<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Żerbiłło
Tytuł Kronika Jana z Czarnkowa
Podtytuł archidyakona gnieźnieńskiego podkanclerzego królestwa polskiego (1370-1384).
Wydawca E Wende i Sp.
Data wyd. 1905
Druk Jan Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Indeks stron




WSTĘP.



1. Dzieło, które obecnie w przekładzie polskim podajemy, powstało w ostatniej ćwierci XIV wieku. Nie jest to kronika we właściwem znaczeniu tego wyrazu; najodpowiedniej byłoby nazwać je pamiętnikami, gdyż ma wszelkie cechy tego rodzaju utworów, tak następnie szeroko rozpowszechnionych, szczególnie we Francyi, a przedstawiających materyał historyczny pierwszorzędnej wagi. Bo też w rzeczy samej pamiętnikarz jest źródłem pierwszej ręki: pisze o tem, na co patrzy, w czem sam bierze udział; pisze w środowisku swego czasu, więc daje tysiące takich drobnych rysów, których nikt z piszących o przeszłości zebrać nie jest w stanie; pisze o ludziach, których widzi, zna, kocha lub nienawidzi, więc z masą takich szczegółów, które się nie mogą odzwierciedlić ani w aktach, ani w innych pomnikach historycznych.
Ale z drugiej znowu strony, dlatego właśnie, że sam działa, dlatego, że pisze o ludziach ukochanych lub nienawistnych, jest zawsze stronny, zwykle namiętny, zawsze patrzy na wszystko przez pryzmat swoich sympatyj i antypatyj, ze swego indywidualnego stanowiska. O ile więc cennym jest każdy pamiętnik, jako zbiór drobnych szczegółów, jako charakterystyka tła epoki, o tyle jednak z wielką ostrożnością należy z niego korzystać, aby nie patrzyć pod jego kątem widzenia. Najbardziej zimny, najbardziej objektywny pamiętnikarz pełnej historyi dać nie może, bo pisze jedynie o tem, co sam widzi, a często nic nie wie, co widzą w tem samem inni; pisze tak, jak wie, — ale częstokroć może, a nawet niekiedy musi błądzić. Dopiero pewna ilość pamiętników danej epoki razem zebrana mogłaby dać obraz jej wszechstronny i wierny.
Nasz autor również pisze o ludziach, których zna, widzi, lubi i nienawidzi; o faktach, na które patrzy, o czynach, w których bierze udział; podziela wierzenia i błędy swego czasu i swego środowiska. Nawet zewnętrzna forma jego dzieła jest pamiętnikowa, bo tylko trzy pierwsze rozdziały stanowią wstęp pragmatyczny, następne zaś wszystkie pisane były dorywczo, z roku na rok, prawie z miesiąca na miesiąc, bez powziętego z góry planu, w miarę tego, jak się materyał nagromadzał. A materyału był zasób nie mały. Że zaś nasz autor wykazuje umysł światły i wielką miłość do kraju, więc rzeczywiście daje nam taką masę szczegółów, taką ilość drobnych faktów, że z nich, jak z mozaiki, daje się odtworzyć barwny obraz całego panowania Ludwika i bezkrólewia po nim, a tak charakterystyczny i wypukły, że poprostu żal bierze, gdy się jest ku końcowi dzieła, albo gdy autor rozmyślnie nie chce się o czemkolwiek rozpisywać. Takiej historyi do tego czasu nie mieliśmy wcale; jestto wspaniałe przejście od suchych zapisek rocznikarskich i uczonych kronik średniowiecznych do wiekopomnej trzynastej księgi dzieła Długosza.
2. Któż był tym autorem, który pozostawił nam tak cenne, a jak na owe czasy wielkie i znakomite dzieło?
W kronice nie nazwał siebie ani razu; nie nazwali go też późniejsi pisarze historyczni, chociaż czerpali z jego pracy, jak to zobaczymy, całą dłonią.
