj.
- Tu pierwszy zginę, jeśli niebo się zawali.
- A ten kryształ powietrza by tchnieniem rozbity
- Kręgami się rozpłynie na nieba błękity,
- I gwiazdy w nieznajomą uciekną krainę,
- I znikną, jakby ich nigdy nie było...
- Spróbuję – westchnę i zginę...
Patrzy w dół.
- Ha! przypominasz mi się, narodów mogiło!
- Oto się przedarły chmury,
- Igły lodu wytrysły z chmur kłębów;
- Tam las ogromny sosen i dębów
- Jak garść mchu w szczelinie góry,
- A ta plamka biała – blada –
- To morze.
- Silniéj wzrok napnę – oczy rozedrę, otworzę,
- Chciałbym stąd widzieć człowieka.
- Tam koło jednéj igły, krążą orłów stada,
- Jak pierścionki żałobne na perłowych lodach;
- A ode mnie błękitna płynie szczelin rzeka,
- Każda w jedną otchłań zlata,
- I nikną jak w morza wodach.
- Jam jest posąg człowieka, na posągu świata.
- O gdyby tak się wedrzeć na umysłów górę,
- Gdyby stanąć na ludzkich myśli piramidzie,
- I przebić czołem przesądów chmurę,
- I być najwyższą myślą wcieloną...
- Pomyśléć tak – i nie chciéć? o hańbo! o wstydzie!
- Pomyśléć tak – i nie móc? w szmaty podrę łono!
- Nie móc? – to piekło!
- Mogęż siłą uczucia serce moje nalać,
- Aby się czuciem na tłumy rozciekło,
- I przepełniło serca nad brzegi,
- I popłynęło rzeką pod trony – obalać?
- Mogęż zruszyć lawiny? potém lawin śniegi,
- Zawieszone nad siołem,
- Zatrzymać ręką lub czołem?
- Mogęż, jak Bóg w dzień stworzenia,
- Ogromnéj dłoni zamachem,
- Rzucać gwiazdy nad świata zbudowanym gmachem,
- Tak, by w drodze przeznaczenia,
- Nie napotkały nigdy kruchéj świata gliny,
- I nie strzaskały w żegludze?
- Mogę – więc pójdę! ludy zawołam! obudzę!
po chwili – z wyrazem zniechęcenia
- Może lepiéj się rzucić w lodowe szczeliny?...
po chwili – zrazu spokojnie, potém z zapałem...
- Uczucia po światowych opadały drogach...
- Gorzkie pocałowania kobiety – kupiłem...
- Wiara dziecinna padła na papieskich progach...
- Nic – nic – nic – aż w powietrza błękicie
- Skąpałem się... i ożyłem,
- I czuję życie!
- Lecz nim myślą olbrzymią rozpłonę,
- Posągu piękność mam – lecz lampy brak.
- Więc z ognia wszystkich gwiazd, uwiję na czoło koronę,
- W błękicie nieba sfer, ciało roztopię tak,
- Że jak marmur, jak lód, słonecznym się ogniem rozjaśni...
- Potém piękny, jak duch baśni,
- Pójdę na zimny świat i mogę przysiąc,
- Że te na czole tysiąc gwiazd i w oczach tysiąc,
- Że posągowy wdzięk, narodów uczucia rozszerzy,
- I natchnie lud;
- I w serca jak myśl uderzy,
- Jak Boga cud...
- Nie – myśli wielkiéj trzeba z ziemi, lub z błękitu.
- Spojrzałem ze skały szczytu,
- Duch rycerza powstał z lodów...
- Winkelried dzidy wrogów zebrał i w pierś włożył,
- Ludy! Winkelried ożył!
- Polska Winkelriedem narodów!
- Poświęci się, choć padnie jak dawniéj! jak nieraz!
- Nieście mię, chmury! nieście, wiatry! nieście, ptacy!
Chmura znosi go z igły lodu.
CHMURA
- Siadaj w mgłę – niosęć... Oto Polska – działaj teraz!...
KORDIAN
rzucając się na rodzinną ziemię z wyciągniętemi rękoma, woła:
- Polacy!!!
Akt III
edytuj- SPISEK KORONACYJNY
Scena I – Scena II – Scena III – Scena IV – Scena V – Scena VI – Scena VII – Scena VIII – Scena IX – Scena ostatnia
Scena I
edytuj- Plac przed zamkiem królewskim w Warszawie, okna dokolnych domów przystrojone kobiercami, pełne widzów. – Wielkie rusztowanie, czerwoném suknem nakryte, zalega większą część placu – na niém siedzą rzędami przystrojone kobiety... Najbliżéj widza kolumna Zygmunta, na podstawie lud zasiadł... Ludzie różnego stanu stoją dokoła i patrząc na zamek rozmawiają.
PIERWSZY Z LUDU
- No! patrzaj, panie kumie, co przed zamkiem stoi...
- To car nasz miłościwy kazał stawić w nocy
- Te wielkie rusztowanie... jeśli naród zbroi,
- To będą ścinać głowy...
DRUGI Z LUDU
- Waść rzucasz jak z procy,
- Niepomyślane baje... na te rusztowanie,
- Wchodzą wielmożni nasi i wielmożne panie,
- Co na koronacyją chcą patrzeć z wysoka...
PIERWSZY MŁODZIENIEC
- Kwiatem dam się pokrywa estrada szeroka.
DRUGI MŁODZIENIEC
- Estrada! jakie słowo – ja przyswoić wolę
- Wyraz wschodowidownia.
PIERWSZY MŁODZIENIEC
- Zgoda, mój purysto.
- Lecz patrzaj, pióra, kwiaty, tiule, parasole,
- To istna łąka. – Chciałbym zostać ziemną glistą,
- I pełzać po tych kwiatach.
DRUGI MŁODZIENIEC
- Wolisz zostać carem,
- I chodzić po tych głowach.
SZEWC
- Uf! jak duszno! tłumnie!
- Siła miejsca ubyło z grubym piwowarem,
- Odkąd się przy Zygmunta zatoczył kolumnie.
SZLACHCIC
- Toć ten sam, który niegdyś jak koń w taczkach chodził,
- Za jakieś przewinienie, z woli księcia pana,
- Tak wychudł biedak wówczas i tak się wygłodził,
- Że, jak mówią, aż własne obaczył kolana,
- I łzami się rozpłakał.
SZEWC
- Któż mu tu przyjść radził?
- Wstyd mu biją te kotły i wstydem gra trąba,
- Chyba żywot kulami i siarką nasadził,
- I chce się u nóg cara rozprysnąć jak bomba.
SZLACHCIC
- Ten szewc pojął honoru i zemsty prawidła.
- Prawidła... Mój kalambur upadł – o! lud głupi!
- Nie podjął kalamburu! o! zgrajo przebrzydła,
- Kto twoje berło kupi, kij pastucha kupi...
SZEWC
- Cha! cha! cha! jak się szlachcic czerwony jendyczy!..
PIERWSZY Z LUDU
- Cicho! słuchajcie – oto pierwszy szereg krzyczy
- Cesarz przechodzi – krzyczmy.
KILKU Z LUDU
- Niech żyje! Niech żyje!
PIERWSZY Z LUDU
- Nic nie widać... Chorągiew z wiatrami się bije
- I posuwa się z wolna...
DRUGI Z LUDU
- Idzie jakiś starzec,
- Siwy cały – oh siwy jak srebrzysty marzec,
- Niesie złotą poduszkę, na niéj szabla leży...
ŻOŁNIERZ
- Oj dobrze cessarzowi, że polskie szablice
- Spią sobie na poduszkach...
PIERWSZY Z LUDU
- Wielki książę bieży,
- I nakazał gardłowéj przegrywać muzyce.
Słychać śpiew na nutę: "God save the King".
ŻOŁNIERZ
- Ha! ha! dmą sobie ludzie w gardła jak w oboje.
PIERWSZY Z LUDU
- Sypnęły się zielone szambelanów roje,
- Pożółciałe haftami, niby pszczoły z ula...
- Ha! idzie...
KILKU
- Kto?
PIERWSZY Z LUDU
- Król.
ŻOŁNIERZ
śpiewa.
- Boże, pochowaj nam króla!
SZEWC
- Nie w takt spiewasz i nie w sens...
ŻOŁNIERZ
- Ha! nie moja wina,
- Pod Maciejowicami ogłuchłem od kuli,
- I przyznam się, że nie znam jak w mariasza króli,
- Gdy się z niemi kozyrna połączy dziewczyna,
- To sobie ze czterdziestu choć na dyszlu walę...
SZEWC
- Ciszéj no! waść o królach gadasz tak zuchwale,
- Jak gdyby szpiegi butów nie umieli skroić?
- Wierz mi waść – co masz gadać, to wolałbyś broić,
- A kiedy nié masz dratwy, to dziur nie kol szydłem...
KILKU
- Cha! cha! cha!
PIERWSZY Z LUDU
- To go wstrzymał skórzaném wędzidłem.
- GARBATY ELEGANT
- Pozwolcie też panowie spojrzeć człowiekowi...
KILKU
- Garbuś! garbuś! ustąpcie miejsca garbusiowi...
- Wsadzić go na ramiona...
SZEWC
- Zgodziłby się mały!
- Wszak o nim historyja świat obiegła cały.
- Wracając nocą, nie mógł rynsztoka przeskoczyć;
- Sajetowego sukna nie chciało się zmoczyć;
- Czeka... Aż tu przechodzi drogą pozytywek,
- Więc w prośby, by go ludzie zanieśli do domu;
- Zgodzili się, na skrzyni konno usiadł krzywek;
- Gdy go tam przywiązali jak garść suchą łomu,
- Nuż korbą kręcić, różne muzyki wygrywać,
- I do szynków zachodzić... musiał biedak spiéwać,
- A nie spiewać, to ludziom grać jak z dobréj woli...
KILKU
- Cha ! cha ! cha !
ŻOŁNIERZ
- Ze starego śmiejcie się żołnierza,
- Lecz wara z ułomnego przedrwiwać niedoli.
- Gdzie on...
PIERWSZY Z LUDU
- At w inną stronę poszła sobie wieża...
DRUGI Z LUDU
- Car przeszedł, a my wszyscy patrzali jak głupce
- Na garb i nie widzieli cara...
PIERWSZY Z LUDU
- Wielka szkoda!
- Idźmy lepiéj po bruku wybijać hołupce,
- Mówią, że z beczek wino leje się jak woda.
Lud się rozchodzi.
Scena II
edytuj- Wnętrze kościoła katedralnego – ołtarz wielki rzęsiście oświecony –Prymas z bogato przybraną assystencją odprawia mszę. – Muzyka...Cessarz stoi pod szkarłatnym baldakimem, na szczeblach tronu polscy dygnitarze państwa i jenerałowie moskiewscy... Prymas lud żegna, i przystępując do Cessarza podaje mu koronę, Cessarz kładzie ją na głowę – Kanclerz podaje na węzgłowiu miecz państwa, Cessarz mieczem robi znak krzyża na cztery strony świata. Prymas podaje księgę konstytucyjną.
CESSARZ
kładąc rękę na księdze
- Przysięgam!...
Znów cisza głęboka... Prymas odchodzi od ołtarza i intonuje psalm "Te Deum".
Scena III
edytuj- Plac przed zamkiem i lud jak w scenie pierwszéj. Muzyka gra pieśń "God save": Boże, zachowaj króla nam.
PIERWSZY Z LUDU
- Car się ukoronował, wychodzi z kościoła,
- Przysiągł konstytucyją święcić jak pacierze.
DRUGI Z LUDU
- Wróciwszy, pewnie w zamku zasiądzie do stoła?
- Choć królem, to jeść musi jak i każde źwierzę.
SZLACHCIC
- A wiecież, co jeść będzie?
DRUGI Z LUDU
- A proszę waszmości,
- Toć zapewne nie będzie ogryzał tam kości,
- Toż królowi na pokarm dostateczny stawa.
SZLACHCIC
- Będzie zjadał bażanty, a na wetty prawa.
SZEWC
- Waćpan musisz zagadki siać do Kuryjera.
- Co to za krzyk?
PIERWSZY Z LUDU
- Zapewne żandarm tłum przeciera.
STOJĄCY NA KOLUMNIE
- O! nie, to się sam książę wdał z babami w boje.
GŁOS DALEKI KOBIECY
- Dziecie moje! o! dziecie! dziecie! dziecie moje!
PIERWSZY Z LUDU
do stojącego na kolumnie
- Cóż to za krzyk, waszmości czoło aż pobladło.
STOJĄCY NA KOLUMNIE
- Książę uderzył starą kobietę z dziecięciem,
- Potknęła się i dziecko do rynsztoka padło.
