Królowa Śniegu (Andersen, przekł. Niewiadomska)/Mała zbójniczka
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Królowa Śniegu |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1918 |
Druk | Zakł. Graf. B. Wierzbicki i S-ka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Cecylia Niewiadomska |
Tytuł orygin. | Sneedronningen |
Podtytuł oryginalny | Et Eventyr i syv Historier |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Złocista kareta wjechała do ciemnego lasu i między drzewami świeciła jak słońce. Zobaczyli to rozbójnicy i wybiegli z gęstwiny.
— Złoto! złoto! — krzyczeli i rzucili się na karetę, uchwycili konia za cugle, pozabijali służbę i wyciągnęli na drogę przerażoną Marysię.
— Ach, jaka biała, tłusta, orzeszkami karmiona! — zawołała chciwie stara rozbójnica z rozczochraną głową, strasznemi oczami i żółtą, pomarszczoną twarzą. — Musi być smaczna, jak młode jagniątko, to będzie dopiero uczta!
Wyciągnęła z za pasa wielki nóż błyszczący i podniosła rękę, aby zabić biedną Marysię — lecz w tej samej chwili krzyknęła okropnie, gdyż mała rozbójniczka, jej córeczka, którą niosła na plecach, do krwi ugryzła ją w ucho, i bijąc matkę nogami po plecach, krzyczała przeraźliwie.
— Nie dam jej zabić! Nie zabijaj! — wołało dzikie, rozczochrane dziecko. — Ja chcę, żeby się ona ze mną bawiła! Ja chcę jej mufki i ładnej sukienki, i chcę, żeby ze mną spała.
Stara zbójnica pozwalała swojej córeczce na wszystko, więc schowała napowrót nóż na dawne miejsce, otarła ze krwi ucho i umieściła dziką dziewczynkę w karecie razem z Marysią. Potem jeden ze zbójców siadł na koźle, zaciął konia i popędzili jak wiatr po kamieniach, dołach, górach, między drzewami, zaczepiając o gałęzie i nie zważając na nic.
Mała rozbójniczka śmiała się głośno z radości i tupała nogami. Była ona w tym samym wieku, co Marysia, ale większa i tęższa, z dużą czerwoną twarzą, czarnymi włosami i czarnemi błyszczącemi oczyma. Kiedy nacieszyła się jazdą, objęła wpół Marysię i powiedziała wesoło:
— Nie bój się, nie dam cię zabić, chyba że się na ciebie rozgniewam. Oni muszą mię słuchać! Ty pewno jesteś księżniczka?
— Nie — odrzekła dziewczynka i ze łzami w oczach opowiedziała jej swoją historję: jak bardzo Jasia kocha i pragnie go znaleźć, ale nie wie zupełnie, gdzie go szukać.
Mała zbójniczka słuchała ciekawie, a oczy jej świeciły, jak dwa ognie. W tej chwili powóz stanął, gdyż wjechali na dziedziniec zbójeckiego zamku.
Był to wielki budynek, stary, brudny, odrapany, pełen dziur i szczelin, w których gnieździły się kruki i wrony. Ogromne buldogi, straszne jak potwory, z otwartemi paszczami, jakby chciały natychmiast rozszarpać i poźreć przybyłych, biegały i skakały po podwórzu, ale żaden nie szczekał, ponieważ to było wzbronione.
W zamku, w olbrzymiej, okopconej sali, o czarnych ścianach i kamiennej podłodze, płonął wielki ogień, a dym kłębami wznosił się do góry, osiadał na suficie i poczerniałych ścianach i dziurami w murze wychodził na zewnątrz. Przy ogniu w dużym kotle gotowała się zupa, a zające i króliki piekły się na rożnach.
— Dziś będziesz spała ze mną i z mojemi zwierzątkami! — rzekła zbójniczka, gdy się obie z Marysią najadły i napiły, a potem poszły do swego kącika, gdzie było posłanie ze słomy, przykryte kobiercami. Nad niemi we framugach i na grzędach gnieździły się stada gołębi, które udawały śpiące, lecz poruszały się trochę, i każdy jednem okiem spojrzał na dziewczynki.
— To moje leśne gołębie — rzekła rozbójniczka. — Wszystko to moje, co tu wkoło widzisz. I wzięła w rękę jednego gołębia, potrząsając go i dmuchając, aż zaczął trzepotać skrzydłami.
— A to mój ren kochany — dodała, pokazując ogromnego rena, przywiązanego na sznurze, uczepionym do błyszczącej miedzianej obrączki, którą miał na szyi. — Co wieczór udaję, że chcę go zabić moim nożem, a on bardzo się tego boi.
Wyjęła zaraz wielki nóż świecący, wyostrzyła go o ścianę i pociągnęła renowi po szyi. Zwierzę stało spokojnie ze spuszczoną głową.
— Czy ty sypiasz z tym nożem? — spytała z obawą Marysia.
— Zawsze sypiam z nożem w ręku — odparła zbójniczka. — Nikt nie wie, co się może zdarzyć w nocy. A teraz mi powiedz raz jeszcze historję o małym Janku i o tem, jak go szukasz po szerokim świecie.