Był nasz autor wielbicielem Kazimierza W., — „o którego podziwienia godnych czynach, wspaniałości i cnocie” (rozdz. 1) — w dwóch rozdziałach, zresztą dosyć krótko i sumarycznie, pisze. Wylicza jego zasługi dla kraju, podnosi zwłaszcza jego wewnętrzną pracę w urządzeniu królestwa; gani jego skłonność do uciech zmysłowych, ale tłumaczy ją hojnem uposażeniem natury i krwią gorącą; w ogólności, cały rozdział trzeci, poświęcony szkicowi dziejów Kazimierza, tchnie miłością ku niemu i uwielbieniem i wykazuje dokładną znajomość jego czynów. Następny (4-ty) rozdział, poświęcony opisowi śmierci Kazimierza, stanowi właściwy początek pamiętników. Autor był obecny przy ostatniej chorobie króla, towarzyszył mu z Przedborza na Sandomierz do Krakowa; przez niego król w Krakowie czynił wyrzuty lekarzom, że go nie dość pilnie doglądali w drodze; jemu dał zlecenie, aby posłał do Płocka, dla zbadania rumowisk kościoła Ś. Zygmunta, który chciał odbudować. Ma nasz autor bardzo dokładną wiadomość o testamencie króla, jak gdyby był przy jego sporządzaniu. Bezpośrednio po śmierci króla bierze nasz pamiętnikarz udział w całej sprawie o nieuszanowanie jego ostatniej woli (rozdz. 7); ma w ręku nadania jego przedśmiertne i idzie z niemi do arcybiskupa; następnie oburza się na to, że postanowiono ich nie wykonywać, i widzi je pocięte przez komorników krakowskiego i sandomierskiego. Po koronacyi Ludwika bierze czynny udział w uroczystościach egzekwialnych po Kazimierzu... Z tego wszystkiego widać, że autor był osobą z najbliższego otoczenia króla, był niemal jego powiernikiem.
Mówiąc jednak tak stosunkowo dużo o sobie, autor ani jednem słówkiem nie zdradza ani swej godności, ani swego urzędu. Dopiero następnie, opisując, także szczegółowo, olśnięcie arcybiskupa gnieźnieńskiego Jarosława (r. 18), po raz pierwszy, jakby się niechcący wygadując, daje nam o swej osobie już dokładniejszą wskazówkę. Oto stary arcybiskup, utraciwszy nagle wzrok, gdy się dowiedział, że nasz autor wszedł do jego komnaty, zawołał do niego: „Archidyakonie, oto nic nie widzę!” Frazes ten w rękopisach jest różnie oddany. W jednych czytamy — „Archidyakonie kościoła, nic nie widzę!” (archidiacone ecclesiae, nihil video!), w innych, jak wyżej, — „Archidyakonie, oto nic nie widzę!” (arch. ecce nihil video!)[1]. Nie zmienia to jednakże postaci rzeczy: oczywiście mówił to arcybiskup do swego archidyakona, t. j. do archidyakona gnieźnieńskiego. Ten frazes rozwiązuje nam zagadkę co do osoby naszego autora, z dokumentów bowiem wiemy, że w owe czasy archidyakonem gnieźnieńskim był Jan z Czarnkowa, podkanclerzy królewski, a więc rzeczywiście wysoki dygnitarz państwa i osoba zaufania króla.
Jan z Czarnkowa występuje w dokumentach jako podkanclerzy już na początku roku 1363 (K. d. Wp. III, 1493), ale jeszcze bez godności archidyakona gnieźnieńskiego, którą piastował wtedy Marcin (ib. 1499) — do kwietnia 1367 r. (ib. 1572) — lecz z tytułem dziekana władysławowskiego, którym był już dosyć dawno, bo zdaje się że od roku 1341 (K. d. Mp. III, 666). Jako archidyakon gnieźnieński występuje on, o ile mi wiadomo, po raz pierwszy w drugiej połowie 1367 r. (K. d. Mp. I, 293). Oprócz tych dwóch duchownych tytułów, miał Janko jeszcze tytuł kantora władysławowskiego, który znajdujemy przy jego nazwisku w dokumentach z r. 1365 i 1367 (K. d. Wp. III, 1554, 1573, 1575, 1576), — więc przed zamianowaniem na archidyakonat gnieźnieński, — i kanonika poznańskiego, może od r. 1357 (K. d. Wp. III, 1361), a w każdym razie od połowy r. 1360 (ib. 1436).
Czy należał nasz autor do wielkiej i możnej rodziny Czarnkowskich herbu Nałęcz, którzy prowadzili za jego czasów, po śmierci króla Ludwika, taką zaciętą walkę ze starostą Domaratem, — nie wiemy, lecz zdaje się, że nie należał, bo ani jednem słowem nie wspomina o tej swojej tak świetnej parenteli, a nadto, opisując ową walkę, on — w ogólności krewki i namiętny — pozostaje zimnym, walka nie pociąga go wcale, nie jest on stronnikiem Nałęczów, owszem, przygania im, że powstali przeciwko Domaratowi, i w opowiadaniu swojem wcale ich nie oszczędza, czego nie byłoby z pewnością, gdyby z Nałęczami łączyło go pokrewieństwo. Prawdopodobnie pisał się on z Czarnkowa dlatego, że z tego miasta pochodził[2]. Ma on wprawdzie dobra ojczyste (bona paterna, rozdz. 56), lecz sama ta okoliczność nie stanowi na owe czasy dowodu szlachectwa.