- Zbiegł się tłum... teraz cały ucieka przed księciem,
- I tylko widać starą nad dzieckiem kobiétę,
- Ciałem dziecie zakrywa... To odwaga rzadka!
GŁOS DALEKI
- Dziecko zabite...
GŁOS BLIŻSZY
- Dziecko zabite...
STOJĄCY NA KOLUMNIE
do dalszych
- Zabite...
LUD
- A matka?...
STOJĄCY NA KOLUMNIE
- Kto wie, czy to matka.
LUD
- O! to matka,
- Inna by już uciekła; co się tam z nią stało!...
STOJĄCY NA KOLUMNIE
- Czekajcie! Dwóch żandarmów niebogę porwało,
- Zamietli przed cessarzem krwią polane bruki...
Lud częścią się rozchodzi ponury... Orszak koronacyjny powraca do zamku... Lud przerzedzony milczy – muzyka gra – ściemnia się. Lud rzuca się na sukno pokrywające estradę.
LUD
- To dla nas sukno! dla nas! rozerwać je w sztuki!...
Ściemnia się coraz bardziéj. – Ludzie rozerwali sukno, i w czerwone płachty okryci rozchodzą się po ulicach... Przy beczkach z winem, widać jeszcze garstkę pijących... Człowiek czarnym płaszczem okryty mięsza się między nich... i spiewa.
SPIEW NIEZNAJOMEGO
- Pijcie wino! pijcie wino!
- Nie wierzycie, że to cud,
- Gdy strumienie wina płyną,
- Choć nie sadzi winnic lud.
- Pij, drużyno! pij, drużyno!
- Chrystus wodę mienił w wino,
- Gdy weselny słyszał spiew,
- Gdy wesele było w Kanie...
głośniéj
- A gdy przyszło zmartwychwstanie,
- Chrystus wino mienił w krew...
- Jutro błyśnie jutrznia wiary,
- Pijcie wino! idźcie spać!
- My weźmiemy win puchary,
- By je w śklanny sztylet zlać.
- Niech ten sztylet silne ramie
- W piersi wbije i załamie...
- Pijcie wino! idźcie śnić!
- Lecz się będzie świt promienić,
- Trzeba wino w krew przemienić,
- Przemienione wino pić !...
Pieśń ustaje – Nieznajomy odchodzi.
PIERWSZY Z LUDU
- Kto to spiewał?
DRUGI Z LUDU
- Śpiew huczał we mnie i pode mną...
TRZECI Z LUDU
- Idźmy do domu... Jest coś strasznego... tak ciemno...
Scena IV
edytujLoch podziemny w kościele St. Jana, wkoło trumny Królów Polskich, w głębi mały ołtarz. Przed ołtarzem stół okrągły – jedna lampa, i krzesło. Prezes spisku sam jeden siedzi za stołem – w czarnéj masce i z siwémi jak śnieg włosami... Widać wschody prowadzące na górę do korytarzów kościelnych, na schodach szyldwach widny do półowy.
PREZES
sam
- Ciemna jaskinio trumien, znam ja ciebie!
- Nieraz w te prochy iskrę myśli kładłem,
- Budziłem królów, serca ich odgadłem,
- Działali... w dziejach jak na jasnym niebie
- Nigdzie czerwone nie padały plamy.–
- Gdybyście, króle, z trumien dziś powstali,
- Ludzie by rzekli: "O, znamy was! znamy!
- Starzec nam o was mówił, żeście biali
- Jako anieli... Tak nam starzec prawił".
- Jaż bym tron nieskalany Polaków zakrwawił?
- Rzuciłem się w otchłani spisków czarne cienie
- Zapalonej młodzieży sztyletami władam,
- Mam sto rąk, sto sztyletów... gdy chcę, sto ran zadam;
- Wzrok mój przytępiał długim wiekiem, lecz sumnienie
- Ma bystre oczy, widzę, że światło zagasło.
- Lepiej przy Waszyngtonie było umrzeć...
SZYLDWACH
- Hasło!...
GŁOS
- Winkelried.
SZYLDWACH
- Tędy!
Schodzi do lochu zamaskowany w ubiorze księdza.
KSIĄDZ
- Prezes wszystkich nas ubiegłeś.
PREZES
- Nie dziw się, że mię w grobach pierwszego spostrzegłeś,
- Starość mię prowadziła.
KSIĄDZ
- Powiedz mi, prezesie,
- Jak się to skończy?
PREZES
- Nie wiém.
KSIĄDZ
- Burza nie rozniesie
- Sztyletów tak jak liści... Byle się udało!
PREZES
- Pomnij! że nosisz szatę Zbawiciela białą.
- Splamisz ją.
KSIĄDZ
- Głos twój drzący...
PREZES
- Zimno mi i ciemno...
KSIĄDZ
- A mnie krew pali...
PREZES
- Boże! zmiłuj się nade mną...
- Księże, powiedz mi, wiele lat masz?...
KSIĄDZ
- Pięćdziesiąty...
PREZES
- Gdyś się rodził, rok miałem dwudziesty dziewiąty,
- I biłem się za wolność...
KSIĄDZ
- Cóż stąd?
PREZES
- Nic... wspomnienie.
KSIĄDZ
- Zachwiałeś duszą moją – zbudziłeś sumnienie,
- Cóż rozkażesz? co robić?
PREZES
z zapałem
- Wstrzymać ich na Boga!
- Niech myśl młodych, ciemnicy nie przestąpi proga,
- Niech spisek z czarną twarzą na świat nie wychodzi,
- Bo tam na świecie białym błyszczy Boga słońce!
- Zwołałem tu szalonych, bo wiatr grobów chłodzi,
- Bo mogę wezwać prochy królów za obrońce.
- Jam niegdyś z piersi moich lał poety pienia,
- Dziś bym je chętnie wydarł z kart wiekowéj sławy,
- I spaliłbym je w ogniu, gdyby z ich płomienia
- Myśl wydobyć głośniejszą nad młodzieńcze wrzawy,
- Myśl łamiącą sztylety.
KSIĄDZ
- Źle począłeś sobie,
- Oni tu miecze jasne wyostrzą na grobie.
PREZES
- Na grobie królów naszych? O hańbo! o wstydzie!
- Ostrzyć miecz królobójczy? sztylety?
SZYLDWACH
- Kto idzie?
GŁOS
- Winkelried.
SZYLDWACH
- Tędy droga.
Schodzi zamaskowany Podchorąży.
PREZES
do księdza cicho
- Wesprzyj mię, biskupie.
KSIĄDZ
- Poznany jestem... Maski zdradzają nas trupie.
PODCHORĄŻY
- Ile się w trumnach królów robactwa wypasło?
- Chciałbym podnieść te wieka, zajrzeć w prochy...
SZYLDWACH
- Hasło!
GŁOS
- Winkelried...
Schodzi zamaskowany Pierwszy z ludu.
PIERWSZY Z LUDU
- Ha, prezesa głowa, chociaż stara,
- Dobre obrała miejsce... Bo kościoł otwarty
- Na czterdziestogodzinne pacierze za cara,
- A przy bramie kościelnéj stoją szpiegów warty,
- I spisują pochwały, dla człeka, co wchodzi
- Pomodlić się za cara. – Więc to nic nie szkodzi,
- Można jedném krzesiwem dwie hubki zapalić,
- Będzie nas i kraj kochać, i szpieg cara chwalić.
SZYLDWACH
- Kto idzie? ludzie, kto wy? hasło...
GŁOS
- Winkelriedy.
Schodzi wielu maskowych różnego stanu.
PIERWSZY Z LUDU
- Co to znaczy Winkelried...
DRUGI Z LUDU
- Jakieś słowo czarów.
PODCHORĄŻY
- Był to niegdyś dowodzca u wolnych Szwajcarów.
- Śród walki, w obie dłonie zgarnął wrogów dzidy,
- I wbił we własne serce i drogę rozgrodził.
PIERWSZY Z LUDU
- Toby się dziś ów rycerz dobrze z nami zgodził!
PREZES
- Cicho! modlcie się raczéj! miejsce nie do gwarów,
- Zeszliśmy się w grobowce składać sąd na carów,
- Patrzcie więc w serca wasze! patrzcie w serca wasze!
- Aby je wiecznéj ludów nie przedać ohydzie.
- Niech nas Bóg wieńcem prawdy gwiaździstéj opasze,
- Niech anioł cichy zejdzie pośród nas...
SZYLDWACH
- Kto idzie?
GŁOS
- Winkelried.
- Tu słychać ciągle glos szyldwacha i odpowiadanie spiskowych.Ludzie różnego ubioru zamaskowani schodzą po szczeblach i siadają w milczeniu na ławach – głosy szyldwacha coraz rzadsze, ustają zupełnie... cisza głęboka. – Zegar na wieży kościelnéj bije zwolna... godzinę dziesiątą.
PREZES
- Bracia, w imię Boga sąd otwarty
Chwila milczenia.
PIERWSZY Z LUDU
- W imię Boga sztyletem piszę zemsty słowo...
DRUGI Z SPISKOWYCH
- W imię Boga ja drugi.
INNY
- Ja trzeci.
INNY
- Ja czwarty...
PREZES
- Ludzie, stoję przed wami z osiwiałą głową
- I powiadam: czekajcie! Moje oczy stare
- Widziały wielkich mężów, i mówię wam święcie,
- Żeście wy niepodobni do nich! Jeśli wiarę
- Boga chowacie w sercu? na Boga zaklęcie
- Wzywam was, ludzie: stójcie! i sztylety wasze
- Zamieńcie na święcone w kościołach pałasze,
- A kiedyś uderzémy w zmartwychwstania dzwony,
- Tak że odgłosem królów zachwieją się trony
- Jak drzewa podrąbane.
PODCHORĄŻY
- W przeszłość patrzę ciemną
- I widzę cień kobiety w żałobie – kto ona?
- Patrzę w przyszłość – i widzę tysiąc gwiazd przede mną,
- A cień przeszłości ku nim wyciąga ramiona;
- Te gwiazdy to sztylety... Kraj nasz dawny widzę.
- Mądrość rządców na starém zaszczepiła drzewie
- Kraj młody, oba kwitły na jednéj łodydze,
- Jako dwie róże barwą różne w jednym krzewie.
- Jak dwaj równi rycerze w jednakowéj zbroi
- Chodzili pierś przy piersi z wrogiem staczać bitwy...
- Jako dwie w łonie Boga tonące modlitwy
- Jedną natchnięte myślą – jak dwa pszczelnych roi,
- Które pasiecznik zlewa w jednych ulów ściany...
- Onego czasu! wielkie południa Tytany
- Powstali przeciw Bogu – królom – i niewoli.
- Bóg uśmiechnął się tylko na tronie szafirów,
- Lecz króle padły na kształt zrąbanéj topoli;
- Gilotyna okryta łachmanami kirów,
- Niezmordowana, ręką wahała stalową,
- A ilekroć skinęła, tłum umniejszał głową.
- I widzieli ją króle, bo ta gilotyna
- Była tragedią ludu, a króle widzami.
- Więc zemsta! Nierządnica i car Katarzyna,
- Zabijające oko trzymała nad nami;
- Osądziła nas wartych męczeńskiego wieńca,
- Wymyśliła męczeństwo... Wziąwszy czaszkę spadłą
- Z Burbońskiego tułowu – krwawą i pobladłą,
- Wsadziła ją na tułów swego oblubieńca,
- I dała nam za króla, króla z trupią głową.
- Potém spod niego kradła dziedzinę grobową,
- A on ręką nie ruszył... I nie stało kiru
- Na szatę matki naszéj, więc w troje pocięto.
- A dziś – zapytaj mewy lecącéj z Sybiru,
- Ilu w kopalniach jęczy? a ilu wyrżnięto?
- A ilu przedzierżgniono w zdrajców i skalano?
- A wszystkich nas łańcuchem z trupem powiązano,
- Bo ta ziemia jest trupem. Brat się wściekł carowi,
- Więc go rzucił na Polskę, niech pianą zaraża!
- Zębem wściekłym rozrywa! Mściciele! spiskowi!
- Gdy car wkładał koronę u stopni ołtarza,
- Trzeba go było jasnym państwa mieczem zgładzić
- I pogrzebać w kościele i kościoł wykadzić
- Jak od dżumy tureckiéj i drzwi zamurować,
- I rzec: o Boże, racz się nad grzesznym zmiłować!...
- To wszystko – i nic więcéj... Teraz car za stołem,
- Satrapy nasze korni pokładli się czołem,
- Win tryskają brylanty z kielichów tysiąca,
- I palą się pochodnie, a muzyka grzmiąca
- Gipsy ze ścian oprósza. Kobiety dokoła
- Rozkwitłe, świeże, wonne jak Saronu róże,
- Na rossyjskich ramionach opierają czoła.
silnie
- Idźmy tam... i wypalmy ogniami na murze
- Wyrok zemsty, zniszczenia, wyrok Baltazara.
