Kotka śmieciarka/X
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kotka śmieciarka |
Pochodzenie | Zajmujące czytanki przyrodnicze Nr 5 |
Wydawca | Wydawnictwo M. Arcta |
Data wyd. | 1931 |
Druk | Drukarnia M. Arcta |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Maria Arct-Golczewska |
Ilustrator | Ernest Thompson Seton |
Tytuł orygin. | The Slum Cat |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Zbiedzona, znużona, zgłodniała, dotarła wreszcie do mostu, prowadzącego do Nowego Jorku. Chociaż na moście tym były bardzo miłe zapachy, jednakże nie podobał się on Mizi, było tam dla niej wszystko obce: kamienie, ludzie, nawet psy, i wszystkich bała się tak, że chowała się po kątach, a tylko wieczorem wychodziła na poszukiwanie pożywienia. Kilka razy oddalała się od mostu i znowu powracała, nie wiedząc dobrze, w którą stronę się zwrócić.
Gdy tak raz spacerowała po moście, ujrzała zdaleka nadchodzący czerwonooki potwór. Siedziała właśnie na bocznej belce i patrzała na swego znajomego z zadowoleniem. Nic go się nie bała, bo przecież wiedziała, że ten głupi olbrzym nie znajdzie jej i że pojedzie sobie dalej. Tymczasem z drugiej strony nadjechał podobny drugi olbrzym i pędził znowu na most, świszcząc i plując. Mizia przerażona biegła ku brzegowi po wolnych szynach, i byłaby może dotarła, gdyby nie ujrzała znowu trzeciej lokomotywy zbliżającej się do mostu. Położenie było bez wyjścia — pozostawał jej jedyny ratunek — rzeka. Nie namyślając się więc długo, królowa Analostan skoczyła na poręcz mostu, a z niej do wody — do głębokiej mokrej rzeki. Woda nie była zimna, ale taka straszna! Mizia wpadła w nią cała z głową! a toż kaszlała i pluła, gdy wypłynęła na wierzch! Pływać się nigdy nie uczyła, ale szło to jej dość łatwo, przebierała bowiem nogami tak, jakgdyby chodziła po ziemi. Główną jej troską było teraz, na który brzeg wypłynąć? Tęsknota do ojczyzny odezwała się znowu z wielką siłą — i tem uczuciem kierowana zwróciła się do brzegu południowego.
Wylazłszy z wody, otrząsnęła się i z trudem wreszcie przebrnęła przez bagnisty brzeg, potem przez stosy węgla — mokra, brudna, czarna i zupełnie niepodobna do Jej królewskiej mości Analostan z „Piątej alei“.
Gdy pierwszy strach minął, Mizia poczuła się po tej przymusowej kąpieli zupełnie wypoczętą, jakby odmłodzoną. Zrobiło się jej po chwili bardzo ciepło, a przytem ogarnęło ją miłe uczucie zwycięstwa, jakie odniosła nad trzema olbrzymami!
Znowu nie wiedziała, w którą stronę się obrócić. Nos i wspomnienia wskazywały linję kolejową, ale tam groziły ciągle okrutne jednookie potwory. Postanowiła więc pozostać przy brzegu i dążyć dalej drogą przyrzeczną. Szczęśliwie uniknęła w ten sposób tunelu, przez który przechodziła linja kolejowa.
Trzy dni błąkała się w nieznanej jej okolicy. Raz nawet dostała się przypadkiem na jakiś statek, który z Nowego Jorku przejeżdżał na wyspę, ale czem prędzej wróciła stamtąd innym statkiem. Wkońcu po długich trudach znalazła się w miejscu, gdzie spędziła noc przy pierwszej swojej ucieczce. Stąd już droga była jej dobrze znana.
Szybko pomknęła naprzód, podniecona nadzieją zobaczenia swej ojczyzny i swej rodzinnej skrzyni, gdzie będzie mogła wyciągnąć się i odpocząć. Po paru godzinach była już na pewno przy znanych jej podwórzach.
Ale cóżto się stało? Tam gdzie stały domy, gdzie powinien się znajdować sklep z ptakami Japa Malego, były same gruzy, belki poprzewracane i pełno dziur w ziemi. Czyżby Mizia pomyliła się? Ależ nie, wszak poznawała ona doskonale zapach kamieni, na których spędziła kawał swego życia — poznawała zapach piwnicy z ptakami. Przecież nie mogła omylić ją tęsknota do kraju i zaufanie do rodzinnej ziemi! Przywiązanie do miejsca, gdzie się wychowała, brało górę ponad wszystkiem.