W r. 1366 był autor, jak to widać z rozdz. 22 Kroniki, w Awinjonie, na dworze papieskim, gdzie widział się z ks. Władysławem Białym. Wśród dokumentów z owego roku, które mamy pod ręką, nie znaleźliśmy żadnego z jego podpisem, co pośrednio stwierdza nieobecność jego w kraju.
Od śmierci Kazimierza W. datuje się upadek polityczny naszego autora. Miał on na dworze nowego króla, a raczej jego matki, która królestwem polskiem rządziła, nieubłaganych wrogów w osobach Zawiszy z Kurozwęk, późniejszego biskupa krakowskiego, i Mikołaja z Kurnika, późniejszego biskupa poznańskiego, o zajściach z którymi szeroko się rozpisuje w rozdz. 56 Kroniki. Wrogowie ci zaszkodzili mu w opinii królowej Elżbiety tak dalece, że odebrała mu podkanclerstwo i oddała je temuż Zawiszy, podówczas archidyakonowi krakowskiemu. Musiało to się stać najpóźniej w połowie 1371 r., bo już dokument z 8 października t. r. był wydany przez Zawiszę, jako podkanclerzego królowej (K. d. Mp., III, 844), zaś z 4 czerwca 1372 r. — przez tegoż Zawiszę, jako podkanclerzego dworu królewskiego (vicecancellarius aulae nostrae regalis, K. d. Wp., III, 1661), któryto tytuł dosłownie potwierdza to, co autor (w r. 56) podaje. Że nie był on już wtedy podkanclerzym królestwa (vicecancellarius regni) dowodzi dokument z 24 grudnia 1371 r., gdzie w liczbie świadków jest on wymieniony tylko jako archidyakon gnieźnieński (ib. 1655). Nie powtarzamy tutaj opisu całej walki, którą stoczył nasz archidyakon ze swymi możnymi przeciwnikami, odsyłając czytelnika do powyższego rozdziału kroniki. Nadmienimy tylko to, na co we właściwym przypisku zwracamy uwagę, mianowicie na odkryty przez Helcla formularz, zawierający oskarżenie Janka o przywłaszczenie 16,000 grzywien groszy, które miały być pobrane od Żydów krakowskich, a należały do skarbu królewskiego, o trzymanie nałożnicy Rusinki, o posiadanie jakiegoś czarodziejskiego pierścienia Żyda Lewka i t. d., aż do zarzutu o nieszlachectwo (Helcel „Starod. prawa pols. pomniki” t. I, XIII, p. 5). Całe to oskarżenie, zawarte w formularzu, rzuca jaskrawe światło na sposoby, których używali przeciwnicy Janka i przemawia niewątpliwie na jego korzyść. Zemścił się srogo nad swymi prześladowcami Janko, podając najdalszej potomności — „ohydne ich czyny, ażeby cnotliwi unikali ich spraw niebezpiecznych, a źli, haniebnem urągowiskiem zawstydzeni, od złego się odstrychnęli.”
Pozbawiony godności dworskiej i usunięty, już autor o tem, co się na dworze dzieje, mówi tylko ze słyszenia — „podług pewnej relacyi” (rozdział 31). Opisuje jeszcze zabójstwo Jaśka Kmity i rzeź Węgrów w Krakowie w roku 1376 (rozdział 32) szczegółowo, więcej już jednak o tem, co się działo na dworze, wcale nie pisze. Zapewne przeniósł się już wtedy na stały pobyt do swojej dyecezyi. W Uniejowie bowiem doszło go powtórne oskarżenie Zawiszy o roztrwonienie skarbu królewskiego (rozdz. 56). Z powodu tego oskarżenia był on następnie w Krakowie uwięziony, lecz wkrótce, około dnia Ś. Stanisława na jesieni — więc około 27 września — uwolniony. W którym to było roku, autor nie pisze. Mogło to być w roku 1373 lub 1375; po tych wypadkach bowiem nastąpił proces kanoniczny archidyakona i jego wygnanie, w drugiej zaś połowie lutego 1375 r. był nasz autor jako kanonik na kapitule poznańskiej, podczas obioru Mikołaja z Kurnika na biskupstwo. Jeżeli ten obiór odbył się po owym procesie, to proces należy cofnąć do r. 1373, gdyż od końca września 1374 r. do połowy lutego 1375 roku za mało byłoby czasu na niego; ostatni wypadek z tego roku (1373) zapisany w Kronice — zajęcie Szarleja przez ks. Władysława Białego — nosi datę 10 września, mógł więc zaraz potem nasz archidyakon wyjechać do Krakowa. Z roku zaś 1375 mamy w Kronice ostatnią dokładną wiadomość — o zajęciu przez ks. Białego Złotoryi (rozdz. 19) — także z 9 września, możliwe więc również, że Janko po tej ostatniej dacie wyjechał do Krakowa, był tam uwięziony i przed 27-ym września uwolniony.