- Carowi nie dopita z rąk wypadnie czara,
- Błękitnym blaskiem mieczów napisane słowa,
- Wytłómaczy śmierć mędrsza niż głos Danijela.
- A potém kraj nasz wolny! potém jasność dniowa!
- Polska się granicami ku morzom rozstrzela,
- I po burzliwéj nocy oddycha i żyje.
- Żyje! czy temu słowu zajrzeliście w duszę?
- Nie wiem... w tém jedném słowie jakieś serce bije,
- Rozbieram je na dźwięki, na litery kruszę,
- I w każdym dźwięku słyszę głos cały ogromny!
- Dzień naszéj zemsty będzie wielki – wiekopomny!
- A dzień pierwszy wolności, gdy radość roznieci,
- Ludzie wesela krzykiem o niebo uderzą,
- A potém długą ciemność niewoli przemierzą,
- Siądą... i z wielkiém łkaniem zapłaczą jak dzieci,
- I słychać będzie płacz ogromny zmartwychwstania.
Słychać szmer zapału.
PREZES
- Piekielna myśl złoconym obrazom przygania,
- Nie śmiałbyś zgłębić myśli, sumnienia oczyma;
- Ciebie młodzieńczy zapał nad przepaścią trzyma.
- Patrz, car zabity – we krwi – zabita rodzina –
- Bo to następstwo zbrodni... lecz nas Bóg ukarze!
PODCHORĄŻY
- Z Cezara karła weźmy zemstę Rzymianina.
PREZES
- A gdy jaki Antoniusz Europie pokaże
- Płaszcz skrwawiony Cezara?... i do zemsty zbudzi?
- A kiedy się na Polskę wszystkie ludy zwalą,
- Wielu przeciw postawisz wojska? wielu ludzi?
- Czém zbrojnych? czy sztyletu zalkrwawioną stalą?...
KSIĄDZ
- Coż powie głos z mownicy? gdy ciało mocarza,
- Który swém berłem trony Europy podważa,
- Wśród kadzidł, świéc jarzęcych, na katafalk wniosą.
- O ludy! ludy! płaczcie łez rzęsistą rosą,
- I za ziemię Lechitów w prochy bijcie czołem,
- I posypujcie czoła prochem i popiołem,
- Bo ta ziemia Jaheli uzbrojona ćwiekiem,
- Niegodnie...
PODCHORĄŻY
- Strój cię świętym wydaje człowiekiem,
- Miałeś na cara pogrzeb mowę napisaną.
- Wiatr jakiś chorągiewkę okręcił blaszaną,
- Obosieczne kazanie przeciw nam obrócił.
- Miało być tak w kazaniu... Naród więzy zrzucił,
- Więc przed ziemią Lechitów ludy bijcie czołem,
- A króle niechaj głowy posypią popiołem
- I wyją na ulicach.
SPISKOWI
- Cha! cha! cha!
PREZES
- Przeklęty,
- Kto śmiéchem groby królów znieważa...
KSIĄDZ
- Wyklęty!
PIERWSZY Z LUDU
- Zwołali nas, ażeby naśmiać się do woli,
- Obłąkać i przeklinać...
KSIĄDZ
- Sam Bóg nie pozwoli,
- Aby zbrodnia w kościelnym rozwinięta domu,
- Miała ogień błyskawic, ze skrzydłami gromu.
- Bóg! co zabójców rzuca w piekielne ogniska.
STARZEC Z LUDU
- Wiele potrzeba zabojstw, nim się kraj odzyska?
GŁOS Z TŁUMU
- Car...
STARZEC
- To jedne...
GŁOS
- Carowa żona...
STARZEC
- Drugie...
GŁOS
- I dwóch braci...
STARZEC
- Cztéry... Licz daléj, bracie, bo się liczba straci...
GŁOS
- Syn cara...
STARZEC
- Piąte..
GŁOS
- I już wszyscy.
STARZEC
- Zabijajcie!!!
- A krew niech na mnie spada...
PREZES
- Masz włos biały, starcze!
STARZEC
- Do ciebie nic nie mówię... spiskowi, sluchajcie!
- Jeśli krwi ciężarowi jeden nie wystarczę,
- Syny moje i córki za was się poświęcą.
- Krew dziecka i kobiety sam wezmę – książęcą
- Syny wezmą. Dwóm córkom nieszczęsnym na głowy!
- Na dwie – bo słabe – rzucę lekką krew cessarza.
- A kiedy Bóg zawoła w straszny dzień sądowy,
- Stanę przed Bogiem, obok jakiego mocarza,
- Co się codzienną zbrodnią we łzach ludu pławi;
- I powiem: Boże! Boże, patrz, otośmy krwawi!
- Zdjęliśmy tę krew z ludzi, aby drzewo krzyża
- Lżejsze było płaczącym, na ziemskim padole;
- A teraz się zna twoję opuszczamy wolę...
PODCHORĄŻY
- O! Błogosław mi, starcze!
KSIĄDZ
- On Bogu ubliża.
- Sprawiedliwości boskiéj...
PODCHORĄŻY
- Milcz, księże! milcz, księże!
- Myśli w niebo lecącéj twój wzrok nie dosięże...
- Więc oto jest ogromna poświęceń nauka!
- Mnie samego ten starzec nową natchnął wiarą.
- Chyba was po tych słowach sam szatan oszuka,
- Chybam ja Boga jakąś obciążony karą,
- Jeśli wyrazy sieję jak kwiat bezowocny.
- Wierzcie mi! wierzcie, ludzie! jam jest wielki, mocny.
- Jedyną słabość zamknę w sercu tajemniczém,
- Robak smutku mię gryzie... tak że mówiąc z wami,
- Chciałbym przestać... i usiąść i zalać się łzami;
- Lecz ten smutek – to żałość dziecinna, po niczém,
- Może po kraju... Ludzie, wierzyć powinniście
- Człowiekowi, co cierpi... nie siadać pod drzewem,
- Któremu wiek spróchniałe poobrywał liście...
z rozpaczą
- O gdyby lutni! ja bym was poruszył śpiewem;
- Gdyby historii księga!... przeczytałbym kartę
- O Polszcze, kiedy była kwitnąca, szczęśliwa,
- A wstalibyście wszyscy jak groby otwarte
- Rzucające mścicieli... Mnie zapał rozrywa,
- Zdaje mi się, że piersi otworzył na poły,
- Że powinniście widzieć czyste serce moje...
- Nie przyszedłem was błąkać jak ciemne anioły,
- Ani się waham myślą przecięty na dwoje,
- Jestem cały i jeden... A gdy kraj ocalę,
- Nie zasiądę na tronie, przy tronie, pod tronem,
- Ja się w chwili ofiarnéj jak kadzidło spalę!
- Imienia nie zostawię po ciele spalonem,
- Tylko echo... i miejsce jakieś wielkie! próżne!
- A dzieje będą memu imieniowi dłużne
- Pochwałą, a zapłacą tylko zapomnieniem.
- Nic! nic po mnie!... lecz imię ON, i tém imieniem
- Piastunki na królewskie dzieci będą swarzyć,
- Królątka zaczną płakać i nocami marzyć
- O bezimiennym duchu, co zrywa korony...
- Dla was życie, kraina wolna, dla was trony;
- Ja wszystko skończę z chwilą ogromną odrodu.
- Lecz dajcie mi się w ręce, zamiast trzymać berło
- Niechaj piastuję siłę olbrzymią narodu!
- A koronę Jehowy przyozdobię perłą
- Ludu zmartwychwstałego... Dajcie mi się w ręce!
- Ani mię duma wstrzyma, ani sny zwierzęce,
- Póki długiéj wolności nie zaszczepię wieki,
- Niechaj się sen do moich powiek nie przybliża.
- Lękacie się? więc weźcie, przybijcie do krzyża,
- Niech mam jako Regulus obcięte powieki,
- Niechaj wiecznie bezsenny, na kraj patrzę mrący,
- Potém nieście przed sobą godło – krzyż cierpiący
- Nie zgubi was... Przysięgam na ojcowskie cienie!
- I na mękę Chrystusa!... Przysięgam, że wiara
- Mówi nam: wy jesteście krainy sumnienie,
- Zburzcie się – i z dusz waszych odrzućcie grzech cara.
- I przysięgam wam jeszcze! że przysięgłem szczerze!
- Jak chcę zbawienia duszy mojéj! jak w nią wierzę!
- Tak dajcie mi się w ręce...
PREZES
- O! głos mi zastyga,
- Nie mogę mówić...
Siada i płaszczem, twarz zakrywa.
PODCHORĄŻY
- Starcze! zapał cię prześciga?
- Oto pierwsze zwycięstwo... pokonam! lub zginę!...
- Ha! carze, ty nam polską ukradłeś krainę?
- Za to śmierć! bo wiedziałeś kradnąc, żeś wart śmierci!
- Ha! carze, tyś ją zabił i rozdarł na ćwierci,
- Potém kawały spadłe z gilotyny ścienic
- Przybiłeś do trzech tronów, jak do trzech szubienic,
- Gdzie na nie patrzą wzgardą królewscy zbrodniarze;
- Carze! gdybyś dwa razy mógł umrzéć? O! carze,
- Dwa razy ciebie przed sąd Boga zapozywam...
Słychać szmer w tłumie... podnoszą sztylety... wstają z ław.
PREZES
zrzuca płaszcz z głowy... Wstaje, i robi znak umywania rąk, potém mówi z wolna i poważnie.
- Róbcie, jak chcecie... Lecz ja ręce z krwi umywam.
PODCHORĄŻY
do spiskowych
- A wy?...
Milczenie długie.
SZYLDWACH
przy wejściu
- Kto idzie? hasło?
Milczenie.
SPISKOWI
- Zginęliśmy! zdrada!
PODCHORĄŻY
- Ciszéj...
Słychać odgłos padającego człowieka.
SZYLDWACH
- Nie wiedział hasła...
PIERWSZY SPISKOWY
- Trup po schodach spada.
PODCHORĄŻY
- Nie drżyj, prezesie! wszakże z krwi umyłeś dłonie?
Zbliża się z lampą do trupa.
- Dajcie mi lampę... sztylet w zabitego łonie...
- Na piersiach jakiś papier pomięty, rozdarty...
- Tak... jest to zdanie sprawy ze szpiegowskiéj warty.
- To szpieg... Więc go zakopać tam – w kącie ciemnicy.
Dwóch ze spiskowych unoszą w kąt trupa, zapalają dwie latarnie – i grób kopią.
PREZES
- Rozchodźmy się ze schadzki... drugiéj nie naznaczam.
PODCHORĄŻY
- Starcze, umiesz korzystać z losu błyskawicy?
- Z marnego przerażenia? Lecz ja nie rozpaczam,
- Każdy z osobna cara osądzi zbrodniarza,
- Rozłam myśli na głosów pojedyńcze wota,
- A obaczemy, zapał, trwoga–li przeważa?
PREZES
- Niech tak będzie... przeważy staropolska cnota.
- Czémże będziem głosować?...
KSIĄDZ
- Radzi sługa boży,
- Kto jest za śmiercią cara, rzuci na stół kulę,
- Kto za uniewinnieniem, niechaj grosz położy...
- Ten grosz znajdzie się zawsze w ubogich szkatule...
- Rzuca pieniądz – za nim Prezes pieniądz kładzie, potém spiskowi kolejno
- rzucają z brzękiem kule lub pieniądze...
PIERWSZY ZE SPISKOWYCH
- Za prezesa przykładem niechaj grosz utracę.
INNY
- Nie mam grosza przy duszy, a więc kulę kładę,
- Niech żyje wolność!
INNY
- A ja grosza nie zapłacę
- Za cara życie...
INNY
- Może kupujemy zdradę,
- Niech z grosiwa nasz Prezes zda sprawę, czas przyjdzie.
PIERWSZY ZE SPISKOWYCH
do ludzi kopiących grób
- Wy, co tam grób kopiecie, chodźcie... rzecz tu idzie
- O to, czy grosz, czy kulę rzucić.
KOPIĄCY GRÓB
- Wiemy! Wiemy!
- My dla głuchego człeka mogiłę kopiemy,
- Lecz sami z łaski Boga nie głuszce.
PIERWSZY ZE SPISKOWYCH
- Grosz dali;
- Widać, że się w grabarzy nie chcą pisać cechu,
- Lękają się, by carom grobu nie kopali.
- Obaczémyż, z którego wiatr powieje miechu,
- I pogra na organach?