I Marysia zaczęła znowu opowiadać. Leśne gołębie słuchały ciekawie, a zbójniczka oparła głowę na kolanach dziewczynki i trzymając nóż w ręku, zasnęła tak mocno, że chrapała, aż się rozlegało. Marysia nie mogła zasnąć; — nie wiedziała przecież, czy jej nie zabiją, a prócz tego, przy ognisku w drugim kącie sali zbójcy krzyczeli, śpiewali, pili, przeklinali, a stara rozbójnica podkasała suknie, tańczyła, wykrzykiwała straszne słowa i fikała koziołki.
Okropny to był obraz, i Marysia patrzała z przerażeniem.
— Grr! grr! — zagruchały tymczasem gołębie — widziałyśmy twojego Jasia. Biała kura ciągnęła jego sanki, a on z królową śniegu siedział w wielkich saniach i pędził jak wicher przez las ku północy, kiedy spałyśmy w gniazdach. Królowa śniegu tchnęła na nas mrozem, i oprócz nas dwojga wszystkie gołębie pomarły. — Grrr! grrr!
— Co wy mówicie? — spytała Marysia. — Jaka królowa śniegu? Czy naprawdę wiecie co o Janku?
— Jechała lasem do krainy lodów, gdzie wiecznie śnieg i zimno i mróz nieustanny. Tam ma swoje królestwo. Spytaj rena.
— Tak, tak — potwierdził ren, wstrząsając głową. — Śnieg i lód, białe pola, wielkie białe pola, lód bez końca, błyszczący i przejrzysty, piękny, wspaniały kraj! Tam na samej północy, na biegunie[1] jest stolica królowej śniegu, tam jej lodowy pałac, lśniący jak brylanty, przejrzysty jak kryształ.
— O Jasiu! Jasiu! Jasiu! — zawołała dziewczynka, aż obudziła zbojniczkę, która pogroziła jej pięścią ze złości.
— Będziesz ty cicho! — mruknęła z gniewem — czy chcesz, żebym cię zabiła nożem?
Dopiero gdy dzień się zrobił, opowiedziała Marysia wszystko, co słyszała w nocy, a zbójniczka wysłuchała powieści uważnie i w zamyśleniu potrząsała głową.
— Może — może — szeptała. — Czy to prawda, renie? Czy znasz kraj wiecznych lodów?
— A któż go może znać lepiej odemnie? — odparł ren z błyszczącemi jak ogień oczyma. — Tam przecież się urodziłem i wyrosłem, tam biegałem po wielkich, śnieżnych polach.
— Słuchaj — rzekła zbójniczka do Marysi — wszyscy nasi ludzie poszli na wyprawę, matka została w domu, ale ona się upije przy śniadaniu i mocno zaśnie. Wtedy będę mogła zrobić coś dla ciebie.
I tak się wszystko stało. Przy śniadaniu stara zbójnica napiła się z wielkiej flaszki i natychmiast usnęła, — wtedy zbójniczka zbliżyła się z nożem do rena i rzekła:
— Lubię cię straszyć, dotykając nożem twojej szyi, dziś jednak zrobię co innego. Oto przetnę twój powróz i wypuszczę cię na wolność, abyś wrócił do kraju wiecznych lodów; ale musisz zanieść tę dziewczynkę do pałacu królowej śniegu, gdzie znajdzie swego Jasia. Wiesz dobrze o co chodzi, bo wczoraj opowiadała głośno tę historję, a ty lubisz słuchać, co mówią.
Ren podskoczył z radości i gotów był zaraz do drogi. Więc zbójniczka zaczęła ubierać Marysię.
— Masz tu swoje buciki — powiedziała — nie możesz jechać boso, bo zmarzłabyś. Są one bardzo ciepłe, wykładane futrem. Mufki ci nie oddam, ponieważ jest bardzo ładna i ogromnie mi się podoba, ale masz za to wielkie rękawice matki, które ci osłonią ręce aż po łokcie. Włóż je tylko.
Marysia chciała dziękować zbójniczce, lecz rozpłakała się z wielkiej radości.
— Tylko mi nie becz, bo tego nie lubię! — zawołała dzika dziewczynka. — Masz tutaj zamiast siodła wygodną poduszkę, — a żebyś nie była głodna, dam ci na drogę szynkę i dwa bochenki chleba. Wszystko to przymocowałam do rena. I ciebie też przywiążę bardzo mocno, żebyś z niego nie spadła. Tylko mi zaraz miej wesołą minę, bo niecierpię głupich beków.
Posadziła Marysię na poduszce i przywiązała ją mocno do rena, potem drzwi otworzyła, zawołała na buldogi, a gdy weszły do sali, myśląc, że jeść dostaną, przecięła sznur, na którym ren był uwiązany, i zawołała głośno:
— No, teraz w drogę! hop! hop! z całej siły! A pamiętaj sobie, żeby się Marysi co nie stało.
Marysia na pożegnanie wyciągnęła do niej małe rączki w ogromnych rękawicach, a ren ruszył z kopyta i pędził jak huragan przez lasy i pola, płoty, rowy, zarośla, bagniska i stepy, dalej, dalej i dalej...
Wilki wyły, wrony i kruki krakały, na niebie błyszczały gwiazdy, księżyc, słońce, a daleko na północy ukazywało się czerwone światło, pełne dziwnego blasku.
— Widzisz zorzę północną,[2] która płonie tam w moim kraju, w kraju wiecznego lodu! — szeptał ren zachwycony, i pędził jeszcze szybciej, dzień i noc bez wytchnienia.
Nakoniec kiedy chleby zostały już zjedzone, a z szynki nie pozostało ani śladu, ukazał się przed nimi biały kraj wiecznych lodów.