Biedna Mizia! tyle poświęciła, tyle przecierpiała, żeby odnaleźć swą drogą ojczyznę, a tu zastała same gruzy! Serduszko jej zaczęło bić niespokojnie i żałośnie. Chodziła bezradnie po rozsypanych kamieniach, ale nigdzie znaleźć nie mogła ani pociechy, ani pożywienia. Na całej ulicy, aż do brzegu morza nic, tylko gruzy, belki i kamienie! Mizia nie rozumiała, z czego to pochodziło. Nie był to przecież ogień — bo nie pachniało nim, a Mizia znała dobrze zapach spalonego drzewa. Nie warto jednak było nad tem rozmyślać, bo przecież trudno było małej kotce domyślić się, że właśnie w tem miejscu ma być zbudowany nowy most i dlatego zburzono wszystkie domy.
Na drugi dzień Mizia znowu wzięła się do poszukiwań: zajrzała na sąsiednie podwórze, i tu na szczęście natrafiła na jakiś stary śmietnik, ale obok niego uwijało się tyle kotów, że trzebaby dopiero walką zdobyć coś dla siebie.
Zapewne los tych kotów podobny był do losu Mizi, t. j. wraz ze zburzeniem domów stały się i one zupełnie bezdomne. Głód panował tu wszędzie. Gdy z sąsiednich domów pojawiło się jakie wiadro z pomyjami, przyczepiało się doń odrazu kilka kotów.
Mizia widziała, że tu dłużej niema co robić, pobiegła więc przedewszystkiem na „Piątą aleję“, do domu, gdzie jako królowa Analostan tak była szanowana. Ale tutaj zastała dom pusty, bo przecież jej państwo byli na wsi. Przy bramie stał jakiś pan w niebieskiej liberji ze złotemi guzikami i przywitał Jej królewską mość Analostan wcale nieprzyjaźnie. Wróciła więc na swe stare śmiecie i walczyła z innemi towarzyszami o chleb codzienny. W ten sposób przeżyła dwa miesiące. Młoda była i pełna zapału do życia, to też wyszła zawsze zwycięsko.
Przez cały ten czas mnóstwo ludzi kręciło się po murowisku; stawiali fundamenty pod most i jakiś wysoki dom. Mizia przyglądała się temu zaciekawiona. Wreszcie stanął nowy dom i pewnego ranka Mizia ujrzała z radością jakieś nowe wiadro wystawione na ulicę. Przysunęła się doń ucieszona, ale, niestety, w wiadrze nie było pomyj, tylko popiół. Jednakże nie odchodziła od wiadra, lecz obwąchiwała go ze wszystkich stron. Szczególniej długo zatrzymywała się przy rączce wiadra — zapach jej wydawał się Mizi znajomym.
Wtem przyszedł po wiadro jakiś murzyn w niebieskim stróżowskim fartuchu. Uderzył ją miły zapach, taki sam, jaki był na rączce wiadra. Nie przyglądając się jednak długo murzynowi, skoczyła wbok, podczas gdy ten stanął zdumiony i zawołał:
— Kici, kici, kici! — a toż to przecież jest Jej królewska mość Analostan — chodź, chodź kici, chodź moja biedna Miziu, skądże ty przychodzisz, tyś pewnie bardzo głodna?
Pytać Mizię, czy głodna? wszak wiemy jak to biedactwo karmiło się od paru miesięcy.
Słuchała, ale nie śmiała ruszyć się — pewnie i ona poznała murzyna, który ją parę razy uratował od śmierci, bała się jednak zbliżyć.
Sam poszedł, ale po chwili wrócił, niosąc w ręku część swego śniadania.
— Tu, tu, Miziu, chodź, chodź, ja cię nakarmię.
Nic to jednak nie pomogło. Mizia patrzała ciągle nieufnie, ale już nie uciekała. Murzyn położył kawałek mięsa na kamieniu i odsunął się ku drzwiom. Kotka skoczyła, złapała mięso i pobiegła z nim za róg domu, by go spożyć.