Wszyscy koleją przeszli... Prezes liczy...
PREZES
- Świećcie mi pochodnią –
- Dzięki ci, Boże, tylko pięć głosów za zbrodnią.
PODCHORĄŻY
- Więc car zginie...
PREZES
- Młodzieńcze, pięć kul tylko padło...
- Stu pięćdziesięciu przeciw zbrodni głosowało...
PODCHORĄŻY
- Jakże mi nagle w oczach życie moje zbladło!
- Na jedną kartę przyszłość postawiłem całą,
- I nic... Olbrzymy spadli ze szczudeł – to karły!
- Ludzie, warto by przejrzeć wszystkich trumien wieka,
- Czy w każdéj leży człowiek przed wiekiem umarły?
- Czy z któréj trumny nie wstał ten szkielet człowieka.
do Prezesa
- Starcze, gdy w twoje myśli zaglądam zgrzybiałe,
- Widzę, żeś się ty w inne urodził stolecie,
- Po co ta maska? ciebie nikt nie zna na świecie.
PREZES
- Wszak maski nie włożyłem na me włosy białe.
PODCHORĄŻY
- Wiecznie spiéwasz to samo! hymn starości piejesz;
- Jako bakałarz szkolny w duszę dzieci siejesz
- Naukę, aby wstali przed zbielałym włosem. –
- Pamiętaj, że są ludzie tknięci nieszczęść ciosem,
- Ludzie z bijącém sercem, i z duszą płomienną,
- Których włosy zbielały w jedną noc bezsenną;
- Więc ich uszanuj – wstań przed niémi, stare dziécię...
do spiskowych
- A wam wszystkim śmiem długie przepowiedzieć życie,
- Boście umieli wybrać gwiazdę przewodnika;
- Idźcie za srebrną głową w noc niewoli czarną–
- We mnie wszystka nadzieja upada i znika;
- Boście z tłumu wysiani jak największe ziarno,
- A tak mali jesteście... idźcie! gardzę wami!
- Kto nie śmiał się poświęcić, może zdradę knuje?
- Więc na znak wzgardy, ludziom okrytym maskami
- Rzucam pod nogi życie moje... i daruję...
Zrywa maskę z twarzy.
SPISKOWI
- To Kordian! Kordian! Kordian! nie znasz nas, Kordianie!...
- Nie ma tu zdrajcy! nie ma! Patrzaj w nasze twarze.
Wszyscy demaskują się... Kordian rzuca wzrok dokoła, zamyśla się – i potém wznosząc głowę mówi zwolna.
KORDIAN
- Pośród szlachetnych, Kordian zwyciężcą zostanie.
- Wy oblicza, on myśli i serce pokaże.
- Kordian ma wartę w zamku téj nocy... słyszycie?
- Kordian ma wartę w zamku w nocy...
Zbliża się do stoła; na kawałku papiéru pisze słów kilka i rzuca je spiskowym.
PIERWSZY SPISKOWY
czyta.
- "Narodowi
- Zapisuję, co mogę... Krew moją i życie
- I tron do rozrządzenia próżny".
KORDIAN
opiera się o ołtarz i patrzy z obłąkaniem na milczących spiskowych... potém macha ręką i mówi...
- Precz, spiskowi!
Rozchodzą się wszyscy w milczeniu... Kordian stoi oparty o ołtarz, pogrążony w myślach... Dwaj grabarze zakopali ciało i zostawiwszy na mogile palące się latarnie odchodzą... Prezes sądu sam zostaje – i klęka u stopni ołtarza za stojącym Kordianem.
PREZES
- Kordianie !
KORDIAN
obraca się i mówi z obłąkaniem coraz wzrastającém.
- Któż mię budzi? czy godzina biła?
- Przychodzę do pamięci... latarnie – mogiła...
- Jesteś jednym z grabarzy i żądasz zapłaty?
- Ha – oto masz z Najświętszą Panną dwa dukaty,
- Które mi dała matka błogosławiąc syna.
- Musisz mieć dzieci? słuchaj! niech twoja rodzina
- Westchnie za mną do Boga.
PREZES
- Oh! ja nie mam. dzieci!
KORDIAN
- Nie masz? a włos twój biały jako srebro świeci;
- Tyś nic za twoje życie nie odpłacił Bogu.
PREZES
- Kordianie! oto klęczę na ołtarza progu,
- Lecz nie przed Bogiem, klęczę, Kordianie, przed tobą.
- Jam cię na śmierć poświęcił, teraz walczę z sobą,
- Z sumnieniem, jam sąd zmroził sumnieniem...
KORDIAN
- Ha! stary!
- Kładziesz zbrodnią na zbrodnią, klękłeś przed zbrodniarzem.
- Chodź ze mną – zajrzym w księgi i światu wykażem,
- Że Polska cała żadnéj niegodna ofiary,
- Że ja będę zbrodniarzem...
PREZES
- Na Boga, Kordianie!
- Ty masz gorączkę, w oczach dziwne obłąkanie...
KORDIAN
- To nic, starcze... To włos mi siwieje i boli,
- Włos każdy cierpi, czuję zgon każdego włosa;
- To nic... Na grobie wsadzisz dwie rószczki topoli,
- I różę... Potém spadnie łez rzęsistych rosa,
- To mi włosy ożyją... Masz pióro przy sobie?
- Chciałbym spisać imiona płaczących nade mną. –
- Ojciec w grobie – i matka w grobie – krewni w grobie,
- Ona – jak w grobie... Więc nikt po mnie! wszyscy ze mną!
- A szubienica będzie pomnikiem grobowym...
PREZES
- Kordianie! oto pismo, któreś dał Spiskowym,
- Schowaj je, spal, bądź wolnym od przyrzeczeń słowa.
KORDIAN
- Raz, dwa, trzy, broń na ramię, warta pałacowa...
- Czujność... Głupie wyrazy, stąpać jak nakażą?
- Starcze, nudzisz mię! nudzisz nieruchomą twarzą,
- Nie będę mógł zapomnieć, że starym nie będę.
- Jeśli cię kiedy z kołem mych dzieci obsiędę,
- Pluń mi na siwe włosy.
Zegar na wieży bije jedynastą.
- To z nieba wołanie.
Wybiega. Prezes za nim wyciąga ręce.
PREZES
- Kordianie – stój na Boga, zaklinam... Kordianie!
Wychodzi za nim.
Scena V
edytujSala tak nazwana koncertowa w Zamku królewskim oświecona lampą – w koło kolumny z marmuru, ściany zamalowane arabeskami – widać przez drzwi otwarte na przestrzał ciąg długi ciemnych pokojów, w końcu błyska słabe światło sypialnéj komnaty cara. Kordian oparty na bagnecie karabinu. Różne widma.
KORDIAN
idąc naprzód z karabinem
- Puszczajcie mię! puszczajcie! jam carów morderca;
- Idę zabijać... ktoś mię za włos trzyma.
IMAGINACJA
- Słuchaj! ja mówię oczyma.
STRACH
- Słuchaj! mówię biciem serca.
KORDIAN
- Nikogo nié ma,
- Ktoś gada...
IMAGINACJA
- Nie patrz na mnie, lecz patrzaj, gdzie ja palcem wskażę.
KORDIAN
- Palca twego nie widzę, lecz mój wzrok upada
- Tam, gdzie wskazujesz palcem. Widzę jakieś twarze.
- To arabeski, ścienne malowidła.
STRACH
- Przekonaj się! wpatrzaj się w ściany,
- Ściana gadem się rusza... przebrzydła... .
- Każdy wąż złota ogniem nalany,
- Pierścieniami rozwija się z muru.
- Kolumny potrząsają wężów zwitych grzywę;
- Sfinksy straszliwe,
- Spełzły z marmuru;
- Sfinksy płaczą jak dzieci – węże jak wiatr świszczą.
- Nie nastąp na nie... patrzaj... wiją się i błyszczą.
IMAGINACJA
- Jako motyl płocha, powiewna,
- Odleciała od ściany dziewica;
- Może jakaś zaklęta królewna?
- Królewna –lub czarnoksiężnica?
- Przypomnij! widziałeś jéj lica,
- Przypomnij! do kogoś podobna,
- Przypomnij!
- Tamta była pasępna i patrzała skromniéj,
- U téj szata gwiazdami ozdobna,
- To gwiazdy prawdziwe – to światy,
- Błyszczą na szafirze szaty...
- Jest to pasterka z gwiazd sioła.
- Kosz na głowie, w koszu kwiaty,
- I twarz anioła.
STRACH
- Lecz patrz na oczy! nieruchome oczy!
- Gdzie się obrócisz, patrzą za tobą.
IMAGINACJA
- Czy czujesz woń jéj warkoczy?
STRACH
- Rozgniotłeś węża pod sobą.
- Pękła żmija.
KORDIAN
- Jezus Maryja!!!
Przeciéra oczy.
- Sen zniknął... Naprzód! naprzód z bagnetem w pierś cara!
Wchodzi do następującéj sali – zupełnie ciemnej. Na lewo drzwi otwarte do gabinetu konferencyjnego. Pokój ten w kształcie wyzłoconego jaja zupełnie księżycem oświecony. W środku stoi trojnog sztucznie ze złota urobiony – a na nim leży carska korona.
OBIE WŁADZE
- Stój!...
KORDIAN
- Puśćcie! Boska cięży na mnie kara!...
OBIE WŁADZE
- Słuchaj ! szum głuchy z milczeniem się bije,
- Jak gdyby wicher wleciał w komnat szyje.
- Niby szum suchego drzewa,
- Niby ulewa
- Grzmi o dachy pałacu... grzmi... a księżyc świeci!
KORDIAN
patrząc do gabinetu konferencyjnego
- Ta komnata srebrnego nalała się blasku,
- Trójnog złoty – korona leży na trójnogu,
- Jest to korona carów dzisiaj – lecz o brzasku
- Ta korona należeć będzie tylko – Bogu...
- Idźmy! nie mogę oczu odpiąć od korony.
IMAGINACJA
- Patrz dłużéj – krew z niéj kapie, a pod nią schylony
- Człowiek czarny jak smoła,
- Zajęty pracą...
STRACH
- Dwa rogi wytrysły mu z czoła,
- Oczy jak żar – bez powiek...
- Skąd on? i na co?
KORDIAN
- Skąd? i na co ten człowiek?
WIDMO
- Koronę nosił car,
- Krew Piotrów, krew Iwana
- Leje się z niéj jak z czar;
- Podłogę polską czyszczę,
- Bo krwią carów zwalana;
- Ale śladu nie zniszczę,
- Chyba za drugi wiek!...
KORDIAN
- Jeśli nie zmyjesz wodą z polskich rzek,
- Przyniosę krwi – podłogę całą
- Wymyjemy, będzie białą
- Jak twarz trupa.
po chwili
- Jeszcze jedną komnatę przejść trzeba,
Wchodzi do sala tronowéj.
- Ciemno – i czarne okna; żadnéj gwiazdy z nieba, –
- Tam wiedzie – droga na kształt ognistego słupa.
- Lampa strzeże cessarza, oświeca mu łoże,
- I leje światło na posadzki szkliste,
- Jak księżyc po wód jeziorze.
- Chwyta łódź moją, w kręgi ogniste...
- Płynę zawrotem głowy... któż doda podniety?
IMAGINACJA
- Twój bagnet łysnął... płomienne bagnety
- Zleciały się w powietrzu i z ostrzem się zbiegły...
- Jak rybki, gdy w krysztale kruszynę spostrzegły...
- Zleciały się i stal szczypią
- I palą.
- W powietrze uderzasz stalą,
- Z powietrza jak iskry się sypią.
- Czekaj, aż się ul cały płomyków wyroi...
STRACH
- Nie patrz tylko za siebie – bo tam u podwoi...
Kordian obraca się.
IMAGINACJA
- Dwie z malakitu wazy, w nich dwa drzewa rosną
- Zimą i wiosną.
- Patrz! liście z ludzkich uszu, z oczu ludzkich kwiaty
- I zwykły nasionami języków się plemić,
- Lecz cessarz rwie nasiona, by drzewa oniemić...
- Więc jak nieme hajduki, przy wejściu komnaty
- Patrzą kwiatem – liściem słyszą;
- A wszystko z grobową ciszą,
- W grubiejący pień się wlewa...
KORDIAN
- Widzą! słyszą! drzewa...
STRACH
- Nie zaglądaj przez okna, na ciemną ulicę!
Kordian patrzy przez okno.
IMAGINACJA
- Z kościoła aż do zamku orszak zmarłych długi,
- Niosą żółte gromnice,
- Wiele trupów... jeden, drugi,
- Setny, nie przeliczysz więcéj...