We wrześniu 1376 r. bawił nasz autor we Wrocławiu, gdzie w imieniu kleru dyecezyi gnieźnieńskiej umawiał się z biskupem Majorki o opłatę od duchowieństwa na korzyść Stolicy apostolskiej (rozdz.30). — 7-go grudnia tegoż roku było owo zabójstwo Kmity i Węgrów w Krakowie, które autor tak szczegółowo opisuje, jak gdyby to wszystko działo się w jego obecności (rozdz. 32), aczkolwiek o bytności swojej w tym czasie w Krakowie nie wspomina wcale.
W kwietniu 1378 r. odbywa Janko z polecenia arcybiskupa gnieźnieńskiego, poselstwo do Władysława ks. opolskiego z prośbą o niepobieranie opłat od kmieci kościelnych. Poselstwo to, jak wiadomo (roz. 39), odniosło skutek tylko połowiczny — odroczenie opłaty. Stosunek jednak naszego autora z ks. opolskim musiał być dobry, skoro w parę lat potem, kiedy ten książę nie przestawał wymagać poborów od kmieci kościelnych i za to został wyklęty, nasz Janko był w liczbie czterech poręczycieli za niego o to, że zabrane pieniądze zwróci, wskutek czego książę został zwolniony z klątwy, w maju 1381 r. (rozdz. 48).
W lipcu 1381 r. (prawdopodobnie) widzimy autora u biskupa poznańskiego Mikołaja z Kurnika, gdzie w złą godzinę wyrzeczone słowo jego ściąga na biskupa febrę, a na proboszcza Mikołaja Strossberga najpierw upadek z wozu, wkrótce zaś potem długie więzienie (rozdz. 57), co nastąpiło w grudniu tegoż 1381 r. (rozdz. 54).
W kwietniu 1382 r. umiera arcybiskup gnieźnieński Janusz Suchywilk. Administratorami dyecezyi po nim zostają Jan archidyakon i Bronisław kanclerz. Z powodu małej niedokładności w tekście, nie wiemy napewno, czy pierwszy z nich był to Jan z Czarnkowa, czy też Jan z Trlangu, archidyakon kruszwicki. Sądzę jednak, że mowa tu o naszym autorze, który jako archidyakon gnieźnieński był bliższy rządzenia dyecezyą po zmarłym pasterzu, aniżeli archidyakon kruszwicki, a to tem bardziej, że Kruszwica należała do dyecezyi kujawskiej, nie zaś gnieźnieńskiej.
W sierpniu 1383 r. występuje Janko w godności kanonika władysławowskiego przy obiorze, po śmierci Zbiluta, nowego biskupa (rozdz. 92). Znaliśmy go jako dziekana władysławowskiego przed zamianowaniem na archidyakonat gnieźnieński. Widocznie jednak kanonikiem kapituły włocławskiej pozostał on i nadal, zrezygnowawszy z godności dziekana.
W ogóle, jak już powiedzieliśmy, po utracie godności dworskiej, przeniósł się nasz autor do Wielkopolski i tutaj brał czynny udział w życiu kościołów, do których należał. Do spraw świeckich nie mieszał się wcale, lecz bacznem okiem spoglądał na wszystko, co się wkoło niego działo, dokładnie i szczegółowo opisał zamieszki wielkopolskie z lat 1383 i 1384, bolał nad wyludnieniem i spustoszeniem kraju, które w części i jego dotknęło — zrujnowaniem mu dwóch wsi, Jankowa i Michowa, które trzymał od kapituły poznańskiej (rozdz. 68).