- Tysiąc tysięcy...
- Berła – korony – szaty króleskie.
- Z gromnic dymy niebieskie,
- Mglą trupom twarze kościane.
- A trumien ile trupów – każdy niesie trumnę;
- Rzucają pod zamku ścianę,
- Budują wschodów kolumnę,
- Wysoko jak stogi gumien...
- Trumny się kruszą,
- Lecz tyle trumien!
- Wejść muszą.
KORDIAN
- Gdzie idą?
IMAGINACJA
- Tu.
KORDIAN
- Czy cara trumnami uduszą?
IMAGINACJA
- Ciszéj! patrz... jakieś straszydło,
- Z ognistą twarzą, wyszło z sypialnéj komnaty.
- Nie słychać kroku jego, choć posadzek kraty
- Rozstępują się – łamią pod nogą obrzydłą.
STRACH
- Czuć krew! Wyszedł z tamtéj komnaty...
- Tam spi cessarz w łożu białem,
- Ten człowiek stamtąd wyszedł...
IMAGINACJA
- Widziałeś?
KORDIAN
- Widziałem!
STRACH
- Co on tam robił?
KORDIAN
- Co on tam robił?
DIABEŁ
- Zdławiłem cara – i byłbym go dobił,
- Lecz tak we śnie do ojca mojego podobny.
IMAGINACJA
- Słyszysz dzwonów jęk żałobny...
- Po całém mieście i na wszystkie strony?...
KORDIAN
z przerażeniem
- Słyszę – dzwony –
IMAGINACJA
- Błysk w szybach sali...
- Po trumnach wszedł trup, i stoi cichy w oknie,
- Gromnicą szyby pali.
- Wiatr zrywa mu płaszcz – a robak w każdém włoknie
- Jak nić biała...
- Gdzie oczu blask, tam świeci kość spróchniała.
- To trupów kat... wykona, co uchwalą...
- Patrz, w okno bije... rozbija...
KORDIAN
- Jezus! Maryja!
IMAGINACJA
- Zniknął... trumny się walą
- Jak grom.
STRACH
- Wracaj, tu czarta dom...
KORDIAN
- Pójdę mimo diabłów głosy,
- Abym się we krwi ochłodził.
- Tłum jakiś drogę zagrodził,
- Przejść nie można... jak przez kłosy
- Trzeba deptać... nie roztrącę.
- Widma blade i milczące,
- Jak stooki strażnik pawi,
- Zaglądają w tamte drzwi,
- Gdzie spi cessarz... czy ciekawi,
- Jaka barwa carskiéj krwi?...
- Ha... mówcie... czy się nie budzi...
- Pożarłbym teraz mowę stu tysiąca ludzi...
- Jak w grobie głucho...
Słychać dzwon na jutrznią.
- Ktoś mi przez ucho
- Do mózgu sztylet wbija...
- Jezus Maryja!
Wymawiając ostatnie słowo, pada bez czucia krzyżem na bagnecie u drzwi sypialnego cara pokoju.
- Car. Wychodzi z sypialnego pokoju z lampą nocną w ręku.
CAR
- Słyszałem jakiś stuk, i czułem we snów burzy,
- Jakby mię ktoś za gardło cisnął szarfą.
- Czułem, co niegdyś ojciec mój, lecz czułem dłużéj.
- Czyż zawsze sen ma być sumnienia harfą,
- Po której grają wichry strachu?...
- Idźmy. – Lecz nie znam dróg, zabłądzę w gmachu.
Chce iść i potyka się o leżącego Kordiana.
- Cóż to? co to się znaczy... tu trup jakiś leży...
- Z bagnetem w ręku, mundur polskich ma żołnierzy,
- Ze szkoły podchorążych. Pewnie stał na warcie
- I szedł do mnie zabijać?... Padł na samym progu...
- Wszak brat mi za nich ręczył? Kusicielu! czarcie!
- Nie natrącaj mi na myśl brata – w każdym wrogu
- Pokazujesz mi brata, nie, to być nie może...
- O gdyby wstał ten człowiek i przemówił słowo!...
- Ciepły... Wstań! mów! bo szpadą gardło ci otworzę.
- Mów, czy to brat ci kazał?
Szpadą rani w rękę Kordiana, który oczy otwiera.
KORDIAN
z obłąkaniem
- Z pochodnią grobową
- Trupy w oknie.
CAR
- Przemówił... Otwórz jeszcze usta,
- Wymów: brat? – słowo krótkie... brat?
KORDIAN
- Blady jak chusta
- Car spi... Jezus Maryja!... świt zaczął pobielać...
CAR
- Nic z niego się nie dowiem ni z ust ani z twarzy...
- O! to brat... brat mój pewnie...
Woła.
- Straży! moja straży!
Wbiegają żołnierze. Car pokazuje na Kordiana.
- Jeśli nie zwaryjował ten żołniérz... rozstrzelać...
Scena VI
edytuj- SZPITAL WARYJATÓW
- Widać klatki, w których siedzą łańcuchami powiązani waryjaci, niektórzy chodzą wolno. – Kordian leży na łóżku w gorączce. Dozorca szpitalu. – Doktor obcy.
DOZORCA
do Doktora
- Wać pan przyszedłeś zwiedzić szpital waryjatów?
DOKTOR
- Oto jest pozwolenie.
Daje dukata.
DOZORCA
- Z podpisem dukatów...
- Wolno panu, gdzie zechcesz, zazierać do klatek,
- Tu waryjaci, daléj sala waryjatek...
- Cały szpital rozłożę jak zegar po sztuce...
- Pan zapewne w medycznéj ćwiczysz się nauce?
DOKTOR
- Tak.
DOZORCA
- Jakież systemata pan doktor zachwala?
DOKTOR
- Macanie głów...
DOZORCA
- Rozumiem, to systemat Galla.
DOKTOR
- Tak.
DOZORCA
- Ciekawość mię bierze, czy się pan przekona
- Z głów, która tutaj głowa najostrzéj szalona?
DOKTOR
- O! ja odgadnę z twarzy sądem Lawatera.
wskazując na Kordiana
- Ot – ta...
DOZORCA
- Wzrok Eskulapa niedobrze przeziera,
- Ten młodzieniec wszedł tutaj, bo cessarz osądził,
- Że musi być szalony – lecz cessarz pobłądził.
- Ten młody ma gorączkę, lecz rozsądek zdrowy,
- Zdrowszy niż twój, doktorze, niż mój nawet.
DOKTOR
- Nawet?
DOZORCA
- Ha! obraziłem ciebie, paluszku Gallowy!
- Chciałbyś mi ostrém słówkiem odpalić wet za wet,
- I abyś dowiódł, że ten młody pstro ma w głowie,
- Może dowiedziesz, żem ja szalony?
DOKTOR
- Któż to wie?...
- Pozwól mi pan zapalić cygaro hawańskie...
DOZORCA
- Nie mam ognia.
rzucając dukat
- Do kroćset! dukat dłoń mi piecze.
DOKTOR
podejmuje dukat i zapala przy nim cygaro – potem go oddaje dozorcy...
- Dziękuję.
DOZORCA
- O! na Boga, to sztuki szatańskie!
DOKTOR
- Tak ci się to wydało, rozumny człowiecze,
- Patrz, dukat zimny jak lód, pali, bo czerwony.
DOZORCA
- Czy mi się zdało? czym ja doprawdy szalony?
- Niech mię Najświętsza Panna w swéj opiece trzyma!
DOKTOR
- Nie patrz nigdy na dukat rozsądku oczyma,
- Dukat jest elementem, żywiołem...
DOZORCA
- Prawdziwie!
- Odejść muszę, gdy słucham, rozum sobie krzywię.
Dozorca odchodzi.
DOKTOR
- Wypędziłem go przecie, jutro oszaleje
- Myśląc o tym dukacie; teraz mam nadzieję,
- Że sam na sam z szalonym pogadam młodzieńcem.
Siada na łóżku Kordiana.
KORDIAN
- Ktoś ty jest? brat mój? krewny?
DOKTOR
- Jestem zapaleńcem.
KORDIAN
- Musiałeś się więc chyba urodzić dziś rano?
- Wszyscy dotąd mówili, żem jeden na świecie.
DOKTOR
- Ciebie znali, mnie jeszcze dotąd nie poznano,
- Siedziałem sobie cicho zamknięty w sztylecie.
KORDIAN
- Daj mi pić... mam gorączkę... słów twych nie rozumiem.
DOKTOR
- Natęż uwagę... jasno tłómaczyć się umiem,
- Ale natęż uwagę mocno! mocno! mocno!
KORDIAN
- Natężyłem... Znam ciebie...
DOKTOR
- W godzinę północną
- Wychodziłem z sypialnéj cessarza komnaty.
KORDIAN
- Cóż tam robiłeś?
DOKTOR
- Ha! nic, polewałem kwiaty...
KORDIAN
- Co? owe drzewa pełne uszu, bez języków...
DOKTOR
- Tak, to klony... a inne rosną w liść krzyżyków
- Jak gwoździki maltańskie; inne jako trzciny
- Pełne kolan i puste, a cessarza syny
- Na pustych kolankowych trzcinach grać się uczą.
KORDIAN
- Czemu twoje wyrazy tak brzęczą i huczą?
- Gadaj ciszéj... czy jakiéj nie umiesz modlitwy?
DOKTOR
- Umiem jedną, co ludzi popycha do bitwy.
KORDIAN
- Nie chcę... za głośna będzie, a może bezbożna?
DOKTOR
- To modlitwa turecka, jak księżyc dwurożna,
- Jednym rogiem zabija wroga, drugim siebie...
KORDIAN
- Wszak potrzeba bić wrogów?
DOKTOR
- Wiem o téj potrzebie...
- Naród ginie, dlaczego? – aby wieszcz narodu
- Miał treść do poematu, a wieszcz rym odlewał,
- Aby nieliczną iskrę ognia, pośród lodu,
- Z pieśni wygrzebał anioł i w niebie zaspiewał.
- Widzisz, jak cenię wieszczów gromowładne plemię.
KORDIAN
- Nie – to nie tak... inaczéj... idź z nieba na ziemię.
DOKTOR
- Rozumiem. Hymn anioła w wieszcza się przelewa,
- Zaśpiewał – naród ginie, bo poeta spiewa.
KORDIAN
- Głupiś! Mów co ze starych testamentów księgi.
DOKTOR
- Faraon kiedy stanął na szczycie potęgi,
- Śniło mu się, że siedem wypasionych wołów,
- Siedem chudych pożarło.
KORDIAN
- Nie! to nie tak było...
DOKTOR
- Ale tak jest, zapytaj potomka Mogołów...
KORDIAN
- Mów o czém inném, Pismo święte mię zabiło.
- Czy nie jesteś botanik?...
DOKTOR
- Żądam tajemnicy,
- A zwierzę się, żem wcale nowe odkrył ziele;
- Rośnie na mojém oknie, w rycerskiéj przyłbicy,
- Posiane w stu miast dawnych ostygłym popiele.
- Wkrótce, jak się spodziewam, wyda pączek liczny,
- Jak myśli milijonów... a potém kwiat śliczny,
- Czerwony jak krew ludzi, a potém nasienie
- W strąkach wielkich zawarte, które pękną z trzaskiem
- Jak milijony harmat... Wpadasz w zachwycenie?
- Oczy twe poetycznym zapłonęły blaskiem.
KORDIAN
- Czy ta roślina kwitnie? plemi się...
DOKTOR
- Już wschodzi.
KORDIAN
- Wschodzi dopióro?
DOKTOR
- Tak jest, a że mróz jéj szkodzi,
- Więc ją do czasu garnkiem przykryłem kuchennym.
KORDIAN
- Dręczysz mię – nudzisz – łamiesz – gryziesz –
- Gadaj mi nie o kwiatach. [jestem sennym...
DOKTOR
- Trzy są elementa,
- Które składają rozum, trzy wielkie myślniki.
- Przez nie wytłómaczona jasno Trójca święta.
- Myślnik jedność, urodził wielości liczniki,
- Z nieskończoności starszéj, określność wypływa;
- A związek między niémi, myśl, co porównywa,
- Jest trzecim elementem, z trzech trójca się składa;
- Bez wyobrażeń liczby, wnet jedność upada;
- Bez określności bytu, nieskończoność niknie;
- Więc jedna równa drugiéj jak Ojciec Synowi,
- Względność ich dała życie świętemu Duchowi,
- A wszystkie trzy ideje są trójcą – rozumem.
KORDIAN
- Napełniłeś mi uszy oceanu szumem,
- Mam gorączkę... Człowieku, co prawisz u kata?