Rok i dzień śmierci Janka z Czarnkowa niewiadomy. Ostatni wypadek, który w swej kronice zapisuje, jest to zjazd szlachty w Sączu 8 maja 1384 r. (rozdz. 115) i wypadki w kilka dni potem. O przybyciu Jadwigi do Polski, o koronacyi jej 15 października tegoż roku, nic już nie wie. Kronika się urywa tak, jakgdyby autora przy pisaniu jej śmierć zaskoczyła albo jakgdyby dalszy ciąg jej zaginął. Dokumenty w tym względzie także nie dają nam dokładnych wiadomości. Wprawdzie w jednym z nich spotykamy Janka, archidyakona gnieźnieńskiego, jeszcze w samym końcu r. 1386, lecz mamy również dokument z początku stycznia 1385 r., gdzie jest wymieniony Bronisław archidyakon gnieźnieński (K. d. Wp. III, 1827); później znowu wraca Janko, jako archidyakon, jeszcze w trzech dokumentach, mianowicie z 7 kwietnia 1385 r., z 5 maja 1386 r. i nareszcie w wyżej wspomnianym — z 26 grudnia tegoż 1386 r. (K. d. Wp. III, 1829, 1848, 1859). We wszystkich tych trzech dokumentach Bronisław figuruje, jak i poprzednio, jako kanclerz; dopiero od kwietnia 1387 r. występuje on jako archidyakon, o Janku zaś z Czarnkowa od tego czasu w dokumentach nic niema. Prawdopodobnie więc nasz autor zmarł na początku roku 1387.
Wspomnieliśmy już wyżej, że Kronika Czarnkowskiego była znana późniejszym naszym historykom. Żaden z nich jednak ani razu nie wymienił nazwiska jej autora, nawet Długosz, który całemi stronicami z niej wypisywał. Do ostatnich czasów uchodziła ona za utwór Anonima, archidyakona gnieźnieńskiego. Tylko Paprocki w „Herbach rycerstwa polskiego” na str. 551 i 576 (wyd. pierwszego), przytaczając dwa ustępy z naszej Kroniki, mianowicie z rozdziałów 3 i 105 (na co we właściwych miejscach zwracamy uwagę w przypisach), przypisuje te wyjątki kronikarzowi Albertowi Strepie. Ponieważ żadnego dziejopisa tego imienia nie znamy, jak również nie znamy i archidyakona gnieźnieńskiego (a tym był niewątpliwie nasz kronikarz), któryby nosił to imię, przeto wiadomość Paprockiego należy przyjąć bardzo sceptycznie, zwłaszcza wobec znanej zkądinąd niekrytyczności tego autora. Musiała w tem być jakaś tradycya, jakieś pomieszanie imion, którego obecnie rozwiązać nie możemy.
3. Mówiliśmy już, że Kronika Janka z Czarnkowa posiada pierwszorzędne znaczenie historyczne. Rzeczywiście, gdyby nie ona, wiedzielibyśmy bardzo mało o rządach Ludwika i o bezkrólewiu po nim, gdyż nie mamy żadnego innego (wyjąwszy garści dokumentów) źródła historycznego do tej epoki. Długosz napisał o tych latach czternastu tylko tyle, ile znalazł u Janka, parafrazując jedynie, dodając lub ujmując, stosownie do planu swego dzieła[3]. Zarzucają naszemu kronikarzowi stronniczość, lecz w rzeczy samej stronnym jest on tylko o tyle, o ile jest takim każdy pamiętnikarz, piszący historyę swego czasu, w której osobiście brał udział. Musiał więc i Janko być przychylnym dla tych, którzy tak samo jak on myśleli, a wrogo usposobionym dla swych nieprzyjaciół i przeciwników. Że jednak był on człowiekiem bardzo rozumnym i trzeźwo na świat patrzącym, więc jego miłości i nienawiści moglibyśmy prawie zawsze zaufać i podzielić je. Jest on wielbicielem Kazimierza Łokietkowica; a któż z Polaków nie jest wielbicielem tego króla, jedynego, któremu, po Chrobrym historya nadała przydomek Wielkiego? Czuje on niechęć do królowej Elżbiety, matki Ludwika; lecz niechęć ta może jest i słuszna, bo już sam fakt, że Elżbieta kilkakrotnie porzucała rządy polskie i znowu do nich wracała, nie świadczy o niej dobrze. Pomijając już sprawę samego Janka, którą opisując był on poniekąd uprawniony do stronniczości (chociaż i w tym wypadku jest bardzo wstrzemięźliwy, bo oskarża królową właściwie tylko o zbytek powolności dla doradców), nie brak przecież zkądinąd faktów, świadczących niekorzystnie o jej rozumie politycznym: że wymienimy choćby owo wyniesienie na starostwo generalne wielkopolskie Ottona z Pilcy, pana małopolskiego, wbrew dawnym obyczajom i prawu, o których, jako urodzona Polka, musiała dobrze wiedzieć. Ostry jest bardzo sąd naszego kronikarza o Zawiszy z Kurozwęk i Mikołaju z Kurnika, swoich osobistych wrogach; lecz i tutaj, odrzuciwszy to, co osobista niechęć natchnęła, musimy przyznać, że obaj ci dostojnicy nie odznaczali się wielką moralnością, już choćby dlatego, że byli, — przynajmniej Mikołaj, — przyjaciółmi takiego Mikołaja Strossberga, defraudanta świętopietrza, o czem wiemy nie tylko z opowieści kronikarza, ale i z autentycznych dokumentów.
W ogólności, bardzo wiele faktów, nawet drobnych, przytoczonych w Kronice, dało się sprawdzić za pomocą dokumentów tamtoczesnych, które do nas doszły. Nie mając pod ręką wszystkich źródeł spółczesnych, nie mogliśmy przeprowadzić systematycznego sprawdzenia naszej Kroniki; przeglądając jednakże kodeksy dyplomatyczne, znaleźliśmy cały szereg dokumentów, które potwierdzają wiadomości Kroniki, ani jednego zaś, któryby jej przeczył, — na co we właściwych miejscach w przypisach zwracamy uwagę. Jest to olbrzymia zaleta naszej Kroniki, która ją zaszczytnie wyróżnia od wielu późniejszych pamiętników.
Powstała nasza Kronika nie odrazu, nie jako dzieło o pewnym z góry obmyślanym planie i o pewnem zaokrągleniu, lecz, jak wspominaliśmy, pisana była dorywczo, w miarę tego, jak rozwijające się wypadki dostarczały materyału. Tylko pierwsze trzy rozdziały, stanowiące niejako wstęp, oraz cztery rozdziały (19—22) o ks. Władysławie Białym, obejmują pewien cykl wypadków, opisywanych jednym ciągiem. Reszta pisana jest pod wrażeniem chwili, a ztąd pochodzi, że wypadki w rzeczywistości ściśle połączone z sobą, w Kronice przedzielone są innemi, zupełnie tamtym obcemi, wiadomościami. Ztąd też pewna chaotyczność w układzie, powtarzania, nierównomierność części. Pod r. 1381 pisze nasz autor (r. 52) o umowie, zawartej z Bartoszem co do Odolanowa, i wyraża wątpliwość, czy ta umowa dojdzie do skutku, gdyż król jest jej przeciwny. Pisane to było oczywiście przed śmiercią króla Ludwika (14 września 1382 r.) i przed późniejszemi zapasami o Odolanów, o których byłby niewątpliwie autor w tym miejscu wspomniał. Pisząc o wyniesieniu Bodzanty na arcybiskupstwo gnieźnieńskie (r. 58), pozostawia potomności opisywanie złych skutków tej, zbyt pośpiesznej, jak ją nazywa, prowizyi, jakgdyby już nic więcej o Bodzancie do powiedzenia nie miał; tymczasem w dalszym ciągu, aż do końca Kroniki, niejednokrotnie o nim wspomina. Chaotyczność w układzie, a nawet w wysłowieniu, dowodząca, że autor bez poprzedniego, ściśle obmyślanego planu, spisywał swoje wrażenia i spostrzeżenia, przejawia się niejednokrotnie. Naprzykład: w rozdz. 37 mówi o synodzie w Kaliszu, odbytym 7 czerwca 1378 r., potem cofa się do poprzednich wypadków, by w końcu r. 39 wrócić znowu do tegoż Synodu kaliskiego. W r. 56 opisuje obszernie chorobę i śmierć Mikołaja z Kurnika, w r. 57, zatytułowanym „O śmierci Mikołaja, biskupa poznańskiego”, to samo, tylko w krótkości, powtarza. W rozd. 29, obok wiadomości o śmierci Przecława, biskupa wrocławskiego, która nastąpiła w r. 1375, podaje wiadomość o śmierci papieża Grzegorza XI z r. 1378 — (do której autor następnie we właściwem miejscu — rozd. 37 — powraca) — i o wyjeździe antypapy Klemensa do Awinjonu w r. 1379; następnie cofa się do wypadków z r. 1376 i 1377-go, którym poświęca siedem rozdziałów. Wogóle zaś nasz autor zwykle naprzód opisuje skutek, czyli to, co się w tej chwili dzieje, potem zaś powraca do przyczyn, do faktów przeszłych. O tem, dlaczego Ludwik węgierski, a nie inny książę został na tron polski powołany, pisze (r. 6) po przybyciu Ludwika do Polski. Informuje o poprzednich dziejach Władysława Białego (r. 22) — po opisaniu jego trzechletnich prawie zapasów o księstwo gniewkowskie (rozd. 19—21)[4]. Opisuje naprzód złupienie kościoła wrocławskiego przez króla czeskiego Wacława, następnie dopiero przyczyny i powody tego złupienia wyłuszcza (roz. 50) i t. d. — Nawet składnia jest wadliwa, najwidoczniej tylko z tego powodu, że autor pisał dorywczo i już napisanego nie przeglądał: powtarza dwa razy ten sam wyraz (Bodzanta — str. 702 tekstu, — venientes — str. 733); r. 114 zaczyna się tak długim okresem, że trudno go zrozumieć i t. d.