DOKTOR
- Wyleczę ciebie... Teraz o stworzeniu świata,
- Czy o stworzeniu ludów... Świat przed ludźmi ginie;
- Ziemia to orzech w chmurnéj zawarty łupinie.
- Bóg przez sześć dni wiekowych stwarzał ziemskie ludy.
- W pierwszym dniu, stworzył państwo modlące się Judy,
- To była ziemia, na niéj wyrosły narody.
- W drugim dniu, porozlewał wschodnich ludów wody,
- W trzecim, jak drzewa greckie wyrosły plemiona;
- W czwartym dniu, zaświeciło z gór Sokrata słońce;
- W piątym, wzleciały orłów rzymiańskich znamiona,
- To były ptaki – a na dnia piątego końce,
- Padła noc wieków średnich, długa, zachmurzona,
- W szóstym człowieka zlepił Bóg... Napoleona.
- Dziś dzień siódmy, Bóg rękę na rękę założył,
- Odpoczywa po pracy, nikogo nie stworzył.
KORDIAN
- Łżesz, podły! Każdy człowiek, który się poświęca
- Za wolność – jest człowiekiem, nowym Boga tworem.
DOKTOR
- Cha! cha! wolność gancarskie koło dziś pokręca,
- Dobrze mówisz, te koło nowym idzie torem,
- Wyda gliniany garnek.
KORDIAN
- Wyda wielkich ludzi!...
DOKTOR
- Widzisz, jak ci się płomień gorączkowy studzi,
- Gadasz wcale do rzeczy...
KORDIAN
- Słuchaj! powiedz szczerze,
- Czy nie widziałeś nigdy człowieka? anioła?
- Co swe cierpienia ludom przynosi w ofierze,
- I gromom spadającym wystawia cel czoła,
- I śmierć za Zbawiciela ponosi przykładem
- Za lud cierpiąc...
DOKTOR
- Ten człowiek szedł tu moim śladem.
- Zawołam go.
Woła dwóch waryjatów, jeden z nich trzyma rozkrzyżowane ręce, drugi jedną rękę podniesioną ma do góry.
- Dwóch widzisz, za lud cierpią oba;
- A jak cierpią, powiedzą; abyś sam ocenił...
do waryjata z rozkrzyżowanymi rękoma
- Bracie! powiedz mi, coś ty za wielka osoba?
- PIERWSZY WARYJAT
- Jam nie osoba, jam się dawno w krzyż zamienił.
- Ja byłem krzyżem w Chrystusa męce,
- Do mnie zmarłego przybili;
- A jam go zamiast ćwieków unosił za ręce,
- Jak małe dziécię, gdy kwili.
- Jestem krzyżem; gdy papiéż daje krzyża drzewo,
- Nie wierzcie! ja mam nogi, rękę prawą, lewą,
- Nic ze mnie nie ubyło, niech kto części liczy...
Smutnie mówi odchodząc.
- Boże! odwróć ode mnie ten kielich goryczy.
DOKTOR
do Kordiana
- Widzisz, on się poświęcił za lud.
KORDIAN
- Zwaryjował!...
DOKTOR
do waryjata z podniesioną ręką
- A ty, czemuś tak ręką w niebo wygórował?...
DRUGI WARYJAT
- Ciszéj mów! nieba sufit lazurowy
- Trzymając na téj dłoni, zasłaniam świat cały.
- Niebo, słońce, księżyc biały,
- Chcą upaść ludziom na głowy;
- Lecz ja stoję pod nieba nachylonym stropem,
- Znużony, tęskny, bezsenny.
- Módlcie się do mnie, jam zbawca codzienny,
- Zasłaniam ludy przed nieba potopem...
- Spijcie, ludzie! dobréj nocy!
Odchodzi.
DOKTOR
- A cóż? to wielki człowiek! za lud się poświęcił!
KORDIAN
- To waryjat!...
DOKTOR
- Bluźnierstwa rzucasz z ustnéj procy!
KORDIAN
- To waryjaty oba! i tyś sam mózg skręcił.
DOKTOR
- A cóż wiesz, że nie jesteś jak ci obłąkani?
- Ty chciałeś zabić widmo, poświęcić się za nic.
- O! złota rybko w kryształowéj bani,
- Tłucz się o twarde brzegi niewidzianych granic;
- Mały kryształ powietrza, w którym pluszczesz skrzelą,
- Jest wszystkiém, a świat cały nicości topielą.
KORDIAN
- Myślę.
DOKTOR
- Więc świat jest myślą twoją.
KORDIAN
- Cierpię.
DOKTOR
- Nie myśl.
KORDIAN
- Nie mogę...
DOKTOR
- Możesz, sposób niemyślenia przemyśl,
- Oszalej, będziesz świętym w Stambule.
KORDIAN
- Szatanie!
- Przyszedłeś tu zabijać duszy mojéj duszę;
- Ostatni skarb wydzierasz, własne przekonanie;
- Ostatni promień gasisz.
DOKTOR
- Glinę boską kruszę...
KORDIAN
- Niechaj Bóg litościwy wyrwie z twéj paszczęki.
Wielki książe Konstanty wpada z żołnierzami i wskazuje na Kordiana.
WIELKI KSIĄŻĘ
- Wziąść go, prowadzić zaraz na śmierć i na męki!
KORDIAN
- To głos ludzi, o! Boże, raczyłeś mię przecie
- Choć śmiercią wyswobodzić od tego człowieka...
Pokazuje na miejsce, z którego Doktor zniknął.
- Gdzież on! gdzież on?
WIELKI KSIĄŻĘ
- Skoro go w mundur ubierzecie...
- Prowadzić na plac Saski...
Wychodzi.
KORDIAN
- Gdzież on!
ŻOŁNIERZ
- Książę czeka.
Scena VII
edytuj- PLAC SASKI
- Wojsko polskie, jeszcze nie ustawione... W jednéj stronie placu widać grono jenerałów, pośród nich CAR, WIELKI KSIĄŻE KONSTANTY niecierpliwy przechadza się... Z dala naokoło placu lud warszawski.
CHÓR
- Tysiące żołnierzy, bagnetów tysiące,
- Obwisłe sztandary, bagnety nie drzące,
- Cicho jak w ostatin sąd.
WIELKI KSIĄŻĘ
komenderując
- Do frontu! równać front!...
CHÓR
- W jeden rząd długi, prosty piechota się zwarła.
- Gdybyś o cal w szeregu wykazał pierś cara,
- A z drugiéj strony szyku miał Tella Szwajcara;
- Strzała by się o każdą pierś polską otarła,
- I nie raziwszy żadnéj, zbiła jabłko carskie.
WIELKI KSIĄŻĘ
- Grać!
CHÓR
- I zagrzmiały muzyki janczarskie,
- Ucichły znowu... dają głos carowi.
CAR
do żołnierzy
- Zdrowiście, dzieci?
GŁOS
ŻOŁNIERZY
- Z łaski Boga zdrowi.
CHÓR
- Co powiedzieli gwarem, Bóg tylko zrozumie,
- Jak modlitwę rozbita w morza głuchym szumie.
Sześciu żołnierzy przyprowadzają bladego Kordiana. Stawią go przed Carem... Wielki Książe przybiega z wściekłością.
WIELKI KSIĄŻĘ
do Kordiana, pieniąc się
- Ha! psie polski! przyszedłeś – czemuś taki blady?
- Przewidziałeś, co czeka? Kacie! raskolniku...
- Ty nosisz szlify? precz! precz! precz! Rozciskam gady.
- Rzucę cię pod kopyta trójrzędnego szyku,
- Albo tu zwalę w piasek... i moją ostrogą
- Napiszę wor na czole. Car ciebie darował
- Zemście mojéj... Car ciebie sam w grobie pochował!
- Z książęcéj dłoni diabły wydobyć nie mogą!
CAR
na stronie
- Myśli, że mię oszuka?
WIELKI KSIAŻE
- Dać tu cztery. konie.
- Ha, ty psie, masz gorączkę, ale ciało zdrowe?
- Każdy z członków zostawisz na końskim ogonie,
- A koń mój najsilniejszy zerwie z karku głowę.
- Milczysz!... Ha, ja się wścieknę... ten pies ciągle milczy.
Uderza kułakiem w pierś Kordiana.
- Słuchaj, do twego ciała głód uczułem wilczy,
- Kąsałbym.
Zgrzyta zębami.
- Cha! cha! Carze, lubisz konne sztuki?
- Pokażę ci ogromny skok... Znieść karabiny,
- Ustawić w piramidę, posczepiać za kruki
- Ostrzem do góry – związać, jak snopy, jak trzciny.
Żołnierze ustawili piramidę z karabinów.
- Teraz, psie! siadaj na koń... i leć z nim do diabła.
- Ty milczysz... co? Na widok dusza ci osłabła?
- Myślisz, że się zlituję. – Wszak poświęcam konia,
- Konia poświęcam, słyszysz? a ciebie? No! w drogę!
- No! ruszaj ! ruszaj ! ruszaj ! czemuż trąbą słonia
- Wziąść ciebie i na kolce zarzucić nie mogę?
- Wrzuciłbym...
ostygając
- No posłuchaj, Lachu, wstydem płonę...
- Mówiłem o Polakach, że chłopy szalone,
- Gotowi z królewskiego zamku w Wisłę skoczyć...
z wściekłością
- Skacz! bo każę cię w lochy Karmelitów wtłoczyć!
- Głodem zamorzę! wsadzę pomiędzy szkielety!
proszącym tonem
- No, Lachu! jeśli żywy przeskoczysz bagnety,
- To daruję ci życie...
KORDIAN
- Dzięki, książę! dzięki,
- Żeś mi powiedział wszystko... gdyby dar żywota
- Można zyskać ruszeniem palca u téj ręki?
- To nie ruszyłbym palcem.
WIELKI KSIĄŻĘ
- Boi się hołota!
CAR
- Jeśli o to ci chodzi, ręczę, że choć zdrowy
- Jako ptaszek przelecisz nad las bagnetowy,
- To kule cię nie miną... Książę, on się boi!...
WIELKI KSIĄŻĘ
- Widzisz! więc car zaręczył... zginiesz... martwy stoi!...
- Żołnierze! kto z was skoczy, dam krzyż świętéj Anny,
- Świętego Stanisława... jeśli wyjdzie ranny,
- Tysiąc złotych pensyji... tysiąc – dwa tysiące,
- Cztery tysiące... o wy psy! nie psy – zające!
- Polaki!...
KORDIAN
- Niech mi konia podadzą...
Siada na konia i odjeżdża w koniec placu.
WIELKI KSIĄŻĘ
woła Kurutę.
- Kuruta!
- O gdyby on przeskoczył!...
KURUTA
- Ten człowiek wart knuta.
WIELKI KSIĄŻĘ
- Niechaj przeskoczy! słuchaj! ja chcę, niech przeskoczy!
- Car ujrzy, jak mój żołnierz nad Moskale lotny...
- Patrz! jedzie... zatrzymał się... tam obraca oczy,
- Do ludu... tam lud stoi cichy, czarny, błotny.
Marszczy się jak tygrys.
- Nie lubię tego ludu... Patrz, chustkami wieje,
- Kapelusze podrzuca... Kruta! masz nadzieję?
KURUTA
- Jak Wasza Książęca Mość...
- KSIĄŻE
gwałtownie
- Patrz! patrz! piasku chmura!
- Nie widzę... Spinaj konia! Ha! przeskoczył...
- WOJSKO
krzyczy
- Urra!
LUD
krzyczy z dala.
- Żyje!
Żołnierze przyprowadzają chwiejącego się Kordiana, Książe bierze go w swoje objęcia.
WIELKI KSIĄŻĘ
- Cóż ci, mój druhu? No! no! chwat młodzieniec!
- Nieprawda, koń mój żartki? skacze jak szaleniec?
- Musiałeś nie czuć skoku? – Wasza Mość Cessarska
- Widziałeś. – Odprowadzić konia, niech wyparska. –
do Kordiana
- Ręczę za twoje życie... idź! tyś chory? senny?
- Wziąść go... odnieść do łóżka...
Odprowadzają Kordiana.
CAR
do jenerałów tak, że Książe nie słyszy.
- Złożyć sąd wojenny,
- Godził na moje życie... Rozstrzelać...
WIELKI KSIĄŻĘ
wesoło
- Trębacze!
- Niech grają Dombrowskiego, książę sam poskacze...
Parada na Placu Saskim.
Scena VIII
edytuj- Izba klasztorna obrócona na więzienie, okno kratowe, stół i łóżko drewniane. KORDIAN skazany na śmierć gada z Księdzem zakonnym. GRZEGORZ. stary sługa, chodzi po pokoju ze łzami w oczach.
GRZEGORZ
do siebie
- Ten ksiądz już od godziny dręczy mego pana,
- Ot! dajcie mu przed śmiercią pokój! dajcie pokój!
- Jaki tam Bóg powiedział: Dziecko w więzy okuj?
- Nie ma Boga, przystaję do cechu szatana...
KORDIAN
- Grzegorzu, módl się za mnie.
Grzegorz jak skarcone dziecko pada na kolana i modli się... Kordian klęka u stóp Księdza, ten błogosławi... i mówi podnosząc Kordiana.
KSIĄDZ
- Synu! powstań z prochu
- I leć do Boga, ale przebacz światu.
- Bóg cię wyrywa z lwiéj paszczy, i z lochu,
- W którym byś uwiądł na kształt mdłego kwiatu...
- Teraz, mój synu, przed wieczności drogą
- Nié masz co komu przekazać na ziemi?
KORDIAN
- Nic.
KSIĄDZ
- I nikogo na ziemi?...
KORDIAN
- Nikogo.
KSIĄDZ
- Nie byliż ludzie przyjaciołmi twemi?...
KORDIAN
- Nikt.
KSIĄDZ
- Tyś mi tego nie powiedział grzechu!
- Zlituj się nad nim, Boże! Wielki Boże!
KORDIAN
- Nim zimne ciało do grobowca złożę,
- Jakiś głos tęskny, słyszę w duszy echu;
- Pamiątek woła... i śladu na świecie...
KSIĄDZ
- I to grzech, synu... Wy młodzieńcy chcecie
- Schodząc ze świata ślad wieczny zostawić,
- Myślą wypalić, lub mieczem wykrwawić;
- Po cóż ta żądza? Ani te opady
- Liści uwiędłych chciwa rola zbierze,
- Ani pomogą duszy jak pacierze
- W ustach przechodnia... I po cóż te ślady?...
- Jam cię zasępił... przebacz! bo ja może
- Jestem za stary, a ty dziécie wiosen...
- Więc nie rozumiem... Słuchaj... przy klasztorze
- Jest ciemny ogród, szpalerami sosen
- Różnie pocięty... dzisiaj w tym ogrodzie
- Zasadzę różę miesięczną i twojem
- Nazwę imieniem... by zakwitła w chłodzie
- Posępna, blada...
KORDIAN
- Niech ci pociech zdrojem
- Bóg wynagrodzi... i nazwiesz tę różę
- Mojém imieniem? i może nie zwiędnie!...
Ksiądz odchodzi.
- Spłyńcie się teraz w jednéj myślnéj chmurze
- Wszystkie sny marzeń latające błędnie!
- I bądźcie ze mną! Niebo! ty mi zapal
- Słońce i księżyc i gwiazdy, bo konam!
- Bo tam przed ludźmi, choćby wbity na pal,
- Zamknę cierpienia i bole pokonam;
- Lecz tu łez moich duma nie zatrzyma...
- O! gdybym wiedział, że tak bez powrotu
- Ziemię żegnałem; przed chwilą odlotu
- Patrzałbym na świat innemi oczyma,
- Dłużéj! ciekawiéj, a może ze łzami...
- Bo tam pomiędzy ogrodu kwiatami
- Jest pewnie piękny kwiat... a ja go nie znam!...
- Może dźwięk jaki nowy struna daje...
- A jam nie słyszał... Czegoś mi nie staje!
- Ludzi znać nie chcę, lecz niech się obeznam
- Z ziemią, piastunką ludzi!... O! ty ziemio!
- Byłażeś dla mnie piastunką troskliwą?
po chwili ze wzgardą
- Niech się rojami podli ludzie plemią,
- I niechaj plwają na matkę nieżywą,
- Nie będę z niémi! – Niechaj z ludzkich stadeł,
- Rodzą się ludziom przeciwne istoty,
- I świat nicują na złą stronę cnoty,
- Aż świat, jak obraz z przewrotnych zwierciadeł,
- Wróci się w łono Boga, niepodobny
- Do tworu Boga... Niechaj tłum ów drobny!
- Jak mrówki drobny! ludem siebie wyzna!
- Nie będę z niemi! – Niech słowo ojczyzna,
- Zmaleje dźwiękiem do trzech liter cara;
- Niechaj w te słowo wsięknie miłość, wiara,
- I cały język ludu w te litery,
- Nie będę z niemi! – Niech szubienic drzewa
- W ogrodach miejskich rosną jak szpalery,
- Niech się w ogrody takie tłum wylewa,
- Śmiechom przyjazny, a łzom nienawistny;
- Niech nianki w ogród szubienic bezlistny
- Prowadzą dziatki, by tam dla zabawy
- Grzebały piasek krwią męczeńską rdzawy...
- Nie będę z niemi! – O zmarli Polacy,
- Ja idę do was!... Jam jest ów najemny,
- Któremu Chrystus nie odmówił płacy,
- Chociaż ostatni przyszedł sadzić grono;
- A tą zapłatą jest grób cichy, ciemny;
- Tak wam płacono...
GRZEGORZ
- Panie! nie mogę skończyć pacierza, co każe
- Przebaczyć wrogom. Bóg ich na ziemi ukarze!
- Oj, paniczu mój drogi, na cóż tobie było
- Ten pistolet przykładać do białego czoła?...
- Pamiętam, w lesie oko miesięczne świeciło,
- Szedłem, a ciągle za mną ktoś: Grzegorzu! woła.
- Szedłem po lesie... nagle widzę me dzieciątko,
- Na wrzosach, krew czerwona płynie jak rubiny...
KORDIAN
- Nie wspominaj mi o tém.
GRZEGORZ
- Szatańską pieczątką
- Pan naznaczyłeś czoło, giniesz z owéj winy.
- Widzi pan... Człowiek siebie nad brata miłuje,
- Gdy Bóg karał Kaima, a on zabił brata;
- Więc każdy, co się kulą zabija lub truje...
Zatrzymuje się i z rozpaczą:
- Przewidziałem nieszczęście... lecz śmierć z ręki kata!!!
- O! o! o! Panie drogi! pociesz mię, mów do mnie!
- Pisarzowi napisać każę twoje słowa,
- W życiu je stary Grzegorz na piersi przechowa;
- Każę je dzieciom w grobie położyć – koło mnie,
- Blisko... bo słowa dziecka, to staremu kwiaty...
KORDIAN
- Czy ty masz dzieci?
GRZEGORZ
- Oh! mam syna...
KORDIAN
- Czy żonaty?
Grzegorz daje znak głową, że tak.
- Więc jeśli się synowi twemu syn narodzi,
- To go ochrzcij imieniem mojém, Kordian...
GRZEGORZ
- Panie,
- Będę płakał, wołając na wnuczka: Kordianie!
KORDIAN
- O! nie, tak nie nazywaj... imie mu zaszkodzi...
- Nie nazywaj Kordianem...
GRZEGORZ
- Paniczu mój drogi,
- Nie wydzieraj, coś dawał; jam się już oswoił
- Z tą myślą, że mój malec, choć nędzarz, ubogi,
- Ja go będę nazywał Kordian... jeśli zbroił,
- Ja go nie będę karał... Niech rośnie jak kwiatek
- Kordianek mały! mój Kordianek! mój bławatek!...
Śmieje się ze łzami w oczach.
- O! panie! panie! czemuż ty go nie zobaczysz?
KORDIAN
- Boże! dziecka za imię ukarać nie raczysz,
- Ani mu stworzysz życie, równe memu życiu?
- To dziwnie! że jak człowiek tonący w rozbiciu,
- Chwytam się każdéj słomki... szukam przeżyć siebie...
zamyślony
- Więc gdy mi wezmą życie... a starzec pogrzebie!...
- Kiedyś!... za błędném dzieckiem, po łąkach, lub w borze,
- Głos matki wołać będzie... Kordian! Kordian! – długo...
- Dziécie śmiechem odpowié, nad kwiecistą strugą...
- A pośród ciemnych murów, gdzieś w cichym klasztorze,
- Róża moja zakwitnie... Ksiądz w czarnym habicie
- Pacierze nad nią zmówi... Więc róża – i dziécie. –
Oficer wchodzi z Księdzem zapłakanym.
KSIĄDZ
- Synu!...
KORDIAN
- Na jaką idę śmierć?...
OFICER
- Na rozstrzelanie...
Grzegorz pada ma kolana. Kordian bierze w obie ręce jego siwą głowę i całując mówi przerywanym głosem.
KORDIAN
- Bądź zdrów – mój wierny – ojcze...
Odchodzi.
GRZEGORZ
wyciągając ręce
- Panie! panie! panie!
Pada na ziemię... Potém zrywa się i wybiega spiesznie za Kordianem.
Scena IX
edytuj- Pokój w zamku królewskim.
CAR
sam
- Nudno! Szkoda, żem puścił tego szambelana,
- Co jak mops na dwu łapach przede mną tańcował.
- Skacz! skacz! skacz! Rad bym dostać Machmuda sułtana,
- Aby skakał przede mną... Będę go częstował
- Dymami siarki, prochu, aż w dymie uduszę...
Patrzy na ściany.
- Cóż to, na ścianach gmachu pył spostrzegam brudny?
- Tam w końcu; pająk sidła zastawuje musze.
- Pył... pył... Ten pył mię bawi, świadczy gmach odludny,
- To chwast na grobie wroga... Polska już ostygła,
- Umarła i na wieki. – Jak magnesu igła
- Na północ obrócona, w Sybir patrzy mroźny.
- Z dala trup tego kraju zdawał mi się groźny...
- Marzące o podbojach myśli nieraz zwichnął...
- Przyjechałem... trup zadrżał, nawet się uśmiéchnął...
- Łez nie widziałem... domy kobiercami kwietne...
- Daléj więc... Europę jak jabłko rozetnę,
- A nóż zatruty obie zatruje połowy.
- Króle! dajcie mi pokłon koronami z głowy!...
- Ha! ha! albom ja wielki? albo świat ten mały?
- Albo głupi świat cały? albom ja rozumny?...
- Część ogromnego kraju Szach mi oddał dumny;
- Garść téj ziemi kazałem spłomienić w kryształy
- I kryształowe łoże Szach dostał, i wdzięczny.
- O wielki synu słońca! o bracie miesięczny!
- Czy ci nie zimno w łożu kryształowém cara?
- Na zachodzie stugłowa wyrasta poczwara,
- Lecz wkrótce w petersburskiéj każę ulać
- Łoże drugie z kryształu, dla ludów zachodu;
- Miarę na długość wezmę z moskiewskiego rodu,
- A który naród dłuższy nad łoża okucie,
- Kryształu nie rozciągnę, lud skrócę o głowę.
- Ludy! poszlę wam! poszlę łoże kryształowe.
- Któż to?. .. Brat mój !
Książe Konstanty wbiega zadyszany.
- Jak się masz, Kostusiu! co słychać?
WIELKI KSIĄŻĘ
- Wasza Cessarska Mość... niech..
CAR
- Nie możesz oddychać?
- Widać, żeś się tu spieszył? czemuż ci tak śpieszno?
- Zapewne mi przynosisz jaką wieść pocieszną?
WIELKI KSIĄŻĘ
- Ha, Sasza Cessarska Mość... kazałeś...
CAR
- Mów śmiało...
WIELKI KSIĄŻĘ
- Rozstrzelać... Ha!
CAR
- Tak mi się, bracie, podobało...
WIELKI KSIĄŻĘ
- Niech Wasza Cessarska Mość odwoła! niech raczy
- Odwołać wyrok śmierci.
CAR
- Książe; co to znaczy?
WIELKI KSIĄŻĘ
- Proszę Waszéj Cessarskiéj Mości, niech ten człowiek
- Żyje... Nie traćmy czasu – chwili, mgnienia powiek,
- Oto ułaskawienie, pióro...
CAR
- Pióro moje
- Spisałem na wyroku śmierci, przy nim stoję.
WIELKI KSIĄŻĘ
- Wasza Rska Mość niech stawi żyda na papierze,
- Byle podpis... do kroćset...
CAR
- Bracie, mówmy szczerze,
- Chcesz ocalić Kordiana?
WIELKI KSIĄŻĘ
- Chcę! chcę! chcę!
CAR
- I właśnie
- Dlatego zginie.
WIELKI KSIĄŻĘ
z zadziwieniem
- Co? Co?
CAR
- Bracie, skończmy waśnie,
- Spać mi się chce...
Książę chodzi po sali, widać w nim burzę wściekłości... bierze z kominka porcelanę i rozciska w dłoni...
WIELKI KSIĄŻĘ
- Dlaczegoż Wasza Mość Cessarska
- Nie chce téj małej łaski? – Jam ci tron darował!...
CAR
- Bracie, pohamuj wściekłość, co nozdrzami parska.