W ogólności język autora jest dosyć zaniedbany, razi czasem dziwnemi zwrotami (taxare linguam), nawet polonizmami (soli inciterunt, solus quoque rex, manere propositum habuisset).
Jakeśmy zaznaczyli, niektóre lata w Kronice są przepełnione szczegółowemi wiadomościami, pod innemi zapisany jest tylko jeden lub dwa wypadki. Tak pod r. 1372 podana tylko jedna wiadomość — o niedoszłem do skutku wyniesieniu Mikołaja z Koszutowa na arcybiskupstwo gnieźnieńskie (r. 18); pod r. 1379 — również tylko jedna i to nawiasowo, o wyjeździe antypapy Klemensa do Awinionu (r. 29); pod r. 1380 — także tylko jedna — o śmierci królowej Elżbiety (r. 46); pod r. 1373 zaznaczone: w sierpniu śmierć Janusza, kantora gnieźnieńskiego (r. 18) i, we wrześniu, przybycie i pierwsze zdobycze księcia Władysława Białego (r. 19). — Rok 1374, jak również 1377 nie obfitują także w szczegóły; za to obszerniej opisane są lata 1375, 1376 i 1378. Od roku zaś 1381 zaczyna się opowieść bardzo szczegółowa, najobszerniejsza w latach 1382 i 1383: tu, zwłaszcza w roku ostatnim, — autor ma do zanotowania jakiś szczegół nie tylko w każdym prawie miesiącu, lecz czasami z drobiazgowością nieomal dzień po dniu wylicza bitwy i spustoszenia wojsk ziemian, Domarata i Mazurów. Autor patrzał na tę walkę bratobójczą i boleśnie ją odczuwał, dając niejednokrotnie folgę swemu oburzeniu.
Z chronologią naszego autora nie zawsze można się połapać, na ogół jednak jest ona ścisła — kronikarz chętnie notuje nie tylko rok i miesiąc, ale często i dzień wypadku, a przy najważniejszych — nawet godzinę.
4. Oryginału Kroniki Janka z Czarnkowa nie posiadamy; mamy ją w dziewięciu odpisach w tyluż kodeksach rękopiśmiennych, po większej części z XV w., jeden zaś (t. zw. Stanisława Augusta, znajdujący się obecnie w Bibliotece publicznej w Petersburgu) z początku tego wieku, lub nawet z końca XIV wieku, a więc z epoki bardzo blizkiej powstania oryginału. Pomimo to jednak, ani w tym, ani w innych rękopisach kronika naszego autora nie figuruje oddzielnie, jako całość w sobie, lecz zawsze jest poprzedzona przez roczniki, a po większej części przez roczniki też i zakończona. Aby przywrócić tekst pierwotny Kroniki i jej rozmiary, trzeba było przedsięwziąć cały szereg badań rękopisów oraz porównań co też uskutecznionem zostało w najnowszem wydaniu Kroniki, w „Monumenta poloniae historica” t. II, Lwów 1872 r. przez d-ra Jana Szlachtowskiego na str. 601 — 618, dokąd ciekawych pod tym względem czytelników odsyłamy.