WIELKI KSIĄŻĘ
- Przebacz, Wasza Cessarska Mość, będę hamował,
- Lecz proszę, niech ten człowiek żyje.
CAR
- Tyś morderca,
- Jeśli on nie morderca... Odejdź, bracie miły,
- Nie chce mi się zaglądać w brudy twego serca;
- Wolałbym dwumiesięczne rozrzucać mogiły.
WIELKI KSIĄŻĘ
- Co? Nie rozumiem...
CAR
- No! no! idź i bądź spokojny.
WIELKI KSIĄŻĘ
- Bracie! bracie, z tygrysem nie zaczynaj wojny!
- Jam ci tron dał, na którym siedzisz, ja przy tronie
- Leżę jak lew brązowy, jeśli ja zawyję?
- Jeśli usłyszą ludy, że lew ryczy? żyje?
- Ludy przypomną, żem ja winien żyć w koronie,
- A ty w stajni, w kazernie musztrować szeregi...
CAR
- Książę! widzę, że wina przelałeś nad brzegi,
- Co, tyś mi tron darował? Było go wziąść, bracie,
- Boś ty się w purpurowej urodził komnacie,
- Sto dział grzmiało nad twoją złocistą kołyską
- I dano ci greckiego cesarza nazwisko;
- Lecz potém matka twoja, żona Pawła cara,
- Zbrzydziła cię, wyrodku! Tyś miał nos Tatara,
- Zamiast ssać łono, tyś je pokąsał jak szczenię...
- Wyrosłeś. Przyszła matka i rzekła: Tyś głupi,
- A tobie powiedziało to samo sumnienie.
- Rzekła ci: Daj tron bratu! rzekłeś: Niech brat kupi...
- Więc kupiono u ciebie zrzeczenie się tronu.
- Było go wziąść... a co by ci zostało z plonu?
- Czy śmiałbyś w oczy matki spojrzeć okiem cara?
- A uśmiech jéj? a słowo: Tyś głupi? a czara
- Nalana zmarszczonymi rękami twéj matki?...
WIELKI KSIĄŻĘ
- Carze! carze! truciznę schowaj na ostatki.
- Znałem was dobrze, katów bezczestnych i dumnych,
- Was matka nauczyła zabijać słowami.
- Dwóch było mądrych, trzeci głupi; do rozumnych
- Ktoś rzekł: Waszego ojca udusim szarfami
- Odpowiedzieli: Dobrze. Poszli... udusili...
- Pomnisz, Beningsen przyszedł i rzekł: Pawła cara
- Udusiliśmy... rzekli: Amen... Więc zabili,
- Sami zabili ojca – a noc szarfy kara...
- Ha! szarfy wyrzucili jak zużyte sprzęty
- Za granice moskiewskie, na kraje sąsiadów;
- Darowali Europie gniazdo żółtych gadów.
- A do lochu rzucili zewłok ojca święty,
- Zaledwo ksiądz odszeptał jeden pacierz prędki.
- Nie wynieśliście trupa na tron złotolity?
- Bo spod nogi zabójców wyszedł zmięty, zbity,
- Podobny do tygrysa z błękitnymi cętki.
- Lecz naród krzyczał: Syny! wyście nam ukradli
- Komedyją pogrzebu, łzy wasze książęce
- I widok miły królów, co tak nisko spadli...
- Wynieście ojca ciało! całujcie mu ręce!
- Bo my chcemy obaczyć, jakie to są cary,
- Których można zabijać bez sądu i kary...
- Pamiętasz! jak zduszony kadzideł wyziewy
- Całowałeś tę rękę, i całun żałobny?...
- A potém myłeś usta całą wodą Newy.
- O! jak ty jesteś, bracie, do ojca podobny.
- Patrzeć nie mogę! Zmyj twarz! zmyj twarz, podobieństwo...
- Bo ja patrzeć nie mogę... Bo rzucę przekleństwo,
- Które aż Bóg usłyszy...
CAR
- To królewska zbrodnia.
WIELKI KSIĄŻĘ
- A wszakże ci Sybircy, których karzesz co dnia,
- Mogą krzyczeć z kibitek: Carze! z nami razem!
- Jedź z nami! bo zabiłeś ojca; niechaj katy
- Pocałują cię w czoło czerwoném żelazem...
- Lecz ty lud trzymasz głupi, bez żadnéj oświaty.
- Kilka kłosów z gwardyjskiéj wyrosło równiny,
- Więc na Turków! – Michale, wiedź ich... On nie umie...
- Wiesz, czego chcę po tobie? – Michał nie rozumie.
- Głupcze, krzyknąłeś podsadź pod szeregi miny,
- I wysadź na powietrze!... Brat Michał dwa palce
- Do czoła – pokłon niemy – i odszedł – a w miesiąc
- Pod gwardią zatopione saletry padalce
- Wybuchnęły jak piorun... aż grunt musiał przesiąc
- Krwią ruską... Car się uśmiał... i rzekł: To pomyłka!...
- A wiesz, carze? że za to mało knuty! zsyłka!...
- Katorgi nawet mało!...
CAR
- Bracie, twego serca
- Powstydziłby się może najęty morderca.
- Przypomnę ci zdarzenie...
WIELKI KSIĄŻĘ
- Co? jakie?
CAR
- Nie skłamię.
- Znałeś?
Mówi kilka słów do ucha Księciu.
WIELKI KSIĄŻĘ
- Carze! milcz! milcz! milcz!
CAR
- Nie! aż cię połamię
- Słowami knutowymi... aż czoło wypiekę
- Do mózgu myśli twoich.
WIELKI KSIĄŻĘ
- Carze, ja się wściekę!
- Milcz !
CAR
- Milczeć?... Wszak nie jestem sumnieniem książęcia
- Ani pochlebcą płatnym...
WIELKI KSIĄŻĘ
- Na wszystkie zaklęcia!
- Milcz!
CAR
- Gdzie się owa piękna Angielka podziała?
- Lat szesnaście, dziecinna, płocha, jak śniég biała,
- Z błękitnymi oczyma, na balach szczęśliwa,
- Na pół smutna, wesoła, mdlejąca i żywa;
- Tak nieświadoma uczuć i światowéj burzy,
- Że mogłaby się kochać sercem w białéj róży,
- I bronić się kotarą zakrytego łoża
- Przed róż kwitnących wzrokiem...
Książę siada – i trzyma oczy wlepione w ściany.
- Na nią ręka Boża
- Wysypała brylanty wszystkie i gwiazd ognie...
- Lekki twór kryształowy złamie się, nie pognie –
- Tak właśnie ona...
WIELKI KSIĄŻĘ
- Ona... widzę ją...
CAR
- W dzień pewny
- Przed dóm Angielki, dworska zajeżdża kareta;
- Zapraszają lokaje na bal do królewny.
- W lekkich szatach, niemyślna jak motyl kobieta,
- Przyjeżdża, wiodą w zamek – w nieznane komnaty.
- Pyta, gdzie bal? gdzie światła? gdzie muzyka? kwiaty?
- Wszędzie cicho... prowadzą... wiesz, gdzie wprowadzona?
- Nie starłeś jeszcze z czoła śliny, którą plwała.
- Mściwy – wołasz... żołnierzy wściekłych rota cała...
- Wali się...
WIELKI KSIĄŻĘ
- Nie kończ, carze! bo ci język skona!
CAR
- Siedź i słuchaj! Wiem koniec zabawnéj powieści.
- Na piękny żart się zdobył lubownik niewieści;
- Jak ukryć trupa? Lato – nie włożyć do lodu!
- A trzeba skryć przed carem, przed posłem narodu,
- Z którego książę ukradł człowieka – gdzież schować
- Jeden z przyjaciół księcia podjął się usługi,
- Nie zaniedbał wszelako włosów przemalować,
- Twarzy przekształcić... Potem jak Pylades drugi,
- Wziąwszy odzież bogatą, krzyże, tytuł grafa,
- Najął w mieście część domu i zapłacił z góry.
- Do pokojów z meblami weszła wielka szafa;
- Co było w szafie? nie wiem – odźwiernego córy
- Myślały, że w niej szaty wieszano dziewicze.
- Zamknąwszy drzwi na zamek zniknął Pylad wierny.
- Upływa tydzień – drugi:.. szmery tajemnicze...
- Przez szpary do pokojów zagląda odźwierny,
- Nikogo... nagle krzyknął: Zaraza! zaraza!
- Więc drzwi wywalił, z szafy odbija żelaza,
- Okropnego coś razem wszystkie zmysły bije;
- W szafie szkielet człowieka topi się i gnije...
- Na trupie zapomniany brylant ogniem błyska.
- Ten pierścień mówił... i dwa powiedział nazwiska:
- Jej i twoje. –
WIELKI KSIĄŻĘ
budzi się z głębokiego osłupienia – i mówi z wyciem stłumioném zrywając się z krzesła.
- Ha! carze! carze! znasz mordercę?
- Ja ci muszę te słowa nazad w gardło wdławić!
- Połknąłeś tajemnicę i nie możesz strawić?
- Pomogę mieczem... Ona w sercu? wydrę serce!
- Ona w mózgu? więc z mózgiem na ściany rozprysnę!
- Czy wiesz, że skoro szpadą z okna tego błysnę,
- Wnet czterdzieście tysięcy bagnetów poruszę?
- No co? – Ja ci na gardle siądę i uduszę,
- Do szaf zamknę królewskich i wyjdę wesoły.
- Na ulicach Warszawy tłum ludu natrafię,
- Cha! cha! cha! zapytają... gdzie brat? gdzie car? – w szafie!
- Cha! cha!!! Cara zamknąłem jak miecz kata goły
- W pochwę zgnilizny... Cha! cha! niechaj go rdza toczy!
- Niech lud czuje w powietrzu! A co? drżysz, mój bracie?
- Wiesz, żem silny jak tygrys... wiesz, że w téj komnacie
- Jesteś sam na sam ze mną... A co? patrz mi w oczy!...
Car spogląda w oczy brata... i patrzą długo na siebie, jeden drugiego chce wzrokiem przełamać... Konstanty pierwszy spuszcza oczy... i oddala się... chodzi po sali. Car... uważa każde jego poruszenie i mówi do siebie...
CAR
- Dobrze! wyszedłem cało... ta moskiewska żmija
- Buntu dźwignąć nie mogła... myślą się zabija...
- Gdyby zamiast słów szpady dobył, już bym nie żył...
- Zamyślony – w zmarszczone czoło się uderzył;
- Muszę tę myśl uprzedzić... Konstanty!...
WIELKI KSIĄŻĘ
odpasuje szpadę i podaje bratu.
- Niech Wasza
- Cessarska Mość tę szpadę weźmie...
CAR
- Brat przeprasza...
Konstanty stoi milczący z czołem spuszczoném ku ziemi. Car bierze szpadę jego... potém podpisuje ułaskawienie Kordiana i zatknąwszy je na koniec szpady podaje Księciu mówiąc:
- Weź je razem ze szpadą.
Książę schyla głowę – bierze szpadę, potém dzwoni gwałtownie. Adiutant wchodzi... Książę daje mu ułaskawienie.
WIELKI KSIĄŻĘ
- Leć na plac Marsowy!
- Weź mego konia, zabij w galop – a leć ptakiem...
- Zanieś to... Biada! jeśli włos z Kordiana głowy
- Spadnie, nim ty dojedziesz.–
Adiutant wychodzi.
CAR
ściskając dłoń wściekle
- Mój brat... już Polakiem.
Scena ostatnia
edytuj- PLAC MARSOWY
Z dala widać Kordiana przed plutonem żołnierzy. Na przodzie sceny lud rozmawia.
PIERWSZY Z LUDU
- Patrz! teraz kat nad głową łamie lśniącą szpadę.
DRUGI Z LUDU
- Jaki to krzyk? czy krzyknął?
PIERWSZY Z LUDU
- Nie, usta ma blade
- I nic nie mówi – ale gdy kat szpadę łamał,
- Jakiś starzec padł z jękiem, może stary sługa?...
DRUGI Z LUDU
- Więc mu wzięli szlachectwo...
TRZECI Z LUDU
- Dekret dobrze skłamał:
- On jako chłop nie pójdzie do chłopskiego pługa,
- Pług po nim orać będzie...
PIERWSZY Z LUDU
- Chcą zawiązać oczy –
- Nie pozwolił...
DRUGI Z LUDU
- Oficer wystąpił po przedzie...
- Już ma komenderować... coś mi serce tłoczy!
- Podnieśli broń do oka...
KRZYK W TŁUMIE
- Stój, Adiutant jedzie!..
PIERWSZY Z LUDU
- Oficer go nie widzi... rękę podniósł w górę.
KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