Po raz pierwszy ogłosił Kronikę drukiem Fr. W. Sommersberg w dziele swojem „Scriptores rerum Silesiacarum” w t. II, wydanym w Lipsku 1730 r., gdzie na str. 78 znajdujemy ją pod nagłówkiem: „Anonima archidyakona gnieźnieńskiego krótka kronika krakowska”. Nasza Kronika jednakże właściwie nie tam się zaczyna, lecz dopiero na str. 96, to zaś, co ją poprzedza, są to zapiski kronikarskie różnych epok i różnego pochodzenia. Kończy się zaś Kronika u Sonimersberga na str. 154, lecz bezpośrednio po niej, niby dalszy ciąg jej, idą znowu krótkie zapiski rocznikarskie: o koronacyi Jadwigi, o przybyciu do Krakowa poselstwa litewskiego z prośbą o jej rękę dla Jagiełły, o przyjęciu Jagiełły w Krakowie, o jego ślubie z Jadwigą, i jeszcze kilka krótkich wiadomości, które wszystkie, razem z poprzedniemi, zajmują niecałą stronicę. Niewątpliwie są one zupełnie obce naszej Kronice i słusznie przez Szlachtowskiego zostały od niej oddzielone.
Następnie, prawie w takiej samej objętości jak Sommersberg, wydali Kronikę Załuski w r. 1752 i Wawrzyniec Micler de Kolof w tomie III-cim dzieła „Historiarum Poloniae et Magni Ducatus Litvaniae scriptorum... collectio magna” etc. w Warszawie w r. 1769. Wreszcie czwarte, najpoprawniejsze wydanie ukazało się w „Monumenta Poloniae historica” II, 619—756, z przedmową Szlachtowskiego, o czem było wyżej.
5. Najobszerniejsze studya o naszym kronikarzu napisali dr. Jan Szlachtowski — cytowane wyżej — i dr. Ludwik Kubala p. t. „Jan Czarnkowski i jego Kronika” (Biblioteka Warszawska 1871 r., zeszyty za wrzesień i październik). Dosyć obszerną wiadomość o nim podał Zeissberg w „Die polnische Geschichtschreibung des Mittelalters”, Lipsk, 1873 r. str. 157—161; (polski przekład tego dzieła wyszedł w Warszawie w r. 1876, gdzie o Czarnkowskim w t. I, str, 209—214). Pisał o nim także Wiszniewski w „Pomnikach historyi literatury polskiej” I, str. XXII—XXIV i w „Historyi literatury polskiej” II, 150—153. Porównanie Długosza z Czarnkowskim, zwłaszcza co do spraw ruskich, przeprowadził Zubrycki w dziełku „Анонимъ гнљзненскій и Iоаннъ Длугошъ” Lwów 1855.
W historyi literatury polskiej z ostatniej doby traktowany jest nasz autor po macoszemu: Chmielowski (w „Historyi literatury polskiej” Warszawa 1899 r. w t. I, str. 73, 74) poświęca mu półtory kartki, przepisując głównie zdania Szlachtowskiego; Brückner (w „Dziejach literatury polskiej w zarysie”) i Tarnowski zaledwie wspominają o nim.
6. Tłumaczenie niniejsze jest pierwsze, oddające w polskim języku pamiętniki Jana z Czarnkowa[5]. W pracy tej doznawaliśmy pewnych trudności, które nasuwał nam zarówno sam tekst Kroniki i jej niezbyt poprawny język, jak i brak dzieł pomocniczych i źródeł, gdyż mogliśmy korzystać tylko z tych, które posiadamy w swojej bibliotece. Braki w tłumaczeniu i w przypisach raczą czytelnicy uwzględnić.

Tłumacz.








  1. Patrz str. 652 w „Mon. Pol. hist.” II.
  2. Brückner nazywa go synem wójta czarnkowskiego Bogumiła lecz nie podaje źródła tej wiadomości (Dzieje liter. pol. w zarysie I, 18).
  3. Dla dogodniejszego porównania naszego autora z Długoszem i dla wykazania, ile ten ostatni winien pierwszemu, podajemy w przypisach dotyczące stronice z Dziejów Długosza w polskiem tłumaczeniu (Kraków, 1868 r. tom III).
  4. Por. także początek rozdz. 18.
  5. W papierach po ś. p. Zygmuncie Komarnickim podobno znajduje się rękopis tłumaczenia Kroniki Janka. — Chmielowski w „Obrazie literatury polskiej” Warszawa 1898, I, str. 21—24, przytacza dwa wyjątki (z r. 3 i 4) w przekładzie E. S. Świeżawskiego.